Istnieje życie

Już od prawie roku mamy niezwykły wielki post. Nie potrzebujemy dodatkowej ascezy.

15.02.2021

Czyta się kilka minut

Ścieżka latarni między jeziorem Moubra a jeziorem Etang Long. Z powodu zamknięć związanych z pandemią wielu obywateli Szwajcarii szuka schronienia w górach. Crans-Montana, 30 stycznia 2021 r. / LAURENT GILLIERON / EPA / PAP
Ścieżka latarni między jeziorem Moubra a jeziorem Etang Long. Z powodu zamknięć związanych z pandemią wielu obywateli Szwajcarii szuka schronienia w górach. Crans-Montana, 30 stycznia 2021 r. / LAURENT GILLIERON / EPA / PAP

Przyszywana ciocia mojej żony miała 96 lat, gdy jej nerki praktycznie przestały pracować. Trzy razy w tygodniu musiała jeździć do stacji dializ, by leżeć tam podłączona przez kilka godzin do maszyny czyszczącej jej organizm z toksyn. Ciocia Zosia mieszkała wtedy jeszcze sama, w małym mieszkaniu na krakowskich Dębnikach. Słaba fizycznie, ale intelektualnie bardzo sprawna.

– Niestety – powiedziała nam lekarka – dializowanie powoduje kolaps w ciągu kilku tygodni, najdalej dwóch-trzech miesięcy.

Kolaps nie nastąpił. Ponad rok później, gdy ciocia Zosia meldowała się w jednym z krakowskich domów opieki – do którego zdecydowała się przenieść, nie chcąc dłużej mieszkać samotnie – pytała zdumionych pracowników, gdzie w jego pobliżu będzie mogła wykorzystywać swoją kartę debetową. A w następnym jeszcze roku, gdy wydłużyła się lista polskich noblistek, prosiła nas, by pożyczyć jej książki Olgi Tokarczuk, bo: „wstyd powiedzieć, nie zdążyłam jeszcze żadnej przeczytać”.

Nie wiem, dlaczego ponure przewidywania lekarzy się nie sprawdziły. Mam jednak hipotezę. Konieczność stałego dializowania nerek to sytuacja nie do pozazdroszczenia. Dla niemal stuletniej staruszki stała się jednak okazją do nowych doświadczeń. Bardzo cieszyło ją, że ma możliwość jeżdżenia karetką – czego wcześniej, w długim swoim życiu, nigdy nie robiła. Po drugie, wieziona na drugi koniec miasta, z powodu ulicznych korków różnymi trasami, z ciekawością odkrywała, jak Kraków zmienił się w ostatnich latach, gdy ona prawie już nie wychodziła z domu – o czym z przejęciem nam opowiadała. Na dializach poznała też kilkoro nowych znajomych, z którymi toczyła ciekawe rozmowy, „a wszyscy oni tacy młodzi!” – mówiła (czyli byli trochę po siedemdziesiątce).

Asceza akceptacji

Najbliższa (choć wcale nie tak bliska) rodzina cioci Zosi mieszkała w Warszawie. Tu, gdzie żyła, znało ją kilka osób. Myślę jednak, że gdyby żyła w IV lub V wieku w Egipcie, byłaby wielce szanowaną ammą, matką pustyni, do której schodziłyby się uczennice i uczniowie. Albowiem „mówił abba Pojmen: »jeżeli są trzej mnisi, z których jeden oddaje się prawdziwej kontemplacji, drugi choruje i przyjmuje to z dziękczynieniem, a trzeci w czystej intencji usługuje innym, to zasługi tych trzech są równe«”.

Abba Pojmen to jeden z największych ojców pustyni: mnichów znanych ze skrajnej ascezy, a zwłaszcza postów. Jedli oni raz dziennie, niektórzy nawet rzadziej: małe porcje chleba, trochę soli, czasami jarzyny. Pili wodę, której za wiele także nie mieli. Zdawałoby się – niedoścignieni dla większości z nas mistrzowie wielkopostnego umartwienia.

Zastanowić powinno, że Pojmen w swojej pochwale mnichów nic nie wspomina o ich ascetycznych wyczynach. Mówi o kontemplacji, pogodnym przyjęciu choroby i służbie bliźniemu. Znamienne są dwa podobieństwa i jedna różnica pomiędzy pochwałą Pojmena a tradycyjną wielkopostną triadą, na którą składają się modlitwa, post i jałmużna. O ile pierwszy i ostatni jej człon można uznać za po prostu inne sformułowanie działań, o których mówi święty abba – kontemplacji i służby bliźniemu – to nie można przeoczyć miejsca, w którym obie listy się różnią: zamiast na post, ojciec pustyni zwraca uwagę na przyjęcie z dziękczynieniem choroby.


