Męczennicy się radują

Iraccy Kurdowie wierzą, że są u celu: ponad 92 proc. uczestników referendum opowiedziało się za niepodległością. Ale okazuje się, że to głosowanie ich osłabiło, a nie wzmocniło.

02.10.2017

Czyta się kilka minut

Po zakończeniu głosowania Kurdowie manifestują pod historyczną cytadelą w Erbilu, 25 września 2017 r. / MICHAŁ ZIELIŃSKI / FORUM
Po zakończeniu głosowania Kurdowie manifestują pod historyczną cytadelą w Erbilu, 25 września 2017 r. / MICHAŁ ZIELIŃSKI / FORUM

Już jego dziadek i ojciec walczyli za kurdyjską sprawę. Szejk Dżaafer Mustafa jest od 48 lat peszmergą, jak Kurdowie nazywają swych bojowników – kiedyś partyzantów, dziś już żołnierzy. Mustafa jest przekonany, że cel jego marzeń znajduje się w zasięgu ręki. – Dokonało się – mówi. – Kurdystan będzie samodzielnym państwem.

Szejk Mustafa, 69-letni mężczyzna z krótko ostrzyżonymi siwymi włosami i sumiastym wąsem, dowodzi poważną siłą: na jego rozkazy jest 45 tys. kurdyjskich żołnierzy, operujących w Kirkuku i okolicy. W mieście tak bogatym w złoża ropy i tak bardzo pożądanym zarówno przez Kurdów, jak też przez Arabów i Turkmenów.

„Kirkuk to już Kurdystan”

Formalnie rzecz biorąc, Kirkuk nie należy do kurdyjskiej autonomii – tego niemal państwa, zajmującego sporą część północnego Iraku. Ale jeśli wszystko potoczy się tak, jak chciałby weteran peszmergów, wkrótce powinno się to zmienić.

Mimo oporu ze strony rządu centralnego w Bagdadzie i ostrzeżeń z zagranicy – tej bliższej (jak Turcja czy Iran) i tej dalszej (jak USA) – referendum, mające udowodnić światu wolę mieszkańców irackiego Kurdystanu, odbyło się planowo w ostatni poniedziałek września. Również tu, w spornym Kirkuku – przed czym Kurdów ostrzegano szczególnie, z różnych stron.

I również Mustafa oddał właśnie głos, rzecz jasna na „tak”. Dumnie unosi palec wskazujący, zafarbowany atramentem na liliowy kolor (aby uniknąć nieprawidłowości, w komisjach referendalnych oznaczano w ten sposób tych, którzy głosowali). – Nie ma już czegoś takiego jak tereny sporne – przekonuje. – Wraz z tym głosowaniem Kirkuk należy do Kurdystanu.

Przesłanie Mustafy jest jasne: to nasza odpowiedź, odpowiedź Kurdów, na trwające przez wiele dekad represje, jakich doznawaliśmy od dawnego reżimu Saddama Husajna, za którego wielu Kurdów wygnano z roponośnej kirkuckiej metropolii. To także zadośćuczynienie za ofiary, jakie Kurdowie ponosili w walce z prześladowcami, a ostatnio także w walce z tzw. Państwem Islamskim (IS). Mustafa wylicza, że z jego własnej rodziny w tych konfliktach zginęło 25 osób. – Ten dzień uraduje naszych męczenników – mówi komendant z Kirkuku.

Rachunek za walkę z IS

W bazie wojskowej, położonej 60 km na południowy zachód od Kirkuku, kurdyjscy żołnierze stoją w kolejce, aby oddać głos. Jest poniedziałek, 25 września.

Na punkcie kontrolnym powiewają dwie niewielkie irackie flagi, pod portretem Dżalala Talabaniego – byłego prezydenta Iraku, od lat ciężko chorego, będącego zarazem przewodniczącym Patriotycznej Unii Kurdystanu (PUK). Także nasz weteran peszmergów należy do tej partii.

