Miejscy pustelnicy

Magdalena Zych, antropolożka kultury: Działka jest pretekstem do uprawy czegoś więcej niż tylko pomidory i ogórki. Ludzie uprawiają na działkach swoje życie i swoją duszę. Rozmawiała Agnieszka Sabor

19.04.2011

Czyta się kilka minut

Zdjęcie z Rodzinnego Ogrodu Działkowego w Krakowie, wykonane w ramach projektu "Dzieło-działka" / fot. Aleksander Duraj /
Zdjęcie z Rodzinnego Ogrodu Działkowego w Krakowie, wykonane w ramach projektu "Dzieło-działka" / fot. Aleksander Duraj /

Agnieszka Sabor: Ogródki działkowe kojarzyły mi się długo z biedą PRL-u. Wydawało mi się, że to jeden ze sposobów radzenia sobie Polaków z pustymi półkami, trochę jak znajoma na wsi, która (oczywiście nieoficjalnie) zaopatrywała całe kwartały w mięso. Tym większe było zdumienie, gdy mieszkańcy bogatej Norymbergii by pokazać, co mają najlepszego, zabrali mnie do kolonii ogródków działkowych. Wydawali się z niej dumni w równym stopniu, co z Wita Stwosza.

Magdalena Zych: Poruszyłaś kilka kwestii. Na pierwszą zwrócił uwagę antropolog prof. Roch Sulima. Podkreśla, jakiej deprecjacji uległ społeczny odbiór kultury ogródków działkowych w okresie transformacji po 1989 r., kiedy to ludzie zaczęli marzyć o własnym domku i własnym ogrodzie za miastem (zresztą dziś zaczynamy dyskutować, jakie będą skutki negatywne tej dezurbanizacji).

Twoje "antydziałkowe" stereotypy tylko potwierdzają zdanie Sulimy - w TVN Style raczej nie mówi się o działkowcach. Tymczasem historia ogródków działkowych, mająca u źródeł rzeczywistą kulturę robotniczą, sięga daleko poza czasy realnego socjalizmu.

Idea ta narodziła się pod koniec XVIII w., oczywiście w Anglii - jako antidotum na szkody, które były konsekwencją rewolucji przemysłowej. Chodziło o to, by ludziom, którzy nagle ze wsi zostali przeniesieni do miasta, gdzie przyszło im żyć w przeludnionych osiedlach przyfabrycznych, bez wodociągów i kanalizacji, dać szansę na wypoczynek. A także, by uzupełnić ich niezdrową dietę. Śladem Brytyjczyków poszły miasta niemieckie, które już w latach 20. XIX w. zaczęły dzierżawić tereny bagienne lub zalewowe (a  więc niezdatne pod zabudowę) na wypoczynek dla najbiedniejszych.

Pierwsza była Kolonia, jej śladem podążyły Lipsk, Berlin i Wrocław. Wkrótce potem pierwsze ogródki działkowe powstały na ziemiach polskich zaboru pruskiego i na Śląsku. Ogród założony w 1897 r. w Grudziądzu nosił znaczącą nazwę "Kąpiele Słoneczne" (istnieje do dzisiaj), podobne powstawały w Chorzowie (1905), Katowicach (1909) czy Rudzie Śląskiej (1910).

Gdy Polska odzyskiwała niepodległość, okazało się, że w jej granicach pozostaje 19 ogrodów, zajmujących w sumie powierzchnię 70 ha i zrzeszających 2 tys. działkowiczów. W 1927 r. powstał Związek Towarzystw Ogrodów Działkowych, który miał przetrwać aż do 1949 r. Ustawa sejmowa II Rzeczypospolitej mówiła, że ogrodem działkowym jest "obszar ziemi położony w warunkach zdrowotnych w obrębie lub pobliżu miasta, nadający się do uprawy, zaopatrzony w niezbędne urządzenia rolne i kulturalne, mający trwałe, co najmniej 10-letnie na ten cel przeznaczenie".

Tuż przed wybuchem II wojny światowej periodyk "Ogrody i Osiedla Działkowe" pisał: "Ideałem jest, by każdy pracownik fizyczny zamieszkały w domach blokowych miał w pewnej odległości swoją działkę z altaną". Piękna idea...

Własność niewłasna

Skąd więc biorą się moje skojarzenia z PRL-em?

