Góral wyklęty

Krzysztof Trebunia-Tutka, architekt i muzyk: Słyszymy, że w Polsce jest wolność, można demonstrować, ale rzeczywistość małych miast, takich jak Zakopane, rządzi się swoimi prawami. Odwaga cywilna może tu drogo kosztować.

07.08.2017

Czyta się kilka minut

Krzysztof Trebunia-Tutka  na koncercie inauguracyjnym Festiwalu EtnoKraków. 5 lipca 2015 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
Krzysztof Trebunia-Tutka na koncercie inauguracyjnym Festiwalu EtnoKraków. 5 lipca 2015 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

BARTEK DOBROCH: A wszystko przez te dudy.

KRZYSZTOF TREBUNIA-TUTKA: Do niedawna ten instrument kojarzył mi się z tym, co najlepsze. Z moją tradycją rodową. Począwszy od mojego pradziada Stanisława Budza-Lepsioka „Mroza”, ikony kultury góralskiej na przełomie wieków, a wcześniej bacy w Dolinie Małej Łąki i najsłynniejszego dudziarza. Potem – z moim ojcem, który od dziecka straszył mnie tymi dudami, a właściwie, jak tu mówimy, kozą. Wisiała w rogu izby i przy zgaszonym świetle, refleksach z zakopianki albo przy księżycu, zaczynała błyskać ślepiami. Bardzo się bałem tego instrumentu, który wydawał dość nieprzyjemny jak na uszy dziecka dźwięk. Ale potem polubiłem te dudy i gdy miałem kilkanaście lat, zacząłem na nich grać. I wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy ograniczyli temat dud do kultury.

Kto wpadł na pomysł, żeby skojarzyć Andrzeja Dudę z dudami podczas zakopiańskiej imprezy zwanej „Dudaskim Tłustym Czwartkiem”?

To wypłynęło samo z siebie. Przypadkiem. Jeszcze w czasie kampanii wyborczej Andrzej Duda, będąc wówczas europosłem, był gościem specjalnym tej imprezy. Ale to odbywało się w cywilizowany sposób. Każdego, niezależnie skąd przychodzi, Górale zawsze przyjmowali gościnnie. Problem pojawił się dopiero teraz. W momencie, kiedy ta gościnność została nadużyta i wykorzystana do celów politycznych. Z radosnego spotkania dudziarzy z Polski i zagranicy zrobił się polityczny wiec, z którym nam było nie po drodze. Ambaras zaczął się w momencie, gdy cała para poszła w Dudę, a nie w dudy...

Regionaliści, przede wszystkim Jan Karpiel-Bułecka, poczuli, że charakter zawłaszczanej imprezy się gubi.

I powiedział: basta!

Jako pomysłodawca i prowadzący co roku imprezę odmówił prowadzenia. Ja takiego komfortu nie miałem. Nie mogłem odmówić uczestnictwa.

Bo tegoroczna edycja była poświęcona Twojemu ojcu, Władysławowi Trebuni-Tutce.

Nie szukam podziałów, bo ważne jest to, co nas łączy – przede wszystkim kultura góralska. Działania różnych organizacji, Związku Podhalan, domów kultury, zawsze nas jednoczyły i miałem nadzieję, że i tym razem tak będzie. Od zawsze angażowałem się w imprezy o charakterze regionalnym, okolicznościowym, posiady, msze święte, procesje, które są nieodłącznym elementem naszej tradycji. Poszedłem na spotkanie nie tylko dlatego, że było poświęcone mojemu Ojcu, bywam tu od lat. Grali też moi uczniowie z zespołu Jutrzenka, a na zakończenie zagraliśmy rodzinnie, jako najbliższa rodzina Władysława.

Niestety, choć nie odmawiałem prowadzenia tej imprezy, bo takiej propozycji nigdy nie otrzymałem, starałem się uczestniczyć tak, jak uważałem to za stosowne. Na pewno nie jątrzyć i nie manifestować swojego oburzenia. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego i za co po 28 latach współpracy zostałem usunięty z sierpniowego Międzynarodowego Festiwalu Ziem Górskich w Zakopanem. Jak wszyscy współpracownicy z długim stażem, służyłem doświadczeniem i radą. Festiwal ten zawsze był moim festiwalem, najukochańszym i najbliższym, a jako spotkanie z Góralami z całego świata zawsze był inspiracją i kulturotwórczym świętem góralszczyzny, z zabawą i edukacją na najwyższym poziomie.

