Białe konie po betonie

Historia wcale się nie powtarza. Rok 1989 zdarzył się raz, 30 lat temu. Teraz mamy nowe czasy, nowe wyzwania. Kto tego nie zauważa, nie będzie współtworzył bieżącej polityki.

17.06.2019

Czyta się kilka minut

 / PATRYK SROCZYŃSKI
/ PATRYK SROCZYŃSKI

Bardzo lubię Bovską, czyli Magdę Grabowską-Wacławek. Także osobiście – to moja dawna koleżanka ze szkoły. Dlatego bardzo się ucieszyłem, że to właśnie ona będzie gwiazdą przygotowywanego przez Warszawę spotu z okazji trzydziestolecia 4 czerwca 1989 r. W ramach celebracji Bovska zrealizowała własną wersję piosenki „Wolność” zespołu Chłopcy z Placu Broni. Oszczędna interpretacja z surowym, elektronicznym bitem w tle wpada w ucho. W wyestetyzowanym teledysku oglądamy plejadę mieszkańców stolicy. Brodaci hipsterzy, uśmiechnięci robotnicy budowlani, studenci i starsze małżeństwo. Wszyscy tańczą na tle ikonicznych budynków stolicy. Ładni ludzie w ładnych miejscach.

Na ekranie w ogóle nie ukazano przeszłości. To trochę zaskakujące w rocznicowym teledysku, prawda? Jedynym akcentem w jakikolwiek sposób upamiętniającym historię jest widoczne w ostatnim ujęciu eleganckie logo obchodów – data 2019 zapisana charakterystyczną solidarycą.

Oczywiście, jeżeli dobrze zna się Warszawę, można teledysk Bovskiej oglądać też jako opowieść o tym, jak miasto zmieniło się w ostatnich trzech dekadach. Teraz jest tak fajnie i ładnie, wszyscy cieszą się i tańczą, ale przecież kiedyś było inaczej... Tyle że w kadrze nie pojawia się cokolwiek, co mogłoby to „kiedyś” sugerować. Ale może to kwestia Warszawy? Może w Gdańsku, kolebce Solidarności, będzie inaczej?

Jest inaczej. Gorzej. Brak Bovskiej, brak dobrego pomysłu. W ramach zagospodarowywania rocznicowego budżetu nakręcono spot z gadającymi głowami. Kolejne osoby czytają na ekranie fragmenty tekstu, który nie układa się w żadną sensowną całość. „4 czerwca, 30 lat temu chcieliśmy inaczej myśleć i lepiej żyć. Dokonaliśmy czegoś niemożliwego. Dokonaliśmy ważnego wyboru. Pokazaliśmy światu. 30 lat temu zapragnęliśmy wolności. 4 czerwca to nasze święto. Święto wolności i solidarności. Bądźmy razem. 4 czerwca spotkajmy się w Gdańsku”.

Po co w tak krótkim tekście aż trzy razy powtarzać datę (a dwa razy informację o rocznicy)? Może po to, by zamaskować, że poza tym niewiele mamy do powiedzenia. Chcieliśmy inaczej myśleć? Naprawdę? Logika tego tekstu sprawia, że „ważny wybór” okazuje się „czymś niemożliwym”. „Pokazaliśmy światu”, ale co? „Nasze święto”, czyli czyje? „Bądźmy razem” sugeruje raczej jakieś obwarowanie, konsolidację przeciw wrogom niż rzeczywistą inkluzywność... Dlaczego pan z bananem na koszulce (przypadek?) tak dziwnie gestykuluje przy słowie „wolność”? Jakby chciał pokazać, że taaaakiego pstrąga złowił.

Wątpliwości wobec tego dziwnego filmu łatwo mnożyć. Ale jedno budzi zaskoczenie. Każdy z mówiących widoczny jest w kadrze oddzielnie. Opowieść o byciu razem jest tu kompletnie niewiarygodna, bo zestawiona z obrazami izolacji.

Zofia Leszczyńska pracująca w moim macierzystym Instytucie Kultury Polskiej nad doktoratem poświęconym historii polskiego plakatu wyborczego zwróciła mi kiedyś uwagę, że materiały Solidarności mogły z łatwością pokazywać solidarność (jako wartość) poprzez obrazy tłumu złączonego wspólną ideą. Jeżeli komuniści chcieli mieć na plakatach wiarygodny tłum, musieli go sobie narysować. Solidarność w pojedynkę to żadna solidarność. „Bądźmy razem” wygłaszane drewnianym tonem, w pustym pokoju, wprost w obiektyw kamery zawsze będzie odbijać się fałszywą nutą.

