Miejscy ogrodnicy

Krakowianom brakuje zieleni, więc organizują ją sami. Legalnie albo na granicy prawa.

12.04.2015

Czyta się kilka minut

Budowa ławki z gałęzi wierzbowych, Poziomkowa Polana, marzec 2015 r. / Fot. Jakub Ociepa / AGENCJA GAZETA
Budowa ławki z gałęzi wierzbowych, Poziomkowa Polana, marzec 2015 r. / Fot. Jakub Ociepa / AGENCJA GAZETA

Siwy mężczyzna w granatowym dresie przyniósł ze sobą sekator i dziarsko podcina gałęzie. Dwóch przedszkolaków w czapkach kuca nad dziurą w ziemi, do której za chwilę razem z rodzicami wsadzą roślinkę. Nad wszystkim czuwają Magdalena Żyłka i Adam Wrona, wikliniarze i architekci krajobrazu z kolektywu ŻyWa Pracownia [szerzej o ich działalności pisaliśmy w „TP” 40/14].

Poziomkowa Polana, jak to ogród po zimie, wygląda dość chaotycznie. Ale patrząc na pojedyncze krokusy, huśtawkę na drzewie, ławki i bindaż z żywej wikliny, która lada moment się zazieleni, już teraz można się zachwycić.

– Tu, gdzie ten płotek, będzie ogród sensoryczny dla dzieci – pokazuje Magda. – Ścieżki z podłożem o różnej fakturze, różnobarwne kwiaty, miejsce, gdzie będzie można podsłuchać dźwięki natury. Dalej zrobimy eksperymentalny ogród warzywny na podwyższonych grządkach. Po drugiej stronie baraku tuż pod ziemią jest warstwa asfaltu – nie da się tu zasadzić krzewów i drzew, ale świetnie poradzą sobie rośliny łąkowe. Na końcu będzie plac zabaw. Mamy już budki dla ptaków i domek dla owadów zapylających.

Zdziczały ogród na rogu ulic Spiskiej i Przedwiośnia od zawsze odwiedzali mieszkańcy Podgórza. Kiedy pojawił się pomysł, by teren uporządkować, okazało się, że miasto chce go sprzedać spółce Echo Investment pod zabudowę. Z dwuhektarowej działki udało się wywalczyć zaledwie 11 arów.

– Koordynujemy prace, ale chcemy, żeby mieszkańcy czuli, że to jest ich ogród – mówi Magda. – Organizujemy tu koncerty, pikniki, zabawy dla dzieci. Zrobiliśmy warsztaty graffiti dla uczniów pobliskiego liceum. Po warsztatach grupka młodych przyszła do naszej pracowni, stanęli w rządku i zapytali: „czy możemy zostać waszą tanią, niewykwalifikowaną siłą roboczą?”. Przychodzili co poniedziałek i pracowali z nami. Wielu mieszkańców czuje się odpowiedzialnych za ogród, zaglądają tu w wolnych chwilach. Ale są też i tacy, którym przeszkadza, że dzieci nanoszą im ziemię z Polany na klatkę schodową.
 

Partyzanckie aksamitki
Według rankingu przygotowanego niedawno przez serwis MojaPolis i firmę BIQdata na 65 miast przeanalizowanych pod kątem udziału zieleni Kraków zajmuje 49. pozycję. Tereny zielone (łącznie z lasami) to zaledwie 9 proc. powierzchni miasta. W 2009 r. na miejską zieleń przeznaczono 22 mln zł, cztery lata później – już tylko 13 mln zł. W tegorocznym budżecie podniesiono tę kwotę do 16 mln zł; w marcu powołano Zarząd Zieleni Miejskiej. Ale już na początku kwietnia radni zdecydowali, że można zabudować obszar Tonie-Łąki – jeden z zielonych korytarzy przewietrzających Kraków.
Niektórzy mieszkańcy nie oglądają się na urzędników i starają się zazielenić miasto na własną rękę.

– Zieloną partyzantką zajęliśmy się przede wszystkim na naszym podwórku – mówi Katarzyna Pustelny-Szewczyk. – Razem z mężem zasadziliśmy winobluszcz na ekranach wyciszających postawionych wzdłuż ulic na Ruczaju. Winobluszcz rośnie na nieużytkach i pustostanach – stamtąd braliśmy nasze sadzonki. To chwast, ale wygląda naprawdę pięknie.

– W ubiegłym roku zrobiliśmy akcje ukwiecania donic w czterech miejscach – opowiada Agata Bloswick z grupy aDaSie. – Na osiedlach zarządzanych przez spółdzielnie nie tylko nikt nie zniszczył kwiatów, ale widziałam, że ludzie dosadzają nowe i bardzo o nie dbają. W donicach niedaleko Forum nasze aksamitki rosły aż do jesieni. Ale na Kalwaryjskiej, o ironio, naprzeciwko budynku ZIKiT-u [Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu, do tej pory odpowiedzialnego za tereny zielone w Krakowie – przyp. DB], w ramach czyszczenia donic ktoś nam te aksamitki powyrywał. Widocznie dla pracowników firm dbających o zieleń wszystko, co rośnie w doniczce, a czego oni nie posadzili, to chwast. Takie sytuacje zniechęcają do działania.
 

