Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Marksizm, wyznam od razu ze skruchą, nigdy mnie nie emocjonował. Nie emocjonował mnie stary Marks ani Marks młody. Nie emocjonowali mnie marksiści, neomarksiści ani postmarksiści. Nie emocjonował mnie marksizm ortodoksyjny ani heretycki, wulgarny ani ezoteryczny. Emocjonowała mnie inna filozofia i inny sposób mówienia o świecie. Mimo tego braku emocji, jako mieszkaniec PRL, zetknąłem się z myślą Marksa i jego kontynuatorów. Czytywałem także książki rozliczające się z marksizmem i jego politycznymi konsekwencjami. Do dzisiaj mam w pamięci zdanie zamykające "Główne nurty marksizmu" Leszka Kołakowskiego: "Samoubóstwienie człowieka, któremu marksizm dał filozoficzny wyraz, kończy się tak samo, jak wszystkie, indywidualne i zbiorowe, próby samoubóstwienia: ukazuje się jako farsowa strona ludzkiej niedoli".
Początkowi dyskusji w "Dzienniku" przysłuchuję się bez emocji, ale z zaciekawieniem. Czy mógłbym coś powiedzieć pierwszym jej uczestnikom? Tomaszowi Stawiszyńskiemu rzekłbym, iż traktując marksizm jako mit i podkreślając prostotę, czy wręcz naiwność, jego zasadniczych przesłań, nie tyle osłabia swoich ewentualnych oponentów, ile daje im do ręki bardzo silny argument pozytywny. Sławomirowi Sierakowskiemu zwróciłbym uwagę, że traktowanie marksizmu jako młota na postkomunistów należy do sfery pustych gestów (podobnie jak pokazywanie siebie samego jako kontynuatora antykomunistycznej opozycji)...
Nie wierzę, by dyskusja w "Dzienniku" doprowadziła do jednoznacznych rozstrzygnięć. Być może jednak jej ciągiem dalszym będzie inna rozmowa, dotycząca wszystkich idei kształtujących dzisiaj myślenie i postępowanie młodych ludzi. Gdyby tak było, nie byłoby całkiem źle.