Dominikanin w Kijowie: budzik zamiast syreny

O. JAKUB GONCIARZ OP, przeor klasztoru dominikanów w Kijowie: W codzienności na wiele rzeczy przestajemy zwracać uwagę. Dopiero wobec ich braku albo gdy zaczynają kosztować o wiele więcej niż zwykle – możemy dostrzec, jak są ważne.

11.04.2022

Czyta się kilka minut

Wolontariusze pomagają przy pieczeniu i pakowaniu chleba w piekarni  „Dobry chleb od dobrych ludzi”, Kijów, 25 marca 2022 r. / ANASTASIA VLASOVA / GETTY IMAGES
Wolontariusze pomagają przy pieczeniu i pakowaniu chleba w piekarni „Dobry chleb od dobrych ludzi”, Kijów, 25 marca 2022 r. / ANASTASIA VLASOVA / GETTY IMAGES

ARTUR SPORNIAK: Opowiedz o wypieku chleba.

O. JAKUB GONCIARZ OP: Pomysł się pojawił, gdy w pierwszych dniach agresji Rosji na Ukrainę nie było wiadomo, czy w Kijowie nie zabraknie pieczywa. Sklepy szybko pustoszały. Jeden z braci przypomniał sobie, że kiedyś piekł chleb. Udało się kupić mąkę i drożdże. Pierwszy bochenek wyszedł zakalcowaty. Drugi był już całkiem w porządku.

W swoim dzienniku wojennym publikowanym w mediach społecznościowych napisałeś: „Ale jest jeden minus takiego działania: chleb jest zbyt smaczny i znika błyskawicznie”.

Kiedy chleb pojawił się z powrotem w sklepach i mieliśmy do wyboru oba rodzaje: sklepowy i domowej roboty, ten drugi cieszył się o wiele większym powodzeniem. Ciekawe, że osoby, które wcześniej unikały jedzenia pieczywa, nie mogły się powstrzymać przed zjedzeniem domowego chleba.

Przypomniał mi się Twój wpis, gdy w telewizji zobaczyłem radość mieszkańca wyzwolonego Irpienia, który wiózł kilka bochenków chleba – pierwszych od kilku tygodni. Piszesz też o innych zwyczajnych rzeczach: popołudniowym spacerze, dźwięku porannego budzika...

...budzącym zamiast dźwięku syren. W codzienności, która jest zwyczajna, szara, powtarzalna, do bardzo wielu rzeczy się przyzwyczajamy. Nie zwracamy na nie uwagi, uznajemy, że one po prostu mają się wydarzyć, że do nich mamy prawo. To wszystko jest tak oczywiste, banalne i proste, że nie ma się czym cieszyć, co doceniać. Dopiero wobec braku tych rzeczy oczywistych, codziennych, trudniejszej ich dostępności albo gdy zaczynają kosztować o wiele więcej niż zwykle – możemy dostrzec, na ile są ważne i na ile ich potrzebujemy w codzienności.

„Sytuacje nienormalne ukazują wartość normalności” – napisałeś, gdy przez dwie godziny obserwowałeś pożegnania na kijowskim dworcu. „Wiele gestów i słów, takie miałem wrażenie, czyniono i wypowiadano jakby po raz pierwszy w życiu. Dla kogoś może też po raz ostatni”.

Moje doświadczenie jest takie, że wielu ukraińskim mężczyznom trudno docenić coś takiego jak dotyk, objęcie kogoś, przytulenie. To zjawisko kulturowe – na przykład gdy mężczyźni się witają, podają rękę tylko sobie nawzjem, kobiety są niezauważane. Na dworcu widać było, że ludzie tych gestów bardzo potrzebują. Odjeżdżających dzieci nie można było oderwać od pozostających w Ukrainie ojców. Czas pożegnania okazywał się za krótki, by przekazać to, co chciałoby się przekazać. Pomyślałem, że jeśli tych gestów na co dzień jest mało, stajemy się ubożsi o coś bardzo ważnego.

Wojna niesie poczucie olbrzymiej straty. Gdy zastanawiasz się, jak sobie z tym radzić, piszesz: „Dobre, piękne, miłe wspomnienia z przeszłości są teraz naszym bogactwem. One potwierdzają nam, że miłość, prawda, dobro i piękno istnieją”.

Jesteśmy zanurzeni w czasie. Może być tak, że zaczynamy na siebie samych i na rzeczywistość patrzeć tylko w kontekście wojny. Bolesnych wydarzeń i emocji związanych z docierającymi informacjami czy z tym, co widzimy, albo w czym uczestniczymy, jest tak dużo, że może się zacząć wydawać, iż cała rzeczywistość składa się z ciemnych rzeczy. Może się stać tak, że zaczniemy się definiować w kontekście tego, czego nam teraz brakuje. To wszystko z jednej strony jest prawdziwe, z drugiej – zupełnie nieprawdziwe, bo jest w nas także wspomnienie dobra.