Rzodkiewki zamiast bloków
W ostatnich latach lokalna prasa co chwilę donosi o protestach i petycjach w obronie miejskiej zieleni: mieszkańcy upominają się m.in. o park Jalu Kurka, park Młynówka i park Wincentego á Paulo na Krowodrzy, park Rzeczny Drwinka na Prokocimiu oraz Zakrzówek [o którym pisaliśmy w „TP” 29/14]. Od 2014 r. stowarzyszenie Zielone Grzegórzki stara się o utworzenie parku w rejonie ul. Skrzaty. W zeszłym miesiącu znani krakowianie zaprotestowali przeciwko wycince drzew na terenie parku Krakowskiego.

O tym, że mieszkańcom brakuje terenów zielonych, świadczą też ubiegłoroczne wyniki budżetu obywatelskiego. Większość zwycięskich projektów dotyczyła renowacji i zagospodarowania parków, rabat, terenów nad rzeką. O osiedlowym ogrodzie zrealizowanym w ramach tegorocznego budżetu marzy Daria Gosek-Popiołek, autorka projektu „Rzodkiewki zamiast bloków”.

Na teren dawnych ogródków działkowych przy ulicy Siemaszki wchodzimy przez zardzewiałą ramę furtki. Otaczają nas stare drzewa owocowe, zdziczałe krzaki porzeczki, zaniedbane róże, spod stóp wyłaniają się młode krzewinki poziomki.
– Musisz przyznać, że to miejsce ma potencjał – uśmiecha się z dumą Daria. – Trzeba je tylko ogrodzić, uporządkować, dowieźć nową ziemię i dosadzić parę roślin, wytyczyć alejki i postawić ławki. Chciałabym, żeby była tu część rekreacyjna z kwiatami, ale też wspólny ogród warzywny. Nieraz mam ochotę dosypać do zupy trochę koperku, a muszę kupić cały pęczek.

I dodaje: – Chciałabym, żeby to było miejsce sąsiedzkich spotkań. Już tyle lat mieszkam na Żabińcu i nie znam nawet sąsiadów z klatki. Większość mieszkańców do pomysłu podchodzi pozytywnie, ale są też tacy, którzy mówią: „po co mam tu coś sadzić? Napracuję się, a inni przyjdą na gotowe i mi wszystkie pomidory zjedzą”.
 

Nie tylko żywopłot
– Najpierw pojawia się pojedynczy, wystający z ziemi patyk z nasadzoną plastikową butelką, potem parę metrów dalej kolejne drzewka i krzewy. Gdy już powstanie taka quasi-działka, sadzą kwiaty i poziomki. Dla mnie właśnie ci emeryci i ich osiedlowe ogródki pod balkonem to prawdziwy guerilla gardening – mówi dr Piotr Klepacki z Ogrodu Botanicznego UJ. Sam angażował się w partyzantkę ogrodniczą w ramach projektu „Dzieło działka” Muzeum Etnograficznego, ale zniechęcił się do tego typu akcji: – Ogrodnictwo to nie jest zabawa dla hipsterów, którzy posadzą pietruszkę, zrobią sobie z nią selfie, a potem o niej zapomną. To żmudna praca. Wymaga czasu i wytrwałości.

O ogródkach osiedlowych mówi:

– Widziałem takie, w których stoją prawdziwe altany ogrodowe, albo do których można wejść przez furtkę z balkonu na parterze. To fantastyczny przykład oddolnego organizowania przestrzeni publicznej. Budujący, o ile mieszkańcy biorą odpowiedzialność za swoje otoczenie jako wspólnota, a nie tylko uprawiają poszczególne działki. Najwięcej ogólnodostępnej zieleni znajdziemy na starych osiedlach z lat 60. i 70.

Rzeczywiście, najzieleńszą dzielnicą Krakowa jest Nowa Huta. Od czterech lat Ośrodek Kultury im. C.K. Norwida i firma ArcelorMittal organizują konkurs „Ogrody Nowej Huty”. Co roku spośród nadesłanych projektów wybierane są dwa, których pomysłodawcy mogą liczyć na wsparcie finansowe, wypożyczenie sprzętu i pomoc profesjonalnego ogrodnika. W przygotowanie ogrodu angażują się inni mieszkańcy, pojawiają się lokalni liderzy.

Niektóre spośród zrealizowanych do tej pory projektów zachwycają: jak rozległe, pełne egzotycznych roślin ogrody na os. Dywizjonu 303 i w Ruszczy. Ale są i takie, które zupełnie się nie przyjęły.

– Ogród? Jaki ogród? – dziwi się mieszkaniec ul. Truskawkowej. – Może w świetlicy pani zapyta. Ja tam nic nie wiem.

Po długich poszukiwaniach okazuje się, że „ogród” to kwiatowa rabata wokół świętej figury. Nie da się zlokalizować także ogrodu w Pleszowie; jest tylko wielka tablica sponsora akcji.
 

Chociaż tyle
Zanim na sąsiednim terenie ruszą prace budowlane, twórcy Poziomkowej Polany starają się przesadzić stamtąd jak najwięcej roślin. Zbierają też sadzonki nad pobliską rzeką Wilgą.

– Wszędzie tu rosło bardzo dużo poziomek, truskawek, malin. Mieszkańcy zbierali je na dżemy – opowiada Magda. – Charakterystycznym gatunkiem była poziomkówka: kiedy owocowała, wszędzie przebłyskiwały plamy czerwieni. Jeśli nie możemy obronić całej działki, niech czerwieni się chociaż nasza Poziomkowa Polana. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2015