Kilka kilometrów dalej swoje pozycje trzymają bojownicy IS. Ale wkrótce może się to skończyć. Siły irackie zapowiedziały rozpoczęcie kolejnej ofensywy na miasto Hawija, ważny punkt oporu dżihadystów. – Utorujemy im drogę – zapewnia szejk Mustafa. – Niech się już o to nasi sojusznicy nie martwią. Dotrzymujemy słowa.

Mówiąc o sojusznikach, komendant może mieć na myśli Amerykanów. Także oni naciskali na Kurdów, by przesunęli swoje referendum. Waszyngton obawia się, że spór między Bagdadem a Erbilem (stolicą autonomii) wokół kurdyjskiego parcia do niepodległości mógłby osłabić wspólny front w walce przeciw IS.

Jednak o wiele większe jest ryzyko, że do otwartego konfliktu dojdzie między peszmergami i szyickimi milicjami, które wspomagają iracką armię w walce z dżihadystami [bojownicy IS to głównie muzułmanie-sunnici – red.]. Obie strony okopały się niedaleko stąd. Wiceprezydent Iraku Nuri al-Maliki, który występuje w roli rzecznika szyickich milicjantów, nie przebiera w słowach: kurdyjskie referendum nazwał „wypowiedzeniem wojny”.

Szejk Mustafa nie wyklucza, że dojdzie do takiego konfliktu. Nie omieszka zaznaczyć, że ani dla niego, ani dla „wszystkich Kurdów” nie wchodzi w grę, aby jego żołnierze mieli dobrowolnie wycofać się z terenu, który odebrali dżihadystom. Nawet jeśli, w myśl prawa, nie należy on do kurdyjskiej autonomii. Tak jak Kirkuk.

Komendant daje do zrozumienia, że na wypadek takiego konfliktu poczynił już kroki. Ponad połowa podległych mu peszmergów miała zająć pozycje w miejscach, gdzie mogłyby wybuchnąć walki kurdyjsko-irackie. Łącznie w regionie Kirkuku ma stacjonować 200 tys. kurdyjskich żołnierzy. Tak przekonuje szejk Mustafa.

Niezwyczajne poparcie

W miejscowości Topzawa, oddalonej może o kwadrans drogi od bazy oddziałów Mustafy, trzech Arabów opuszcza lokal wyborczy. Ubrani są w typowe długie męskie szaty. – Głosowaliśmy na „tak” – mówią. Dlaczego? – Kurdyjskie państwo jest dla nas dobre – odpowiadają.

W Topzawie, miejscowości z ludnością mieszaną, ci Arabowie są jednak mniejszością; wszyscy inni wyborcy to Kurdowie.

Podobna sytuacja będzie także w dzielnicy w centrum Kirkuku, gdzie mieszkają głównie Turkmeni – stanowiący w tym mieście liczną mniejszość etniczną.

Fakir Kheireddin Burhan postanowił głosować. Do lokalu wyborczego – umieszczonego w szkole dla dziewcząt – poszedł z synem i wnuczką. Syn ma na szyi czerwono-biało-zielony szalik, kurdyjski tricolore. Także policzki wnuczki zdobią kolory kurdyjskiej flagi narodowej. Burhan mówi, że on i syn „oczywiście” głosowali za niepodległością.

To zaskakujące wyznanie, gdyż ojciec, syn i wnuczka są Turkmenami. Z taką postawą należą oni do mniejszości wśród swych rodaków. W tym lokalu, położonym w środku turkmeńskiej dzielnicy, do godzin południowych głos oddaje zaledwie 250 z 3300 uprawnionych. I nie tylko wyborcy, ale też dyrektor szkoły oraz nauczyciele, którzy obsadzili tutejszą komisję, sprawdzają nazwiska z listami, wydają i odbierają kartki do głosowania – to Kurdowie. Obserwatorów jest tylko dwóch i należą do Demokratycznej Partii Kurdystanu (KDP), ugrupowania Masuda Barzaniego, prezydenta autonomii.