Ojcowie Kościoła przestrzegali, żeby w czasie pomyślnym nie zapominać o biedzie, aby nas powodzenie nie wbijało w pychę, natomiast kiedy jest ciężko, nie powinniśmy zapominać o czasie, kiedy było pięknie. Bo to źródło nadziei i siły. Historia, którą niesiemy ze sobą, dobro, które się wydarzyło w naszym życiu, w czasach trudnych okazuje się czymś bardzo cennym. Skarbem, zasobem, pieniędzmi zgromadzonymi na rachunku, z którego możemy korzystać wtedy, gdy przychodzi płacić za trudne rzeczy.

Twoim zdaniem lepiej ­pozwolić sobie na żałobę po tym, co ­straciliśmy, by móc zacząć nowe życie. Ono jest możliwe?

Psychologia jest w stanie nazwać proces, przez który przechodzimy, gdy chcąc nie chcąc coś lub kogoś tracimy. Może to być również utracony pozytywny obraz siebie, gdy okazujemy się dla samych siebie inni niż nam się wydawało – mniej wytrzymali, twardzi, mniej skłonni do pomocy, do współczucia. Żałoba wydaje się dobrym rozwiązaniem, żeby nie zatrzymać się tylko na samym momencie straty. Z drugiej strony mówienie, że nic się nie stało, jest wchodzeniem w fałszywy świat. Bo stało się.

Napisałeś: „Zapobiegliwość niesie ze sobą pokój i ma swoją miarę. Zamartwianie się rodzi wewnętrzne napięcie i nigdy nie zostanie nasycone”.

Bo tak jest. Już w starożytności odkryto, że cnota jest pośrodku. Każdy niedomiar czy nadmiar jest dla nas szkodliwy. Cnota zapobiegliwości pozwala wybiec myślami do przodu i zatroszczyć się o dobro. Można tu zagrożenie zlekceważyć albo przecenić.


ATAK NA UKRAINĘ: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Do 24 lutego informacje o zbliżającej się wojnie wydawały mi się medialną grą – trudno mi było wyobrazić sobie rozpoczęcie działań wojennych w nowy sposób i na niespotykaną dotychczas skalę. Byli bracia, którzy to przewidywali – ich cnota zapobiegliwości zadziałała lepiej.

Świat zmienił się w ciągu jednej nocy.

I to był szok. Najtrudniejsza stała się nieprzewidywalność najbliższych godzin i dni.

Religia wtedy pomaga?

Religia – nie bardzo, natomiast wiara – tak.

Czym się one różnią?

Religia związana jest z różnego rodzaju obrzędami wykonywanymi na sposób mniej lub bardziej świadomy, mniej lub bardziej związany z doświadczeniem żywej więzi z Bogiem. Czasem mogą w niej dochodzić do głosu elementy magiczne. Natomiast wiara zakłada relację – wierzę, że jest ktoś, kto jest prawdą, dobrem, miłością, dla kogo ja jestem ważny. W sytuacji totalnej nieprzewidywalności jutra taka wiara daje stały punkt oparcia. Moment wiary to odniesienie do kogoś, kto powiedział: „Czyż może kobieta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie”.

Chodzi o świadomość bliskości Boga?

Której też doświadczaliśmy.

W czym?

Chociażby w dobroci ludzi. W słowach, gestach, w kolejnych przesyłkach, które do nas docierały z Ukrainy czy z Polski. To sprawiało, że nie musieliśmy się za bardzo martwić, czy sklepy będą zaopatrzone, czy będzie prąd (po uruchomieniu otrzymanego z Polski agregatu prądotwórczego okazało się, że można przy jego pomocy np. zagotować wodę). Naszą miłość do Boga wyrażamy przede wszystkim przez nasze relacje z ludźmi – Bóg objawia swą miłość do nas przede wszystkim przez dobroć, która przychodzi do nas od ludzi.

Wiara chrześcijańska powoduje dziś też pewną trudność. Pokazują ją słowa papieża: „My zgubiliśmy drogę pokoju”. W tym „my” znika podział na ofiary i agresorów.