W założeniu działki miały dwie funkcje: aprowizacyjną i wypoczynkową. Tę drugą w okresie PRL-u starano się ograniczyć do minimum. Specjalne komisje sprawdzały np., jaki procent działki obsadzony był roślinami użytkowymi, a jaki - ozdobnymi. I mogły nakazać zlikwidowanie jakiejś części trawnika albo wykopanie krzewu róży. Był czas, kiedy na działkach nie wolno było np. sadzić iglaków. W końcu nie nadawały się do zjedzenia.

Propaganda mogła zaakceptować działkowców, bo nie byli oni właścicielami ziemi, którą uprawiali...

To leży u podstaw ruchu działkowego: ziemię zawsze dzierżawiono - od miasta, zakładu pracy, Kościoła albo innego właściciela prywatnego. Ogródki lokowano zazwyczaj na gruntach pofabrycznych, powojskowych, starych śmietniskach, poza centrami. To była forma rekultywacji. Tyle że miasta się rozrastały, teraz ogródki zajmują miejsca atrakcyjne (np. dla deweloperów) - i stąd coraz częstsze konflikty. Różny jest także stosunek samorządów miejskich do ruchu działkowego (i tak np. Wrocław wydaje się im raczej przeciwny, a Kraków - niezdecydowany). Każdorazowo sprawa działek rozpala emocje i rzuca wyzwanie urbanistom.

Jednocześnie status działki jest znacznie bardziej skomplikowany, niż sugerowałyby zapisy prawne: to, by użyć sformułowania Katarzyny Wali, "własność niewłasna", która nie zasadza się na papierze. Działkowiec bierze ziemię w posiadanie poprzez swoją na niej egzystencję. To dla niego oaza, miejsce w głowie, które ma swoje odzwierciedlenie w świecie rzeczywistym.

Działka jest pretekstem do troski i uprawy czegoś więcej niż ogórki albo marchewka. Ludzie uprawiają na działkach swoje życie - w bardzo egzystencjalnym wymiarze. Uprawiają tam swoją duszę. Trudno to przełożyć na współczesny język korzyści doraźnej. Jakie znaczenie w sporze między potencjalnymi inwestorami a działkowcami ma argument "efektywności duchowej" ogródków?

Dziś nie zakłada się już nowych. W Krakowie ostatni powstał 30 lat temu. Nie znaczy to jednak, że wkrótce znikną, raczej w jakiś sposób się przekształcą. Do biur lokalnych Związku Działkowców Polskich zgłasza się wielu młodych ludzi, którzy chcieliby wydzierżawić taki ogródek ze względu na dzieci.

Co robi działkowiec na działce?

Gdybym miała odpowiedzieć jednym zdaniem, brzmiałoby ono: "Na różne sposoby celebruje życie". Nam, uczestnikom projektu badawczego "Dzieło-działka", prowadzonego przez krakowskie Muzeum Etnograficzne, wcale nie było łatwo zrozumieć, że działka to apologia życia.

Kiedy patrzy się na ogródek zza płotu, myśli się: "Jaki słodki!" albo wręcz przeciwnie: "Co za ohyda!", przede wszystkim do głowy przychodzi jednak pytanie: "Jak tym ludziom chce się tutaj siedzieć całymi dniami?!". Dopiero gdy weszliśmy do środka, gdy pobyliśmy z działkowcami dłużej, zrozumieliśmy, że to dla nich przestrzeń wolności - niebywale kreatywna, a przy tym głęboko osadzona w kulturze.

Gdyby np. przyjrzeć się źródłom estetyki ogródków działkowych (z niemal obowiązkowym oczkiem wodnym), odkrylibyśmy związki z mitem arkadyjskim albo poezją pasterską Wergiliusza.

Ogródki pamięci

Trudno w to uwierzyć: estetyka działek wydaje się uboga, czasem nawet bałaganiarska.

Jest bardzo różnorodna: są np. altany-squoty, altany-galerie, altany-pałace... Pamiętajmy, że estetyka działek jest wypadkową wielu czynników. Nie chodzi wyłącznie o gust działkowca, ale także o czas, w którym powstawał ogródek (np. początkowo w ogóle nie było altanek, a jedynie szopy na narzędzia), regulacje prawne (długo nie wolno było np. używać innego materiału budowlanego niż drewno, potem pojawiły się altanki murowane, czasem z pięterkiem, określono też ich maksymalne wymiary, dziś domki-gotowce można kupić np. w Castoramie), wreszcie, chodzi też o możliwości - nie tylko finansowe.