Wygląda na to, że kto jest tutaj przeciwny secesji, jak wielu Arabów i Turkmenów, ten po prostu zostaje w domu.

Kurdowie wierzą w Zachód

Tylko w tych dzielnicach Kirkuku, gdzie większość to Kurdowie, przed lokalami wyborczymi tworzą się czasem dłuższe kolejki. Poza tym miasto sprawia wrażenie wymarłego. Wszystkie sklepy są pozamykane. Ani śladu policji, która na co dzień troszczy się tutaj o porządek. Premier Iraku Haider al-Abadi polecił, aby tego dnia policjanci zostali w domach. Zamiast nich bezpieczeństwa pilnują sami Kurdowie.

Tym samym wynik referendum wydaje się przesądzony nawet tutaj, w Kirkuku.

Groźby, które w ostatnim czasie płynęły i płyną nadal z Bagdadu, Iranu albo Turcji, zdają się nie robić na Kurdach szczególnego wrażenia. – Gorzej, niż było dotąd, już być nie może – mówi nauczycielka Dżanar Faki. – Czekaliśmy na to 50 lat – dorzuca jej córka.

Także szejk Dżaafer Mustafa, weteran sprawy kurdyjskiej, jest pewny swego: – No to się odłączyliśmy. Teraz to Irańczycy, Turcy i Bagdad muszą do nas przyjść i negocjować.

Komendant wierzy, że Kurdowie mogą liczyć na wsparcie Amerykanów i Europejczyków: – Myślę, że oni w gruncie rzeczy nie byli zasadniczo przeciwko temu referendum, i że zaakceptują jego wynik.

Stadion w Sulajmanijja

Na kilka dni przed głosowaniem byłam w Sulajmanijja. To niemal milionowe miasto leży na terenie autonomii, na południowy wschód od stołecznego Erbilu. Na stadionie miał występować prezydent Barzani, 71-letni weteran kurdyjskiej polityki.

Wśród tych, którzy przybyli na to spotkanie, był Selim Shemeri. Korpulentny, z rzadkimi włosami, wyglądał wyjątkowo odświętnie w swoim najlepszym ubraniu. Rzecz jasna tradycyjnym: szarawary w kolorze piasku, do tego kamizelka i szarfa.

Opowiadał, że miał 16 lat, gdy przyłączył się do peszmergów. Było to 30 lat temu. Odtąd brał udział w niemal wszystkich wojnach. Przeżył osobistą tragedię, gdy reżim Saddama zaatakował gazami bojowymi Halabdżę, jego rodzinne miasto. Wśród tysięcy zabitych byli jego krewni. – Od powstania Iraku w 1920 r. nie doświadczyliśmy niczego innego, jak tylko przemocy i zniszczenia, obojętne, kto był przy władzy w Bagdadzie – mówił mężczyzna.

Tego dnia stadion w Sulajmanijja wypełniły tysiące Kurdów, bez wątpienia myślących jak Shemeri. Wielu niosło czerwono-biało-zielone flagi z żółtym słońcem, inni trzymali trzykolorowe szaliki z napisem „Kurdystan” lub „Peszmerga”.

Waszyngton też ostrzegał

– Od stu lat mówimy Irakowi: pozwólcie nam być partnerami. Ale oni to odrzucają – mówił Barzani. Prezydent Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego w Iraku (to nazwa oficjalna) podkreślał, że nie chce konfliktu z Bagdadem. Po czym dodał: – Pozwólcie nam od teraz być dobrymi sąsiadami w dwóch państwach!

Bizhi Serok, niech żyje prezydent! – zakrzyknął tłum.

Tymczasem to nie tylko Bagdad odrzucał kurdyjskie referendum (sąd najwyższy Iraku uznał, że narusza konstytucję). Przeciwna była również, a może zwłaszcza, zagranica. Na Kurdów naciskały Ankara i Teheran – obawiające się, że może to skłonić do naśladownictwa Kurdów mieszkających w obu tych krajach, a także w Syrii.

