Polska rośnie na działkach

Ogródki działkowe to przestrzeń, na której człowiek prędzej czy później uczy się respektować prawa natury.

24.04.2023

Czyta się kilka minut

W ogródku działkowym. Warszawa, lata 80.  / ZENON ZYBURTOWICZ / EAST NEWS
W ogródku działkowym. Warszawa, lata 80. / ZENON ZYBURTOWICZ / EAST NEWS

Pierwszy kopczyk wyrósł przy ścieżce, dokładnie w ­połowie drogi od furtki do altanki. Jakby sprawcy zależało, by gospodarz nie przegapił tej prowokacji! W kolejnych dniach na trawniku pojawiły się następne kretowiska, niczym strzałka kompasu wycelowana w rozkwitające właśnie piwonie. Los kwietnika, który teściowa Lecha Sawczuka urządziła na wąskim pasie gruntu między domkiem a ogrodzeniem, wydawał się przesądzony.

– W panikę wpadłem – opowiada Lech. – Teść był ninją ogrodnictwa. Dobierając odpowiednie rośliny, umiał nawet pozbyć się komarów, więc żaden kret nie śmiał mu się zapuścić na działkę. Ale umarł, a mnie zajrzała w oczy kompromitacja. Co ja wiem o kretach? Tyle, ile zapamiętam z czeskiej kreskówki.

Ogródek był oczkiem w głowie rodziców żony Sawczuka. Teść dostał go w przydziale z kopalni jeszcze w latach 80. i od tamtej pory spędzał tu każdą wolną chwilę. Tutaj przyszła żona zabrała też Lecha na pierwszą poważną randkę – i również tu, w alejkach pomiędzy działkami, ich najstarsza córka pod okiem dziadka ćwiczyła kilka lat później jazdę na dwukołowym rowerku. Pojedynek z intruzem w tym rodzinnym mateczniku szybko stał się dla Sawczuka sprawą honoru.

– Teściu nawoził działkę jedynie naturalnie, dlatego wykluczyłem chemię i elektroniczne gadżety. W internecie znalazłem podpowiedź, że krety nie znoszą zapachu czosnku i bazylii, więc przez tydzień po pracy gnałem na działkę ze świeżo ukręconym pesto – śmieje się Lech. – Na szkodniku oczywiście nie robiło to wrażenia. Uratowała nas dopiero sąsiadka z działki. W foliowej reklamówce przyniosła sierść swojego psa i kazała zakopać po garstce w każdym kretowisku.

Ogródek Sawczuków faktycznie przestały szpecić kolejne kopczyki. Lech do dzisiaj nie ma pewności, czy pomogło doświadczenie sąsiadki, czy raczej kret znudził się okolicą albo zdechł.

– Zrozumiałem za to, co przez prawie czterdzieści lat, bez względu na pogodę, gnało tutaj teścia – mówi. – To było jego miejsce. Skrawek świata, który urządzał na swoich warunkach i za który czuł się odpowiedzialny. Bo wszystko, co tu robił, robił zawsze z myślą o najbliższych.

ROD zamiast Rodos

Nieważne, czy na bramie widnieje pełna nazwa, czy tylko jej akronim ROD. Polska Rzeczpospolita Działkowa ma się świetnie, a składa się na nią obecnie 4,5 tys. Rodzinnych Ogródków Działkowych, podzielonych na 966 tys. działek. Biorąc pod uwagę podkreślony w nazwie, familijny charakter tej formy spędzania czasu, można założyć, że za działkowiczów uważa się obecnie co najmniej cztery miliony Polaków. Dla porównania, składki w Polskim Związku Wędkarskim co roku opłaca około 620-630 tys. osób. Koła myśliwskie zrzeszają tylko 130 tys. Polaków, a do wszystkich czynnych partii politycznych zapisało się łącznie 239,9 tys. członków (stan na koniec 2020 roku). W kontekście tych liczb autentyczna wydaje się także sympatia, jaką ogródkom Polacy okazują w sondażach opinii. W badaniu CBOS z lata 2012 r. aż 88 proc. Polaków uznało działki za cenny zielony element miasta, który należy zachować za wszelką cenę. Gdyby dziś powtórzyć ankietę, odsetek zwolenników ROD mógłby być jeszcze wyższy. A wszystko za sprawą pandemii.

