Ludzie na moście

Niektórzy górale na czas Adwentu zdejmowali ze skrzypiec struny. Żeby nie kusiło.

17.12.2019

Czyta się kilka minut

Stanisław Budz Mróz (w środku) z synem Janem (po prawej), córkami i zięciem Janem Trebunią-Tutką (po lewej), Poronin, ok. 1928 r. / JAN WIERZEJSKI
Stanisław Budz Mróz (w środku) z synem Janem (po prawej), córkami i zięciem Janem Trebunią-Tutką (po lewej), Poronin, ok. 1928 r. / JAN WIERZEJSKI

Zakopane, mieszkanie rodziny Trebuniów-Tutków. W niedużym salonie trudno znaleźć puste miejsce na ścianie. Większość zajmują obrazy, tatrzańskie pejzaże i obrazy na szkle, głównie autorstwa ojca Krzysztofa. Jest też kilka portretów Stanisława Budza Mroza, ostatniego dudziarza podhalańskiego, przodka po kądzieli, jest autoportret Władysława, artysty plastyka i muzyka. Po prawej od niego zmieścił się jeszcze zegar, a dalej już jest kominek, nad którym wisi sześć par skrzypiec.

Krzysztof i Anita opowiadają o budowaniu mostów. Na początku tych muzycznych.

– Staliśmy się kontrowersyjni już od pierwszych nagrań – mówi Krzysztof. – Muzykowaliśmy ze wszystkimi, muzyka była dla nas spotkaniem, formą rozmowy. Jeszcze przed powstaniem zespołu Trebunie-Tutki przyjeżdżali do nas Szwedzi, Holendrzy, Baskowie. Już jako dzieci podróżowaliśmy z góralskimi zespołami regionalnymi po Europie. Chcieliśmy pokazywać światu naszą kulturę, być jej ambasadorami, ale równocześnie ją rozwijać.

– Chciałeś też poznawać ładne dziewczyny z Zachodu – dorzuca jego żona. Krzysztof przyznaje jej trochę racji i wraca do muzyki. Od 1991 r. przeszli ewolucję od kapeli góralskiej po zespół koncertujący na największych festiwalach muzyki świata w Europie, a także w Azji i Ameryce Północnej. Osiągnęli to, wychodząc poza ramy kultury góralskiej, spotykając ją z innymi. Nagrywali m.in. z Voo Voo, polskimi jazzmanami, Adrianem Sherwoodem, a ostatnio z gruzińskim zespołem Urmuli. Jednak ich najsłynniejsza współpraca to ta z 1992 r., na początku istnienia zespołu. Liderem grupy był wtedy Władysław Trebunia-Tutka, ojciec Krzysztofa. Ten z portretu w kuchni.

– Zespół Twinkle Brothers to była ikona muzyki roots reggae, klasyka gatunku – wspomina Krzysztof. – Na festiwalu w Kazimierzu Dolnym poznaliśmy Włodzimierza Kleszcza z Polskiego Radia, który zaproponował nam współpracę. A mój ojciec się tego bał. Że nie wszyscy zrozumieją połączenie jamajskiej, transowej muzyki ze swojską góralszczyzną, że to zbyt nowatorskie. Kazał mi odpisać, że nie damy rady, bo mamy sianokosy... To była bzdura, bo żadnego siana nie kosiliśmy od lat, jesteśmy rodziną inteligencką, bez gazdówki. Nie posłuchałem. Przesunąłem spotkanie na później, oswajając tatę. Kleszcz przyjechał w jesieni i zrobił nam szybki kurs z wiedzy o kulturze rastafariańskiej, słuchaliśmy ich nagrań. Miesiąc później przywiózł Jamajczyków.

Krzysztof miał wtedy 21 lat, był na studiach i właśnie wracał z egzaminu. Pamięta scenę jak z filmu.