Nie zostałeś tym razem zaproszony. Potraktowano Cię jako Górala buntownika...

...który ośmielił się mieć inne poglądy, niż większość Górali ma w tej chwili. Sprowadza się to jednak do tego, że – można powiedzieć dość humorystycznie – nie chciałem sobie zrobić zdjęcia z prezydentem. Ta „operacja” okazała się trwającym godzinę głównym punktem niespełna dwuipółgodzinnej imprezy. Właściwie jestem więc ukarany za odmowę wzięcia udziału w czymś, co nie powinno mieć miejsca. To pokazuje, dokąd zabrnęliśmy.

Nie chodziło o protest przeciwko prezydentowi Dudzie, który w końcu już dwa razy jako kandydat i prezydent był gościem imprezy. Urzędującemu prezydentowi nikt by nie odmówił gościny na każdej tutejszej imprezie kulturalnej. Rzecz w tym, iż zostały przekroczone wszelkie granice. Tak jak wszędzie, bywali u nas wielokrotnie prezydenci, ale zawsze zachowywano pewien umiar. Mimo tego, że jednych lubiliśmy bardziej, innych mniej, zawsze szanowaliśmy urząd Prezydenta RP, przyjmując go godnie. Wizyty naszych gości i ich „świty” nigdy, jak dotąd, nie ­zdominowały imprez regionalnych – i byłoby dobrze, gdyby tak mogło zostać.

Prezydent Duda zresztą zachował się najlepiej, jak umiał. Wszystkich chwalił i mówił o wartości naszej tradycji. Natomiast wielu incydentalnych, bo politycznych gości ewidentnie pokazało, że przyszło tylko po to, aby się pokazać, zrobić sobie zdjęcie z prezydentem. Gdy wyszedł, oni też zostawili puste miejsca...

Może Twoja postawa została odczytana jako wystąpienie przeciwko jedności góralskiej?

Jeśli tak to zostało zrozumiane, trudno, choć przykro. Wy nie chcecie być z nami, to nam jest nie po drodze z wami. Od niedawna tak u nas jest, że osoby, które angażują się w działalność, a nie schlebiają władzy, nie są tu – mówiąc delikatnie – mile widziane. Słyszymy o tym, że w Polsce jest wolność, można demonstrować, mówią o tym politycy i sezonowi eksperci, lecz rzeczywistość małych miast, do jakich należy również Zakopane, rządzi się swoimi prawami. Zdarza się, że nie są to prawa równościowe. Manifestować swoje niezadowolenie i niezgodę na rzeczywistość mogą – i robią to – głównie emeryci, których nie można już wyrzucić z pracy, pozbawić premii itp. Można za to bezkarnie zniszczyć ich transparenty, postraszyć i poszarpać. Coś takiego zdarza się i u nas, a atakujący to przedstawiciele pewnej „patriotycznej” organizacji, niebezpiecznie popularnej na Podhalu. W małym mieście można odnieść wrażenie, że wszyscy jesteśmy rodziną, i to jest trochę prawda – a w każdej rodzinie znajdą się czarne owce. W zacnych rodach też tak kiedyś było...

Nie można być niemym i udawać, że nie wiemy, jaka ideologia stoi za pewnymi ludźmi, a równocześnie trzeba robić wszystko, aby nie zhańbić góralszczyzny. Czasem boję się, że odwaga cywilna może mnie drogo kosztować, mam przecież pewien zupełnie niepolityczny dorobek artystyczny, architektoniczny i – ten sobie niezwykle cenię – pedagogiczny. Jestem chyba pierwszym w Polsce dyplomowanym nauczycielem muzyki ludowej, przeszedłem całą prekursorską wtedy ścieżkę awansu zawodowego, bazując na wypracowanych przez siebie metodach, programach autorskich, w końcu na podręczniku z zapisem palcowym, który mam nadzieję oficjalnie wydać w przyszłym roku. Funkcjonuje on w nieformalnym obiegu od lat i korzystają z niego również inni instruktorzy, także „za Wielkom Wodom”, w Chicago.

Tytułowy „Duch Gór” z Waszej wspólnej z gruzińskim kwintetem Urmuli płyty jest ponad polityką?

