Mapa podmiejska

Nie wiadomo kiedy na polach wyrosły dzielnice domów jednorodzinnych. - Jakby je kto zasiał jednej nocy - opowiadają ze zdziwieniem dotychczasowi mieszkańcy okolicy.

28.02.2008

Czyta się kilka minut

Aleksandrów pod Warszawą, chaos po polsku. Czerwiec 2006 r. /  fot. Jerzy Gumowski / Agencja Gazeta /
Aleksandrów pod Warszawą, chaos po polsku. Czerwiec 2006 r. / fot. Jerzy Gumowski / Agencja Gazeta /

Krzysztof (rocznik 1959) jedzie do sklepu na piwo. Ma na sobie kufajkę i przybrudzone spodnie. Kaszkiet zawadiacko zsunięty do tyłu. Stara, ubłocona furka kołysze się na wybojach. - Wio, Baśka, wio - pokrzykuje do konia.

To jeden z trzech ostatnich gospodarzy w położonym na południowo-wschodnich obrzeżach Warszawy Aleksandrowie. Na pewno ostatni, który nie wstydzi się jeździć furką przez nowe krajobrazy.

Po prawej - wielki pałac, za wysokim murem, jeszcze nikt się nie wprowadził, kanarkowa elewacja, kolumny z tuby kartonowej, kuta brama i dachówka w barwie ciemnopomarańczowej. Podjazd ładnie wyłożony kostką, wokół świeży trawnik.

Dalej, pod nowym domem, ktoś myje auto. Krzysztof mieszka tu od urodzenia, ale nie zna człowieka. Pod tamten nowy dom bliżej drogi woda podchodzi, ale to było pewne od razu: postawili go koło bagienka.

Podobne osiedla rosną jak na drożdżach w całym kraju. Inżynierowie, lekarze, naukowcy, biznesmeni, mafia, przedsiębiorcy wielcy i mali. Gwiazdy telewizyjne, filozofowie, marketingowcy - wszyscy realizują swoje marzenie o domu z kawałkiem ogrodu. Szczelny pierścień przedmieść otacza stolicę, Kraków wynosi się za Wieliczkę, Radom buduje domy w Jedlni, poznaniacy wykupują ziemię w Dąbrówce i Kórniku, Białystok przy trasie warszawskiej i na północy, Katowice za Nikiszowcem.

Jakby cała Polska z dużych miast naraz przeprowadzała się na obrzeża.

Nietknięta stopą urbanisty

Jeśli jechać do Aleksandrowa z Warszawy samochodem, otwiera się widok typowy i dramatyczny. Pomiędzy Wałem Miedzeszyńskim a linią kolejową Warszawa-Dęblin, w szczerych polach powstaje nowy świat.

Obok siebie domy duże i małe, z dachem płaskim i skośnym, domy jak komory trafo i pseudodworki. Góralszczyzna i bloki, płoty, ogrodzenia. Dozwolone są najwymyślniejsze kolory i kształty. Architektura minimalistyczna obok rozpasanego baroku. Są miejsca, gdzie inwestorowi nie wystarczyło pieniędzy na tynk albo wykończenie balkonu. Różne piętra zamożności. Gdzieniegdzie resztki słynnej drewnianej architektury z okolic Otwocka. Widziana z samolotu albo na mapie satelitarnej, ta okolica wygląda jak nietknięta stopą urbanisty. Żadnych osi, żadnych centrów, tylko poutykane byle jak domy.

To jedna z najbardziej pożądanych lokalizacji w Warszawie.

Mam święty spokój

Niedaleko od pola Krzysztofa stoi schludny dom z dużym ogrodem i kawałeczkiem lasu. Adam i Ewa przeprowadzili się tu z centrum stolicy ponad 4 lata temu. 3 kilometry od kolejki podmiejskiej, ostatni autobus ze stacji przyjeżdża po 22. Ona wykłada na uniwersytecie, on zajmuje się badaniem rynku.

Osiedle jest nowe, zaciszne, przyklejone do lasu. Mieszkańcy to głównie zapracowane małżeństwa koło czterdziestki, z jednym lub dwójką dzieci. Architektura przeróżna, choć ze wspólnym mianownikiem - z położenia skośnego dachu wyłamał się tylko jeden właściciel. Samochód obowiązkowy.