Działka doskonale pokazuje kondycję działkowca. Nauczyłam się zauważać, kiedy staje się np. znakiem choroby, walki ze słabością, śmierci. Czymś niezwykle wzruszającym jest widok zaniedbanej, zarośniętej chaszczami działki - i jednej jedynej, ostatniej starannie wypielonej rabatki. Na tyle starczyło jeszcze sił działkowcowi. Zresztą działki nie mogą być zbyt bogate, bo nie sposób uchronić ich przed kradzieżami i aktami wandalizmu...

Niezależnie od tego, czy wyglądają ładnie, czy brzydko, ludzie praktykują tam bycie samymi ze sobą, stają się trochę "miejskimi pustelnikami", którzy między grządkami uprawiają pewien rodzaj filozofii. W tym także "filozofii ekologicznej". Oni naprawdę martwią się, że trzmiele wyginą.

Pewna pani, opowiadając o powodzi, która spustoszyła jej ogródek, najbardziej żałowała poduszek elektrycznych, które zostawiała w altance dla okolicznych kotów. Pomyśleć tylko: każdej zimy codziennie przychodziła na działkę, by dopełnić dobrowolnego obowiązku przygotowania posłania dla zwierząt!

Czy oznacza to, że stosunek działkowców do przyrody różni się od europejskiej "normy statystycznej"?

Francuski antropolog Philippe Descola uważa, że wśród czterech trybów identyfikacji z przyrodą tylko zachodni nowożytny naturalizm opiera się na przeświadczeniu o "osobności" człowieka, zakładając, że jedynie istoty ludzkie mają "życie wewnętrzne", reszta bytów jest im podporządkowana. Pozostałe trzy modele: totemizm, analogizm oraz animizm - organizują relację człowieka i przyrody inaczej. Jak twierdzą etnobadaczki uczestniczące w badaniach, Monika Kujawska i Joanna Sosnowska, działkowiec ma do natury stosunek paternalistyczny, wpisany w tryb dominującego naturalizmu. To działkowiec troszcząc się i pielęgnując przyrodę, pozostaje centrum świata.

Badaczki zwróciły uwagę na kilka zaskakujących elementów kultury działkowców. Początkowo oczekiwaliśmy, że w ich ogródkach znajdziemy stare, dziś niemal zapomniane odmiany roślin - drzew owocowych czy krzaków róż... Okazało się jednak, że ogródki w niewielkim stopniu służą przypominaniu sobie zapachów i smaków dzieciństwa, np. jabłek-malinówek czy gruszek-szarówek...

Z drugiej strony, działkowcy nie są również ogrodniczymi eksperymentatorami na: dużą skalę, zaś ich wiedza botaniczna bywa przeciętna. Choć wiele roślin uprawia się na działce jako pamiątki. Oto przykład: nikt w rodzinie nie znosi agrestu, ale na działce rośnie kilka jego krzaków, bo zasadziła je kiedyś nieżyjąca już babcia. Pewien pan, wskazując na jakąś roślinkę, opowiada: "Odwoziłem kiedyś córkę nad morze, na wakacje. Po drodze zatrzymaliśmy się w lesie, by trochę odpocząć. Zobaczyłem ten krzaczek, wykopałem i przywiozłem tutaj". Roślina jest w tym przypadku pamiątką z podróży, co więcej: rodzicielskiej podróży.

Czyżby działki były więc także "ogródkami pamięci"?

Trafiają tam rzeczy, które szkoda wyrzucić. Czasem odziedziczone po kimś, czasem kojarzące się z jakimś wydarzeniem, okresem życia albo funkcją (np. krajalnica, którą przed wielu laty dostało się w prezencie ślubnym). Działki wiele mówią, co jest najważniejsze dla ludzi, którzy je dzierżawią. I tak np. przechowywany w altance mundurek harcerski córki, która od dawna jest już mężatką, dowodzi, że dla dzierżawcy tego ogródka najważniejsze w życiu było rodzicielstwo...

Staraliśmy się odwiedzać nie tylko działki, ale i domy działkowiczów (większość z nich mieszka w blokach). Oczywiście, znaleźć można pewne podobieństwa (trudno, by ktoś, kto na co dzień jest pedantem, na działce objawiał się jako bałaganiarz).

