Mądry Polak po wślizgu

Gdyby sfaulowany w Belgii Marcin Wasilewski grał w przeciętnym polskim klubie, jego zmartwienia nie skończyłyby się na pogruchotanym piszczelu. Polskich sportowców nie chronią dostatecznie ani kluby, ani związki zawodowe, ani ubezpieczyciele.

15.09.2009

Czyta się kilka minut

Grający na co dzień w lidze belgijskiej reprezentacyjny obrońca w piłce nożnej - w Polsce znany jako "Wasyl", w Belgii z powodu ostrej gry ochrzczony mianem "buldożera" i "traktora" - w meczu Anderlechtu Bruksela ze Standardem Li?ge nie dotrwał do 30. minuty. Po starciu z Axelem Witselem (Standard) doznał kontuzji, która wykluczy go z gry nawet do przyszłego roku. Po zdarzeniu polskie media pełne były wyrazów współczucia dla piłkarza. Nie zabrakło potępieńczych komentarzy pod adresem Belga, jednak spora część środowiska była zgodna: ani "Wasyl" taki święty, ani Witsel tak okrutny.

Maciej Szczęsny, komentator piłkarski, kiedyś bramkarz reprezentacji, nie ma wątpliwości: - To był niefortunny faul, ale Witsel bronił się przed ostrym atakiem "Wasyla". Nie da się ukryć, że Wasilewski to zawodnik, na którego wszyscy uważają, bo nie przebiera w środkach.

Jak przypomina Szczęsny, piłka nożna to gra walki: - Bywa, że kto słabiej przyłoży nogę, temu pęka kość.

Futbol to nie balet

Tę zasadę nieraz sprawdził zresztą sam Szczęsny, który kilkanaście lat temu, po faulu Cezarego Kucharskiego w meczu Legii z Widzewem, mógł nawet stracić nogę (skończyło się na rocznej przerwie w grze). - Kucharski dostał prostopadłe podanie z głębi boiska - wspomina bramkarz. - Uznałem, że będę pierwszy. Piłkę wybiłem wślizgiem, a Czarek, zamiast przeskoczyć nade mną, skrócił krok. Wprawione w ruch osiemdziesiąt kilo zostało przybite do ziemi kołkami.

Ale to nie polska liga słynie w Europie z brutalnej gry. Do najostrzejszych należy angielska, w której szczególnie głośny stał się ponad rok temu faul Martina Taylora z Blackburn na

Eduardzie da Silva (Arsenal), po którym ten drugi doznał otwartego złamania nogi i w masce tlenowej został odwieziony do szpitala.

Z brutalności i złośliwości słyną Włosi. Ofiarą ich ostrej gry padł w 1993 r. Szczęsny. W pucharowym meczu Legii z Sampdorią Genua Włoch Roberto Mancini, chcąc odebrać polskiemu bramkarzowi piłkę po strzelonej bramce, przebiegł Szczęsnemu po kręgosłupie. Bramkarz wyprowadził w kierunku Włocha cios "z głowy". - Niestety go nie trafiłem - nie kryje żalu Szczęsny. - Dodatkowo musiałem opuścić boisko.

Zapytany o boiskowe zachowania Włochów Szczęsny, jako komentator znany z dosadnych wypowiedzi, do reszty traci telewizyjną ogładę. - Sk...ny! Bili, kopali, szczypali, a ich kibice rzucali zapalniczkami oraz ciężkimi 500-lirówkami - wspomina. - Mancini lał mnie po łapach, a mój kolega, na skutek silnego kopa w udo, miał w nodze sześć dziur.

Według Szczęsnego skala boiskowego chamstwa w Polsce jest dziś niewielka. - Komuś czasami puszczą nerwy, ale zwykle faule to efekt przypadku - ocenia. - Na innych europejskich boiskach widzę sytuacje, po których oddanie przez poszkodowanego sprawy do sądu nie byłoby niczym dziwnym.

Zdarza się to jednak rzadko. - Oskarżony mógłby skutecznie bronić się istnieniem tzw. kontratypu, czyli okoliczności wyłączającej bezprawność - mówi mecenas Artur Jędrych, szef Wydziału Dyscypliny Polskiego Związku Piłki Nożnej. - Klasyczne kontratypy to stan wyższej konieczności i obrona konieczna, ale jest też kontratyp sportowy, opierający się na szczególnych okolicznościach, w jakich dochodzi do zdarzenia.

Niechęć piłkarzy do wstępowania na drogę prawną sprawia, że pozostają sankcje sportowe. Jednak zdecydowana większość fauli nie rodzi żadnych konsekwencji - te zdrowotne ponosi przeważnie faulowany. Bywa, że ważą one na jego karierze.

Przekonał się o tym Marek Citko, były reprezentant Polski i zawodnik Widzewa, obecnie menedżer piłkarski. Po zerwaniu ścięgna Achillesa pauzował dwa lata, by po kontuzji nigdy nie wrócić do dawnej formy. Jak mówi, długa przerwa to efekt braku profesjonalnego leczenia i rehabilitacji. - Mój klub płacił mi pensję, ale z kontuzją zostałem właściwie sam - wspomina. - Jedyne, co mi zaproponowano, to opieka lekarza klubowego. Wynająłem własnego i pojechałem na rehabilitację do Spały, gdzie z własnej kieszeni opłacałem noclegi.