Żyje się im tu przyjemnie, ale przyjacielskich więzi na razie nie zadzierzgnęli z nikim. Nie ma sklepu, w którym można byłoby zamienić kilka niezobowiązujących zdań, wspólny plac zabaw niepotrzebny, bo każdy ma przecież ogród. Nie ma fryzjera, baru, kosmetyczki.

Poza tym Ewa i Adam to lokalni ekscentrycy. Nie mają samochodu, niektórzy na osiedlu twierdzą, że z pobudek ekologicznych. Brak samochodu w nowej dzielnicy to wyraźny sygnał inności. Sąsiedzi czasem podwożą albo rodzina, która mieszka obok.

Jeśli nie, podróż do miasta wygląda tak: pobudka o szóstej, śniadanie w biegu, potem 12 minut marszu na przystanek. Autobusem (5 min.) dojeżdżają do stacji. Stamtąd pociągiem 35 min. na PKP Warszawa Śródmieście. Potem któreś z nich odprowadza córeczkę do podstawówki. I jeszcze dojazd do pracy.

Razem mniej więcej półtorej godziny w jedną stronę. I tak od poniedziałku do piątku.

Przez te 4 lata ani razu nie pomyśleli, że popełnili błąd.

Adam: - Zawsze się płaci jakąś cenę. Ja uważam, że było warto. Nie tylko dlatego, że mamy duży dom pod lasem w cenie malutkiego mieszkania w centrum. Tu jest cicho. Mam święty spokój.

Co nie znaczy, że na osiedlu życie toczy się bez przeszkód.

Jesienią ktoś pali w piecach plastikowymi odpadami. A przecież to nowe domy, mieszkają w nich wykształceni ludzie.

Kilkaset metrów od ich domu otyły mężczyzna przygotowuje ogród do wiosny. - Palcem nie będę pokazywał, kto z moich sąsiadów szambo spuszcza w grunt. Niektórzy oszczędzają na rachunkach, bo utrzymanie kosztuje - mruczy.

Spacery po wymarzonym lesie często zmieniają się w drogę przez mękę. Wśród chudej sośniny i stukania dzięciołów można znaleźć wyrzucone pralki, góry gruzu, stare okna i worki ze śmieciami.

Nigdy za rękę nikogo nie złapali, więc nie powiedzą, czy śmieci wyrzucają nowi mieszkańcy, czy zasiedziali, których synowie stuningowanymi autami ścigają się w środku nocy niedaleko osiedla.

Solniczki i pustaki

Furka toczy się żużlową drogą. Aleksandrów jest jak przekrój geologiczny polskich przedmieść. Domy starych mieszkańców pomieszały się z nowymi. W nowych domach mieszkają warszawianiebardzo bogaci, ale są i tacy, którzy przeliczyli się z kosztami i teraz nie stać ich na opłacanie rachunków. Schludne wille sąsiadują z szarymi pudełkami z pustaków, budowanymi 30 lat temu.

Krzysztof: - Jest tu taka dzielnica tutejszych, Wysoczyzna się nazywa. Budowali ją metodą gospodarczą. W sobotę przyjeżdżała cała rodzina, zwozili pustaki, stawiali połowę chałupy w dwa dni. Wprowadzali się i już. Kto tam miał, ten budował dalej, niektórzy nawet tynku nie kładli.

Potem przyszła druga połowa lat 80. i co obrotniejsi miejscowi zaczęli produkować plastik. Jedni poszli w solniczki, inni w miski i w rozpylacze do dezodorantów.

Najnowsza architektura bardzo się panu Krzysztofowi podoba. Schludna, kolorowa, nie takie brzydactwa jak za komuny. Tylko o ludziach nic nie wie, nawet swoich sąsiadów nowych nie zna, bo jak. Żyją obok siebie, zgodnie, ale na dystans.

To nie jest sypialnia

Aleksandra Klimont-Bodzińska i Cezary Klimont to jeszcze inna część podmiejskiego kalejdoskopu. Mieszkają w Józefowie, jakieś 10 km w linii prostej od Aleksandrowa. Dwa samochody, schludne kondominium za płotem, domofon.