Dość spojrzeć na ceny odstępnego za ogródek (działkowcy nie są właścicielami gruntu). Jeszcze w 2017 r. w największych polskich miastach można było przejąć w użytkowanie działkę za 20-30 tysięcy zł. Dziś nikogo nie dziwią oferty odstępnego za 50-70 tys., a perełki potrafią osiągać ceny przekraczające i 100 tys. zł. Pandemia wprowadziła na działki wielkomiejski blichtr.

– Kto je uprawia? – powtarza pytanie Magdalena Zych z Muzeum Etnograficznego w Krakowie, współautorka opracowania „Dzieło działka”, którym zaowocowały wieloletnie badania środowiska polskich działkowiczów. – Odpowiedź jest zarazem łatwa i trudna. Można ją bowiem sprowadzić do obserwacji, że przeważają osoby, które mają na to czas, ale ciekawsze jest uchwycenie zmian w strukturze społecznej tak zdefiniowanej grupy.

W cytowanym wyżej badaniu CBOS wśród działkowców dominowały dwie grupy: emeryci oraz ankietowani w wieku 25-34 lata. W obu przeważały osoby ze średnim wykształceniem, byli lub czynni pracownicy usług, robotnicy niewykwalifikowani, pracujący na własny rachunek. W trakcie lockdownu, który zamknął świat na kłódkę nawet tym, którym do tej pory wszystko zdawało się kwestią ceny, cichy zielony zakątek, do tego blisko domu, stał się jednak nagle dobrem luksusowym. W gronie działkowców zaczęło zaś szybko przybywać przedstawicieli grup społecznych, które do tej pory nad ROD przedkładały Rodos.

– Jesteśmy świadkami czegoś, co można chyba nazwać początkiem gentryfikacji polskich ogródków działkowych – waży słowa Magdalena Zych. – Świat, który był do tej pory społecznie zróżnicowany, ale jednak z wyraźnym przesunięciem w kierunku klas ludowych i robotniczych, w trakcie pandemii uległ rozszczelnieniu. Trafiło do niego wiele osób o wyższym statusie, a to z kolei każe przypuszczać, że za kilkanaście lat krajobraz działek i ich klimat społeczny ulegną przeobrażeniu. Już dziś widać, że ogródek staje się symbolem statusu jako coś wymagającego dużej ilości czasu wolnego. Posiadanie działki to deklaracja: tak, stać mnie na tryb życia w zgodzie z przyrodą, wolny od pogoni za każdą złotówką.

Antropologia kompostu

Doktor Jan Jalkowski, który w 1897 r. stworzył w Grudziądzu pierwsze ogródki działkowe na ziemiach polskich, mógłby tej metamorfozie gorąco przyklasnąć, choć pewnie byłby nią też przerażony. Jego grudziądzkie „Kąpiele słoneczne” były projektem, w którym powrót do życia w rytm natury odgrywał kluczową rolę, ale zarazem przedsięwzięciem na wskroś egalitarnym.

Park z altankami, który otworzył Jalkowski (dopiero z czasem przerobiony na klasyczne ogródki działkowe), miał służyć wszystkim mieszkańcom miasta, ale zwłaszcza pracownikom tamtejszych fabryk, zamkniętych w ciemnych halach i narażonych na toksyczne wyziewy. Inspirację stanowiła idea francuskich ogrodów pracowniczych z przełomu XVIII i XIX wieku, w których sterani robotnicy, zgodnie z ideami Rousseau, mieli odnajdywać w sobie na powrót „szlachetnego dzikusa”. Pomimo tak wątpliwej podbudowy ideologicznej pomysł okazał się trafiony i w drugiej połowie XIX wieku w niemal wszystkich uprzemysłowionych państwach Europy Zachodniej zaczęły się szybko rozwijać ogródki działkowe.