Tak, ponad tym wszystkim. Kulturę Górali kaukaskich znamy od wielu lat, przyglądamy się jej z szacunkiem i podziwem. W zespole Urmuli, ludziach tak bardzo nam bliskich, szlachetnych, twardych, a zarazem wrażliwych, odnaleźliśmy wspólnego, jednego ducha góralskiego. Od biesiad z najlepszym jadłem i najwyborniejszym winem zaczęło się wspólne granie, śpiewanie. Utwory powstały dosyć spontanicznie. Miałem przygotowane nowe kompozycje, ale dopiero podczas spotkania i wspólnego grania w Tbilisi nabrały barw i kształtu, o który mi chodziło. Kiedy Nugzar Kavtaradze, lider kwintetu Urmuli, zabrał nas na święto Waży Pszaveli, gruzińskiego poety i barda, hołdującego tradycji i tę tradycję wynoszącego na poziom kultury narodowej, zawiózł nas do doliny, która przypominała mi rodzinną halę – Małą Łąkę. Stamtąd wszyscy, od małych Gruzinów ubranych na galowo, z pasami, sztyletami, butami z miękkiej skóry do tańca, w czapach baranich, po najstarszych śpiewaków, muzyków, ruszyli na to święto wysoko w góry, w strasznym upale, ale z uśmiechem na ustach. Ruszyli gruzińscy jeźdźcy na półdzikich koniach, zaczęły się wyścigi konne, wspólne śpiewy i muzyka nad przepaściami.

Ta gruzińska kultura górska jest także pasterska?

Do dziś w górach spotyka się stada owiec, czasami bez specjalnego nadzoru. Wspólne źródło pasterskiej kultury powoduje, że jesteśmy sobie bardzo bliscy. Nasi przodkowie w wielkim trudzie każdego dnia walczyli o przetrwanie. Żyli z jednej strony wśród najpiękniejszych, jakie można sobie wyobrazić, krajobrazów, a z drugiej – w skrajnie trudnych warunkach. Nie da się opowiedzieć o tym wszystkim, wychodząc wspólnie na scenę na godzinę, półtorej. To za mało, żeby przekazać wszystkie treści, całe bogactwo obu kultur w ich podobieństwie i kontraście. Ale każda minuta wspólnego grania przybliża nas do obiektywnej prawdy – jesteśmy jak bracia.

W naszych przyjaciołach z Gruzji odnalazłem to, co było w naszych dziadkach Góralach najpiękniejsze, a o co we współczesnych czasach coraz trudniej. Dumę z własnej tradycji, ale nie pychę, otwartość i szczerość, ale nie interesowność. Zawirowania polityczne nie sprzyjają pielęgnowaniu tych dobrych tradycji.

I nie pojawiają się w polsko-gruzińskich rozmowach muzyków?

Rozmawiamy o tym, że Polska jest w dobrym położeniu, bo jest bliżej Zachodu, miała jednak jakąś suwerenność, może ograniczoną, ale miała, istniała po II wojnie światowej jako odrębne państwo. Gruzini, obserwując nasz rozwój, zazdroszczą nam i mówią o tym. Pamiętają o prezydencie Lechu Kaczyńskim, ale polityka nas nie zajmuje. Dla nas widocznym znakiem ich chęci przynależenia do kultury zachodniej są flagi Unii Europejskiej, powieszone na gmachach instytucji publicznych w Gruzji, a często nawet na prywatnych domach.

W 2004 r., kiedy odbywało się referendum unijne, Górale w znakomitej większości poparli nasz akces do UE. Ludzie argumentowali to tym, że przecież ich dzieci pracują w Niemczech, w Belgii, we Włoszech, i że to ułatwi im życie, a sami podróżujemy i obserwujemy dobre życie naszych zachodnich sąsiadów.

W prywatnych rozmowach głównie powoływano się na słowa Jana Pawła II, który powiedział, że to jest dla Polski dobre, że to naturalna konsekwencja wyboru pewnej drogi. Górale mają wielkie uwielbienie dla USA, amerykańskiej wolności, nowego świata, w którym nasza śleboda może być kultywowana. Takie myślenie w czasie, kiedy żyliśmy w ludowej ojczyźnie, która tak wiele swobód ograniczała, było zrozumiałe. Niektórym to uwielbienie dla dalekiej Ameryki zostało, ale nikt nie zastanawia się nad tym, że gdyby w Stanach ktoś obraźliwie i szkalująco wypowiedział się o najwyższych amerykańskich instytucjach prawnych, to natychmiast zakończyłby wszelką karierę i przestał być traktowany jako człowiek poważny. Jest w tym więc niekonsekwencja, niewiedza i hipokryzja.

