Medycyna defensywna

Marcin Chwistek, lekarz internista pracujący w USA: Pozwanym lekarzom, nawet jeśli wygrywają proces, trudno potem dojść do siebie. Unikają ryzykownych decyzji, asekurują się, przeprowadzając dziesiątki niepotrzebnych, a czasem wręcz szkodliwych testów. Rozmawiała Magdalena Rittenhouse

09.03.2010

Czyta się kilka minut

Magdalena Rittenhouse: Pracuje Pan w Stanach od 13 lat - zdarzył się Panu jakiś pozew?

Marcin Chwistek: Odpukać - nie. Pracuję w centrum onkologicznym, zajmuję się opieką paliatywną. Moja specjalność to walka z bólem. To znacznie mniej ryzykowna specjalizacja niż na przykład położnictwo. Nie przeprowadzam operacji. Pracuję najczęściej z pacjentami, którym już postawiono diagnozy [błędy w diagnozie są jedną z najczęstszych przyczyn pozwów medycznych - MR]. Więc jestem w dość komfortowej sytuacji. Co nie znaczy, że nie muszę uważać. Sarah Palin straszy dziś szwadronami śmierci, które rzekomo mają odłączać od respiratorów bezbronnych staruszków, a ja właśnie często mam do czynienia z ludźmi na granicy życia i śmierci. Przepisuję też dużo leków przeciwbólowych. Więc jeśli chodzi o ewentualny pozew, nadal jest to pole minowe.

Myśli Pan o tym, idąc rano do pracy?

Tak, ciąży nade mną ta myśl. To chyba największa różnica między pracą lekarza w Polsce i tutaj. W Krakowie nigdy o tym nie myślałem - po części może dlatego, że byłem młody, tuż po studiach. Ale bez wątpienia tutejsza kultura jest zupełnie inna. Po pierwsze, znacznie silniejsze jest wśród amerykańskich pacjentów poczucie, że wiele im się należy. Po wtóre, jest tu skłonność do załatwiania wszystkiego w sądzie, za pośrednictwem prawników. Często zresztą pozew nie wynika z tego, że lekarz naprawdę popełnił błąd. Po prostu prawnik znajduje jakiś szczegół, który sprawia, że sprawa wygląda obiecująco - można coś wygrać. Na to nakłada się jeszcze świadomość, że ewentualne odszkodowanie wypłaca firma ubezpieczeniowa, lekarzowi nic się nie dzieje.

Ale może stracić prawo wykonywania zawodu?

Każdy stan ma coś na kształt polskiej izby lekarskiej i teoretycznie może się to zdarzyć. Ale mówiąc szczerze, pracuję od 13 lat i nie spotkałem się z takim przypadkiem. Z pewnością pozwy sądowe, podczas których chodzi o odszkodowanie, są znacznie częstsze. Wielu ludziom wydaje się, że lekarz nic na tym nie traci, co oczywiście mija się z prawdą. Koszty psychiczne są ogromne. Obserwowałem wielokrotnie, co się dzieje z kolegami, którym coś takiego się przydarzyło. Nawet jeśli wygrywają, trudno dojść im potem do siebie. Unikają ryzykownych decyzji czy terapii, asekurują się, przeprowadzając dziesiątki często niepotrzebnych, a czasem wręcz szkodliwych testów.

Z badań przeprowadzonych na Harvardzie wynika, że na takie niepotrzebne badania wydaje się w Stanach 60 mld dolarów rocznie.

Tak, zmiany w przepisach dotyczących pozwów medycznych to ważny element reformy zdrowia, nad którą debatujemy od roku. Na pewno koszty związane z uprawianiem tzw. medycyny defensywnej dokładają się do już i tak gigantycznych nakładów na zdrowie. W moim odczuciu znacznie bardziej szkodliwy jest jednak sposób myślenia, pewna kultura, która się w rezultacie wytwarza. Medycyna defensywna jest ślepą uliczką - zawsze się okazuje, że jeszcze coś innego można było zrobić. Musimy z tym żyć. Staram się postępować w zgodzie z sumieniem i tym, co dyktuje obecna wiedza medyczna. Reszta jest poza moją kontrolą. Oczywiście łatwiej to powiedzieć, niż robić.

Ma ten system jakieś dobre strony?

Wszystko w życiu jest kwestią równowagi. W Polsce jeszcze do niedawna panowało przekonanie, że jeśli jestem lekarzem, nikt mi nic nie może zrobić. To oczywiście fatalne. Z kolei podejście amerykańskie prowadzi do pewnego rodzaju paraliżu. Z pewnością jednak tutejszy system działa dopingująco - lekarz naprawdę musi uważać. Co więcej, jeśli coś pójdzie źle, do odpowiedzialności może zostać pociągnięty także jego kolega, który w odpowiednim momencie nie zainterweniował. Więc wszyscy wzajemnie patrzymy sobie na ręce.

Jako lekarz często popełnia Pan błędy?

Wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy błąd medyczny. Lekarz bez przerwy podejmuje decyzje mając do dyspozycji ograniczoną ilość informacji. Staramy się, by były jak najlepsze, ale często po jakimś czasie okazuje się, że nie były. Wielu rzeczy nie można po prostu przewidzieć.

Jak się Pan wtedy czuje?

Fatalnie. Na samym początku mojej kariery w Stanach, gdy pracowałem jako internista, trafiła do mnie pacjentka po operacji serca, która skarżyła się na dość nietypowe dolegliwości. Był weekend, nie byłem w stanie skonsultować się z jej kardiochirurgiem. Zleciłem szereg testów. Dopiero po trzech dniach okazało się, że ma krwawienie do worka osierdziowego. To coś, co było łatwe do wykrycia i skorygowania. Nie pomyślałem o tym od razu, straciliśmy trzy dni i w rezultacie konieczna była kolejna operacja, której prawdopodobnie można było uniknąć.

Powiedział jej Pan o tym?

Tak. Nie miała mi tego za złe, ja bardziej się obwiniałem niż ona. Myślę, że dlatego, że byliśmy w bliskiej relacji. Wiedziała, że naprawdę się o nią troszczę.

Z badań wynika, że to właśnie trudności w komunikacji między pacjentem a lekarzem są najczęstszą przyczyną tego, że sprawa kończy się w sądzie...

To jest ważny problem. Biorę w tej chwili udział w programie, podczas którego uczymy naszych lekarzy szeroko pojętej komunikacji z pacjentami. Jak powinni się zachować, gdy ktoś podczas wizyty zaczyna płakać; jak przekazywać złe wiadomości. Dobra komunikacja nie jest zresztą tylko kwestią słów, ale przede wszystkim empatii. Gdy lekarz ma wyczucie, co się z pacjentem dzieje, jest zaangażowany, prawdopodobieństwo tego, że popełni jakiś błąd, jest znacznie mniejsze. To są szalenie ważne umiejętności, których nie uczy się na akademiach medycznych. Rzeczywiście, lekarze bywają aroganccy. Często wydaje im się, że coś wytłumaczyli, tymczasem pacjent niewiele zrozumiał. Właśnie z takich nieporozumień wynika większość problemów. Pacjenci wybaczają pomyłki, jeśli wiedzą, że ich lekarz się starał, że nie wynikały one ze złej woli. W naszym zawodzie bardzo wiele zależy od zaufania.

MARCIN CHWISTEK jest absolwentem wydziału lekarskiego UJ. Staż i specjalizację w zakresie opieki paliatywnej odbył w USA - m.in. na Uniwersytecie Yale. Obecnie pracuje w Centrum Onkologii Fox Chase w Filadelfii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2010