Ludzie

Spotkałem go w sklepie. Znaliśmy się od wielu lat. Często pracował u mnie. Robił porządki, rąbał drewno, kosił trawę, czasem pomagał przy różnych budowach. Mówił do mnie „prezesie”.

22.07.2019

Czyta się kilka minut

Zawsze w dobrym humorze, sowizdrzalski samochwała. Z tą dowcipną gadką, którą wyzywał świat na pojedynek i go pokonywał. Mieszkał w najbiedniejszej chałupie dwie wsie dalej. Wokół stały wyelegantowane murowane domy z trawnikami, tujami, szykanami w stylu gminny Luwr. A jego chałupinka była drewniana, nieco zapadnięta, ale wokół miał wysprzątane i poukładane.

Wstawał o piątej rano i brał się do roboty. Mała szklarnia, altanka pokryta winobluszczem, coś tam przycięte, przystrzyżone, ale bez przesady. Wstawał o piątej i pracował. Miał to we krwi. Pracował i gadał. Lubiłem go słuchać. Miał dar pikarejskiej narracji oraz dar autoironii. Miał też szereg heroicznych przygód. Ostatnio, wczesną wiosną wpadł do wezbranej rzeczułki, gdy wieczorem wracał do domu. Nie trafił w mostek. Ubranie w jednej chwili nasiąkło i ciągnęło go w głąb bystrego nurtu: „Myślałem, że już po mnie, bo mnie wywróciło i miałem po szyję. Ale widzisz, prezes, inteligencja mnie nie opuściła i przypomniałem sobie, że mam latarkę w kieszeni. Wodoodporną. Wyjąłem, zapaliłem i zacząłem machać i krzyczeć. Jadźka zobaczyła, bo wyglądała oknem i czekała. Zawołała szwagrów i mnie wyciągnęli. Tylko nogę złamałem w kostce”.

Opowiadał mi to wszystko, gdy go odwiedziłem z sześciopakiem tyskiego. Siedział na wersalce dumny ze swojego białego gipsu i popijał z gajowym. Obok siedziała Jadźka z podobnym opatrunkiem na nodze. Złamała sobie parę dni później w niejasnych okolicznościach. Stanowili piękną, bezpretensjonalną parę w nieformalnym związku. Gadali ze sobą jak najęci. Zabierał ją ze sobą do różnych robót. Siedziała obok, on pracował, a Jadźka snuła opowieści. „Ona jest jak radio” – mówił.

A teraz, w sklepie, upychał do reklamówki flaszkę i patrzył na mnie niepewnym wzrokiem: „Wiesz, prezes, miałem wczoraj urodziny. Mówiłem jej, żeby tyle nie piła, ale się uparła, że za moje zdrowie. I teraz tam leży. Nie dam rady jej podnieść”. Poszliśmy za rzekę, w cień zarośli, do małpiego gaju, gdzie miejscowi urządzali sobie w pogodne dni garden party. Paliło się ognisko, walały się flaszki. Trzech podrośniętych nygusów z nażelowanymi czubami stało i szydziło. „Wczoraj jednemu je...m” – powiedział. Miał czym. Jego łapa była twarda jak drewno. Jadźka leżała w cieniu, zwinięta w kłębek, w swoich skajowych, skóropodobnych spodniach. „Co, k…a, życia nie widzieliście” – warknąłem w stronę trzech nygusów. Uśmiechy im spełzły. Z trudem ją podnieśliśmy. Wyślizgiwała się jak żywy dowód na teorię powszechnego ciążenia. „Nie damy rady” – powtarzał. „Ale nie mogę jej tak zostawić” – mówił to głosem, w którym mieszały się złość i jakaś rozpaczliwa czułość. Była o parę lat starsza od niego. „Miałem dzwonić po szwagrów, prezes”. Jakieś trzysta metrów, wąska kładka, betonowy plac przed sklepem, nie mieliśmy szans. Lała się przez ręce jak półżywa materia. „Objedziemy mostem” – powiedziałem.

Przez pola, łąkę, czyjeś obejście dojechaliśmy pod małpi gaj. Nygusy z niedowierzaniem i szacunkiem patrzyły na potężnego pick-upa. Jakoś Jadźkę dotaszczyliśmy. Otwierała oczy i uśmiechała się błogo widząc znajome twarze. Układaliśmy ją na tylnym siedzeniu, a on mamrotał grubiańsko i zarazem delikatnie. „A było tyle chlać, żeby cię teraz pisarz musiał wozić, było?”. No ale widziałem, że jest szczęśliwy, że się udało i teraz tylko do bezpiecznego domu. Do drewnianej chałupinki za rzeczką, gdzie od czasu nieformalnego związku zjawiły się firanki w oknach, kwiaty w doniczkach i pachniało gotowanym jedzeniem. Pozwoliłem mu palić w otwartym oknie, bo nie chciałem mu zakłócać szczęścia. Palił, gadał i wyciągał rękę do tyłu, żeby uspokajająco poklepać Jadźkę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2019