Czytaj także: Piotr Sikora: Przyjaźń postu z karnawałem


Różnicę tę warto zauważyć nie tylko z historycznych powodów. Triada Pojmena bardzo bowiem pasuje do naszej obecnej sytuacji. Chorujemy. Nawet jeśli koronawirus nie przeniknął do naszego organizmu, to przecież niemal od roku wszyscy – bardziej lub mniej – dotknięci jesteśmy pandemią. Mamy kłopoty z pracą, wielu ją utraciło. Szkoły i uczelnie pracują w trybie zdalnym – co ogranicza młodym ludziom możliwości fizycznego kontaktu z rówieśnikami. Zamykane są co jakiś czas galerie handlowe, lokale, kawiarnie, kluby fitness i baseny. Okresami nie mogą działać hotele. Trudno się uczyć, pracować, bawić, podróżować. Rwą się społeczne więzi.

Z pewnością ograniczenie możliwości zaspokajania wielu istotnych potrzeb, realizacji ważnych pragnień, to jedne z najpoważniejszych negatywnych aspektów pandemii. Można zatem powiedzieć, że w pewnym sensie Środa Popielcowa A.D. 2021 nie rozpocznie nowego czasu – już bowiem prawie rok temu zostaliśmy wprowadzeni w niezwykły wielki post – dla wielu z nas największy post w życiu. W poszczeniu bowiem – w chrześcijańskiej tradycji – chodzi o dobrowolne pozbawienie się pewnych dóbr, rezygnację z zaspokajania określonych potrzeb, nierealizowanie pragnień.

Wolność i post

Myśląc o pandemii jako o poście, łatwo zauważyć jeden istotny problem: wolność. Chrześcijański post powinien być w powszechnej opinii wolnym postanowieniem i czynem. My zaś dzisiaj – najczęściej – mamy już dość pandemii i wszystkich ograniczeń, jakie na nas nakłada. Może jeszcze wiosną, podczas pierwszego lockdownu, można było usłyszeć o pożytkach ze zwolnienia tempa życia, ze spędzania większej ilości czasu z najbliższymi, z nieco wymuszonej – ale jednak – uważności na to, co tuż koło nas się dzieje. Ale już wtedy bardziej przenikliwi zwracali uwagę, że owe pożytki nie dotyczą wszystkich, że zależą od odpowiednich warunków lokalowych i wcześniej istniejących relacji rodzinnych.

Teraz zaś trudno znaleźć kogokolwiek, kto mówiłby o pozytywach stanu epidemii. Po niemożności pożegnania się z tylu samotnie zmarłymi w zamkniętych szpitalach, po wiadomościach o długotrwałych skutkach ubocznych choroby. Po tych wszystkich miesiącach niepewności, po zapowiedziach, że oto już wygraliśmy walkę z koronawirusem, a zaraz potem po drugiej, dużo większej fali zakażeń i śmierci. Po obietnicach władzy, że trudy tylko do stycznia, bo już zaraz będzie szczepionka, i po brakach w jej dostawach. Po informacjach o nowych mutacjach wirusa, na które nawet zaszczepieni być może nie będą całkiem odporni.

Chcemy wrócić do normalności i myśl, że w najbliższej przyszłości nie będzie to możliwe, rodzi w nas frustrację, lęk, złość i zniechęcenie.

W tym kontekście warto przypomnieć, że wielu mistrzów duchowych inaczej widziało związek postu z wolnością. To nie jest do końca tak – twierdzili – że w wolny sposób możemy podjąć decyzję, by pościć. W perspektywie, którą kreślili, to raczej post daje nam wolność.

Doświadczenie życiowe uczyło ich bowiem, że poczucie wolności bywa często złudzeniem. To, co jawi się nam jako nasza osobista decyzja, jest wypadkową sił, których nie dostrzegamy, lecz które kształtują nasz sposób życia. By zyskać wolność, trzeba poznać te mechanizmy. Tu zaś post może być niezbędny.