Wchodzi do domu, a tam jego rodzina biesiaduje z rastafarianami z Jamajki, którym dredy sięgały do pasa. Ta scena została kilka lat później odtworzona przez Juliusza Machulskiego w filmie „Girl Guide”.

– Baliśmy się, czy damy radę. Transowość jamajskiej muzyki łączyliśmy z prostą harmonią naszych pieśni. Na początku nie było łatwo, ale wczuliśmy się w ich rytm. Zaproponowałem tacie i siostrze, by dopasować do niego nasze „krzesane po śtyry”, czyli po cztery, i zagrało! Problem był z naszymi nieforemnymi zbójnickimi balladami. Musieliśmy dać sobie trochę miejsca, przestrzeni. Żeby na serio dialogować w muzyce, trzeba też wziąć oddech, posłuchać drugiej strony – opowiada Krzysztof .

Płyta „Higher Heights” trafiła na listy przebojów i stała się jednym z najtrwalszych mostów, jakie Trebunie stworzyli.

Nie wszystkim się takie muzyczne mieszanki podobały.

– Są tacy, którzy uważają, że psujemy tradycję. W nagraniach z Jamajczykami nie zmieniliśmy ani jednej nuty, co ­zostało dowiedzione w muzykologicznych badaniach, m.in. sceptycznie nastawionego do tego projektu prof. Tima Cooleya z Kalifornii. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że nowa muzyka, takie eksperymenty, na które patrzono krytycznie, powstawała co pokolenie. Np. dzisiaj zazwyczaj ludzie myślą, że tradycyjna góralska muzyka to tylko skrzypce i basy, a dawniej to były głównie instrumenty dęte – piszczały, fujary, dudy. Skrzypkowie kiedyś też byli w awangardzie.

Skansen

Dom rodziców, kolebka rodziny, znajduje się w Białym Dunajcu. Krzysztof był wychowywany w atmosferze artystycznego domu. Jego ojciec był malarzem, muzykiem, robił witraże i projektował tkaniny. Muzyki uczył się od niego, co nie zawsze było łatwe. Władysław był cierpliwym nauczycielem, ale tylko dla obcych uczniów. Od swoich dzieci oczekiwał instynktownej, wrodzonej umiejętności gry, a nie tracenia czasu na naukę. Z wykształcenia Krzysztof jest architektem, skończył Politechnikę Krakowską.

– Lubiłem w dzieciństwie budować domki, z piasku, z patyków, kamyczków, i choć zawsze przypominały góralskie chałupy, były dość współczesne. Później przyszło mi do głowy: w architekturze i muzyce robić to samo. Korzystać ze starych wzorców do stworzenia czegoś nowego – tłumaczy i dodaje: – Nikt się nie dziwi, że nowoczesna, naszpikowana elektroniką willa może nawiązywać do stylu góralskiego. A z muzyki czasem próbuje się zrobić skansen, być może w dobrej wierze, w trosce o to, by nasza kultura nie rozmyła się w zalewie innych treści. Ja też mam takie obawy, dlatego od 25 lat prowadzę dla młodzieży zajęcia wychowania regionalnego, nauki śpiewu, muzyki i tańca. Ale granie zawsze musi być żywe i emocjonalne, żeby miało wartość artystyczną i wypływało z tradycji.

Górale

Krzysztof idzie się przebrać do zdjęcia. Zakłada góralski strój, kapelusz. Tak wygląda na koncertach. Pytam, czy nie czuje się sztucznie.

– Dla mnie to naturalne. Mam na sobie odświętne ubranie góralskie, a wyjście na scenę traktujemy jak święto. To już jest relacja z publicznością. Kiedy muzykujemy w domu, jest to powszednie. Scena to zobowiązanie. Tam wychodzimy podzielić się kulturą i wydobyć z niej to, co najpiękniejsze.

– Warto?

