Lyric now!

Co się dzieje we współczesnej poezji amerykańskiej? Kto robi rewolucję, a kto okopuje się na tradycyjnych pozycjach? Jakich poetów koniecznie należy przeczytać? Rozmawiają Julia Fiedorczuk i Andrzej Sosnowski

27.10.2010

Czyta się kilka minut

Andrzej Sosnowski: Cóż powiemy o współczesnej poezji amerykańskiej, mając przed sobą dłuższą rozmowę na ten sam temat, oczywiście w liczniejszym gronie, w trakcie Conradowskiego Festiwalu? Co się dzieje? Jakie są tendencje, horyzonty, osiągnięcia, obietnice i porażki? Czy poetki i poeci w Ameryce coś modernizują? Cokolwiek postmodernizują? Może tradycjonalizują? Regionalizują? Awangardyzują?

Julia Fiedorczuk: Zapewne nie da się powiedzieć niczego, co byłoby w jakikolwiek sposób podsumowujące, choćby dlatego, że dzisiejsza amerykańska "scena" poetycka dość skutecznie broni się przed podsumowaniami. Chyba nie istnieją żadne wyraziste ugrupowania ani nurty. Ostatnią zidentyfikowaną "szkołą" o mocnym programie ideologiczno-estetycznym była szkoła lingwistyczna, która nadal żyje i wywiera istotny wpływ na kolejne pokolenia (nie tylko) amerykańskich poetów, uważam jednak, że autorki i autorzy spod znaku L=A=N=G=U=A=G=E cierpią na pogłębiający się syndrom "śmierci od nadmiaru teorii" (nawiązuję do tytułu książki Paula Manna o awangardzie). Zgadzam się z popularną krytyczką Marjorie Perloff, że dziś nie do końca wiadomo, gdzie znajduje się główny nurt poezji amerykańskiej (inaczej niż w latach 50., kiedy nikt nie miał wątpliwości, że kanon tworzą wielcy moderniści), a jednocześnie twórcy i krytycy wciąż odwołują się do logiki buntu (Perloff odnotowała, że niemal wszystkie wydane w latach 90. antologie poetyckie określały się jako "alternatywne"). Należy dodać, że liczba publikowanych tekstów poetyckich jest po prostu ogromna. Sprzyja temu internet, a także niesłabnąca moda na kursy twórczego pisania. Ważne, żeby z tego zalewu liryki wyławiać ciekawe, osobne głosy, ale to nie jest łatwe zadanie, bo mnóstwo ludzi pisze na przyzwoitym poziomie.

Andrzej Sosnowski: "Ciekawe, osobne głosy" zazwyczaj narzucają się niemal od razu, nawet po dość pobieżnej lekturze. Tak że ich liczba, ba, nawet cała sieć pełna poezji nie nastręcza większych problemów, bo najczęściej wystarczy raz zerknąć. A z Twojego pierwszego spojrzenia na dzisiejszą "scenę" amerykańskiej poezji wyprowadzę sobie taki wniosek: oni są w sytuacji dosyć rozpaczliwej, nieprawdaż? Mają za sobą niemal sto lat odkrywczego pisania (Pound, wczesny Eliot, wczesny Williams, Riding, Loy, Stevens, Bishop, Berryman, Olson, Ginsberg, nowojorczycy: Ashbery, O’Hara, Koch, Schuyler), zarazem nie mając dzisiaj żadnego istotnego establishmentu poetyckich postaw, który można by rytualnie profanować (to trochę jak we Francji, po Rimbaudzie, Mallarmém, Appolinairze, Jacobie, Reverdym - tyle że w Ameryce ostatnia całkiem nowa i świetna poezja powstawała stosunkowo niedawno, parę dekad temu). Taki permanentny szwung zobowiązuje i właśnie stąd są ci "lingwiści", o których raczej pejoratywnie napomknęłaś: oni przejęli się dość wczesnym Ashberym (z lat 1962-1972) i postanowili "pójść dalej", a właśnie owo "pójść dalej" stanowi swego rodzaju pionierski przymus w co bardziej interesującej amerykańskiej poezji wielu ostatnich lat, zarówno na dobre, jak i na złe. Tak więc Ashbery swego czasu na własną rękę pisał "teoretycznie poprawną" poezję, jeszcze zanim w ogóle powstała teoretycznie i politycznie poprawna teoria. Następnie "lingwiści", uzbrojeni już po zęby w gotową polityczną i lingwistyczną teorię, pomyśleli, że doskonale wiedzą, jak należy pisać po Ashberym. Ale zaczęli pisać pod teorię, więc robili to zasadniczo dość "abstrakcyjnie" i "intelektualnie", i może trochę bez wdzięku, i nieco "bez życia". Ale przecież są wśród nich autorzy bardzo wspaniałych manifestacji ciekawego języka: Lyn Hejinian, Charles Bernstein, Barrett Watten, Cole Swensen. Niewiele tego jest, ale zawsze.

