Mamy swoje święto

28 czerwca w Watykanie kardynalski biret z rąk papieża Franciszka otrzyma jego jałmużnik, abp Konrad Krajewski.

26.06.2018

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA /
FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Dzień później metropolitalny paliusz dostanie z kolei od papieża metropolita łódzki, Grzegorz Ryś. Tego dnia wieczorem w Watykanie wydana zostanie okolicznościowa kolacja, na której – obok gości nominatów – podjęci zostaną rzymscy bezdomni. Zaproszenia na czwartkowy konsystorz rozprowadzane są wśród ubogich na rzymskich dworcach. Ja zaś gorąco trzymam kciuki za kardynała Konrada, by udało mu się wcielić tego dnia w życie pewien pomysł na rozwiązanie istotnego (z punktu widzenia watykańskiej mechaniki) problemu. To bowiem jeden z nielicznych znanych mi hierarchów niemający sekretarza (niektórym biskupom rzeczywiście jest potrzebny; znam jednak i takich, dla których to wyłącznie oznaka statusu; pozwalają, by młody ksiądz marnotrawił swoje kapłaństwo na podawanie biskupowi). A sekretarz jest w czasie wręczania biretu, bulli i pierścienia logistycznie niezbędny. Zacieram ręce na myśl, że niespodzianka się uda i w świat pójdzie kolejny czytelny sygnał: marzenie Franciszka o „Kościele ubogich” wciela się w życie. Przynajmniej tam, gdzie są ci dwaj, Franciszek i ksiądz Konrad – powiedzmy to sobie szczerze – niemający na watykańskim wzgórzu przesadnie wielu fanów.

Pamiętam rozmowę, jaką parę lat temu miałem w Tegucigalpie, stolicy Hondurasu, z kard. Óscarem Rodríguezem Maradiagą (salezjaninem, teologiem, muzykiem, psychologiem, pilotem), jednym z najwybitniejszych przedstawicieli latynoamerykańskiego episkopatu. Od dawna przyjacielem (ale z pewnością nie klakierem) obecnego papieża, powołanym przez niego do koordynowania prac rady przybocznej papieża, tzw. grupy K9. Było to za czasów Benedykta XVI. Na moje sugestie, że chyba czas na odeuropeizowanie i odbiurokratyzowanie Watykanu, kardynał reagował śmiechem i pytaniem, czy naprawdę chciałbym widzieć jego odciętą głowę płynącą Tybrem.

Dziś, w książce „Solo il Vangelo è rivoluzionario” (Tylko Ewangelia jest rewolucyjna) mówi wprost o bałaganie, korupcji, dworsko-korporacyjnej mentalności, które przeżerały Kurię Rzymską od czasów po śmierci Pawła VI, przez erę Jana Pawła II, charyzmatycznego przywódcy, który nie miał serca do nadzorowania biurokracji, a kulminację osiągnęły za Benedykta XVI, który widząc, że nie jest w stanie wygrać z perfekcyjnie zorganizowaną grupą karierowiczów, krętaczy i lizusów, ostatecznie dał im mata (koniec pontyfikatu to automatyczna dymisja wyższych watykańskich urzędników). Kard. Maradiaga, porównując dwa ostatnie konklawe, w których uczestniczył, podaje ciekawą myśl, wskazując jeszcze jeden powód, dla którego rewolucyjny wybór kard. Bergoglia na papieża był możliwy (jak twierdzą jego biografowie, również po śmierci Jana Pawła II „był w grze”, w jednym z ostatnich głosowań miał zdobyć 40 głosów): na drugim konklawe nie było podniosło-nostalgicznej atmosfery żałoby po zmarłym papieżu. Kardynałowie wiedzieli, że te wybory nie mogą być kolejnym misterium kreowania kontynuacji, że tu potrzebna jest rewolucja, bo nie można wyobrazić sobie głębszego kryzysu rzymskiej instytucji niż ten, który de facto skłania następcę Piotra do rezygnacji. Wiedzieli, że muszą wybrać nie tyle kolejnego patriarchę rodu, co reformatora.

I wybrali. Papieża zupełnie „innego sortu”, z drugiej półkuli, kultury, teologicznej metody, pastoralnego stylu. W obiegowej refleksji wybrane przezeń imię kojarzy się z ubóstwem i prostotą świętego z Asyżu, zbyt rzadko pamiętając, że przecież miał on też usłyszeć w objawieniu słowa Boga: „Franciszku, idź odbuduj mój Kościół, bo popada w ruinę!”, i to był początek jego nowej drogi. Kard. Maradiaga, znający Jorgego Bergoglia od lat, mówi, że widzi, iż dla jego przyjaciela wybór na papieża też był nowym początkiem. Że nigdy nie widział go tak otwartym, radosnym, czułym – kościelny lider, apostoł ubogich, asceta, na Watykanie zamienił się w ojca.

I wciąż nie mogę się nadziwić, jak wielu szczerze go tu za to nienawidzi. Jak pełne czystego jadu rzeczy potrafią mówić o papieżu (ale i o jego jałmużniku). Jak walczą o te swoje barwne szatki, o to, by podczas Eucharystii stanąć wyżej, przekonani, że „są z zawodu dyrektorem”. Papież Franciszek bije ich po najczulszym miejscu każdego karierowicza – po ambicji, ma alergię na kościelne „książątka”. Niektórzy mają tyle odwagi, by przeciwstawić się otwarcie (jak kardynał Burke, którego kard. Maradiaga nie oszczędza, mówiąc o nim jako o kimś, „kto pragnął władzy, ale ją stracił”). Większość robi to, co tacy ludzie robią zawsze: obtaczają gładkie słowa w cukrze kościelnych zachwytów, i wiją się w pokornych ukłonach, a za plecami tworzą koterie, plotkują, nakręcają obstrukcję, biorą na przeczekanie i tego „tymczasowego” papieża, i jego jałmużnika, który każdym swoim gestem i słowem wywołuje wyrzut sumienia (i chęć do działania) u tysięcy ludzi, mnie z tego grona na sekundę nie wyłączając.

Ja naprawdę doskonale rozumiem tych, którzy mają ochotę rzucić Kościół, patrząc na watykańskie bagienko. Albo – u nas – na odrażające polityczno-majątkowe gry toczone przez medialnego demiurga polskiej sceny, ojca Tadeusza Rydzyka, przy kompletnej bezradności polskiego Episkopatu. Ja też mam odruch wymiotny po każdej kolejnej próbie wciskania ludziom tych wierutnych bzdur, że „partia z Kościołem, Kościół z partią”, i że nie tylko papież, ale i pewnie sam Jezus autoryzuje z nieba wszystkie jej poczynania. Myślę też jednak, że jest nas w tym Kościele – i księży, i świeckich – dość, i dostatecznie dużo każdy z nas w nim przeżył, by nie dopuścić do tego, by ci ludzie zabrali nam radość Ewangelii. Niech sobie, jawnie i za plecami, plują na Franciszka, niech „przytulają” w zamian za propagandę robioną władzy kolejne dziesiątki państwowych milionów i przeżywają młodzieńcze ekstazy u boku ministrów – my jutro i pojutrze mamy swoje święto. W sercu Kościoła powszechnego staną dwaj łodzianie (jeden z urodzenia, drugi z nominacji), którzy – gdyby byli jedynymi członkami tego Kościoła – to już byłby wystarczający powód, by w tym Kościele z nimi zostać. By za nimi iść, bo ci nie znają innego kierunku, nie mają innej ambicji, innego hobby niż Jezus. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2018