Matka odchodzi

Nanni Moretti rozlicza się ze sobą jako reżyser i jako człowiek, ale jednocześnie trzyma się z boku, obserwując na chłodno wszystkie kaprysy i załamania swojej bohaterki.

09.11.2015

Czyta się kilka minut

Giullia Lazarini i Margherita Buy w fimie „Moja matka” / Fot. MATERIAŁY DYSTRYBUTORA
Giullia Lazarini i Margherita Buy w fimie „Moja matka” / Fot. MATERIAŁY DYSTRYBUTORA

Wobec powszechnego w dobie internetu ekshibicjonizmu i narcyzmu ciche wyznania, jakie włoski reżyser Nanni Moretti uprawia czasem w swoich filmach, mogą trącić myszką czy zakrawać na mocno zakamuflowaną autokreację. Zwłaszcza że w „Mojej matce” reżyser, który tak chętnie grywał u siebie główne role, tym razem chowa się za postaciami i stosuje rozmaite przebrania. Nie da się jednak ukryć, że główna bohaterka filmu – reżyserka w średnim wieku przeżywająca twórczy impas i terminalną chorobę swojej matki – ma wiele wspólnego z samym Morettim, który dla niepoznaki nadał jej twarz i imię aktorki Margherity Buy. Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, w roli kochanka Margherity grającego w jej najnowszym filmie obsadził aktora bardzo podobnego do siebie.
Już tytuł sugeruje, że nie chodzi tu wyłącznie o matkę bohaterki, ale także o osobisty rachunek sumienia samego reżysera, który skromnie przydzielił sobie drugoplanową rolę brata Margherity. On, w przeciwieństwie do zapracowanej i neurotycznej siostry, oddaje cały swój czas umierającej w szpitalu matce. Tymczasem główna bohaterka miota się na planie filmowym jakiegoś społecznie zaangażowanego dramatu, nie wierząc za bardzo w to, co robi, i czuwając z doskoku przy łóżku chorej.
Jak odnaleźć się w chaosie codzienności, w obliczu choroby, rozstania, słabnących więzi, kiedy w pracy zawodowej musimy grać rolę panujących nad wszystkim, niezastąpionych „reżyserów”? Jak dotknąć ziemi, kiedy poświęciło się całe życie budowaniu fikcyjnych światów i spełnianiu zbiorowych oczekiwań? Bohaterka Morettiego karmi się złudzeniami, że rozdaje w życiu wszystkie karty. Ale bliskimi nie da się zarządzać niczym ekipą filmową. Reżyser konfrontuje Margheritę z jej bratem, byłym partnerem, z nastoletnią córką, by pokazać nieporadność i ślepotę bohaterki, a zarazem brak autentyczności i wieczne niespełnienie w tym, co robi. Ironicznym kontrapunktem staje się postać amerykańskiego gwiazdora (pięknie szarżujący John Turturro). To on, na pierwszy rzut oka nieznośny samochwał i kabotyn, trafiając na plan włoskiego filmu bezbłędnie rozpoznaje i nazywa po imieniu tworzoną tam podróbkę życia. Albowiem to, co naprawdę ważne, toczy się gdzieś obok, z dala od kamer i wielkich ambicji.

Jak na ironię, film „Moja matka” nosi wszelkie cechy kryzysu, z którym zmaga się główna bohaterka. Moretti, zderzając ze sobą sceny o najróżniejszym zabarwieniu, włącznie ze snami i fantazjami Margherity czy aluzjami do włoskich mistrzów kina, wpada w nierówny, gorączkowy rytm. Tak jak zgiełk planu zdjęciowego przenika do szpitalnej sali, a osobiste wspomnienia bohaterki nie pozwalają się jej skupić na kręceniu kolejnej sceny, tak i widzowi może być trudno scalić życie Margherity w harmonijną całość. Kilkakrotnie słyszymy, że jedną z jej obsesji podczas pracy nad filmem jest wymaganie od aktora, by był przed kamerą jednocześnie postacią i sobą. Podobna potrzeba bliskości, a zarazem wymuszanie dystansu charakteryzuje także twórcę „Mojej matki”, który z jednej strony rozlicza się ze sobą jako reżyser i jako człowiek, a jednocześnie trzyma się z boku, obserwując na chłodno wszystkie kaprysy i załamania swojej bohaterki.

W „Kajmanie” (2006) czy „Habemus papam” (2011) Moretti dał się poznać jako subtelny satyryk. W „Pokoju syna” (2001) pewną, a zarazem subtelną ręką nakręcił intymny obraz rodziny zmagającej się z doświadczeniem żałoby. W najnowszym filmie, nagrodzonym przez Jury Ekumeniczne na festiwalu w Cannes, Moretti próbuje łączyć obie kategorie wagowe, co można uznać za znak rozpoznawczy jego autorskiego stylu. Pomysł niczym z „Osiem i pół” przepisuje drobnymi literkami i przekłada na swoje przeżycia, w tym również te związane z umieraniem jego własnej matki, która podobnie jak postać w filmie była niegdyś nauczycielką łaciny. A w podtekście: kustoszką świata odchodzącego powoli do lamusa, z czym najmłodsza generacja nie ma już większego problemu, za to pokolenie Margherity i Morettiego ciągle dostrzega w tym jakąś wartość, choćby i sentymentalną. Lecz tak naprawdę – mówi reżyser w finale – to, co po nas zostaje, to wcale nie książki czy filmy, ale nasz obraz zachowany we wspomnieniach innych ludzi, nie tylko tych najbliższych. Dlatego po zakończeniu „Mojej matki” ów tytuł zaczyna nabierać jeszcze innego znaczenia. ©

MOJA MATKA (Mia madre) – reż. Nanni Moretti. Prod. Włochy/Francja 2015. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 13 listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2015