Doświadczając postnego braku, zyskujemy (jaśniejszą) świadomość krępujących naszą wolność przywiązań. Rozpoznajemy, bez czego trudno się nam obejść, z czego zaś rezygnacja nie sprawia nam większych trudności. Możemy także zobaczyć rozmaite własne emocjonalne reakcje – czego brak czyni nas drażliwymi, smutnymi, rozkojarzonymi.

Ćwiczenie tego, co jest

Spróbujmy w podobny sposób podejść do liturgicznego okresu Wielkiego Postu. Nie podejmujmy w tym roku żadnych dodatkowych wielkopostnych postanowień. Idąc za intuicją abby Pojmena, zauważmy, że teraz potrzebnym duchowym ćwiczeniem może być „przyjęcie choroby z dziękczynieniem”. Jest to tym bardziej uzasadnione, że w naszym przypadku chorobą jest pandemia, która i tak ma ów postny wymiar – przez nią doświadczamy długotrwałej deprywacji w wielu wymiarach życia, mamy dość, świat doskwiera nam już na tyle, że pragnienie „niechże się to wreszcie skończy i wróci normalność!” zaczyna dominować w świadomości, tak indywidualnej, jak i zbiorowej. Ale właśnie dlatego możemy zasadniczym wielkopostnym działaniem uczynić wysiłek przyjęcia – jeśli nawet nie z dziękczynieniem, to chociaż bez buntu – rzeczywistości taką, jaka jest.

Zapewne nie jest to łatwe i wymaga sporego wysiłku ducha. Być może jednak jest to jedno z najbardziej wartościowych zadań, jakie mamy okazję podjąć. Starożytny stoik Epiktet dzielił się odkryciem swojego życia: „Z wszystkich rzeczy jedne są od nas zależne, drugie zaś niezależne. Zależne są od nas: sądy, popędy, pragnienia, odrazy i jednym słowem – to wszystko, co jest naszym dziełem. Niezależne natomiast są od nas: ciało, mienie, sława, godności i jednym słowem – to wszystko, co nie jest naszym dziełem”. Epiktetowi nie chodziło oczywiście o czysto teoretyczne rozróżnienie, lecz o to, że jeśli pomylimy rzeczy od nas zależne z niezależnymi, „sami się zaprzęgniemy w niewolę, będziemy rozwodzić skargi i żale, doznawać niepokoju, miotać złorzeczenia zarówno na bogów, jak i na ludzi”.

Stoicka mądrość Epikteta okazuje się bardzo współczesna. W jednym z najbardziej skutecznych (co potwierdzają badania naukowe) nurtów psychoterapii, tzw. psychoterapii dialektyczno-behawioralnej, ceni się umiejętność nazywaną radykalną akceptacją. Ma ona zastosowanie w sytuacji, która jest dla nas trudna, którą odbieramy negatywnie, jako rodzącą cierpienie, ale której w żaden sposób nie możemy (w danym momencie albo w ogóle) zmienić.

Niektóre aspekty tej umiejętności wydają się ważne w sytuacji pandemicznego wielkiego postu. Po pierwsze, radykalna akceptacja wiąże się z zaprzestaniem – na jakiś czas – daremnych prób zmiany nieuniknionej sytuacji. Po drugie jednak, ważne jest, by być świadomym tego, co owa sytuacja z nami robi, co się z nami w niej dzieje, jakie w nas powstają myśli, uczucia i pragnienia. Wszak integralnym elementem sytuacji, którą chcemy zaakceptować, jest i to, że nie jest to sytuacja, jakiej byśmy chcieli. Że nasze pragnienia są sfrustrowane; że rodzi się w nas smutek, gniew, zniechęcenie; że cierpimy.

Ale zamiast od razu wierzgać przeciw rzeczywistości, warto zatrzymać się i spróbować ją po prostu zobaczyć. Doświadczyć możliwie uważnie. Rozpoznać wszelkie szczegóły, zależności pomiędzy jej elementami. Opisać. Zrozumieć. Radykalna akceptacja to także akceptacja własnej frustracji, rozczarowania, niezgody – wszystkich negatywnych emocji i myśli.

Istotne jest również uświadomienie sobie, co tracimy bez radykalnej akceptacji, próbując zmienić to, czego – teraz, przez jakiś czas albo nawet nigdy – zmienić się nie da, koncentrując się na swojej negatywnej reakcji albo nawet ją pielęgnując. Warto jednocześnie ćwiczyć się w dostrzeganiu, co zyskalibyśmy, gdybyśmy przestali walczyć przeciw temu, co nieuniknione.

