Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Azad mieszka w Turcji niemal 6 lat, czyli prawie jedną piątą swojego życia. Odkąd tu trafił, rozważał, by – jak setki tysięcy innych ludzi w ostatnich latach – ruszyć w stronę Grecji i dalej w głąb kontynentu. W minionym tygodniu prezydent Recep Tayyip Erdoğan (oficjalnie skarżąc się na brak wsparcia Europy właśnie w kwestii 3,7 mln uchodźców pod opieką Ankary, nieoficjalnie – żądając jej poparcia dla tureckich działań w Syrii) ogłosił, że jego kraj nie będzie powstrzymywał Syryjczyków i innych przed wyjazdem. A myśli o Europie ponownie zaprzątnęły głowę Azada. M.in. dlatego prosi, by nie podawać jego prawdziwego imienia.
– Wciąż się waham, czy iść, bo sytuacja jest niejasna. Poczekam i zobaczę, czy naprawdę da się dostać do Europy – mówi „Tygodnikowi” Azad w dniach, gdy sąsiednia Grecja rozmieściła wojska przy granicy i ogłosiła, że na miesiąc zawiesi procedury azylowe i deportuje tych, którzy dostaną się do kraju nielegalnie.
W Syrii tureckie władze ogłosiły kontrofensywę przeciwko armii rządowej. Doszło do tego trzy dni po nalocie dokonanym przez lotnictwo syryjskie i rosyjskie w prowincji Idlib w północno-zachodniej części kraju. W jego wyniku zginęło przynajmniej 33 tureckich żołnierzy. To największe straty w pojedynczym ataku, jakie poniosła turecka armia, odkąd zaangażowała się w syryjską wojnę. Ankara obarczyła winą Damaszek, nie wspominając o Rosji, z którą nie chce wdawać się w konflikt. A jej armia zestrzeliła dwa syryjskie samoloty i zbombardowała dziesiątki celów (miało zginąć ponad 140 żołnierzy i wspierających ich bojowników). Od trzech miesięcy wojsko prezydenta Syrii Baszara al-Asada prowadzi tam ofensywę, próbując odbić jeden z ostatnich bastionów opozycji. W prowincji stacjonuje kilka tysięcy tureckich żołnierzy, którzy wspierają antyrządowe ugrupowania. Ankara obawia się, że jeśli Idlib upadnie, nawet 4 mln mieszkańców prowincji będzie szukało schronienia w sąsiedniej Turcji.
Turcja, członek NATO, zwróciła się o pomoc do sojuszu. Ten zapewnił, że będzie ją wspierał, i wyraził solidarność. Dla Erdoğana to jednak za mało. Dlatego postanowił wywrzeć presję na Unię Europejską, używając do tego uchodźców.
IDLIB: CYWILE W POTRZASKU. PODKAST POWSZECHNY >>>
Paweł Pieniążek, reporter piszący m.in. z Afganistanu i Syrii, opowiada Marcinowi Żyle o sytuacji w prowincji Idlib w północno-zachodniej Syrii, gdzie prowadzą ofensywę wojska Baszara al-Asada i ich rosyjscy sojusznicy. Sytuacja jest tak chaotyczna, że trudno oszacować liczbę ofiar. Przynajmniej 900 tys. osób uciekło z domów.
Azad nie z własnego wyboru opuścił Syrię. Uciekał przed Państwem Islamskim, które w 2014 r. zaatakowało jego miasto Kobanê. Turcja była jedynym miejscem, w którym mógł szukać schronienia. Przybył z matką, siostrą i siostrzenicą. Nie wybrał się do Europy, bo musiał zająć się rodziną. Miał trochę szczęścia – znalazł pracę w organizacji pomocowej i dzięki temu powodzi się im nie najgorzej. Niemniej z myśli o wyjeździe do Europy nigdy nie zrezygnował. Złożył dokumenty do ONZ, by zostać objętym programem przesiedlenia i trafić do innego kraju.
– Czekam na decyzję, ale jeśli granica zostanie otwarta, będzie to najlepsza okazja, by opuścić Turcję – mówi Azad. Gdy rozmawiamy przez telefon, siedzi w domu wraz z czterema źle opłacanymi młodymi robotnikami. Syryjczycy w Turcji często pracują na czarno i za grosze. Trudno o pracę, ceny rosną, a wartość liry tureckiej spada. Przyszłość nie daje nadziei, więc wielu uchodźców boi się wrócić do kraju. Azad sądzi, że większość Syryjczyków w Turcji przy pierwszej okazji spróbuje wyjazdu do Europy. ©
Współpraca: Raszwan Nabo