Wokół legend

Każde różowiuchne polskie dziecko wie, dlaczego hejnał mariacki urywa się w sposób przykry dla ucha i poczucia godności narodu.

28.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Urywa się, bowiem tatarska strzała wypuszczona ongiś nader celnie trafiła strażaka w miękkie miejsce pomiędzy kołnierzykiem, trąbką a brodą, przekłuwając onemu pracownikowi aparat dmący i – jak można mniemać – strażaka onego uciszając na dobre. Jest to skrajnie mistrzowskie przywołanie, sumujące chyba raz na zawsze liczne domniemania psychosocjologiczne na temat bojaźni naszego ludu wobec Saracenów.

Strzała tamta jest oto prababcią strachów naszych wobec obcych, tu, na ziemi po wielokroć zroszonej, a zwłaszcza zroszonej wtedy, za rządów najgłupszego z Piastów, czyli Bolesława II Rogatki. To wszak za jego kulawego władztwa Tatarzy przybyli pod legendą owiane okienko mariackiej wieży, a było to niemal osiemset lat temu. Ów przerwany wtedy hejnał jest powtarzany co godzinkę od wielu dziesięcioleci, z przerwą na okupację niemiecką. Jest takoż transmitowany przez radio na kraj nasz cały, a już przez szmat czasu przypomina on i drukuje w umysłach, zarówno świadomych, jak i nieświadomych, grozą wiejący obraz wyznawcy islamu i zaprawdę niepotrzebne są nam tu relacje z zamachów bądź uczone analizy na temat mahometan. Wiele pokoleń naszych rodaków wychowało się na legendzie przerwanego hejnału i zaprawdę, trudno o naród lepiej zorientowany w kwestiach saraceńskich. Dokładką do tej walizy z wiedzą jest, rzecz jasna, Lajkonik, będący takoż de domo czynnikiem obcym, choć wiemy wszyscy, którzyśmy się w Krakowie wychowali, że pod owym przebraniem biega Polak katolik ze Zwierzyńca, który, by udźwignąć owo przebranie, i by hasać, musi być wypity, bowiem niewypitym będąc hasać tak malowniczo by nie mógł. I tak oto te dwie żywe ilustracje wyjęte z serca stolicy kultury ostatecznie wyjaśniają powszechne lęki przed ludami obcymi, co daje nam asumpt do świętowania zakończenia mniemań w tej kwestii.

Płynnie przejdźmy od jednego powszechnego lęku do drugiego, a mianowicie do obaw przed tzw. pracą do śmierci. Pan prezydent był łaskaw zrealizować swoją obietnicę wyborczą, a mianowicie rozpoczął starania o przywrócenie poprzednich zasad przechodzenia ludu na emeryturę. Padło przy tej okazji spostrzeżenie, czy może nawet był to argument za tzw. przywróceniem, że dobrze byłoby, aby „starzy nie zabierali pracy młodym”. Zostało to, zaiste, powiedziane bardzo gładko, z wrodzoną nam tu wszystkim delikatnością i wielką czułością dla zdezorientowanych bliźnich. Było to też stwierdzenie przepięknie konsekwentne, bowiem pamiętamy z kampanii prezydenckiej ową mistrzowsko postawioną opozycję: atrakcyjnej młodości wobec zgrzybiałej starości. W istocie – gdy popatrzymy na tę opinię i opozycję, korzystając z naszej rozległej wiedzy, są one oparte na logice indiańskiej, rodem z opisów Komanczerii. Gdy zerkniemy na problem lokalnie i – dodajmy – erudycyjnie, jest to element tradycji arcysłowiańskiej, z takim talentem opisanej przez zapomnianego nieco Antoniego Gołubiewa w arcydziele literatury naszej pt. „Bolesław Chrobry”.

W obu tych rzeczywistościach: indiańskiej i słowiańskiej, starzy nigdy nie zabierali pracy młodym dzięki szalenie prostemu systemowi odpraw dla emerytów, a raczej należałoby rzec: ich odprawiania. Praktykę tych odprawiań różniły zaiste detale, wynikające z doświadczeń i tradycji. Tamże do starych pracowników plemienia szyło się z łuków, tu zaś zjadały spętanych wilcy i mrówki bądź spuszczało się ich do bagna na wieczną rzeczy pamiątkę. Wniosek jest taki oto – że plemiona uważane za prymitywne akurat najprostsze prawa kapitalizmu miały w małym palcu. Co się nie opłaca, tego nie praktykujemy – brzmi sucha suma tych czynności. Chwalebnym bowiem dla ogółu było, by stary młodemu pracy nie zabierał, by mu nie bruździł w łowach, nie gderał, nie siedział przy kielichu na krzywy ryj, by nie jadał za frajer i by nie deformował genotypu populacji.

– Azaliż! Howgh! – powiadam wam. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2015