Mikrokosmos Brick Lane

Społeczeństwo wielokulturowe to dziś główny temat w Europie. Czy możliwe jest życie obok siebie ludzi różnych kultur i religii? Odpowiedź może dać pewna londyńska ulica.

24.01.2015

Czyta się kilka minut

Ulica Brick Lane we wschodnim Londynie, marzec 2009 r. / Fot. SIPA / EAST NEWS
Ulica Brick Lane we wschodnim Londynie, marzec 2009 r. / Fot. SIPA / EAST NEWS

Niedziela to najważniejszy dzień na Brick Lane, długiej ulicy we wschodnim Londynie.

Na co dzień otwarte są tu dziesiątki małych restauracyjek, bengalskich i hinduskich, z najlepszym curry w mieście. Ale w niedzielę cała ulica zamienia się w gigantyczny bazar i zarazem jadalnię.

Dziś jest właśnie niedziela. Stragany stoją przy hali dawnego browaru Trumana, a także w magazynach naprzeciw. A na straganach: sushi, ośmiornice, naleśniki z Malezji, kurczak w sezamie z Singapuru, tajskie zupy, meksykańskie wrapy. Wszystko robione na miejscu i na miejscu jedzone. A że przy nielicznych ławach zwykle nie ma miejsc, ludzie siedzą na zewnątrz, na chodniku i krawężnikach. Można podziwiać zimną krew kierowców, którzy jadą powoli wzdłuż konsumującego tłumu.

Jedzenie to tylko jedna z niedzielnych atrakcji na Brick Lane: na sprzedaż są też wystawione zasłony z Indii, stare plakaty, kapelusze z second handu i w ogóle wszystko to, co komuś przyjdzie do głowy. To centrum ulicznej mody, ulicznej sztuki; serce dzielnicy.

„Charlie” z Brick Lane

Przed The Antishop, jedną z licznych tu kawiarni, stoi tablica z napisem: „Je suis Charlie”.

Właściciel, Adel Defilaux, jest francuskim muzułmaninem. W Wielkiej Brytanii mieszka od kilku lat, a na Brick Lane od roku. Gdy doszło do ataków terrorystycznych w Paryżu, był w szoku jak wszyscy. – To mój kraj, musiałem coś zrobić – mówi. Wystawił więc tablicę.

Po czterech dniach do kawiarni wszedł mężczyzna i zażądał natychmiastowego usunięcia tablicy. Adel spokojnie starał się tłumaczyć, dlaczego ją wystawił i dlaczego nadal będzie stała przed jego kawiarnią. Gość stał się agresywny. Padły groźby i stwierdzenie, że każdy, kto wspiera francuską gazetę, powinien umrzeć.

Adel postanowił nie usuwać tablicy. Teraz, w niedzielę, mija ją tłum ludzi – i tych, którzy postanowili spędzić tu dzień na przyjemnościach, i miejscowych muzułmanów, którzy zmierzają do meczetu mieszczącego się po drugiej stronie ulicy.

– Nikt tu nie miał nic przeciw tablicy, a wszyscy moi sąsiedzi też są muzułmanami – mówi Adel. Kawiarnia pełna jest klientów, stoi kolejka, nie możemy dłużej rozmawiać. – Nie dziś, dziś niedziela, najgorętszy dzień na Brick Lane – wyjaśnia Adel.

Śladami hugenotów

Dwa dni później, we wtorkowy poranek, Brick Lane ochłonęła po niedzieli. Wypełnia ją codzienny ruch dostawczych ciężarówek i ludzi robiących zakupy. Szary styczniowy dzień aż prosi się o kawę, więc do The Antishop co chwila ktoś wchodzi, wypija szybkie espresso na stojąco lub rozsiada się przy latté z laptopem na stoliczku. Adel czeka na dostawę, parzy kawę, sprawdza, czy nikomu nic nie brakuje.

I opowiada o swym życiu na Brick Lane: – Jestem prawnikiem, specjalizuję się w prawie spółek, we Francji pracowałem w banku. Ale nie podobało mi się, przyjechałem tutaj. Pracowałem w różnych firmach, aż stwierdziłem, że mógłbym prowadzić własny lokal.