Modlitwy Franciszka przypominają mi modlitwy biblijne. Chociaż to lud zgrzeszył, a nie Mojżesz, wstawia się on za całym ludem do Boga, mówiąc: „Zgrzeszyliśmy przeciwko Tobie”. Podobnie modli się w imieniu ludu Daniel i wielu sprawiedliwych ze Starego Testamentu. Nasi wodzowie, królowie, kapłani zawiedli – to myśmy Ciebie odrzucili, to myśmy o Tobie zapomnieli, to myśmy czynili nieprawość. Ostatecznie można powiedzieć, że do tej modlitwy grzesznego ludu dołącza się sam Jezus. Staje po naszej stronie – stronie grzeszników. Paweł naucza, że Chrystus stał się dla nas grzechem, choć sam nie znał grzechu. Jezus na krzyżu woła: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią!”.

Jest jednak różnica między tym, kto bombarduje szpital dziecięcy, i tymi, którzy w nim giną, między ofiarą gwałtu i gwałcicielem.

Zgadza się. Pierwsza perspektywa obejmuje naszą relację z Bogiem, druga – nasze relacje międzyludzkie, gdzie należy nazywać konkretne czyny takimi, jakie są. Wobec Boga stajemy jako ci, którzy – wszyscy – potrzebują zbawienia. Jako ludzkość możemy wołać do Niego: Przebacz nam! Zmiłuj się nad światem! W modlitwie siostry Faustyny prosimy o miłosierdzie dla nas i świata całego. Nie tylko dla zatwardziałych grzeszników i nie tylko dla Rosji. Natomiast w relacjach między nami jesteśmy w stanie nazywać konkrety: kto za co bierze odpowiedzialność i rozróżniać, kto jest katem, a kto ofiarą. Dzięki temu jest możliwa sprawiedliwość. To są dwa wymiary naszego Boga, który jest miłosierny i który jest sprawiedliwy.

Piszesz: „Sekretarz generalny ­Światowej Rady Kościołów wyznaje w niedawnym liście, że bolą go wykorzystywane przez strony wojennego konfliktu słowa demonizujące przeciwnika i zmuszające świat do opowiedzenia się po którejś ze stron”. I ironizujesz, że ludzie z Mariupola, Irpienia, Buczy i setek innych miejscowości winni przeprosić sekretarza za zadany mu ból.

Boli go, że musi podjąć decyzję wyboru między dobrem a złem. To przykre.

Pokusa znienawidzenia wroga jest jednak całkiem realna.

Myślę, że tu trzeba rozróżnić uczucie nienawiści i postawę nienawiści. Pojawia się we mnie uczucie nienawiści wobec tego, kto krzywdzi mnie i moich bliskich – w postaci gniewu czy wściekłości. To bardzo zdrowa reakcja. Dziwiłbym się, gdyby takiej reakcji na poziomie emocjonalnym nie było – świadczyłoby to o tym, że mamy do czynienia z kimś, kto nie reaguje ­adekwatnie na rzeczywistość. Pytanie, co dalej z tym uczuciem chcę zrobić. W jaki sposób moje czyny będą za nim szły? Czy pojawi się chęć zemsty za wszelką cenę? Czy też będę umiał znaleźć sprawiedliwy umiar w swoim postępowaniu?

Jak to ma zrobić żołnierz trzymający karabin w ręku i stojący naprzeciw wroga, który do niego strzela? Uczucie nienawiści, gniewu, złości pozwoli mu oddać celny strzał i ochronić siebie, swoją rodzinę, przyjaciół, ojczyznę.

Dramat wojny polega też chyba na tym, że ogromnie trudno w trakcie jej trwania trzymać w ryzach uczucie nienawiści, by się nie przeradzało w postawę nienawiści. Opowiedz jeszcze o windzie...

W dominikańskim klasztorze na Służewie w Warszawie, gdzie chwilowo mieszkam, jest winda, przydatna zwłaszcza starszym ojcom. W momencie startu wydaje ona specyficzny dźwięk przypominający świst działek obrony przeciwlotniczej. Przez pierwsze dni moje ciało reagowało na niego lękiem. Trudno mi sobie wyobrazić stan ludzi, którzy przez wiele dni żyli pod bezpośrednim ostrzałem zagrażającym życiu.

Czy ta świadomość coś zmienia w Twoim duszpasterstwie?

Trzeba bardziej liczyć się ze słuchaczami czy rozmówcami. Może być tak, że bezmyślnie wykorzystując pewne kaznodziejskie schematy czy sformułowania zasłyszane w innych warunkach, mogę bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Wiele złego może zrobić moralizowanie?

Nie tylko moralizowanie, ale również nieumiejętna próba wsparcia. W niektórych kontekstach zachęty: „Weź się w garść! Nie pękaj!” – zamiast dawać wsparcie, mogą narzucać dodatkowe obciążenie. I jednocześnie być znakiem nieprzyjęcia i niezrozumienia tej osoby.

