Malowane jabłko

Ranek obudził się zimny i ponury.

10.02.2014

Czyta się kilka minut

Siedzieliśmy w sterylnie pustej kuchni, jeśli nie liczyć przedwczorajszego chleba, który jest zawsze dobry do usmażenia, i butelek po piwie.

W powietrzu ciągle wisiało echo nocnej kłótni.

Zaczęło się od pytania: „Gdzie stać?”. Na barykadach? Czy lepiej pomiędzy, jak nas, reporterów, uczono przez całe życie?

– Rzygam, słowo honoru, rzygam, kiedy muszę dzwonić do Partii Regionów. Nie mam ochoty, nie dbam o ich zdanie.

– Wolisz być propagandzistką rewolucji? Odejdź z radia i drukuj ulotki na Majdanie.

Leje się piwo, ale przecież wszyscy myślą o tym, że niedawno lała się krew. A może i teraz się leje? Może kogoś z „zaginionych bez wieści” przybijają gwoździami do drzewa, jak Dimę Bułatowa, rozbierają, polewają wodą, męczą. Wypuszczą potem gołego w lesie. Szukaj, drogi bracie! Nie? To zamarzaj!

– Dlaczego, k..., musimy być obiektywni, kiedy oni strzelają?

– Na barykadzie! Oddasz to wszystko politykom i będzie znów Pomarańczowa Rewolucja. Fajnie?

– Serio, idź drukować ulotki!

– G... się znasz.

– Zeszłam do metra, gdy zabili Nikojana. Wiecie, ludzie czytali książki, śpieszyli się z zakupami do domu... Oni nie wiedzieli.

– Nie chcieli. Zwyczajnie.

Gdy zaczyna świtać, ściszają głosy. Liczą przyjaciół, których za chwilę możemy utracić.

– Pytam, za jaką granicą zaczyna się skurwienie?

– Czuły reportaż o rannych berkutowcach!

– Podobno nie był taki zły...

– Serio?

– Zanim dotarł do redakcji, tam go ulepszyli...

– A co z M.?

– Ona na zwolnieniu lekarskim! Nie bywa w redakcji.

– Ale przecież się nie zwolniła.

– Powinna.

– A W.?

– Po dobrej stronie! Brał udział w rozwalaniu pomnika Lenina.

– Ha, ha, ha! Serio?

– Tak mówią...

– On jest teraz obiektywnym dziennikarzem? Jaja jakieś!

– A ty? Co ty? Zamiast rozwalać Lenina, rozwaliłoby się w fotelu, prawda? Trzeba wybierać: albo–albo! Jak hitlerowcy wchodzili do Paryża, to Picasso malował jabłko. Ty wyglądasz mi na takiego Picassa – siedziałbyś tu i malował jabłka...

Wszyscy się śmieją. Pokazują palcami. „Picasso, psia mać, jeden...”.

Dziwny śmiech. Ani drwiący, ani wesoły. Rozchodzą się, gdy już pojaśniało. Sobie życzą, żeby zawsze mogli pić razem piwo. Mnie mówią: „Leć, Pasza, szczęśliwie, wracaj szybko...”.

Przez to siedzenie ranek obudził się zimny i ponury. Siedzieliśmy z J. i nie mówiliśmy ani słowa. Nosy wbite w ekrany laptopów. W nocy wszystko zostało już powiedziane. W świetle dnia myśleliśmy sobie, że może nawet powiedziano zbyt wiele.

Nagle J. poderwał się jak oparzony: – O k... mać, zaczęło się!!! – pociągnął mnie w stronę swojego komputera.

A. publicznie na Facebooku napisała do M.:

„Mam jedno pytanie: Czy twoi redakcyjni koledzy nie mają mdłości na swój widok? Czy nie wymiotują na klawiaturę, gdy piszą teksty?”.

Chryste! Obie razem studiowały, były w jednej grupie. Zawsze się lubiły. Należały do wąskiej kasty tych, którym powinno się udać. Taki granat porwie paczkę kolegów na strzępy. Zacznie się wylewanie żalów, włączą się inni.

J.: – Cholera, musiało w końcu do tego dojść. Nie odchodzimy od komputera. Musi nastąpić odpowiedź. Po niej potoczy się lawina. Jest!

M.: „Nie wiem. Praktycznie nie bywam w redakcji. Czy twoje pytania odnoszą się także osobiście do mnie?”.

Teraz już nie ma dokąd się cofać.

Przypominam sobie, gdzie ostatnio piliśmy piwo we trójkę. Wiem. Mieszkanie profesora. Balkon starej kamienicy, z pięknym widokiem na miasto. Przed oczami stoją obie: szczupłe, jasnowłose. Kłóciliśmy się o coś na tym balkonie. O coś, co dziś, gdy w mieście stanęły barykady i zapłonęły opony, nie ma znaczenia. Jakiś akademicki spór. Dawno, wieki temu, w jakimś innym państwie, w innej rzeczywistości. Ale stało się. Dziś nie liczą się niuanse. Dziś musi być albo–albo.

Znów w milczeniu czekamy na odpowiedź:

A.: „Nie, nie zauważyłam ani jednego twojego tekstu, od którego by mnie mdliło. Ty nie mogłabyś niczego takiego napisać”.

W milczeniu pakuję plecak. Metro, marszrutka, lotnisko, kawa.

J. pojechał ze mną. Robimy sobie misia.

Siedzę w hali odlotów. Pierwszy raz od tygodnia jestem sam. Otwieram internet.

Polski dziennikarz pisze do polskiego dziennikarza w sprawie swojego zdjęcia na okładce: „Pogwałciłeś standardy nie tylko dziennikarskie, ale po prostu koleżeńskie. Zwykłe, ludzkie. Fajnie Ci z tym?”.

Zamknąłem komputer. Otworzyłem notes. Ołówkiem mechanicznie naszkicowałem jabłko.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2014