O wiele ciekawsze są jednak różnice. Ot, w altance wiszą np. zdjęcia już nieżyjących kotów właścicielki, na próżno jednak szukać fotografii męża (co wcale nie świadczy o kłopotach rodzinnych, przeciwnie: były to ich wspólne zwierzęta). Z drugiej strony, jeśli chodzi o małżeństwa, działka zazwyczaj jest "czyjaś bardziej". Albo też bardzo wyraźnie zakreślone są granice między tym, co męża, a tym, co żony.

Prawie milion

Mówiłaś, że działkowcy są "miejskimi pustelnikami". Z drugiej strony, ogródki to także przestrzeń budowania relacji międzyludzkich, a nawet - w pewnym sensie - społeczeństwa obywatelskiego.

Oczywiście, kiedyś ludzie organizowali na działkach ogniska, teraz zapraszają się na grilla. Jednak działkowcy bardzo przestrzegają specyficznego "kodeksu ogródkowej prywatności". Gdy na jednej działce trwa towarzyskie spotkanie, sąsiadka - w majtkach i białym biustonoszu - spokojnie plewi grządkę. Nikomu to nie przeszkadza, ona też nie czuje się skrępowana. Działka to jedyne miejsce w mieście, w którym tego rodzaju nagość jest akceptowana. Mało tego: bywa oznaką przynależności do grupy.

Naszej koleżance zdarzyła się zabawna przygoda. Gdy już weszła w środowisko pań pracujących w ogródkach, jedna z nich poradziła jej dyskretnie, by ściągnęła podkoszulek - trochę na znak, że już jest "swoja". Na działkę nie przychodzi się anonimowo, jak np. do sklepu. Wypada się ukłonić, zapytać o zbiory - niezależnie od tego, czy kogoś "oficjalnie" znamy, czy nie. To dlatego bywa, że ludzie, którzy przechodzą przypadkowo przez teren ogródków działkowych (część pozostaje zamknięta dla osób z zewnątrz, przez część przebiega jednak droga publiczna), czują się tu trochę obco, nie na miejscu. Stąd też zapewne biorą się pomysły, by stopniowo wygaszać ruch działkowy, a przestrzeń ogródków zamieniać w parki publiczne. Mało kto myśli o tym, że jeśli tak się stanie, tereny te będą utrzymywane z budżetu miast. Teraz opiekują się nimi osoby prywatne.

Z drugiej strony, rzeczywiście, ruch działkowy to dobra szkoła budowania wspólnoty. Aby w nim uczestniczyć, trzeba przynajmniej zapłacić (niewielką) składkę. Trzeba się było jakoś dogadać, by doprowadzić do ogródków wodę czy elektryczność, by załatwić kwestię wywozu śmieci. Trzeba wybrać reprezentantów, którzy, często wolontarystycznie, będą reprezentować środowisko na zewnątrz (ostatnio staje się to szczególnie ważne). Jakieś 30, 40 proc. działkowców regularnie uczestniczy w zebraniach. Zresztą, coraz bardziej zdają sobie oni sprawę, że stanowią grupę na tyle liczną, że politycy muszą zacząć się z nią liczyć. Polski Związek Działkowców ogłosił niedawno: "Jest nas prawie milion".

Co podczas badań terenowych na działkach zaskoczyło Cię najbardziej jako etnografa?

Szalenie ciekawy okazał się język gestów. Czy zdarza nam się np. gdzieś w mieście, w przestrzeni publicznej, kucać? Raczej nie, jeśli pominąć obrazki z przystanków: palaczy kucających w pozycji wiejskiego obserwatora (widzę, ale sam nie jestem widziany). Na działce ludzie kucają, by pielić grządki, albo pochylają się tak, jak niegdyś przy zbieraniu ziemniaków. To niesamowite, jak nasze ciało, choćby poprzez ból pleców, przekazuje jakąś tradycję, jakąś historię kultury...

MAGDALENA ZYCH jest antropolożką kultury, pracuje w Muzeum Etnograficznym im. Seweryna Udzieli w Krakowie. Koordynuje projekty badawcze "Dzieło-działka" oraz "Wesela 21". W badaniach ogródków działkowych Krakowa, Katowic i Wrocławia uczestniczyło grono kilkunastu badaczy różnych dyscyplin, wystawa planowana jest na 2012 r., trwają prace nad publikacją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2011