Przeciwni byli też Amerykanie, Europejczycy, Saudyjczycy i Liga Arabska. Waszyngton ostrzegał, że referendum może Kurdów drogo kosztować, i że nie mogą liczyć wtedy na wsparcie międzynarodowe dla negocjacji między Bagdadem i Erbilem.

To Amerykanie byli akuszerami przy narodzinach obecnej irackiej konstytucji, która została przyjęta w 2005 r. po twardych negocjacjach między Arabami i Kurdami. Obdarzyła ona Kurdów licznymi prawami, jak nigdy jeszcze w ich historii. Ale wiele spraw spornych odsunięto na później – zwłaszcza kwestię przynależności Kirkuku i innych roponośnych terenów, jak też dzielenie wpływów z ropy.

Sojusznicy z konieczności

Walka przeciw wspólnemu przeciwnikowi – ekstremistom z IS – chwilowo połączyła obie strony, kurdyjską i iracką. Ale teraz dobiega ona końca, nawet jeśli dżihadyści nie zostali jeszcze całkiem pokonani.

Dziś Amerykanie obawiają się, że do starć między Kurdami i Arabami może dojść zwłaszcza wokół Kirkuku. Obie strony gromadzą tam swe siły – peszmergowie po to, aby nie dopuścić do marszu sił irackich w kierunku Kirkuku. Przed referendum w mieście narastało napięcie między Arabami, Kurdami i Turkmenami; były dwie ofiary śmiertelne.

W tygodniu poprzedzającym głosowanie Barzani wysłał do Bagdadu delegację. – To nie iracki premier Abadi jest problemem – uważa Saadi Ahmed Pire, który brał udział w pierwszej turze rozmów kurdyjsko-irackich, jeszcze pod koniec sierpnia. Pire należy do Patriotycznej Unii Kurdystanu (PUK). W kwestii referendum ugrupowanie to – choć rywalizujące z Barzanim i jego Demokratyczną Partią Kurdystanu – stanęło za prezydentem. Pire przekonuje, że większym problemem niż premier są szyickie milicje.

Kłopot jednak w tym, że organizując w tym momencie swoje głosowanie, Kurdowie wzmocnili frakcję „twardogłowych” w szyickim obozie premiera Abadiego.

Państwo dalej, a nie bliżej

Jest piątek, 29 września. Erbil.

Od referendum minęło kilka dni. Tymczasem widać już, że głosowanie, które miało wzmocnić Kurdów w dążeniu do własnego państwa, raczej ich osłabiło. Wprawdzie jego wyniki zdają się potwierdzać decyzję Barzaniego, który – „przepychając” referendum mimo sprzeciwu sojuszników – zagrał pokerowo. Wedle oficjalnych danych 92,73 proc. głosowało za oderwaniem się od Iraku; 7,27 proc. było przeciw. Frekwencja wyniosła 72 proc., spośród ponad 4 mln uprawnionych.

Teoretycznie powinno dawać to Barzaniemu silny mandat do negocjacji z Bagdadem. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej skomplikowana.

Iracki premier pozostaje nieustępliwy: Abadi powtarza, że nie będzie negocjacji i żąda anulowania głosowania. Iracki parlament przyjął katalog kroków odwetowych wobec Kurdów, obejmujący 13 punktów. Najpoważniejszy to żądanie, by rząd posłał na północ armię, aby Kirkuk i inne tereny sporne wróciły pod kontrolę Bagdadu.

Jednak Abadi nie jest gotowy, by spełnić ten postulat parlamentu. Zarazem premier nie może sobie pozwolić na okazanie słabości – i to przed wyborami parlamentarnymi, zaplanowanymi na wiosnę 2018 r. Wprawdzie walka z dżihadystami przysporzyła mu popularności, ale pozycja Abadiego w jego własnym obozie nie jest niekwestionowana i jest on pod presją szyickich „twardogłowych”. Jeśli nie chce ryzykować klęski, nie może po prostu przyjąć do wiadomości faktu, że Kurdowie faktycznie zaanektowali Kirkuk i tereny wokół Mosulu, zdobyte na dżihadystach.