– Warto. Pamiętaj, że dawne elity intelektualne, dzisiaj tak napiętnowane, właśnie pod Tatrami szukały źródła polskości. Ta kultura kojarzyła się z czymś pierwotnym, miała w sobie siłę. Trafiła do literatury. Góralszczyznę opisywali Sienkiewicz, Witkacy, Tetmajer, wielu innych. To nas zbudowało. Powstał Związek Górali, potem Związek Podhalan, który obchodził w tym roku setne urodziny.

– Być góralem: co to dzisiaj znaczy?

– Niektóre elementy naszej tradycji znają wszyscy, takie jak strój, taniec, muzykę, gwarę, instrumenty, część zwyczajów. Ale jest też zestaw wartości, podobny od wieków. Otwartość na innych na przykład. Tu przez lata mieszało się wiele różnych kultur, nie tylko pasterskich. Lud pogranicza nie tylko otwierał się na innych, ale cały czas asymilował inne grupy etniczne. Jeśli szukamy najlepszych cech dawnych górali, to jest jedna z nich. Ja wiem, że w literaturze, szczególnie u Stanisława Witkiewicza i Tetmajera, jesteśmy idealizowani. Ale ja te same cechy widziałem u swojego dziadka, u swojej prababci, która przyjmowała w domu bezdomnych – wędrownych „dziadów”, jak ich wtedy nazywano. Te wartości to traktowanie chrześcijaństwa na serio, proste życie Ewangelią.

– Dzisiejszy stereotyp górala ma niewiele wspólnego z otwartością.

– To już niestety kwestia polityczna, cierpią z jej powodu również ci, którzy na to nie zasłużyli. Dzisiaj jedna strona przyznała sobie monopol na patriotyzm, szermuje wartościami, padają wielkie słowa, a w rzeczywistości nie wygląda to tak dobrze. Zapominamy, że ten inny, ten bliźni, którego Biblia nakazuje szanować, to także uchodźca, to także gej, to każdy człowiek.

– Mówiłeś o traktowaniu chrześcijaństwa na serio, a te postawy są często kojarzone z Kościołem.

– Zgoda, górale zawsze byli i są bardzo wierzący. Ale też umiejętnie oddzielali wiarę od przesadnych praktyk religijnych. Dewocja była nawet źle widziana, zwłaszcza w wydaniu męskim. Spójrz na postać Jana Krzeptowskiego Sabały. On miał głęboką wiarę, ale jak sam mówił – nie zawracał Panu Bogu głowy swoimi problemami. Na ziemi chce być zdrowy, a w niebie – chodzić po lasach i halach, i od czasu do czasu jakąś koziczkę ustrzelić. I tyle. Górale zawsze bardzo naturalnie podchodzili do księży. Z księdza można było sobie delikatnie dworować w śpiewkach, bo był tylko człowiekiem. Wiara była prywatną sprawą, nie służyła polityce. Dzisiaj to się zatraca.

– Wy się w ten wizerunek nie wpisujecie.

– I dobrze. Ks. prof. Józef Tischner napisał takie zdanie: „Kultura góralska nie przez to jest wielka, że jest góralska, tylko przez to, że jest ludzka”. Staramy się o tym pamiętać.

Zdjęcie

Zdjęcie pochodzi z koncertu Męskiego Grania w Katowicach, 10 sierpnia 2019 r. Na scenie stoją dwie osoby, trzymają się za uniesione ręce. Po lewej Krzysztof Trebunia-Tutka w odświętnym góralskim stroju – białe portki, kapelusz, zdobiony pas bacowski. Po prawej stoi Maria Peszek w krótkich blond włosach i czarnym T-shircie. Na ramieniu ma tęczową opaskę.

– Poznaliśmy się na Koncercie Wolności w Gdańsku, 1 czerwca – wspomina Krzysztof. – Naszą piosenkę „Jo cłek wolny” zaśpiewali wtedy wszyscy artyści. Tam była taka atmosfera, taka chwila, podniesienie ducha, że łatwo było się zaprzyjaźnić. Kiedy Maria zadzwoniła z zaproszeniem do spotkania na scenie, było to naturalną konsekwencją tego porozumienia, które czuliśmy. Od początku było wiadomo, że będziemy jej gośćmi, i musieliśmy dla siebie znaleźć miejsce muzycznie i światopoglądowo.