Polska na to samo musiała zaczekać do chwili, kiedy z kraju rolniczego zaczęła się szybko przeobrażać w rolniczo-przemysłowy. Nic też dziwnego, że w powszechnym polskim wyobrażeniu idea ogródków po dziś dzień uchodzi za wytwór ideologii PRL. Komuniści nie mieli oczywiście powodu, by zwalczać działkowców, ale też nie od razu wpadli na pomysł dołożenia drugiej, zielonej nóżki do swoich pięcio- i dziesięciolatek. Największy rozwój ROD nastąpił dopiero w latach 80., kiedy areał działek rozrósł się aż o 14 tys. hektarów w stosunku do lat 70. W 1985 r. zielone tereny ROD zajmowały już ponad 45 tys. hektarów, liczba samych działek zaś dobiła do 965 tys. – i mniej więcej w tej liczebności dotrwały one do dziś.

Kacper Pobłocki, antropolog, autor głośnej monografii „Chamstwo”, w której na światło dziennie wydobył zapomniany ludowy aspekt dziejów Polski, właśnie w takiej działce z lat 80. ulokował pierwszą dziecięcą arkadię: – Mój dziadek pracował w biurze w jednym z wielkich zakładów Bydgoszczy. Z dużą rodziną gnieździł się w małym mieszkaniu w bloku, dlatego każdą wolną chwilę spędzał na działce. Mam z tego czasu cudowne wspomnienia: smak słodko-cierpkiego agrestu zrywanego z krzaka, przyjemny zaduch w szklarni na pomidory, radość ze zmęczenia po całym dniu baraszkowania w piachu. Kilka lat temu podczas wakacji temperatury na warszawskiej Pradze sprawiły, że dosłownie nie dało się w domu wytrzymać z gorąca. Wtedy zaczęliśmy myśleć o działce, na którą można uciec z miejskiej wyspy ciepła.

Ogródkowi, który przejęli, najbliżej było do schludnego trawniczka z katalogów z marketów budowlanych, ale to projekt, jak zapewnia Pobłocki, wieloletni. Może nawet wielopokoleniowy: – Co roku z córką robimy powidła, może więc zasadzimy śliwę. Na razie działka to głównie przestrzeń, w której córka może się swobodnie bawić, babrać w piachu i taplać w błocie. Powoli uczymy się ogrodnictwa, zasadziliśmy porzeczki, w tym roku przymierzamy się do założenia małego ogródka z warzywami.

Zaczął od zbudowania kompostownika, bo to, jak mówi, najważniejsze miejsce na działce. Do trawy i liści z działki przez cały rok dorzucał odpadki z domowej kuchni: – Jak dziadek kiedyś, zabierałem na rower kubełek z odpadkami i zawoziłem systematycznie na działkę. Potem na to poszły liście zgrabione jesienią. Przyjeżdżam wczesną wiosną i widzę, że mam czarną ziemię. Aż się wzruszyłem. Niesamowita jest ta przemiana materii – fakt, że coś może powstać z niczego. Praca naukowa i pisanie to procesy rozciągnięte w czasie, w których łatwo zagubić poczucie, że robi się postęp. W ogrodnictwie efekty widać od razu, szybciej odbiera się więc i nagrodę. Po dniu spędzonym na działce mam satysfakcję nie tylko z tego, że się zmęczyłem.

Działka nie dzieli

– Badania, które prowadziliśmy na początku zeszłej dekady, uchwyciły moment, w którym w ogródkach działkowych zaczęli się pojawiać pierwsi przedstawiciele wielkomiejskiej kultury korporacyjnej, zmęczeni życiem między domem a biurem. W ich opowieściach jak refren powracał wątek swoistej lekcji pokory, jaką odebrali zaczynając pracę na działce – wspomina Magdalena Zych z Muzeum Etnograficznego.

– Nowi działkowcy i działkowiczki odkrywali, że nie wszystko jest kwestią precyzyjnego zarządzania czasem, bo nie da się negocjować deadline’u z cyklem wegetacyjnym roślin. Rezultaty pracy też nie są wyłącznie pochodną włożonego wysiłku, bo możesz tygodniami zasuwać przy grządce, którą potem w jeden weekend zjedzą ślimaki. Wszystko to jednak skutkowało, jak podkreślali badani, zmianą ich stosunku do rzeczywistości na mniej nerwowy i roszczeniowy. W bycie działkowcem wpisany jest kompromis – podkreśla badaczka.

