Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A u nas? U nas minister finansów Jacek Rostowski zapewniał, że nie zamierza podwyższyć deficytu i nie będzie pompował na rynek dodatkowych pieniędzy. Opozycja (a także wielu publicystów i ekonomistów) zarzucała gabinetowi Tuska "doktrynerstwo neoliberalne", które powoduje, że rząd nie chce prowadzić polityki aktywnego wspierania rynku za pożyczone pieniądze, jak to czynią kraje zachodnie.
Po roku jasne jest, że obie strony miały rację, ale rząd miał tę rację mądrzej. Obietnice niezwiększania deficytu i szybkiego przyjęcia euro były nierealistyczne, ale podtrzymały głoszony przez opozycję mit, że Polską rządzą rynkowi fundamentaliści, którzy zarżną gospodarkę, ale finanse publiczne utrzymają pod kontrolą. To uspokoiło inwestorów i umożliwiło tańsze zaciąganie przez budżet pożyczek. Zamiast ponad 10 proc., jak Węgrzy, płaciliśmy 6,5 proc. A każdy punkt różnicy to 6-7 mld złotych dodatkowych kosztów obsługi.
Swoją rację miała też opozycja, bo przecież koniunkturę podtrzymało dodatkowe kilkadziesiąt miliardów złotych w kieszeniach podatników. Tyle że te pieniądze nie pochodziły ze specjalnego programu stabilizacyjnego, ale były efektem skumulowanych działań z ostatnich kilku lat - obniżenia składki rentowej, zmian w VAT i bardziej korzystnych stawek od podatków osobistych. Tak czy owak przełożyły się na deficyt dwa razy wyższy od planowanego.
Budżetowy majstersztyk ministra Rostowskiego polegał na tym, że rząd trochę oszczędził na wydatkach, ale znacznie więcej "oszczędził na prawdzie". To niezbyt eleganckie, ale okazało się skuteczne. Tyle że ceną za przepłynięcie usianych rafami kryzysowych wód jest groźba zadłużeniowej pułapki. Pomysł ministra Rostowskiego na jej uniknięcie polega na tym, żeby "dziś" zmniejszyć deficyt przeznaczając większość składki płynącej do OFE na bieżące finansowanie emerytur, a jednocześnie - stopniowo wygaszając przywileje emerytalne - zmniejszyć wydatki na "jutro", czyli w perspektywie kolejnych ok. 10 lat.
W minionym roku minister Rostowski dał się poznać jako wytrawny taktyk, robiący co innego, niż zapowiada. Teraz musi pokazać, że potrafi być równie dobrym strategiem, który właśnie na odwrót - zrobi to, co deklaruje. A więc nie ograniczy się do wykonania tylko pierwszej części tego planu, czyli do "zamiecenia problemu pod dywan". Oznaczałoby to bowiem wygranie bitwy, ale poważnie zagrażałoby szansom wielkiej polskiej batalii o długotrwały rozwój w perspektywie przekraczającej wyborczy horyzont.