– Znaleźliście? Jesteście z dwóch kompletnie różnych światów.

– To prawda, wiele nas różni, ale zupełnie nie przeszkadza w przyjaznych relacjach i dobrej energii na koncercie. Wtedy w Katowicach wykonaliśmy razem m.in. utwór-manifest „Polska ABC i D”. Ten tekst zaczyna się od wersu „Dzieli nas wszystko, nie łączy nic, daj mi być sobą, pozwól mi żyć”. Nawet jeśli mamy ze sobą niewiele wspólnego, to nie oznacza, że nie możemy rozmawiać, szanować się. Patrzę na to zdjęcie i jesteśmy na nim tacy, jakimi chcielibyśmy siebie widzieć. Otwarci, dobrzy, serdeczni.

– Nie baliście się? Maria jest kojarzona z bardzo ostrymi słowami, jej teksty są mocno antyklerykalne.

– Są też przejmujące i, niestety, coraz bardziej aktualne. Artyści, kiedy dopada ich smutek, beznadzieja, chcą go wyrazić, wyśpiewać. Najtrudniejsze tematy można łagodzić muzyką. My chcemy budować mosty i mamy na to swój sprawdzony sposób. Po prostu gramy – z Jamajczykami, z muzykami z Gruzji, spotykamy się na scenie i w życiu, bo przy wspólnym stole rozmawiamy o tych samych, najważniejszych dla wszystkich sprawach: miłości, wolności i rodzinie. Uważamy, że szacunek należy się każdemu. Także Marii, z którą śpiewamy: „Inny nie znaczy gorszy lub zły / Nie strzelaj proszę, pozwól mi być”. Już bardziej wymownie się nie da.

Trebunie

Od lat uparcie nie wpisują się w stereotyp góralszczyzny. Nie tylko muzycznie, „psując tradycyjną muzykę” podczas nagrań zagranicznymi artystami, ale także światopoglądowo. W 1999 r. Trebunie-Tutki wsparli kampanię „Muzyka przeciwko rasizmowi” stowarzyszenia Nigdy Więcej. Krzysztof wiele razy zabierał głos w sprawach społecznych. W wywiadzie dla „Wprost” mówił, że czeka na coming out w góralskim kapeluszu. Często ponosili tego konsekwencje.

Krzysztof w 2017 r. został wykluczony z organizacji Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem, który współtworzył od prawie 30 lat.

– Przez skrajną prawicę jesteśmy traktowani jak zdrajcy, wywrotowcy – mówi Krzysztof. – Zespół jest od pięciu lat konsekwentnie pomijany w życiu kulturalnym Zakopanego. Przez lewicę zaś dalej jesteśmy postrzegani jako konserwa, bo przecież gramy muzykę tradycyjną, śpiewamy o Bogu, chodzimy w tradycyjnych strojach i modlimy się w kościołach. Nigdy nie byliśmy typowymi góralami, ale i Zakopane jest coraz mniej typowe dla całego Podhala. Magia Zakopanego, Witkiewiczowska „zakopianina” dobrze na mnie działa. Oboje z Anitą staramy się widzieć przez nie góry, które są wieczne. Widzimy je z naszych okien i uczymy się dystansu. Góralskie pochodzenie mamy udokumentowane od XVII wieku, a od dwóch pokoleń jesteśmy inteligencką rodziną. Inteligencja, przecież bardzo piękne słowo, dzisiaj ma często pejoratywny wydźwięk. Nastał czas chaosu, podważania prawd, pisania historii na nowo. Myśleliśmy, że ta wolność, ten wypracowany, choć niedoskonały ład, jest normą. Że jest na zawsze – dodaje.