Te dwa klipy stanowią fascynujący materiał. Dobór postaci, miejsc, gestów, cały repertuar środków audiowizualnych wszystko to układa się w kod, którym – przynajmniej w warstwie oficjalnej – myślimy i mówimy dziś o naszej pamięci. I co się okazuje? Jest to opowieść o teraźniejszości. Przeszłość jest zbyt niejasna lub zbyt kontrowersyjna, by pokazać ją wprost.

Niby przez poprzednie dekady dorobiliśmy się zestawu rozpoznawalnych symboli – zomowcy przy koksownikach, Okrągły Stół, Lech Wałęsa i Tadeusz Mazowiecki unoszący palce w geście zwycięstwa... Ale 30. rocznica to moment kontestacji utrwalonych znaków. Kto stoi tu, gdzie ZOMO? Co się wydarzyło przy Okrągłym Stole? Kim właściwie był Lech Wałęsa?

Są urodziny. Jest składkowy budżet. Trzeba coś z nim zrobić, kupić tort i prezent. Ale gdy próbujemy ugryźć tort, odkrywamy, że jest ze styropianu. Zaglądamy do pięknego opakowania, a tam czai się tylko pustka. Gdy przychodzi pora złożenia życzeń jubilatce, okazuje się, że nie mamy do powiedzenia nic poza frazesami. „Wszystkiego najlepszego, Polsko. Dużo zdrówka”.

Zasada 60:30

Powstanie warszawskie w roku 2004, Zagłada w pierwszej dekadzie XXI wieku, ale też powstanie styczniowe w początkach II Rzeczypospolitej. 60. rocznica to idealny czas na celebrację. Nad pamięcią unosi się silny imperatyw moralny: to ostatni moment, wkrótce będzie za późno.

Ci, którzy doświadczyli wydarzenia historycznego jako zrywu pokoleniowego, mieli wtedy mniej więcej po 20 lat. Należą do generacji, na której upamiętniana dziś historia wywarła największe piętno. Stawiali jej czoło jeszcze nieukształtowani, wychodzili z niej – o ile w ogóle przeżyli – naznaczeni na całe życie. Dziś, jak łatwo policzyć, mają po 80 lat.

To ostatnia okazja, żeby z nimi porozmawiać, żeby otrzymać opowieść z pierwszej ręki, nim w procesie wielkiego przepisania mitów stanie się ostatecznie częścią Historii. Nim umrze, przywalona ciężarem akademickich dociekań, unieruchomiona w muzeum, strywializowana w podręczniku, odlana z brązu czy wykuta z marmuru. Stąd dojmujące poczucie pilności, któremu ulegają politycy, historycy i szeroka publiczność. Trzeba spisać lub nagrać wywiady, skatalogować archiwa, oddać hołd bohaterom.

Starzy weterani czy ocaleńcy są doskonałymi partnerami dla młodych, którzy zarządzają polityką pamięci. Można ich usadzać na publiczności w krótszych każdego roku rzędach krzeseł, przemawiać w ich imieniu, przywoływać ich na świadków dowolnych interpretacji przeszłości, wzywać na żyrantów własnych politycznych programów.

Tam, gdzie niewiele zostało już przyszłości, przeszłość staje się szczególnie istotna. Po 60 latach weterani stali się strażnikami pamięci, dowodami na prawdziwość tego, co się wydarzyło, wciąż jeszcze żywymi na przekór dawnej dramatycznej historii i kolejnym 60 zimom i latom. I zwykle pełnią tę rolę z oddaniem. Jak starcy w przedpiśmiennych społecznościach, którzy rozumieją, że to od nich zależy ocalenie dla wspólnoty pewnej mądrości.

Zbyt wiele przyszłości

Trzydziestka jest w tym kontekście przeciwieństwem sześćdziesiątki. Odeszli ci, którzy – już wówczas w słusznym wieku – odgrywali rolę mentorów, wprowadzając pierwiastek spokoju i pojednania. Inni, którzy wtedy mieli lat 20, 30, a nawet i 40, dziś wciąż jeszcze są głodni władzy. W zasadzie dopiero teraz osiągnęli wiek, gdy w polityce można najwięcej – o ile akurat nie jest się Aleksandrem Macedońskim.