To co to jest ta góralska śleboda?

Gdyby wolność miała polegać na tym, że im kto silniejszy i głośniejszy, tym więcej praw posiada i może zniewalać innych, to jest to dalekie od pojęcia wolności również w dawnym góralskim rozumieniu. Zbójnictwo zrodziło się tu z tradycji wolnościowych, a były to tradycje sięgające starożytności. To nie jest tak, że kilka wieków temu Górale zasiedlili Tatry i od tego czasu mają poczucie wolności o wiele większe niż inni polscy chłopi. Peryferie państwa rzymskiego nie były tak mocno uciśnięte prawem rzymskim jak centralne prowincje. Wołosi, uciekający przed Tatarami, Turkami z południa na północ przez Karpaty, przez stulecia budowali swoje poczucie tożsamości, a równocześnie nie stworzyli nigdy wielkiego państwa, tylko świetnie się asymilowali w różnych krajach. Zarówno w Królestwie Węgier, jak i w Królestwie Polskim byli traktowani jako specjalni goście, choć osadnicy. Mieli swoje prawa, takie wolnościowe właśnie, prowadzili gospodarkę pasterską, jakby czynszową, dwa razy do roku składali daniny i właściwie mieli spokój.

Górale nie martwili się, jak przeżyć w tych trudnych warunkach, a królowie mieli z nich pożytek, bo te tereny, niedostępne dla innych, potrafili skolonizować. I to działo się przez zorganizowane osadnictwo wołoskie, ale też w sposób spontaniczny. Kolejne polany były zajmowane, karczowane bez wiedzy króla – i ten etos wolności był długo utrzymywany. Dopiero w XVII wieku zaczęły się większe uciski, zwłaszcza na Nowotarszczyźnie, głównie za sprawą niesławnego starosty Mikołaja Komorowskiego.

Dzisiaj, śpiewając o tym etosie zbójnickim, czujemy wieki historii, tradycji i równocześnie ideę, o której mówił ksiądz profesor Tischner: „Kultura góralska nie przez to jest wielka, że jest góralska, ale przez to, że jest ludzka”.

Nie boisz się, że staniesz się Góralem wyklętym?

Nie wiem, czy to nie byłoby nadużycie, ale tak chyba już trochę jest. Coraz więcej mamy postaw bezrefleksyjnych, ludzie lubią szufladki, proste skojarzenia. Myślą, że patriotami są ci, którzy krzyczą, walczą, choć jeszcze nie wiedzą do końca, z kim i po co. Może z tymi, którzy myślą inaczej, bo przecież wszyscy żyjemy, pracujemy i kochamy tak samo.

Po nagraniu naszej płyty z Jamajczykami z Twinkle Brothers też ujawniły się jakieś szowinistyczne, czasem rasistowskie poglądy niektórych Górali, ale były dość umiarkowane – działo się to w latach 1992-93, w początkach wolności, kontaktów z zagranicą, raczkującej demokracji. Tym to sobie wtedy tłumaczyłem. Dopiero ­teraz widać, że byliśmy przesadnymi optymistami.

Jeżdżąc po świecie, odwiedzaliście miejsca, gdzie kultura góralska jest kompletnie nieznana, a te kultury z polskiego punktu widzenia wydają się zamknięte, hermetyczne. Jak byliście przyjmowani w takich miejscach?

W Emiratach Arabskich uprzedzano nas, byśmy się nie zdziwili, gdy pierwsze rzędy szejków w białych dżelabach wyjdą po pierwszych dziesięciu minutach. To nie objaw braku szacunku, oni po prostu nie znają się na innej muzyce i szybko się nudzą. Dotyka to również gwiazd pierwszego formatu, nawet światowej sławy filharmoników. Okazało się jednak, że elementy naszej kultury pasterskiej ich oczarowały, zainteresowały. Taniec góralski, gdzie dominuje i rej wodzi mężczyzna, popisując się sprawnością, spotkał się z ich pełnym zrozumieniem. Podobnie jak pasterskie instrumentarium i skala góralska, pokrewna wszystkim ludom pasterskim, również pustynnym. To było coś, w czym się odnaleźli.