Adwent

Krzysztof wstaje, odbiera telefon od córki. Mówi, żeby przyniosła basy, zaraz przyjdzie syn ze skrzypcami, umawiają się na próbę. Jest początek grudnia. – To czas oczekiwania, ale dla nas również intensywnych przygotowań, bo za chwilę zaczniemy kolędować. Zwykle górale traktowali go jako czas wyciszenia – stwierdza Krzysztof. – Używało się innych instrumentów, pościło się nie tylko w piątki, ale też środy i soboty. Grało się na fujarach wielkopostnych, trombitach. Co ciekawe, nie można było grać na skrzypcach. Niektórzy górale na czas Adwentu zdejmowali ze skrzypiec struny. Żeby nie kusiło. Potem radość, odświętny czas, dużo dobrego się wtedy dzieje. Zauważ, że kolędy to jedne z nielicznych pieśni, które Polacy umieją i lubią śpiewać razem. Dla mnie to jeszcze okazja do innego rodzaju przekazu. Trafiamy również do ludzi, którzy stereotypowo myślą, że przyjechali ci przysłowiowi górale...

– Krzysztof zawsze mówi ze sceny ważne rzeczy. Nawet do zwykłego ­zastanowienia się, czy hejt, obmowy, wycinanie drzew i palenie śmieci mieszczą się w jakichkolwiek wartościach – dodaje Anita.

– Macie swoje tradycje świąteczne?

– Ważną góralską tradycją są przedstawienia kolędnicze, to dzisiaj odżywa. I my chodziliśmy z szopką jako dzieci, czasem wozimy ją na koncerty, tylko anioły już z nas za stare. Pod Tatrami nigdy nie było dwunastu dań, u górali zawsze była bieda. Zupa grzybowa, kapusta z grochem, kluski z makiem, kompot. Na Podhalu przetrwało też sporo zwyczajów z kultury rolniczej: siano pod obrusem, snop zboża w kącie izby. Po pasterce można wyruszyć na podłazy. Sypie się owsem w izbie „na scyńście, na zdrowie” i składa życzenia, m.in. „w kozdym kątku po dzieciątku”.


Czytaj także: Góral wykęty - z Krzysztofem Trebunią-Tutką rozmawia Bartek Dobroch


– A wasza własna Wigilia?

– Choinka stoi zwykle o tam, za tobą. W moim domu wieczerza wygląda inaczej, łączymy dwie tradycje, bo żona pochodzi z Brodnicy na Pomorzu, mamy 12 potraw i dużo ryb. Kolędujemy w domu, jemy wieczerzę, a potem idziemy zagrać na pasterkę za rodziców do kaplicy w Białym Dunajcu. Dla nas święta to czas oddechu po ciężkiej pracy i wielu podróżach.

– Kiedyś wróciliśmy do domu w Wigilię o piątej rano po dwóch tygodniach w trasie. Ale i tak udało się stworzyć świąteczny, rodzinny klimat, choć bez pomocy Krzysztofa i syna, którzy od lat akurat wtedy „muszą” jechać do lasu; w tym jesteśmy bardzo blisko tradycji – opowiada Anita.

– Czego będziecie życzyć ze sceny ludziom na święta?

– Jest wiele tradycyjnych góralskich życzeń. Wierszowanych, często zabawnych – mówi Krzysztof. – Ale chciałbym życzyć spokoju. Tego, na czym kiedyś polegał Adwent. Wyciszenia. Wszystkim nam się przyda.

Do małego mieszkania wchodzą dzieci. Przyszli na próbę. 17-letni Janek i 23-letnia Anna niosą odpowiednio: skrzypce i basy. Krzysztof rozkłada na stole nuty i tekst. Nie mają paradnych strojów, Ania ma wzorzystą spódnicę, Janek i Krzysztof zwykłe czarne golfy. Powszednie, rodzinne granie. Całe mieszkanie wypełnia się góralską nutą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019