Urodzeni gdynianie, zdobyli na początku lat 90. Warszawę jak argonauci. Mieli dobre prace w prestiżowych zawodach (konsulting, dziennikarstwo, public relations), ładne i duże mieszkanie na uznawanym za jedną z najlepszych warszawskich dzielnic Powiślu. Przy trzecim dziecku uznali, że chcą lepszego powietrza i chociaż kawałka trawnika, na którym potomstwo będzie mogło się bawić bez obawy o wdepnięcie w szkło czy w psie odchody.

Cezary: - Mówi się, że przedmieście odcina od kultury, bo każde wyjście do kina lub teatru staje się wyprawą. To prawda, ale nikt nie dodaje, że małżeństwo z dziećmi ma inne priorytety. Poza tym w soboty do teatru jedziemy 20 minut.

W przypadku Klimontów decyzja była tym łatwiejsza, że w okolicy działają katolickie szkoły Stowarzyszenia "Sternik", do których posłali dzieci. - Nie traktujemy Józefowa jak sypialni. Tu są restauracje, kino, ośrodki sportowe. Pracujemy w Warszawie, ale duża część naszego życia toczy się tutaj - tłumaczy Aleksandra.

Koszty? Nie tylko dojazdy, ale też rozluźnienie kontaktów z przyjaciółmi z centrum.

Na mapie polskich przedmieść podwarszawski Józefów jest nietypowy. To miasto z rzemieślniczą tradycją i lokalną dumą. Nowi (blisko 200 rodzin w ciągu ostatnich dwóch lat) wtapiają się w dobrze zorganizowaną przestrzeń. Stacja kolejowa, sklepy otwarte do późna, w sobotę w pizzeriach i restauracjach tłok. Blisko spełnienia postulatów urbanistów, którzy apelują, żeby projektując przedmieścia nie zapominać o przestrzeni publicznej.

Tylko ten płot wokół kondominium. Część urbanistów uznaje szczelnie zamknięte osiedla za szkodę wyrządzaną społeczeństwu. Bo dzielą na swoich i obcych, bo kawałkują miejską przestrzeń.

Cezary Klimont irytuje się słysząc, że zamieszkał w getcie. - To hipokryzja - odpowiada. - Nie chcę i nie mam zamiaru zadawać się z panem spod kiosku z piwem. Każdy z nas wydziela wokół siebie prywatny teren i nie jesteśmy tu żadnym wyjątkiem.

Poza tym nie zamykają się za murem. Aleksandra wraz z koleżankami wymyśliła akcję "Józefów bez pornografii" (kobiety przekonywały właścicieli stoisk z prasą do wycofania ze sprzedaży czasopism pornograficznych), działa w Radzie Konsultacyjnej Józefowa, przygotowuje się do założenia "Stowarzyszenia Józefów".

- Pierwsze, co zrobiłam po przeprowadzce, to wypożyczenie książek o lokalnej historii z miejscowej biblioteki. Żeby wiedzieć, gdzie jestem - wspomina.

Ceny działek w Józefowie nadal szybują w górę. Chętnych coraz więcej. Zaczynają budować bloki.

Ojcowizny nie oddam

Krzysztof ma 3 hektary ojcowizny. Ziemia nie bardzo dobra, grunty podmokłe, na wiosnę podchodzą wodą.

Jest milionerem i dobrze o tym wie. Dzieciaki i żona suszą głowę: "Ojciec, rzuć tę gospodarkę, zrób jak inni. Po co ty ziemniaki sadzisz? Podziel ziemię na działki, zostaw nam kawałek, będziemy żyć jak lordy".

Do drzwi regularnie stukają deweloperzy. W ciągu kilku lat cena ziemi w tych okolicach poszła w górę czterokrotnie. Nawet 600 zł za metr płacą. 3 hektary ojcowizny. Fortuna.

A on się uparł. Mówi, że nie odda. Jakoś szkoda, no i gdzie mu będzie lepiej? Baśka zatrzymuje się przed sklepem. Koledzy czekają, widać, że są stąd. Piwko czeka.

A on na odchodne odwraca się i z błyskiem w oku mówi:

- Nie oddam. A przynajmniej nie teraz. Toć ceny ciągle idą w górę!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2008