Kontynent pozbawiony historii

Afryka, dom ponad miliarda ludzi, o niezwykłej różnorodności kultur i ludów. Dzieje sięgające czasów prehistorycznych, zapisane w tradycji, sztuce i legendach. Dzieje, których w Europie nie znamy.

05.08.2019

Czyta się kilka minut

MAPA „NOWE OPISANIE AFRYKI” Willema Janszoona (1571–1638), wielokrotnie przedrukowywana z oryginalnej miedzianej płyty i ręcznie kolorowana w latach 1630–1667 w wielojęzycznych atlasach Blaeu. Reprodukowana odbitka pochodzi z łacińskiej edycji z 1644 r. / / PRINCETON LIBRARY / DOMENA PUBLICZNA
MAPA „NOWE OPISANIE AFRYKI” Willema Janszoona (1571–1638), wielokrotnie przedrukowywana z oryginalnej miedzianej płyty i ręcznie kolorowana w latach 1630–1667 w wielojęzycznych atlasach Blaeu. Reprodukowana odbitka pochodzi z łacińskiej edycji z 1644 r. / / PRINCETON LIBRARY / DOMENA PUBLICZNA

Kiedy jedziemy do Francji, zachwycamy się jej kulturą i architekturą. W Azji podziwiamy ukryte w dżungli świątynie, w Ameryce Południowej wspinamy się po górskich zboczach, aby ujrzeć pozostałości po indiańskich miastach. Czy jednak ktoś podróżuje do Afryki w poszukiwaniu śladów minionych cywilizacji? A może inaczej: kto jest świadom, że w Afryce można znaleźć ślady cywilizacji innej niż ta, którą zaprowadzili biali kolonizatorzy?

W geograficznej izolacji

Na wstępie należy wyjaśnić, że mowa o Afryce Subsaharyjskiej. W przeciwieństwie do północnej części kontynentu – tej, która od starożytności była częścią świata śródziemnomorskiego, a później została zdominowana przez wpływy arabskie – tereny położone na południe od Sahary przez wieki pozostawały w izolacji – oddzielone od naszej części świata przez saharyjską pustynię na północy, Ocean Indyjski na wschodzie i Atlantyk na zachodzie.

Tym samym była pozbawiona inspiracji zewnętrznych. Nie brała udziału w wymianie myśli i technologii, która od najdawniejszych czasów odbywała się na osi Wschód–Zachód czy Północ–Południe. Aby zrozumieć, jak wielkie miało to znaczenie dla rozwoju społeczeństw, wystarczy sobie uświadomić, że dzięki kontaktom z Bliskim i Dalekim Wschodem do Europy zawitały takie wynalazki jak papier czy proch. Państwa afrykańskie, nawet jeśli osiągały wysoki stopień zaawansowania, miały ogromny problem z nawiązaniem kontaktu nie tylko z resztą świata, ale nawet ze sobą nawzajem.

Mało kto zdaje sobie sprawę z ogromu Afryki. W błąd wprowadza mapa Merkatora (system sporządzania map wynaleziony w XVI w.), która przez setki lat kształtowała wyobrażenie Europejczyków o świecie. Choć pochodzi sprzed kilku wieków i pierwotnie służyła do żeglugi, do dziś pozostaje w powszechnym użyciu.

W koncepcji flamandzkiego kartografa Gerarda Merkatora południki i równoleżniki przecinają się pod kątem prostym, a do tego wszystkie równoleżniki są długości równika. Zabieg ułatwia nawigację, ale zaburza proporcje rozmiaru lądów. Patrząc na mapę Merkatora, można odnieść wrażenie, że Grenlandia jest wielkości Afryki, podczas gdy w rzeczywistości jest czternastokrotnie mniejsza. Dość powiedzieć, że na powierzchni Afryki można by zmieścić Stany Zjednoczone, Indie, Chiny, Hiszpanię, Francję, Niemcy i Wielką Brytanię, a i tak zostałoby miejsce na kilka mniejszych państw europejskich.

Ta ogromna przestrzeń pozbawiona jest dogodnych połączeń. Wybrzeżom Afryki Subsaharyjskiej daleko do naturalnych portów, a potężnym rzekom – do spławnych szlaków komunikacyjnych. Dużą jej część zajmowały nieprzebyte dżungle i jałowe pustynie. To wszystko utrudniało koncentrację ludności i wymianę handlową, a w konsekwencji sprawiło, że rozwój przebiegał tu wolniej i trudniej niż na innych kontynentach.