Jego ojciec ma kawiarnię; jako chłopiec Adel właściwie się w niej wychowywał. Wie, jak się to robi. Jego The Antishop odniosła sukces: choć istnieje od roku, już pojawia się w rankingach londyńskich lokali. Ale nie tylko sukces komercyjny jest celem Adela: – To miała być moja kawiarnia, zaprojektowana przeze mnie. Inna niż pozostałe, coś więcej niż kawiarnia. Stąd nazwa Antishop: ma być antykomercyjnie.

Adel wspiera więc dwie fundacje, w tym Action Against Hunger (dla niej idzie 20 proc. z każdego sprzedanego muffina). Piwnicę pod kawiarnią zamienił w galerię i oddaje do dyspozycji młodym artystom, którzy nie mają gdzie wystawić swych prac. Pomaga też bezdomnym. – Wiedzą, że zawsze mogą tu przyjść i dostaną za darmo kawę – mówi. – Dlaczego? Bo ja też mam takie doświadczenie i wiem, ile to znaczy coś po prostu dostać. Wiem, jak ważna może być jedna kawa. Jeśli mogę, pomagam.
Gdy Adel przyjechał do Paryża, nie znał Brick Lane. Nie wiedział, że już pod koniec XVII w. osiedlili się tu Francuzi: hugenoci, protestanccy uchodźcy. W Spitalfilelds, gdzie leży Brick Lane, mogli założyć własny biznes: ceny nieruchomości były niewysokie, niewiele też działało tu rzemieślniczych cechów. Na konto Francuzów należy zaliczyć pierwszą gospodarczą transformację tej części miasta, specjalizowali się w tkactwie i wkrótce ruszyły ich liczne warsztaty. Wysoka jakość tkanin podniosła stopę życiową ich i całej ulicy.

Razem z warsztatami powstały protestanckie kościoły. O ile w 1685 r. w Spitalfields nie było żadnej hugenockiej kaplicy, o tyle w 1700 r. już dziewięć. To przypadek, ale kawiarnia Adela jest niemal dokładnie naprzeciw jednej z nich. Choć teraz do tego samego budynku wchodzą muzułmanie w tradycyjnych strojach. Opowieść o tej kaplicy to opowieść o ulicy, mieście, a może też świecie.

Najwięcej w Anglii

Piękne tkaniny i ciężka praca umożliwiły francuskim hugenotom awans do klasy średniej. Opuścili Brick Lane i dzielnicę – przenieśli się do większych, bardziej eleganckich domów w lepszych dzielnicach. A na ich miejsce przybyli kolejni imigranci: ubodzy Żydzi z Europy Zachodniej. Mieszkania hugenotów dzielili na mniejsze, tak aby mieściły się w nich także malutkie warsztaty i sklepiki.

Potem, pod koniec XIX w. i na początku XX w., dołączyli do nich Żydzi z Europy Środkowej i Wschodniej, uciekając od biedy i carskich pogromów. Dla wielu z nich Wielka Brytania była przystankiem na drodze do Ameryki, ale ponad 100 tys. osiedliło się tu na stałe. W okolicach Brick Lane stanowili większość mieszkańców. Choć pochodzili z różnych krajów, łączyła ich religia i język jidysz. Pojawili się więc koszerni rzeźnicy, sklepiki z solonymi śledziami i bajglami, i oczywiście synagogi. Jedną z nich stała się dawna hugenocka kaplica.

Żydzi integrowali się szybko. Ci, którzy dorobili się pieniędzy, wyprowadzali się pod lepszy adres – jak wcześniej hugenoci. Synagoga na Brick Lane opustoszała. W 1976 r. stała się meczetem. Bo miejsce Żydów zajęli nowi imigranci – w większości z Bangladeszu. Ten rejon miasta zaczęto nazywać „Banglatown”. Miejsce koszernych sklepików zajęły restauracje curry, istniejące do dziś.