„Machnijmy na nich ręką, niech się odłączają” – tak wielu Arabów mówiło o Kurdach w ostatnich latach. Ale odnosiło się to wyłącznie do Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego w jego obecnych granicach. Wszystko to, co wykracza poza owe granice – jak Kirkuk – to dla wielu irackich nie-Kurdów „czerwona linia”. Organizując referendum także w Kirkuku, Barzani ją przekroczył. Tym bardziej że jego mieszkańcy w istocie zostali pozbawieni prawa głosu. Przecież jakkolwiek by zagłosowali w referendum, w istocie ich głosy nie znaczyłyby nic, gdyż koniec końców liczył się jedynie wynik całościowy.

Kurdystan w izolacji

Aby podkreślić swoje twarde stanowisko, Abadi zarządził wstrzymanie wszystkich lotów międzynarodowych z oraz do Erbilu i Sulajmanijja, począwszy od piątku 29 września od godziny 18. Irackie władze cofnęły pozwolenie na lądowanie tam międzynarodowym liniom lotniczym. Większość się ugięła. Do minionego piątku rano decyzji nie podjęły jeszcze tylko Lufthansa i jej austriacka spółka córka.

Wielu obcokrajowców opuściło już region. Należące po części do państwa Turkish Airlines wysłały dodatkowo wielką maszynę, by sprostać popytowi. Turcja wezwała także swych obywateli, by opuścili iracki Kurdystan. Wprawdzie na irackich liniach krajowych samoloty nadal latają, jednak żeby dostać się do Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego, obcokrajowcy potrzebują irackiej wizy (przy wjeździe Kurdowie wystawiają swoje własne wizy).

Kurdyjski rząd regionalny w Erbilu oświadczył, że decyzja o wstrzymaniu lotów zagraża pomocy humanitarnej dla ponad 2 mln syryjskich i irackich uchodźców, którzy znaleźli schronienie w Kurdystanie. Abadi kontrował, że zakaz nie obejmuje lotów humanitarnych i dyplomatycznych.

Decyzjom Abadiego towarzyszą działania, które podejmują sąsiedzi Kurdystanu: Turcja i Iran. Wprawdzie nie zamknęły granic, a eksport ropy z irackiego Kurdystanu do Turcji nie został wstrzymany, ale Ankara zapowiedziała, że odtąd partnerem dla niej jest tylko rząd w Bagdadzie. Szczegółów nie podano. Jeśli miałoby to oznaczać, iż zyski ze sprzedaży importowanej z Kurdystanu ropy Ankara będzie teraz przekazywać nie do Erbilu, lecz do Bagdadu, finansowe załamanie kurdyjskiej autonomii stałoby się nieuniknione.

Czy było warto?

Wygląda na to, że organizując referendum Barzani przynajmniej na początku osiągnął przeciwieństwo tego, co zamierzał: Kurdowie nie zwiększyli, lecz zmniejszyli swoją suwerenność.

Osłabia to prezydenta autonomii. Krytycy w obozie kurdyjskim od początku zarzucali Barzaniemu, który od dwóch lat rządzi bez oficjalnego mandatu, iż chodzi mu tylko o to, aby umocnić swą władzę. Teraz nie są gotowi płacić za awanturę, przed którą ostrzegali.

Ale w Erbilu zwolennicy Barzaniego wzruszają ramionami, gdy zapytać ich o sankcje Bagdadu. – Przeżyliśmy już gorsze rzeczy – brzmi dominujący ton.

To prawda: iraccy Kurdowie są zaprawieni w znoszeniu ciosów i kryzysów. Ale prawdą jest też, że nigdy jeszcze nie doświadczyli takiego dobrobytu i tak szerokiej autonomii politycznej jak w ostatnich latach.©

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2017