Julia Fiedorczuk: Nie przeczę. Jednak jest tego, jak powiedziałeś, raczej niewiele, w stosunku do teoretyzującego szumu generowanego przez samych autorów (tak się składa, że teoretyzują głównie mężczyźni: rzeczywiście świetny Charles Bernstein, chyba całkiem nieciekawy Ron Silliman, miejscami interesujący Bob Perelman) i krytyków, wśród których znowu należy wymienić Marjorie Perloff. Perloff napisała kilka lat temu książkę, w której ogłosiła, że poezja lingwistyczna to w istocie wielki powrót najbardziej radykalnej twarzy modernizmu, czyli awangardy. Coś stanęło na przeszkodzie tamtym wywrotowym projektom sprzed stu lat: przede wszystkim II wojna światowa i, zaraz po wojnie, powrót mody na "autentyczność", którą realizowali m.in. poeci konfesyjni z Robertem Lowellem na czele. Teraz, twierdzi Perloff, na progu nowego milenium, awangardowe marzenia mogą wreszcie się ziścić. Jestem odmiennego zdania: uważam, że powtarzanie gestów, które miały wywrotowy potencjał sto lat temu, nie ma najmniejszego sensu, między innymi właśnie dlatego, że od tamtej pory minęło sto lat, oficjalny obieg znaczeń wygląda dziś zupełnie inaczej, inne są struktury wiedzy/władzy i siłą rzeczy sama poezja nie jest już dokładnie tym samym, czym była w czasach młodego Ezry Pounda.

Andrzej Sosnowski: Widziałbym to trochę inaczej, bo w istocie nie chodzi o powtarzanie tych samych gestów, tylko o stałą żywotność pewnego impulsu, który jest tak stary jak romantyzm. Natomiast przejawy tego impulsu, "gesty" autorów, którzy coś odkrywają, zawsze są inne. Całkiem różni są tacy zbuntowani nowatorzy, jak Whitman, Norwid, Lautréamont, Rimbaud; albo Peiper, Chlebnikow, Majakowski, Apollinaire i Pound; albo Berryman, Ashbery i O’Hara. Generalnie chodzi chyba o to, że od dwustu lat każde istotne pisanie chce otwierać jakiś potężny świat, albo po prostu na nowo otwiera ten jeszcze nieznany świat. Tak jak Leśmian i Białoszewski. Ci dwaj, w kontekście amerykańskich lingwistów, to może nawet całkiem przydatny punkt odniesienia, bo oni są tak doskonale spełnieni i zniewalający w swoich językach. A ci lingwizujący Amerykanie raczej nie są. Powiedziałbym, że krytyczka Perloff wcale się nie myli co do ich zamiarów, dążeń, aspiracji, orientacji; ona po prostu znacznie przecenia rangę (poetycką jakość) tego zjawiska, w trybie wishful thinking. Odrobina komizmu w tej sytuacji polega na tym, że poezja pisana pod polityczną, epistemologiczną i lingwistyczną teorię to woda na młyn teoretycznie oblatanych krytyków; tak że pojawia się zabawny paradoks akademicko osadzonej poezji, która zarazem miałaby być awangardowa - wskutek czego sama akademia siłą rzeczy po raz pierwszy w historii może z dumą o sobie myśleć, że "przeciera szlaki".

Ale skoro nie do końca przekonują nas "lingwiści", to gdzie w Ameryce dzieje się dziś coś naprawdę interesującego? Z pewnością mają tam bardzo dużo zajmującej poezji?

Julia Fiedorczuk: "Otwierać potężny świat" - to pięknie powiedziane. Kto z piszących nie chciałby otwierać nowego świata, choćby nie miał to być świat potężny? Ale ja miałam na myśli konkretną grupę autorów i jedną wpływową krytyczkę, która analizuje nie impuls (bo chyba nie da się przeanalizować impulsu?), a pewne znane od co najmniej stu lat strategie poetyckie, takie jak fragmentaryczność, nieoznaczoność, rozproszenie podmiotu i tak dalej: mówimy o pewnym żelaznym repertuarze gestów skodyfikowanym przez krytykę wyrastającą z poststrukturalizmu i dekonstrukcji. Natomiast Twoi nowatorzy są mi bardzo bliscy. Do nowatorek z miejsca dodałabym Gertrude Stein i Marianne Moore.