Nowi imigranci przynieśli ze sobą swą religię, islam, który do dziś w tej części miasta ma najwięcej wyznawców. Spis ludności z 2011 r. wykazał, że w Tower Hamlets (londyńskiej dzielnicy, do której należą Brick Lane i okolice) 35 proc. mieszkańców deklaruje się jako muzułmanie. To najwyższy odsetek w całej Anglii (średnia w kraju to 5 proc.). Chrześcijan jest 27 proc. – i to z kolei najniższy wynik w Anglii (średnia to 59 proc.). Żydzi stanowią dziś w Tower Hamlets tylko 0,5 proc. mieszkańców (w stosunku do poprzedniego spisu, z 2001 r., ich liczba spadła o połowę). Wiele synagog zamknięto już dawno, niektóre otwierane są tylko na ważniejsze święta.

Tymczasem dawna synagoga na Brick Lane, która może zmieścić 3 tys. wiernych, tętni życiem. Tyle że już jako Brick Lane Jamme Masjid (Wielki Meczet). Kilka lat temu zbudowano tu srebrzysty, wysoki na jakieś 30 metrów minaret z półksiężycem na szczycie. Dziś wrósł już w wygląd ulicy, ale na początku wywoływał sporo kontrowersji. Przeciwnicy minaretu argumentowali, że choć wcześniej ze świątyni korzystały różne wyznania, jej wygląd się nie zmieniał.

Mimo tych dyskusji jest jednak coś optymistycznego w tym, że XVIII-wieczny budynek wciąż jest komuś potrzebny. Że nie zamieniono go na sklep i wciąż przychodzą do niego ludzie, którzy chcą rozmawiać z Bogiem.

Bajgle całą dobę

Jesteśmy teraz w najsłynniejszym sklepie z bajglami w całym Londynie. Sammy nie może rozmawiać. Trzeba wyrobić ciasto, zaraz, natychmiast, więc naprawdę nie ma czasu. A że w sklepie wszystko dzieje się jednocześnie – ktoś wyrabia ciasto, ktoś układa bajgle i pączki na blasze, ktoś wyjmuje pachnące z pieca, sprzedawczynie przyjmują zamówienia i błyskawicznie przygotowują kanapki z soloną wołowiną – to można odnieść wrażenie, że czasu nie ma tu nikt. I to już od 40 lat, gdy piekarnia została założona – właśnie przez Sammy’ego, czyli Samuela, przybysza z Izraela.

Brick Lane Beigel Bake niewiele zmieniła się w tym czasie. Tylko włosy Samuela zmieniły kolor na śnieżnobiały. Ściany wyłożone są białymi kafelkami, pod jedną z nich ciągnie się wąska półka, gdzie można stanąć z jedzeniem. W szklanych gablotach szeregi chałek, pączków i innych wypieków.

Nie ma tu wymyślnego wystroju, ale i tak jest kolejka klientów: hipsterów, artystów z pobliskich pracowni, turystów, pracowników korporacji w garniturach itd. Kolejka nigdy nie znika, zwykle ciągnie się na ulicę. Lokal, który działa 24 godziny na dobę, stał się czymś w rodzaju lokalnej instytucji. I jest jednym z ostatnich śladów przypominających o żydowskich mieszkańcach tej okolicy.

Bitwa na Cable Street

Dziś Brick Lane jest tak bardzo orientalna, że trudno uwierzyć, iż nie tak dawno dominowali tu właśnie Żydzi. Choć ich integracja z Brytyjczykami przebiegała pomyślnie, było im trudniej niż hugenotom. Byli, przynajmniej na początku, biedniejsi, nie można też było mówić o jakichś sympatiach religijnych (na co hugenoci jako protestanci mogli liczyć). Było ich też znacznie więcej. Bywało, że przed 1939 r. po Brick Lane chadzały bojówki brytyjskich faszystów i rozbijały szyby żydowskich sklepów.