Zamiast wezwania do utrwalenia pamięci, dostajemy więc pokusę rewizji przeszłości związaną z bieżącymi konfliktami i podziałem zaszczytów. Kto był bohaterem, a kto zdrajcą? Czyje dokonania są największe, a kto zasługuje na to, by wymazać go z annałów? Historię piszą zwycięzcy, ale po 30 latach wcale jeszcze nie wiadomo, kto właściwie zwyciężył. Jest tylko jeden sędzia, który rozstrzyga takie spory, ostatecznie jednając wszystkie zwaśnione frakcje. Ale dziś jest jeszcze daleko. Wróci za 30 lat, by upomnieć się o swoje.

A na razie trwa życie. Kręci się karuzela konkurencyjnych interpretacji. Jeżeli słowem kluczem dla liczby 60 była konsolidacja, to 30 wiąże się właśnie z konkurencją. Opowieść o przeszłości staje się tak wielogłosowa, że zamienia się w kakofonię niezestrojonych melodii. Z jednej strony nikt nie chce dać się zamienić w pomnik, z drugiej – bohaterowie tamtych lat na wyścigi wskakują na cokoły, licytując się w rzeczywistych i wyimaginowanych dokonaniach.

Nie potrzebują nikogo, kto opowiedziałby ich historię. Sami chętnie to zrobią. Nie dadzą usadzić się na widowni, bo wcale nie chcą jeszcze przechodzić do historii. Nawet jeśli spisują memuary, to wcale nie z nastawieniem na przeszłość, nie po to, by przy kominku wspominać dawne dzieje. Przeciwnie! Dziś, o 30 lat mądrzejsi, planują nowe sojusze i nowe podboje. Opisanie dawnych bohaterskich czynów także związane jest z tymi planami na przyszłość. Pozwala zdobyć nowych sojuszników, poniżyć wrogów, napiętnować nie dość odważnych... Zbyt wiele jeszcze przyszłości przed nimi, by mogli w pełni oddać się temu, co minione.


Czytaj także: Marcin Napiórkowski: Kadry z trzydziestu lat marzeń


Dlatego trudno upamiętniać to, co wydarzyło się 30 lat temu. Dziś zmusza nas do tego nie historia, lecz matematyka. Byłoby dziwne, gdybyśmy nie świętowali, ale w zasadzie nie bardzo wiemy, kto i co miałby z tej okazji zrobić. Dlatego właśnie tak wiele upamiętnień przybrało kształt pustych pudełek. Z zewnątrz dostajemy zapowiedź czegoś wyjątkowego, ale w środku nie ma nic, bo nie bardzo mamy pomysł, co mogłoby się tam znaleźć. To częściowo dlatego, że sama transformacja ufundowana była na micie pudełka niespodzianki.

Transformacja Schrödingera

30 lat to newralgiczny moment. Idealna pora, by dokonać oceny. I to nie historycznej, jak po 60 latach („bić się czy nie bić?”), ale właśnie publicystycznej. To także trudny moment dla mitów. Język słów i obrazów, którym dotychczas opowiadaliśmy o transformacji ustrojowej, może nie wytrzymać próby czasu. Rok 1989 był przede wszystkim obietnicą. Jego symbole – stoczniowe żurawie, solidaryca, Okrągły Stół, nawet słowa, że „skończył się w Polsce komunizm” – były znakami oporu (odrzucenia tego, co dawne) i nadziei (na to, że nowe przyniesie zmianę). Ale obietnice mają to do siebie, że przychodzi dla nich w końcu czas rozliczeń.

Daliśmy marzeniom dość czasu, by zmieniły się w rzeczywistość. Po 15 latach zaczęliśmy mówić „sprawdzam”. Przez kolejne 15 wielu z nas wyrobiło już sobie zdanie. Jesteśmy gotowi, by zagłosować w plebiscycie „1989 – hit czy kit”. Chętnych, by go ogłosić, nie brakuje.

Problem polega na tym, że to nie jedna z odpowiedzi – ta negatywna – obala dawne mity roku 1989. Obala je jakakolwiek ocena transformacji, a nawet samo sformułowanie pytania o jej ocenę. Nawiązując do klasycznego eksperymentu myślowego, można powiedzieć, że to akt zajrzenia do pudełka i sprawdzenia sprawia, że kot będzie żywy lub martwy. Dotychczas jego los był nierozstrzygnięty i to właśnie na tym nierozstrzygnięciu – nadzieja dla każdego, szansa na zmianę, obietnica lepszej przyszłości – opierały się najważniejsze znaki roku 1989.

