Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Lat temu blisko 40, na spotkaniu duszpasterzy akademickich, Ksiądz Prymas Wyszyński powiedział, że musimy zachęcać studentów do udziału w pielgrzymce na Jasną Górę. Powiedziałem, że to będzie trudne, bo sanktuarium częstochowskie z tłumem pielgrzymów, z masowymi, w ludowym stylu nabożeństwami młodzież akademicką nie bardzo pociąga. Powiedziałem też, że ci młodzi preferują atmosferę spokojnej refleksji, że owszem, tłumnie przychodzą do kościoła św. Anny na swoje rekolekcje, ale np. z okazji odwiedzin Księdza Prymasa – jak pewnie sam zauważył – u św. Anny nie oni zapełniali kościół. Ksiądz Prymas się nie obruszył. Po chwili namysłu odpowiedział, że to rozumie, ale w Polsce musi być miejsce-symbol równocześnie narodowy i religijny, który wszystkich Polaków jednoczy. Że jeśli tego zabraknie, zaleje nas nacjonalizm niemiecki i rosyjski.
Ten skrót myślowy był jasny i przekonywający. Kardynał „polityczną” strategię obrony wiary i Kościoła wyprowadzał z własnej, autentycznej duchowości maryjnej. Może miał też w pamięci wypowiedziane przed śmiercią słowa swego wielkiego poprzednika, kardynała Augusta Hlonda: „Nie traćcie nadziei. (...) zwycięstwo, jeśli przyjdzie – będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny. (...) Niepokalana dopomoże wam do zwycięstwa”.
Prymas był konsekwentny. Kolejne, wielkie inicjatywy duszpasterskie miały służyć duchowej mobilizacji społeczeństwa: Peregrynacja Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej po wszystkich parafiach, Wielka Nowenna (1957–1966), Milenium Chrztu Polski i Śluby Narodu na Jasnej Górze (w których sam uczestniczył duchowo, więziony w Stoczku Warmińskim), oddanie narodu w macierzyńską niewolę Matce Najświętszej.
Była jednak i druga strona medalu. Realizowanie wielkich idei Kardynała przypadało duszpasterzom, którzy – nie zawsze dostatecznie przygotowani teologicznie – wiedzieli, że mają być „maryjni”. I tu znów wspomnienie, także z lat 60. ubiegłego wieku. Zdarzyło mi się podróżować samochodem z dwoma biskupami. Siedziałem przy kierowcy i słuchałem rozmowy siedzących za mną dostojników. Jednym z nich był bp Antoni Pawłowski, cieszący się autorytetem najwybitniejszego mariologa w Episkopacie. Rozmawiali o kulcie Matki Bożej w Polsce. Biskup mariolog mówił, że jest przerażony sposobem Jej przedstawiania jako osoby zagonionej, zatroskanej... Jakże można tak przedstawiać Ją, która się cieszy szczęściem oglądania Boga w niebie? I dodawał, że grozi to przesłonięciem Jej osobą samego Jezusa.
Coś w tym jest. Bo choć wszyscy się zarzekamy, że „przez Maryję do Jezusa”, to niepostrzeżenie Matkę Boską zaczyna się przestawiać niemal jako czwartą osobę Trójcy Świętej. Przykładem jest powtarzana z uporem interpretacja biskupiego, potem papieskiego hasła Karola Wojtyły „Totus Tuus”(„Cały Twój”). Mówi się: oto Jan Paweł II cały się oddał Matce Najświętszej. Tymczasem on sam, w liście apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” (2002 r.) wyjaśnia, że słowa „Totus Tuus” wyrażają... całkowite przylgnięcie Maryi do Jezusa. W dziełku św. Ludwika Marii Grignon de Montfort („Traktat o prawdziwym nabożeństwie”), w którym młody Wojtyła odkrył owo zdanie, czytamy: „Oto jestem cały Twój, i wszystko, co moje, Twoim jest o Jezu mój najmilszy, przez Maryję”.
Nie ma wątpliwości co do tego, że Kościół musi o Matce Jezusa pamiętać. Utracenie Jej z oczu może prowadzić do zakwestionowania człowieczeństwa Jezusa, co z kolei wiedzie do traktowania Go jako postaci mitycznej. Musi więc mówić o Niej i mówi. Tylko jak?
Każdy czas ma swoje problemy i swój język. Abp Józef Życiński tak kiedyś mówił o Maryi: „Jej delikatna psychika doświadczyła wielu sytuacji, które mogły stresować. Nie każdy z nas spotka na codziennych ścieżkach Judasza i Heroda. Niewielu z nas przeszło przez taką dawkę intryg, jaka złożyła się na proces Jezusa. Mimo to nie pozwoliła się ogarnąć czarnowidztwu czy frustracji. Trwając na modlitwie i rozważając w swym sercu największe Boże tajemnice, potrafiła śpiewać całym życiem »Magnificat«. Potrafiła trwać przy krzyżu nawet wówczas, gdy wielu Apostołów nie przyszło na Golgotę (...). Nigdy nie stawiała siebie za wzór do naśladowania (...) nie sugerowała, że Jej wiara jest lepsza od wiary innych wyznawców. (... ) Jej styl kształtował piękne dusze pierwszych chrześcijan (...) dla naszej generacji pozostaje wezwaniem i wyzwaniem. W nim ma się ujawnić światu piękno wspólnoty Kościoła”.
Często się powtarza za św. Bernardem z Clairvaux: De Maria numquam satis (o Maryi nigdy się nie powie za dużo). Zgoda, lecz warto się zastanowić czego, „nunquam satis”, czego „nigdy za dużo”?