We wrześniu 2013 r. w parku Altaba Alego, blisko Brick Lane, odbył się antyfaszystowski wiec – jego powodem była próba przemarszu przez dzielnicę członków skrajnie prawicowej Angielskiej Ligi Obrony. Na wiecu przemawiał niewysoki siwowłosy staruszek w ciemnym garniturze. „Jestem żydowskim chłopcem z Brick Lane – wołał, otoczony przez Bengalczyków i Pakistańczyków. – Powstrzymaliśmy faszystów w bitwie na Cable Street. Powstrzymamy ich i teraz”.

Na ulicy Cable w październiku 1936 r. połączone siły Żydów ze wschodniego Londynu, Irlandczyków, anarchistów i komunistów starły się z policją, która miała umożliwić swobodnie przejście brytyjskich faszystów. Do marszu nie doszło, bitwa stała się legendą.

Problem antagonizmów na tle rasowym czy religijnym, braku tolerancji i lęku przed innością nie jest więc nowy – społeczność z Brick Lane musiała się już z tym zmierzyć przed 80 laty. Mierzyła się także w latach 70. XX w. – wtedy w rasistowskim ataku zamordowano bengalskiego robotnika Altaba Alego (jego imię nosi park). I pewnie mierzyć się będzie jeszcze nieraz, bez względu na to, kto na niej zamieszka.

Szansa i ryzyko

Brick Lane przyciągała imigrantów, bo była tania i nadawała się na początek życia w nowym kraju. Ale miała też swą złą sławę – nie tylko z powodu Kuby Rozpruwacza, grasującego w okolicy. Była biedna i niebezpieczna: dawała szanse, ale potrafiła je też w jednej chwili odebrać. Tak jest do dziś. W policyjnych statystykach ta część dzielnicy sytuuje się powyżej średniej, jeśli chodzi o łamanie prawa. W grudniu 2014 r. tzw. wskaźnik przestępczości w Spitalfields i Banglatown wyniósł prawie 17 punktów, podczas gdy w całej dzielnicy Tower Hamlets niespełna 9 punktów.

Mimo całej swej pozytywnej wielokulturowości, Brick Lane nie jest wolna od takich samych problemów jak reszta kraju czy Europy. To tutaj, jakieś dwa lata temu, pojawiły się tzw. islamskie patrole – konfiskujące alkohol, próbujące zastraszyć sklepikarzy i restauratorów, i pokrzykujące na „nieodpowiednio” ubrane kobiety. Ale takie akcje zostały szybko potępione przez przedstawicieli muzułmańskiej społeczności, a ich uczestnicy aresztowani przez policję. Jednak nie miejmy złudzeń: takie sytuacje zdarzały się i będą się zdarzać.

Brick Lane nie jest idealna. Nikt tutaj nie ma recepty na doskonały świat kultur i narodów. Jej mieszkańcy, jeszcze zanim posegregujemy ich na rasy i wyznania, przede wszystkim są po prostu ludźmi: złymi i dobrymi, jak wszędzie.

– Jako muzułmanie mamy teraz wizerunek ekstremistów. Ale to nie jest prawda! Ja, właśnie jako muzułmanin, czuję, że muszę bronić wolności słowa – mówi Adel. – Rozmawiałem z moimi sąsiadami o tym, co stało się w Paryżu. Nikt nie poparł zabójców. To prawda, że karykatury z „Charlie Hebdo” są dla wielu osób obraźliwe. Ale jest wiele sposobów na wyrażanie takich swoich odczuć. Najlepszym jest rozmowa.

Ktoś będzie następny

Brick Lane jest piękna – głosami wielu różnych języków, zapachami egzotycznych potraw, kolorami tekstyliów i grafitti. Brick Lane jest brzydka – papierkami i niedopałkami papierosów na chodnikach, szorstkością tłumu, ciemnością zaułków.

Jest prawdziwa marzeniami wszystkich swych mieszkańców, dawnych i obecnych. Francuzi, Irlandczycy, Żydzi, Bengalczycy – wszyscy budzili się i budzą z tym samym planem na lepsze życie.

Po nich, kiedyś, przyjdą następni imigranci. Tak samo pełni nadziei i wiary. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2015