W tym ostatnim ćwiczeniu kluczowa jest świadomość, że ta właśnie sytuacja – jak każda – jest wielowymiarowa i bogatsza, niż ją postrzegamy, zwłaszcza wówczas, gdy koncentrujemy się na jej negatywnych dla nas aspektach. Warto zatem spróbować przyjrzeć się jej na nowo, uważnie, świeżym spojrzeniem, próbując dostrzec te aspekty, nawet szczegóły, które mogą nas cieszyć. Ciocia Zosia przekonała mnie, że zawsze coś takiego można znaleźć.

Równowaga

Gdyby ktoś miał wątpliwość, czy świadoma koncentracja na pozytywnych aspektach otoczenia nie jest swego rodzaju ucieczką od prawdy o rzeczywistości, warto zdać sobie sprawę, że jest to raczej powrót do równowagi. Z ewolucyjnych przyczyn nasze umysły mają tendencję do postrzegania tego, co negatywne, kosztem stron pozytywnych. Mamy ograniczoną pojemność poznawczą, a dawno temu, w trudnych warunkach niemal nieustannego zagrożenia życia, niefrasobliwi pogodni kontemplatycy najczęściej ginęli. Przeżywali raczej ci nasi przodkowie, którzy bardziej niż na piękno świata byli wyczuleni na czyhające w nim zagrożenia. My dziedziczymy ich nastawienie, nawet jeśli dzisiaj, w zmienionych warunkach życia, nie jest zawsze korzystne.

Być może zaś dzisiaj wszyscy jesteśmy jak przyszywana ciocia mojej żony, która bez swojej otwartości na nowe doświadczenia, bez kontemplacyjnej umiejętności odnajdywania dobrych stron w konieczności jeżdżenia na dializy nie dożyłaby – w zasadniczo dobrym humorze – swoich 99 lat.

W uważności, a nawet świadomym poszukiwaniu pozytywnych aspektów nie chodzi zatem o ucieczkę, ale, po pierwsze, o prawdę, a po drugie – o pewnego rodzaju „wytchnienie”. Zagrożenia, negatywy już dotarły do naszego umysłu. Rodzą chęć zmiany – poprzez ucieczkę lub walkę – a gdy zmiana nie jest możliwa – frustrację i złość. Te emocje przeszkadzają jasności spojrzenia, zaburzają nasze reakcje na to, co wokół się dzieje.

Gdy sytuacja jawi się jako zbyt trudna do zniesienia, a walka o zmianę nie jest możliwa, próbujemy uciekać. W pandemii uciec fizycznie nie ma dokąd. Uciekamy więc od rzeczywistości w nierealne marzenia, w wirtualne fantazje, w udawanie, że jest inaczej. Zachowujemy się jak pacjent, który na tyle boi się swojej choroby, że nie jest w stanie przyjąć diagnozy – zaprzecza, udaje (sam przed sobą) zdrowego. Dopiero rozpoznanie, że istnieje życie także w chorobie, może umożliwić przyjęcie diagnozy. A dopiero to ostatnie umożliwia właściwe leczenie. Ludzka kondycja jest, można rzec, dialektyczna – to akceptacja umożliwia zmianę.

Zauważmy, jak bardzo powiązane są elementy triady Pojmena. Przyjęcie choroby, które można zrozumieć szerzej, jako przyjęcie świata w jego rzeczywistej postaci, możliwe jest tylko w przestrzeni uważności, czyli kontemplacji. Służyć bliźnim – przynosząc im prawdziwy pożytek – nie da się bez akceptacji własnej choroby.

Nie można przeoczyć, że Pojmen mówi o służbie z czystą intencją – wiedział, że może być „zabrudzona”. Dobrze znał życie i na pamięć znał ewangelie – miał przed oczami ostrzeżenie Jezusa, by nie usuwać źdźbła z oka brata, gdy w naszym tkwi belka. Pojmen rozumiał, że Mistrz z Nazaretu wskazuje na mechanizm toksycznej projekcji, gdy nasze własne zranienia – nierozpoznane, nieprzyjęte i nieuleczone – zasłaniają prawdziwe potrzeby bliźniego.

Radykalna wielkopostna akceptacja świata nie jest zachętą do bierności. Jest raczej warunkiem życia i wszelkiego skutecznego działania. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2021