Staracie się wbrew wszystkim tendencjom, angażując się choćby w koncert „Dla Syrii po góralsku”, wskrzeszać i tutaj tischnerowskiego ducha.

Tego wszystkiego jest za mało, trzeba robić więcej. Ten koncert, zorganizowany przez siostry Krzeptowskie i Jaśka Wierzejskiego, był takim podniesieniem serc, również dla nas samych. Miał też wymowę symboliczną, bo łatwo jest wszystkim Góralom przylepić łatkę egoistów, szowinistów, że dają się zastraszyć tematem uchodźców, wpadają w panikę i agresję. Nie wszyscy, ale wiele więcej dałoby się zrobić, gdybyśmy częściej rozmawiali, spotykali się, uczyli otwartości na drugiego człowieka. Niby jesteśmy katolikami, ale mimo nawoływań biskupów i papieża Franciszka pozostajemy więźniami stereotypów i własnych fobii.

Politycy nadal traktują Górali jak kwiatki do kożucha. Dobrze jest się tutaj pokazać, dobrze wręczyć papieżowi jako prezent kapelusz góralski, bo to czytelny symbol.

To pokazuje siłę naszej kultury i jak te elementy kultury zostały wypromowane, jaką mają moc. Właściwie cieszymy się z tego, ale jednocześnie, jeżeli ubranie góralskie, jego elementy są jedynie na pokaz, wykorzystane instrumentalnie albo wręcz politycznie, przypomina to najgorsze czasy PRL-u, kiedy o Góralach przypominano sobie wtedy, gdy trzeba było pokazać się wśród barwnych strojów, zebrać punkty wizerunkowe. Tak naprawdę o tereny górskie, które miały bardzo trudne warunki gospodarowania, zupełnie nie dbano. Nie tylko zabrano Góralom gospodarkę pasterską, ale stosowano też wiele drobnych szykan, które utrudniały życie w tamtych latach. Przywożono dyrektorów w teczkach, którzy pochodzili z różnych stron i nie czuli specyfiki regionów górskich, nie rozumieli problemów tutejszych ludzi. Chodziło o to, by znowu wycisnąć z tego terenu pieniądze. Górale w swoim poczuciu ślebody – nie tylko potrzebie wolności, ale też wyrazie niepokornego ducha, potrafili w tamtym systemie skutecznie się przeciwstawiać. Gdy byli przekonani o tym, że np. takie inwestycje jak zapora w Czorsztynie szkodzą naturze i są tu niepotrzebne, podkradali materiały budowlane. Jak wspominał ksiądz Tischner, poczucia winy w tym nie było – przychodząc do spowiedzi, właściwie tym się chwalili. W tamtych trudnych czasach ich wręcz anarchistyczna postawa i tęsknota za prawdziwą wolnością były uzasadnione. Dziś, choć żyjemy w wolnym kraju, być może część tej postawy utrudnia właściwe zrozumienie roli i siły naszego państwa i lokalnej społeczności, dominuje gen przekory i szeroko pojętej ślebody. Po cichu trochę na ten gen liczę, bo gdy przysłowiowa śruba zostanie dokręcona, a pieniędzy zacznie brakować, bycie innym zacznie oznaczać bycie gorszym. Wtedy poczucie niezależności okaże się silniejsze i zobaczą, w jakim naprawdę punkcie jesteśmy.

Dawni Górale charakteryzowali się nieufnością do ludzi, którzy mówili rzeczy gładkie, okrągłe, dużo obiecywali. Nie wiem nawet, czy jest w gwarze słowo, które mogłoby być dosłownym tłumaczeniem słowa „populizm”.

Powrócą wtedy na Podhalu czasy zbójników?

Pewnie powrócą, choć wydawało nam się, że dawno minęły. A jak czasy są zbójnickie, to zdarzają się tacy, którzy zostają zbójnikami z potrzeby rzeczywistej sprawiedliwości, są też zbóje, którzy garną tylko do siebie. I łamią wszelkie zasady. Boję się, że przyjdzie czas nie zbójników, lecz zbójów. Ale i oni kiedyś przeminą. ©

KRZYSZTOF TREBUNIA-TUTKA (ur. 1970 r. w Zakopanem) jest architektem, muzykiem i pedagogiem. Założyciel i lider rodzinnego zespołu Trebunie-Tutki. Współpracuje z artystami z kręgu world music: Twinkle Brothers, African Head Charge, Urmuli Quintet, Andre Cronshaw.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2017