Nie oznacza to, że w Afryce przed przybyciem Europejczyków nie było nic. Rysując mapę przedkolonialnej Afryki, okazuje się, że wcale nie był to dziki i niezamieszkały ląd, lecz tętniący życiem kontynent, pełen politycznych bytów.

Problem ze źródłami

Dlaczego zatem tak mało o nich wiemy? Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, brak źródeł pozwalających odtworzyć losy poszczególnych społeczności afrykańskich. Niewiele z nich używało pisma, większość opierała się na przekazie ustnym. Niektóre dotrwały do dziś, lecz z powodu zmian, jakie zaszły przez ten czas, trudno ocenić ich wiarygodność. W wielu przypadkach zabrakło też ciągłości pamięci. Wraz z rozpadem danej wspólnoty zanikała pamięć o niej.

Pozostają nam jedynie ślady. To nieliczne źródła autorstwa cudzoziemców: zapiski kupców i podróżników. Od XI w., wraz z ekspansją islamu i rozwojem handlu transsaharyjskiego, pojawia się szereg relacji arabskich. To głównie opisy skupione wokół miast, władzy i towarów, którymi handlowano. Nie dają odpowiedzi na pytania o organizację społeczeństwa czy życie codzienne. Są też wykopaliska. Napisy na kamieniach, monety, przedmioty, które dają fragmentaryczny obraz przeszłości. Wreszcie: pozostałości miast, pałaców, różnego rodzaju monumentów i miejsc kultu religijnego – jest ich mało, są w kiepskim stanie, słabo udokumentowane przez naukowców.

Od momentu przybycia pierwszych Europejczyków w XV w. możemy już mówić o względnej obfitości źródeł pisanych. Wpierw były to dzienniki z podróży i relacje misjonarzy, potem zaczęły powstawać rozprawy naukowe. Ale tu pojawia się problem. Choć pisano na różne tematy – o geografii, historii, kulturze – afrykańskiemu życiu politycznemu, społecznemu i kulturalnemu odmawiano jakiekolwiek wartości.

„Reszta była ciemnością”

Znakomita większość tych dzieł pełna jest opinii, które wtedy uznawano za normę, a które – sformułowane dziś – zasłużyłyby na miano rasistowskich uprzedzeń. Np. w 1825 r. Georg Hegel pisał w „Filozofii historii”, że Afryka „nie jest historycznym kontynentem, nie wykazuje ani zmiany, ani rozwoju”, zaś „Afrykanie nie są zdolni ani do rozwoju, ani do nauki”. Takie poglądy szybko zdobyły uznanie wśród europejskich społeczeństw. Wzmacniały poczucie wyższości i posłannictwa zawarte w haśle o „brzemieniu białego człowieka”, wedle którego europejskie wzory i idee miały wyzwolić Afrykę z okowów barbarzyństwa. Były też usprawiedliwieniem dla podboju tego kontynentu.

Jeszcze na początku lat 60. XX w., już w czasach dekolonizacji, uznany brytyjski historyk Hugh Trevor-Roper oceniał, że historia Afryki zaczęła się w XIX w., gdy kontynent opanowali Europejczycy. Jego zdaniem „reszta była ciemnością, a ciemność nie może być przecież przedmiotem historii”. Tym tokiem rozumowania podążali autorzy dzieł tak monumentalnych jak „The Cambridge History of the British Empire” oraz „The New Cambridge Modern History”, traktowanych jako klasyka gatunku. Powielali one stereotypy zawarte w pracach pseudo­naukowych, oparte na zasłyszanych plotkach i wydumanych teoriach. Jednocześnie dużo miejsca poświęcali dziejom europejskich kolonizatorów, utrwalając pogląd, że wcześniejsze dzieje Afryki nie są warte uwagi.

Tajemnica Wielkiego Zimbabwe

O tym, jak krzywdzące to opinie, świadczy przykład Wielkiego Zimbabwe.

Ogromny kamienny kompleks budowlany – to największa osobliwość architektoniczna Afryki Subsaharyjskiej i jej najcenniejszy zabytek. Ruiny na wyżynie zimbabweńskiej, 300 km na południe od Harare (stolicy obecnego Zimbabwe), rozciągają się na przestrzeni 7,5 km kw. Poszczególne ich części nazywa się „Świątynią”, „Akropolem” i „Kompleksem w Dolinie”. Wrażenie robi zwłaszcza ta pierwsza: otoczona potężnym granitowym murem, wysokim na dziesięć metrów i szerokim na pięć. Zabytek ten wywołał wiele błędnych interpretacji i do dziś kryje tajemnice.

