Miłość i śmierć

Do poezji Mikołajewskiego wkracza ironia. Wiersze uciekają od metafizycznej podniosłości, choć kontekst religijny jest w nich stale obecny. Powstają nowe wyobrażenia śmierci, polegające na ironicznym odwróceniu sytuacji zagrożenia.

17.05.2006

Czyta się kilka minut

Jarosław Mikołajewski wyrósł w ostatnim piętnastoleciu na jedną z centralnych postaci polskiej poezji. Autor siedmiu tomów debiutował w 1991 roku, kiedy jego rówieśnicy, wywodzący się z podziemnego "bruLionu", szykowali się dopiero do skoku na literacki Parnas.

Publikując "A świadkiem śnieg", Mikołajewski przywitał nową Polskę zupełnie innym projektem poetyckim niż "bruLionowcy". Jego wyważone, spokojne i wyciszone wiersze proponowały namysł nad dotychczasowym życiem, powrót do przeszłości i metafizyczną optykę, a nie buntowniczą poetykę negacji i protest przeciwko powszechnemu zakłamaniu. Ta inność wynikała między innymi z odmiennego startu. Wprawdzie także on debiutował książką stosunkowo późno, mając trzydzieści jeden lat, ale w latach 80. ani nie uczestniczył w pokoleniowych sporach, ani nie drukował wierszy. Od tego czasu jego poezja przemierzyła długą drogę.

"Któraś rano" zawiera wiersze z jednej strony kontynuujące dotychczasową poetykę i zakres tematyczny, z drugiej jednak przynoszące pewne zmiany i nowe wątki. Poeta wierny jest opisowi kręgu rodzinnego (córeczki, żona, rodzice, a zwłaszcza zmarły ojciec) stanowiącego podstawę jego myślenia o świecie, ale wiersze o śmierci, których nie brakowało i wcześniej, ulegają przeobrażeniom.

Żeby lepiej zrozumieć tę przemianę, przypomnę pokrótce klimat trzech ostatnich książek Mikołajewskiego. Zbiór "Mój dom przestały nawiedzać duchy" (1998), w którym obok wierszy wybranych z trzech poprzednich tomów znalazł się tytułowy cykl, śmierć i cmentarz traktuje jak przestrzeń spotkania. W istocie są to epitafia i xenie zaprzyjaźnione z wiecznością, próba opisu życia pośmiertnego z wieloma odniesieniami religijnymi. W "Nie dochodząc Pięknej" (2001) poeta szuka dowodów na swoje istnienie, przyglądając się nie tylko sekretom miłości, ale i tym, którzy niespodziewanie odchodzą. Wiele tu mszy żałobnych, modlitw za dusze zmarłych, testamentowych zapisów. W tomie "Którzy mnie mają" (2003) śmierć dalej gości (wystarczy wymienić tytuły: "Krople wody na cmentarzu", "Zakład pogrzebowy", "Stara para"). Ale w jaki sposób? Refleksja poety idzie w stronę językowej odpowiedzialności za słowo określające śmierć. Stąd opisy zagrożenia, połączone z analizą niesprawnego, bo wieloznacznego języka.

We wszystkich tych książkach konfrontacja miłości i śmierci cechuje się powagą i refleksyjnym skupieniem. Zawsze też ważnym polem odniesień jest literatura włoska, którą Mikołajewski świetnie zna jako italianista, były naukowiec, a obecnie tłumacz i dziennikarz. Jego dykcja poetycka, bardzo już rozpoznawalna, opiera się właśnie na przeżyciu poezji włoskiej, od Dantego, poprzez Montalego, do Penny i Luziego.

Teraz do poezji Mikołajewskiego wkracza ironia, znacznie silniej niż w tomie poprzednim. Przygotowaniem do tego jest pierwszy utwór: "Ars moriendi". Wprowadza on poetykę oswajania śmierci za pomocą gry językowej i zwartego opisu obrazka z życia (załatwianie terminu pogrzebu przez telefon). Następne wiersze uciekają od tragicznej nuty i metafizycznej podniosłości, choć kontekst religijny jest w nich stale obecny. Tak jest w herbertowskim z ducha wierszu "Pomiędzy ziemią a niebem", w którym ziemia prosi, by poeta zszedł z piętra nieba. Pogrzeb ojca w "Trumnie z papieru" przedstawiono w konwencji snu, dzięki której Mikołajewskiemu udaje się poruszyć osobisty temat "po raz pierwszy w życiu (...) bez wyrzutów sumienia". O kruchości życia mówi piękny wiersz "W gorączce zabawy", będący niemal lingwistyczną zabawą z "trzema lalkami" córki. Ten sam manewr zastosował poeta w "skądś dokądś" czy w wierszu "Wysłowione", opartym na grze słów "słowo" i "wysłowić", zakończonym błyskotliwą pointą: "lecz nikt tu cię nie pyta o zdanie". Podobne ironiczne podejście dominuje w wierszu-aforyzmie "Ofiara".

W ogóle w świecie poetyckim Mikołajewskiego pojawia się, w niespotykanym dotąd wymiarze, kategoria "słowa" jako symbolu niewystarczalności wypowiedzenia istoty egzystencji zawieszonej między życiem a śmiercią. Słowa są śmieciami, głuchym telefonem, oderwanymi wyrazami, bazgrołami, ustawicznymi pytajnikami. Dlatego trzeba wyrazić ból egzystencji inaczej: nie za pomocą "wypchanych" słów (retoryką, cierpieniem), lecz języka chwili wykorzystującego niepewne znaczenia, pusty śmiech, niedokończone równoważniki.

Zatem w wielu wierszach poruszających trudne i ważne problemy - kontaktu dorosłych z dziećmi, myślenia o własnej śmierci, miłości do żony i dzieci - sytuacja liryczna wzmagana jest takimi wyrażeniami, jak "szast prast", "pa pa", "tak owszem i że bardzo proszę", "mamo gdzie jesteś?", "dudni jak w studni", "cel pal pal secam". Ta językowa zmiana świadczy o poszukiwaniu nowych ram dla dawnych, ale ciągle istotnych dla Mikołajewskiego tematów. Poeta konstruuje rzeczywistość "po drugiej stronie", starając się nie myśleć o emocjach związanych z "kołysanką dla ojca".

Powstają zupełnie nowe wyobrażenia śmierci polegające na ironicznym odwróceniu sytuacji zagrożenia, choć jego sedno nie zostaje zlikwidowane. Tak jest w "Śmiertelnym końcu", w wierszu "Kot żyje dwa razy lub wcale" o przenoszeniu śmierci na kogoś innego czy w trudnym do przecenienia "Miłosnym wyznaniu do żony", gdzie poeta z niebywałą odwagą stawia kwestię, kogo najpierw opłakiwałby po katastrofie samolotu: żonę czy dzieci.

Ironię widać także w tych wierszach, które bezpośrednio nie dotyczą tematu odchodzenia. Mam na myśli zwłaszcza portrety "starych poetów", wątki biblijne, a przede wszystkim poemat "Matrioszka", gorzką opowieść o tym, że jesteśmy mikrobami jednego organizmu, który dla nas jest nieogarnionym kolosem. Ironia w nowym tomie Mikołajewskiego niczego nie stępia, odwrotnie - wzbogaca "myśli o strachu" (tak było w "Nie dochodząc Pięknej").

Jarosław Mikołajewski, "Któraś rano", Izabelin 2005, Świat Literacki

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (21/2006)