Mity transformacji nie wieszczyły bogactwa dla każdego, lecz powszechną szansę na zdobycie tegoż. To, na ile faktycznie stała się ona powszechna, jest dziś także przedmiotem sporu, ale sam fakt, że po 30 latach jedni stali się bogaci, a inni nie, można porównać do otwarcia pudełka z nieszczęsnym kotem Schrödingera. Albo raczej trzydziestu kilku milionów pudełek, których los nie jest już dłużej nierozstrzygniętą obietnicą – supozycją wszystkich możliwych stanów.

To samo dotyczy nie tylko gospodarki (plan Balcerowicza), lecz także polityki historycznej (swoboda prowadzenia badań nad przeszłością), kultury (zniesienie cenzury), parlamentarnych sporów (demokracja, system wielopartyjny). Wszystko to były obietnice wolności, a nie rezultatów. Nikt nie przyrzekał literatury na miarę Nobla ani lepszej, bardziej chlubnej przeszłości, ani doskonałych polityków. Obiecaliśmy sobie tylko, że nareszcie będziemy mieli takie książki, jakie sobie napiszemy, taką przeszłość, jaką wskażą rzetelne badania, takich polityków, jakich wybierzemy.

Na białym koniu

Ale po wydmuszkach w rodzaju rocznicowych teledysków i szkolnych apeli nie spodziewaliśmy się wiele. To nie setna rocznica odzyskania niepodległości, po której można było oczekiwać spektakularnych gestów, pomników albo muzeów. Uwaga gości zaproszonych na urodziny III Rzeczypospolitej od początku skierowana była gdzie indziej.

Co powiedzą oni – jasno świecące gwiazdy bieżącej polityki, których podróż ku wielkości zaczęła się właśnie wtedy? Czy Donald Tusk wyznaczy opozycji nowy kierunek? Czy Jarosław Kaczyński ostatecznie skonsoliduje władzę?

Już nawet nie pamiętam, kiedy i od kogo usłyszałem to po raz pierwszy. Jeszcze zanim zrobiło się modne, zanim spekulowały o tym wszystkie gazety.

Wtedy miało trochę posmak wiedzy sekretnej, ściśle tajnego przecieku, czegoś, co wiedzą tylko uprzywilejowani. 4 czerwca Donald Tusk zjednoczy opozycję. Uratuje nas wszystkich, przyjechawszy na białym koniu wziętym wprost z pamiętnej okładki „Newsweeka”.

To właśnie pod tym kątem wszyscy wsłuchiwali się w jego przemówienie. „Donald Tusk nie porzucił opozycji po dotkliwej przegranej w eurowyborach ze Zjednoczoną Prawicą – pisał Łukasz Rogojsz dla Gazeta.pl. – Podczas swojego przemówienia w Gdańsku wskazał jej drogę, którą powinna podążać, żeby pokonać »dobrą zmianę«. Wciąż nie zdradził jednak, czy sam na bitwę z PiS-em wyruszy”. „Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Donald Tusk w Gdańsku zaproponował zjednoczenie PO z PO – z przekąsem zauważał prof. Rafał Chwedoruk na łamach wPolityce.pl. – W tym aspekcie cudu nad Motławą 4 czerwca nie było”.

Ale tym, którzy liczyli, że „coś się wydarzy”, chciałbym zadać proste pytanie: co właściwie miało się wydarzyć? Tusk miałby rozwiązać istniejące w Polsce struktury partyjne? Odwrócić poparcie wyborców? Dokonać przewrotu i zmienić ustrój na monarchię?

Ten, kto naprawdę oczekiwał, że obchody 4 czerwca będą punktem przełomowym w bieżącej polityce, nie odrobił lekcji z teorii pamięci zbiorowej. Owszem, polityka pamięci pełni dziś kluczową rolę, impuls musi jednak wyjść z istniejących już struktur mitycznych. Na powierzchni potężny mit przeszłego wydarzenia będzie przyciągał ku sobie wyobraźnię i kształtował bieżącą politykę, w głębi, poza wzrokiem publiczności – bieżąca polityka będzie powoli, krok po kroku przepisywać historię. Ramy interpretacyjne poprzedzają gesty polityczne i wyznaczają program dla polityków. Nigdy odwrotnie! (Dlatego właśnie 60. rocznica to znacznie lepszy moment na budowanie polityki pamięci niż 30.).

