Miętosząc ucho

Stało się. Obecność przedmiotów metalowych wewnątrz ciała gruntownie ograniczy naszą zdolność do korzystania z usług masażystów polskich.

23.05.2016

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz /  / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / / Fot. Grażyna Makara

Rozważamy rychłe udanie się na masaż gdzieś, gdzie masażyści mają mniejsze problemy ze swymi emocjami i żyją radośniej. Nie przypuszczaliśmy ani przez moment, że będziemy się zastanawiać nad życiem wewnętrznym masażystów polskich, z ich rozterkami na temat wkładek, zwłaszcza domacicznych. Z rad, jakie przychodzą nam do głowy zupełnie ad hoc, polecamy wszystkim oczekującym na masowanie macic zakupienie sobie niedrogiego masażera elektrycznego. Urządzenie to najpewniej można bardzo szybko, domowym sposobem tak przerobić, by spełniało postulat profesora nadzwyczajnego psychiatrii, który zdiagnozował u rzesz schorzenie wymagające stosowania elektrowstrząsów.

Miętosząc ucho podczas słuchania znerwicowanej podwładnej prezesa Kaczyńskiego, miętosząc, bowiem ów histeryczny potok szkodzi naszej trąbce Eustachiusza, zastanawiamy się poważnie nad przyszłością polskiego parlamentaryzmu. Wiele wskazuje, że przez najbliższe lata działalność rządów polskich będzie się sprowadzała do krytykowania rządów poprzednich i niestety do niczego więcej. Szkoda, bowiem niewątpliwie jest kilka pytań, na które dobrze by było mieć rządową odpowiedź, albo przynajmniej jej namiastkę. Oto kilka z nich. Jak być równocześnie nieufnym i gościnnym? Jak być i tolerancyjnym husarzem, i antysemitą? Europejczykiem i Azjatą? Chorym i zdrowym, miłym i chamskim? Jak być prowincjonalnym tumanem i równocześnie być uważanym za mędrca narodów? Jak mieć naraz kompleks niższości i wyższości? Jak być, do diabła, katolikiem i równocześnie nazywać papieża idiotą? Jak mieć górę forsy od Unii i jak ową Unię móc kopać w dupę? Jak kochać Amerykanów i jak ich równocześnie mieć za przygłupów? Jak ich zmusić, by krew swą byli gotowi za Gdańsk przelać, i by nie komentowali tego inaczej jak tylko na naszą modłę, by na kolanach będąc, całowali stopy prezesa? Jak być nietowarzyskim i jak równocześnie być towarzyskim? Jak być zarówno maluśkim milusińskim, umęczonym bidusiem, którego trzeba bronić, i równocześnie być aroganckim królem świata? Jak być mocarstwem bezatomowym? Jak z jednej strony być skrzywdzonym i czerpać z tego krzywdzenia, ale równocześnie jak krzywdzić bliźniego swego bezkarnie? Są to pytania – przyznajmy – świeże, a nawet za świeże. Na które nikt nie stara się odpowiedzieć.

Tak się tu pożaliwszy, ucho męcząc, czas na garstkę uwag dotyczących sławnego audytu, z zaznaczeniem, że są one do tego stopnia mistrzowsko obmyślone, iż nikomu nie przyszły przed nami do głowy.

Jest coś szalenie ryzykownego w formułowaniu zarzutu, że oto wydano wiele publicznego grosza na wspieranie czytania, a czytelnictwo ludowe mimo to spadło. Albo że wydano tyle a tyle na wspieranie nauczania matematyki, a narodowa młodzież nasza mimo to nie umie dodawać, nie umie mnożyć, całkować czy nawet obliczyć powierzchni – za przeproszeniem – trójkąta. Mechanizm wydawania z mechanizmem zysków nie tworzą – co wie każdy – nierozerwalnej czy logicznej całości. Bywa często gęsto, że wydawanie forsy wiąże się z jej utratą. Weźmy starych naszych, zróbmy im – mówiąc wprost – audyt. Za wszystkie krzywdy, jakichśmy od nich zaznali. Oto starzy nasi, bądź w swej szalonej naiwności, bądź we wstrząsającej niegospodarności, hakując, mordując się, wypruwając żyły swe, łożyli na to, byśmy w swym zasmarkanym szczeniactwie a to nauczyli się matmy, a to języków, a to byśmy czytali to i owo. I co? I gówno. Ile forsy się zmarnowało przez te mniemania i naiwne marzenia starych naszych? Ano proporcjonalnie zapewne, zważywszy budżety domowe i budżety państwowe, tyle samo. Fortuna. Jak tu dziś siedzimy i wstydzimy się, ani po angielsku, ani po polsku, ani dodawać, ani odejmować po prawdzie nie umiemy, a trójkąt kojarzy nam się z jednym. Powinno się ich – starych naszych – wedle logiki owego Glińskiego „na prokuraturę” podać za dobre chęci, albo choćby publicznie, arcyprymitywnie oczernić i zelżyć, jak to tylko profesor warszawski potrafi. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2016