Powiedzenie „Jezus ci pomoże” też niewiele daje?

To może być cenne, ale zwykle nie jako pierwsze słowo. Czasem zaakceptować trzeba czyjeś milczenie. Zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z ludźmi, którzy przeżyli silną traumę i noszą w sobie przekonanie, że nikt nie jest w stanie ich zrozumieć.

Wtedy pozostają proste gesty, jak podanie chleba?

Tak.

Zauważasz, że uchodźcy – wyrwani ze swoich domów – tkwią w stanie zawieszenia. Czy tę metaforę można odnieść do religijnej kondycji człowieka?

W naszym życiu możemy jednak trochę więcej przewidzieć i zaplanować. Przed uchodźcami stoją decyzje, które zaważą na dużej części ich życia, np. czy rezygnować z pracy w Ukrainie, zrywając umowę, i układać sobie życie w Polsce, czy zakładać, że po kilku tygodniach wrócę.

Mieszkając w Kijowie, a teraz pomagając przez jakiś czas ukraińskim uchodźcom w Warszawie, piszesz, że doświadczyłeś poczucia życia w dwóch światach. „Ten tu jest pełen optymizmu, bezpieczeństwa, przyjęcia i planów na przyszłość. Są w nim znajomi uśmiechnięci ludzie, gesty życzliwości i wsparcia. Jest modlitwa uwielbienia, lekka, śpiewna, przejmująca. Ten tam jest naznaczony bólem, śmiercią, zniszczeniem i niepewnością każdej godziny. Niektórym znajomym trudno zdobyć się na coś innego niż poczucie nienawiści i pragnienie zemsty wobec tego, co okazało się tak nieludzko złe. Z rzadka można usłyszeć wołanie o miłosierdzie dla nas i świata całego, a głośniej brzmi przekleństwo i życzenie piekła”. Oba są prawdziwe. Jak w nich żyć?

Taki jest świat wokół. On nie jest idealny. Wykluczanie któregoś z elementów tej rzeczywistości, w której jesteśmy, będzie oznaczało życie w jakiejś fikcji. Oczywiście, o wiele przyjemniej byłoby żyć tylko w tym pierwszym świecie, gdzie można by było powiedzieć, że wszyscy jesteśmy braćmi, a przed nami świetlana przyszłość – pogodna, zdrowa, długa i ekologiczna. Niestety nasz świat nie jest tylko taki.

Skazani jesteśmy na to rozdarcie, bez nadziei?

Na życie z wewnętrznym napięciem, ale też z nadzieją: przyjdzie czas, kiedy ten świat się skończy. Czekamy na nowe niebo i nową ziemię, gdzie będzie tylko ten element pozytywny. Ci, którzy przynależą do Chrystusa, mają nadzieję, że z Nim będą przez całą wieczność i już nie będzie łez, cierpienia, choroby i zła. Natomiast mówienie, że już teraz możemy to osiągnąć – np. przez rozwój technologiczny, kulturalny czy dojrzałość religijno-moralną – to złudzenie, utopia.

Piszesz, że połączenie (może bardziej przekroczenie?) obu światów udało się tylko Jezusowi. Tym jest Zmartwychwstanie?

W pierwszej kolejności jest tym Wcielenie, bo w nim nieskończona Miłość spotkała się z naszą ludzką biedą. Zostały one połączone i niezmieszane w nadziei na przemianę. Przemiana – czyli prze­bóstwienie tego, co ludzkie – nastąpiła w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. I ma się dokonać także w nas.

Co Ci daje pisanie wojennego dziennika?

Spodziewałem się, a rzeczywistość to potwierdziła, że po 24 lutego znajomi i rodzina będą pytali, co się u mnie dzieje. Żeby więc nie opisywać po kilka razy tego samego, zacząłem umieszczać krótkie informacje na FB z dostępem dla znajomych. Potem zauważyłem, że zaciekawienie jest większe, ludzie mówili, że zaczęli się w tym odnajdywać, więc wpisy udostępniłem szerzej. W którymś momencie zrozumiałem, że jest to ważne także i dla mnie. Dzięki zapisywaniu tego, w czym uczestniczyłem, mogę zdobyć dystans do swoich przeżyć. A kiedy się ma dystans, to sytuacja jest zdrowsza. ©℗

O. JAKUB GONCIARZ (ur. 1970) jest duszpasterzem i rekolekcjonistą, przeorem klasztoru dominikanów w Kijowie. W tej chwili czasowo pracuje duszpastersko w Warszawie wśród uchodźców z Ukrainy. Prowadzi dziennik pod adresami #Wawa_da_się_lubić i #czyżby_w_Kijowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2022