Ogródki widziane oczami etnografa to przestrzeń nieustannych negocjacji, gdzie ścierają się ze sobą różne estetyki i aspiracje, pomysły na czas wolny i często dalekie od siebie statusy społeczne czy potrzeby życiowe. Działka może być kwadratem przystrzyżonej krótko murawy z rzędem tuj posadzonych pośpiesznie przy płocie, dla odgrodzenia od sąsiadów – albo ogrodem, w którym ścieżki wiją się pośród kwietników, krzewów, pergol z pnączami i dostojnych drzew, które co roku darzą owocami kolejne pokolenia rodziny. Ogródek może zmienić się w hałaśliwy plac zabaw dzieci skoszarowanych na co dzień w centrum dużego miasta, gdzie rodzice boją się wypuścić je z domu bez kontroli – lub ostoją dla intelektualisty, który w jej zaciszu usiłuje zbierać myśli. Warzywniakiem lub kwiaciarnią. Wreszcie – wyprawą w nieznane albo przeciwnie, powrotem do rodzinnej prahistorii zakorzenionej we wsi. Rezultat bywa jednak zwykle ten sam. Ogród na serio.

– Pytaliśmy, co znaczy dla działkowiczów „ładny ogródek”, prosząc o przykłady – wyjaśnia Zych. – Najczęściej wskazywano na działkę „zadbaną”, czyli taką, której wygląd oddaje nakład włożonej weń pracy. Jej przeciwieństwem był chaos zaniedbania, sygnał choroby, braku sił.

Badaczka gwałtownie protestuje jednak, słysząc biblijny cytat o „czynieniu sobie ziemi poddaną”. Ogródki działkowe – podkreśla – to nie festiwal antropocenu, lecz jego przeciwieństwo: przestrzeń, na której człowiek prędzej czy później uczy się respektować prawa natury.

Zielono mi

W tym kontekście nietrudno zrozumieć narodową fascynację ogródkami. Ponad połowa Polaków mieszka w miastach – dla nich działka to dziś jedyne miejsce do odebrania lekcji natury.

Tylko w Warszawie ROD-y zajmują 17 kilometrów kwadratowych, czyli 3 proc. powierzchni stolicy – więcej niż wszystkie miejskie parki. W odróżnieniu od tych ostatnich, działki pustoszeją jednak po zmroku, zmieniając się w ostoję dla tysięcy gatunków miejskich zwierząt. To samo dotyczy roślin. Monokultury miejskich parków i przydomowych ogrodów z trawą strzyżoną na rekruta pod względem bioróżnorodności nie mogą nawet równać się z działkami, które prócz funkcji aprowizacyjnych zapewniają też doznania estetyczne. Na jednym arze przeciętnego miejskiego parku w Polsce występuje dziś średnio 8 gatunków roślin. Na działce jest ich dwa razy więcej. Nic dziwnego, że Andrzej Dąbrowski jeden ze swoich największych hitów zatytułował: „Zielono mi”. Niewykluczone, że piosenka bezpośrednio nawiązywała do wrażeń z działki, którą muzyk uprawiał na krakowskich Dębnikach.

Kacper Pobłocki: – Na działce wciąż można odnaleźć elementy codzienności, które pamiętam z wczesnego dzieciństwa w PRL, a które niemal całkowicie wyparowały z wielkomiejskiej codzienności. Konwersacje z osobami przygodnie napotkanymi w pociągu czy w kolejce do sklepu były wtedy na porządku dziennym, a próg wejścia w taką interakcję w zasadzie nie istniał. Podobnie rzecz miała się z niezapowiedzianymi odwiedzinami w domu. Dzisiaj obydwa zachowania są nie do pomyślenia. Na terenie ogródków obcy sobie ludzie wciąż rozmawiają jednak ze sobą jak za PRL, głównie na tematy związane z ogrodnictwem. Czasem mam wrażenie, że unikamy wątków potencjalnie niebezpiecznych, jak polityka, właśnie po to, by móc cieszyć się tą pierwotną swobodą kontaktu, której na co dzień chyba nam brakuje.