Na okolice Wielkiego Zimbabwe, a raczej znajdujące się tam pokłady złota, pierwsi zwrócili uwagę Portugalczycy. Uznali je za biblijny Ofir, gdzie miały znajdować się kopalnie króla Salomona. Mit ten przetrwał do XVIII w., choć liczne europejskie ekspedycje nie odkryły dowodów na potwierdzenie tej teorii. W końcu, gdy w 1871 r. do ruin kamiennego miasta dotarł niemiecki geolog Karl Mauch, rozpowszechniła się koncepcja o fenickich twórcach Wielkiego Zimbabwe: argumentacja (wątpliwa) ­opierała się na znalezionych fragmentach bramy z drewna cedrowego, które Fenicjanie mieliby sprowadzić tu z Libanu.

Hojnym mecenasem tego poglądu był Cecil Rhodes. Ten dzewiętnastowieczny polityk i biznesmen, jeden z głównych autorów brytyjskiej ekspansji w Afryce (zwany też „królem diamentów”), dopatrywał się analogii między podbojem fenickim w starożytności na tym obszarze oraz tym prowadzonym jego rękoma. Ale jako domniemanych twórców cywilizacji Wielkiego Zimbabwe wymieniano też Żydów, Persów, Arabów, nawet Azjatów. Wzniesienie obiektu o tej skali miało przekraczać możliwości Afrykanów.

Centrum handlu złotem

Dziś nie ma wątpliwości, że Wielkie Zimbabwe było dziełem ludności rodzimej. Twórcami kamiennego miasta byli Afrykanie z rodziny Bantu, z której wywodzi się zamieszkująca obecne Zimbabwe ludność Szona. Słowo „Zimbabwe” pochodzi z języka tego plemienia i oznacza „domy z kamienia”.

Obecnie zakłada się, że Wielkie Zimbabwe było centrum władzy rozległego państwa, które swą potęgę zbudowało na hodowli bydła i wydobyciu złota. Szacuje się, że miało 10 tys. mieszkańców (dla porównania: archeolodzy uważają, że Izrael króla Dawida liczył 5 tys. osób). Posiadało rozwinięte rzemiosło, czego dowodem są znalezione metalowe tygle, sztaby miedzi, ceramika i biżuteria. W okresie świetności, między wiekiem XIII i XV, Wielkie Zimbabwe było centrum handlu złotem, do którego podążali kupcy z arabskiej i centralnej części Afryki.

Potem nastąpił nagły i trudny do wyjaśnienia upadek państwa. Utraciło swe polityczne i gospodarcze znaczenie jeszcze przed pojawieniem się Europejczyków. Czy wyczerpały się miejscowe zasoby, czy zmieniły się szlaki handlowe, czy nastąpił jakiś kataklizm? Tego, jak i wielu innych rzeczy o historii Wielkiego Zimbabwe na razie nie wiemy.

Najbogatszy człowiek świata

W tym samym czasie w zachodniej Afryce kwitło Imperium Mali. Potężne królestwo w okresie swojej świetności rozciągało się od Atlantyku do dzisiejszej Nigerii. Swoje legendarne bogactwo zbudowało dzięki położeniu na skrzyżowaniu szlaków kupieckich i na ogromnych pokładach złota.

Do dziś grioci [artyści sztuki muzyczno-słownej z Afryki Zachodniej – red.] snują opowieści o królu Mansie Musie, który miał być najbogatszym człowiekiem w historii świata. Gdy ten muzułmański władca wybrał się w 1324 r. na pielgrzymkę do Mekki, miał mu towarzyszyć orszak liczący kilkadziesiąt tysięcy ludzi i dźwigający takie ilości złota, że na trasie jego przemarszu doszło do wieloletniej hiperinflacji.

Imperium Mali to jednak nie tylko bogactwo mierzone w szlachetnym kruszcu. Timbuktu, stolica państwa, było kwitnącą metropolią pełną akademii, meczetów i bibliotek, które przyciągały uczonych i poetów. W granicach imperium żyło wiele plemion, a społeczeństwo funkcjonowało wedle praw zebranych w Karcie z Kurukan Fuga, ogłoszonych przez Sundiatę Keitę, założyciela i twórcę potęgi Mali.

Meczet w Timbuktu, Mali / FORUM

Przekazywane drogą ustną zapisy, uważane za jedną z pierwszych konstytucji na świecie, mówiły m.in. o prawie do życia, nienaruszalności fizycznej czy równości płci. Dzieliły też mieszkańców na klany definiujące ich role społeczne. Istniał klan odpowiedzialny za obronę, klan nauczania islamu czy zajmujący się handlem i rzemiosłem.