Fantazja o Ruchu 4 czerw­­ca to w gruncie rzeczy propozycja bezwstydnego posłużenia się polityką historycznych analogii. Oto znowu mamy w Polsce komunizm, oto znów opozycja oznacza sojusz ponad ideologicznymi podziałami w obronie najwyższej wartości, jaką jest wolność. Mimo wszystkich towarzyszących jej haseł, trzeba zauważyć, że jest to fantazja jawnie antydemokratyczna, odrzucająca możliwość pokonania PiS w normalnych wyborach, przekonania jego dotychczasowych wyborców, a także tych niezdecydowanych, że ma się dla nich atrakcyjniejszą propozycję.

W dodatku ta fantazja o powrocie do przeszłości jest osobliwie niepociągajaca dla wszystkich, którzy nie mają osobistych wspomnień z protestów lat 80. Dlatego, że w 1989 r. jeszcze nie było ich na świecie, albo dlatego, że wtedy nie protestowali. Kombatancka retoryka, która po 60 latach może inspirować i budować ­ponadpokoleniowe mosty, po 30 raczej alienuje.

Niestety, nie da się raz jeszcze przeżyć swojej młodości. Historia może nas czegoś nauczyć (choć nie tak często, jak się zwykle myśli), ale wbrew popularnemu powiedzeniu wcale się nie powtarza. Rok 1989 zdarzył się raz, 30 lat temu. Teraz mamy rok 2019 – nowe czasy, nowe wyzwania. Kto tego nie zauważa, nie będzie współtworzył bieżącej polityki.

Odurzeni, oburzeni

Bieżąca polityka to trucizna. Silnie uzależniający narkotyk, który dawkować trzeba bardzo ostrożnie. Inaczej rozpuszcza szpalty tygodników i mózgi komentatorów, rozkłada więzi społeczne i rodzinne, roztapia i podporządkowuje sobie nowe i stare media. Wiem, wiem. Już o tym pisałem. Mam świadomość, że to jeden z tematów, do których w kółko powracam, ale naprawdę sądzę, że to ważne.

To, co zazwyczaj rozumiemy pod pojęciem „polityki” – polityka partyjna i polityka charyzmatycznych liderów – z punktu widzenia semiotyki okazuje się poręcznym zestawem skrótów poznawczych. Spór polityczny opiera się na uproszczeniu rzeczywistości, często skrajnym, i sprowadzeniu jej do prostych, najlepiej binarnych wyborów. W ten sposób mnogość kwestii, które są i powinny być polityczne – wszystko, o co możemy się spierać, nad czym chcielibyśmy debatować – zostaje zredukowane do pojedynczej decyzji. Tusk czy Kaczyński? Opozycja czy koalicja? Jedni mają monopol na rację, drudzy stają się uosobieniem błędu. Tak rozumiana polityka karmi się nie racjami, ale emocjami. A najsilniejszą z nich staje się w dobie mediów społecznościowych oburzenie. To ono trzyma nas przy ekranach, to ono skłania do prenumerowania czasopism, klikania i komentowania. Oburzenie konsoliduje elektorat partii politycznych, oburzenie najlepiej sprzedaje reklamy. Bieżąca polityka dzierży rząd dusz, rozbudzając właśnie tę emocję.

Przeciwieństwem oburzenia nie jest apatia, lecz refleksja. To właśnie refleksja sprawia, że wycofujemy się z oburzenia, także po to, by „przeciwnika” lepiej poznać i zrozumieć. Refleksja buduje dystans, dystans sprzyja refleksji. Następuje sprzężenie zwrotne.

Dlatego bieżąca polityka boi się dystansu. Także dystansu historycznego. Wcale nie chce, byśmy wydarzenia sprzed 30 lat spróbowali zrozumieć. Woli zakrzyczeć je albo zamilczeć, przykryć sporami o to, kto komu nie podał ręki, ukryć w cieniu wyników ostatnich wyborów.

 

Ale nie ma się co martwić. Przeszłość jeszcze nas dopadnie. Jeszcze wygra z bieżącą polityką. Dostaniemy obchody, pomniki i muzealne ekspozycje. Pewnego dnia kurier z logo „1989” zapuka do naszych drzwi z paczką, która nie będzie pusta. Przepis na to jest prosty. Wystarczy poczekać kolejnych 30 lat. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2019