Co do Twojego pytania, to wydaje mi się, że naprawdę ciekawe rzeczy dzieją się po prostu tu i ówdzie, to znaczy nie ma żadnego konkretnego miejsca, czy to w sensie lokalizacji geograficznej, czy w sensie instytucji (jakiś bardzo żywotny uniwersytet, jakieś wyjątkowo ekscytujące pismo), które skupiałoby ciekawe osobowości czy praktyki poetyckie. Z okolic Nowego Jorku trzeba wymienić takie osoby jak Ron Padgett, Alice Notley czy Lisa Jarnot. Podpadnę Ci, jeśli wyznam, że lubię niektóre wiersze Rae Armantrout i (rzadziej) Ann Lauterbach. Jest Forrest Gander i Juliana Spahr, a tych dwoje kojarzy się czasem z pewnym innym impulsem, który z braku lepszej nazwy określę jako ekopoetycki. Jak wiesz, ekopoezja (a właściwie: ekopoetyka) to temat, który bardzo mnie interesuje. Chodzi o eksperyment sprawdzający, czy da się w poezji powiedzieć coś nowego na temat relacji pomiędzy ludźmi a ich środowiskiem naturalnym, przy czym w odróżnieniu od tradycyjnej poezji sławiącej naturę (nature poetry), ta najnowsza ekopoezja kontestuje pojęcia natury i kultury, jeśli miałyby to być kategorie metafizyczne, absolutne i wzajemnie się wykluczające. Nurt ekopoetycki (swoją drogą silniejszy w Kanadzie niż w Stanach Zjednoczonych) dotyczy nie tylko tematyki wierszy, ale też prób wykształcenia nowych poetyk, które zmieniałyby relację pomiędzy poezją a innymi dyskursami dotyczącymi świata fizycznego (nauki ścisłe, ekologia), a także między poezją i ziemią, albo ogólniej - materią. Ekopoeci podkreślają, że choć nie ma dla ludzi doświadczenia poza językiem, to jednocześnie przeświadczenie o sztuczności języka jest mitem (bazującym na milcząco zakładanej opozycji natura-kultura) - co więcej, ten mit nie pozostaje bez związku z judeochrześcijańską opowieścią o upadku i konieczności zbawienia. Nowe dyscypliny nauki (biosemiotyka) dowodzą, że życie (już na poziomie komórkowym) zawsze ma charakter językowy (bo opierający się na komunikowaniu znaczeń). Nie ma więc powodu, żeby język traktować jako czynnik odpowiadający za wygnanie ludzi z naturalnego raju, którego nigdy nie było. Wśród autorów, którzy tworzą inspirujące warianty ekopoetyki, muszę wymienić Adama Dickinsona (Kanada) i Jonathana Skinnera (USA). Ale jestem bardzo ciekawa, gdzie Ty dostrzegasz jakieś interesujące, nowe impulsy?

Andrzej Sosnowski: Piotr Sommer skłonny jest już całkiem niebawem pokazać w "Literaturze na Świecie" pewną dość liczną grupę współczesnych poetek i poetów z USA, w osobnym numerze, z udziałem wielu różnych tłumaczy. I chyba pojawi się tam wspomniany przez Ciebie Forrest Gander, rzeczywiście bardzo dziwny poeta, u którego, obok różnych skał, i w ogóle całej masy geologii, pięknie figuruje też (na przykład) taki fernandezik chilijski. I będzie Lisa Jarnot, zabawnie obsesyjna i neurotycznie monotonna, a przy tym świetnie operująca bardzo szybkim tempem samozapętlającego się wiersza. Padgetta nie ma, bo Padgett jest stary i w Polsce nie najgorzej znany dzięki przekładom Andrzeja Szuby i Jacka Gutorowa. A będą też chyba Hejinian, Swensen i Watten - z tych poetów, których już wcześniej wspomnieliśmy. Sam mam wrażenie, że bardzo ciekawie obchodzą się z językiem tacy autorzy jak Peter Gizzi, Elizabeth Willis, Christian Hawkey, Tony Hoag­land, Harryette Mullen. Z tego, co wiem, Adam Wiedemann ceni Joshuę Beckmana, Jacek Gutorow Joshuę Clovera. W krótkiej rozmowie nie sposób scharakteryzować tak wielu postaci, więc może zostawmy to sobie na rozmowę krakowską. Może jest jeszcze ktoś lub coś - z Twojej strony?

Julia Fiedorczuk: Rzeczywiście, w ramach tej krótkiej rozmowy nic więcej już chyba nie da się powiedzieć. Moglibyśmy co najwyżej dodawać kolejne mniej lub bardziej interesujące nazwiska. A z tego wynika, że choć nasze pierwsze akapity nie brzmiały zbyt optymistycznie, to jednak w nowej poezji amerykańskiej wcale nie dzieje się źle!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 04 (44/2010)