Jak w wielu imperiach, także w Mali spory dynastyczne i bunty na prowincjach doprowadziły do jego upadku. Wpierw na południu zaczął panoszyć się lud Mossi, na północy zaś pojawili się Tuaregowie. W końcu w drugiej połowie XV w. klęskę Imperium Mali przypieczętowało wzrastające w siłę państwo Songhaj, które wkrótce stało się nowym regionalnym hegemonem.

Spacer po muzeach

Warto też wspomnieć o Królestwie Beninu, które w relacjach europejskich podróżników z XVI i XVII w. jawi się jako państwo o rozwiniętym systemie politycznym, porównywalnym z ówczesnymi krajami Europy. Holender Olfert Dapper z uznaniem opisywał rozmiary stolicy tej afrykańskiej monarchii i rezydencję władcy. Miasto posiadało trzydzieści głównych ulic i cechowało się wielką czystością – czego nie można powiedzieć o Londynie czy Paryżu w tamtych czasach.

To tylko trzy przykłady. Na południe od Sahary istniało też wiele innych państwowości. Choć oczywiście wszystkie miały swoje ograniczenia, o których była mowa na wstępie.

Zaczęliśmy je odkrywać późno. Dopiero w drugiej połowie XX w., wraz z dekolonizacją i powstaniem niepodległych państw afrykańskich, nastąpił rozwój studiów afrykanistycznych. Od tego czasu powstał szereg rzetelnych publikacji, dzięki którym możemy poznać przeszłość Afryki Subsaharyjskiej.

Uczone księgi nie są dziś zresztą jedynym dostępnym źródłem wiedzy. Muzea w Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii czy Niemczech pełne są eksponatów pozyskanych (dziś powiedzielibyśmy raczej: zrabowanych) w czasach kolonialnych. Samo paryskie Musée du quai Branly posiada 70 tys. afrykańskich dzieł sztuki. Sporo jak na kontynent rzekomo pozbawiony własnej historii.

Tymczasem w 2018 r. w Senegalu otwarto Musée des Civilisations Noires, które opowiada o historii i kulturze czarnych cywilizacji. Na ogromnej wystawie znajdują się puste gabloty, do których w przyszłości mają trafić eksponaty z europejskich placówek, których zwrotu od lat domagają się państwa afrykańskie. Kolejne tego typu muzea powstają w Nigerii i Beninie.

Jak dotąd europejskie muzea nie zamierzają nic oddawać. Przełomowa dla starań Afrykanów była zapowiedź prezydenta Francji Emmanuela Macrona podczas wizyty w Burkina Faso w 2017 r. – zwrotu dzieł zagrabionych w czasach kolonialnych do krajów ich pochodzenia. W ślad za tą deklaracją powstał raport sporządzony przez dwoje naukowców, Francuzkę Bénédicte Savoy i Senegalczyka Felwine’a Sarra: zarekomendowali oni, że powinno to nastąpić bezwarunkowo.

Z podobnymi dylematami mierzą się Niemcy, Belgowie i Brytyjczycy. Chociaż akurat ci ostatni, jak na razie, pilnie strzegą skradzionych skarbów i sukcesywnie odrzucają kolejne wezwania płynące z byłych kolonii.

Obraz ukształtowany przez stereotypy

Zrealizowanie obietnicy francuskiego prezydenta oznaczałoby, że w pierwszej połowie XXI w. koniec ery kolonialnej nastąpiłby także w muzealnictwie. Czy nastąpi kiedyś w naszej świadomości?

Nasze wyobrażenie o afrykańskim kontynencie wciąż kształtują powielane od lat stereotypy. Bo czym jest dla nas Afryka?

Z jednej strony to kreowany przez media obraz conradowskiego jądra ciemności: wojny, klęski głodu, susze, dzieci z chmarami much wokół twarzy. Z drugiej strony – promowana przez turystykę egzotyczna pocztówka z wakacji. Rajskie plaże i safari po pełnych dzikich zwierząt sawannach.

Tyle w Europie wiemy zazwyczaj o Afryce – kontynencie, na którym na długo przed przybyciem białego człowieka rozwijały się i upadały dziesiątki królestw i imperiów. Myślenie rodem z epoki kolonialnej tkwi w nas głębiej, niżbyśmy sobie życzyli. ©

Autor jest historykiem i socjologiem. Interesuje się Afryką, Bliskim Wschodem i Bałkanami. Współpracuje z portalem Holistic News.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2019