Są i ciemne strony. W 2010 r. Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła przestrzeganie przepisów i statusów ROD-ów w ośmiu gminach. Okazało się, że w aż sześciu z nich na działkach mieszkało niemal tysiąc osób, z czego 148 było tam zameldowanych na stałe – mimo że w praktyce powinno to być niewykonalne. Wykryto również 402 przypadki naruszenia przepisów, które zakazują stawiania w miejskich ogródkach działkowych altan większych niż 25 metrów kwadratowych. Anachroniczny status prawny działek sprawia, że ich użytkownicy chętnie mylą go z prawem własności – kiedy tylko jest im to na rękę.

W badaniu CBOS aż 87 proc. ankietowanych działkowców wyraziło opinię, że po śmierci użytkownika działki pierwszeństwo do jej przejęcia powinna mieć jego rodzina, a 90 proc. oczekiwało odszkodowania na wypadek likwidacji ogródków. Jednocześnie 58 proc. działkowiczów było zdania, że korzystanie z ogródków nie może podlegać opodatkowaniu. Polski Związek Działkowców, jak na liczbę członków i zwolenników, ma rzeczywiście umiarkowane aspiracje polityczne. W Sejmie świetnie odnalazła się nieformalna partia myśliwych, swoich ludzi mają tam też zapaleni automobiliści. Miłośnicy truskawek z własnej grządki funkcjonują w tym świecie raczej z doskoku.

Cała zieleń w ręce ludu

Ale to nie oznacza, że wkrótce polityka znów nie zainteresuje się nimi. Na początku ubiegłej dekady rząd PO-PSL razem z deweloperami próbował wyrugować ogródki działkowe z polskich miast, tłumacząc to pilnymi potrzebami mieszkaniowymi. Pomysł nie trafił wtedy na podatny społeczny grunt, ale to nie znaczy, że działkowcy już na zawsze mają po swojej stronie sympatię polskiej ulicy. W publicystyce i opracowaniach, zwłaszcza tych spod pióra autorów mających serca wyraźnie po lewej stronie, coraz częściej padają bowiem pytania, czy ogródki działkowe to na pewno najbardziej sprawiedliwy model partycypacji w zieleni miejskiej? Zwłaszcza w obliczu katastrofy klimatycznej, zmieniającej centra miast w wyspy ciepła i nie mniej dotkliwych trendów demograficznych. W Polsce od 1989 r. podwoiła się liczba osób 60 plus, a ich odsetek w społeczeństwie zwiększył się z 12 do aż 20 proc. Działki są tymczasem miejscem ulubionej aktywności fizycznej seniorów. Jak podaje GUS, tylko 19 proc. polskich emerytów uprawia sport, za to aż 58 proc. uprawia ogród lub działkę.

Szanse na zwiększenie powierzchni ogródków są niewielkie. Rozwiązaniem może być więc przemodelowanie funkcjonowania ROD w stronę bliższą ogrodom społecznym, których nie zamyka się na kluczyk (choć przyznać trzeba, że plaga włamań i kradzieży jest dla działkowiczów dotkliwa i dość powszechna). Za taką zmianą w przywoływanym już badaniu CBOS było aż 35 proc. ankietowanych.

Działkowcy czują, co się święci. ROD im. Żwirki i Wigury w Warszawie otworzył się na wszystkich, którzy pragnęliby pospacerować wśród zieleni, urządzono dla nich nawet plac zabaw i siłownię plenerową. W Poznaniu na terenie jednego z ogródków jedną działkę oddano do dyspozycji Stowarzyszeniu Przyjaciół Niewidomych i Słabowidzących, które urządziło na niej ogród sensoryczny.

Trudno nazywać to promowaniem idei ogródków, bo promować jej nie trzeba. Chodzi raczej o to, by nikt nawet w żartach nie nazywał ich Rodzinnymi Ogródkami Działkowymi Otoczonymi Siatką. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2023