Klub nie Caritas

Jak mówi Citko, do dziś w polskich klubach obowiązuje zasada "byle taniej". - Jako menedżer piłkarzy wykłócam się często z przedstawicielami ich klubów, by zapłacili więcej za opiekę - mówi Citko. - Tłumaczę: im szybciej wróci na boisko, tym lepiej dla was. Najlepsi sportowcy mogą liczyć na profesjonalną rehabilitację, ale ci przeciętni zostają często "z urwaną nogą" sami.

Zasada "byle taniej" obowiązuje też często przy ubezpieczaniu zawodników. Choć taki obowiązek spoczywa na klubach, nie istnieje przepis o minimalnej stawce. Efekt? Jednorazowe odszkodowania są mniejsze niż miesięczne pobory sportowca.

Tak tę sytuację anonimowo opisuje działacz pierwszoligowego (druga, po Ekstraklasie, klasa rozgrywkowa) klubu z centralnej Polski: - Odszkodowania grupowe są symboliczne. Nasz budżet to kilka milionów złotych, nie możemy na ten cel wydać dużo. I tak jest w wielu klubach, gdzie dominuje myślenie: "Może w tym sezonie nic złego się nie stanie".

Pozostają więc ubezpieczenia indywidualne, te jednak są w Polsce, z powodu niewielkiej liczby ofert, mało atrakcyjne. - Rynek jest mało konkurencyjny - mówi Citko, który poszukuje ofert dla swoich piłkarzy. - Są zawodnicy, którzy mają kontrakt opiewający na kilka tysięcy złotych. Gdyby mieli wyłożyć tysiąc miesięcznie na samo ubezpieczenie, przestałoby im się to opłacać.

Ubezpieczenia dla sportowców oferuje już w Polsce kilka firm, choćby Warta i PZU. Anna Staniszewska z PZU przyznaje, że dominują podstawowe ubezpieczenia opłacane przez kluby, a wnoszone składki nie są na tyle wysokie, aby zagwarantować stosowne odszkodowania. - Najczęstsze sumy odszkodowania to 7-8 tys. zł.

Od tego jest odliczany procent, w zależności od stopnia uszczerbku na zdrowiu.

Ubezpieczenia indywidualne zdarzają się rzadziej. Są drogie dla sportowca i mniej opłacalne dla ubezpieczyciela. Proporcja między wysokością składki indywidualnej a grupowej na osobę to często trzy do jednego. -

W ubezpieczeniu zbiorowym ryzyko wypadku się rozkłada - mówi Staniszewska. - Trudno sobie wyobrazić, że nagle wszyscy członkowie klubu ulegają kontuzjom.

Polska nie Europa

W krajach Europy Zachodniej świadczenia zbiorowe obejmują często wszystkich należących do odpowiedniej federacji sportowców, reprezentujących daną dyscyplinę. W Polsce - z racji braku umów zbiorowych - takich ubezpieczeń nie ma wiele.

Tomasz Frankowski, były napastnik krakowskiej Wisły i reprezentacji, dziś piłkarz Jagiellonii Białystok, wspomina występy w zagranicznych klubach: - W Hiszpanii i Francji związki mają swoich ubezpieczycieli, z którymi podpisują zbiorowe umowy. Pobierają też niewielki procent z pensji, a po zakończeniu kariery pieniądze te, pomnożone o odsetki, trafiają do piłkarzy. Grając za granicą, należałem do związków niejako automatycznie, bo deklaracje członkowskie były przysyłane przed każdym sezonem. Wystarczyło podpisać.

W Polsce sportowe związki zawodowe są zbyt słabe, by stanowić negocjacyjną siłę. Dobry przykład to Związek Zawodowy Piłkarzy, w istnienie którego powątpiewają nawet sami zawodnicy i działacze. Do organizacji chciał przystąpić Maciej Szczęsny. - Nie było żadnych efektów działań - mówi. - Zebrali się byli piłkarze, którzy chcieli odzyskać swoje pieniądze. Nawet nie wiem, czy związek nadal funkcjonuje.

Mecenas Jędrych: - Chyba nie istnieje.

Frankowski: - Obiło mi się coś o uszy.

Związek istnieje, jednak skupia niewielu członków. Jak mówi jego dyrektor wykonawczy, Bartosz Urbańczyk, związek nie będzie silny bez piłkarzy. Recepta na uporządkowanie ubezpieczeń sportowych jest według niego jedna: zbiorowy układ pracy i obligatoryjne składki. - Związek nad tym pracuje - zapewnia. - Minimalne kwoty ubezpieczeń będą na tyle wysokie, że dadzą piłkarzom poczucie komfortu. Jednak trzeba pamiętać, że efekt negocjacji zależy również od pracodawców.

Ich skuteczność to efekt siły związków, które, jak w Wielkiej Brytanii, mogą nawet sparaliżować strajkiem rozgrywki. - Polska to jednak nie Anglia - przypomina Maciej Szczęsny i nie bez ironii dodaje: - Tam na kilka tygodni przed rozgrywkami Premier League wiadomo, ile drużyn zagra w nadchodzącym sezonie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2009