Ludzie

Jakiś czas temu jechałem przez Pogórze Przemyskie. Byłem trochę zmęczony i potrzebowałem kawy.

28.01.2019

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara /
Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara /

W zapadającym zmierzchu świeciło czerwone logo Orlenu. A niech tam, pomyślałem. Przekonania polityczne przekonaniami, ale kawę mają przyzwoitą, bezpieczeństwo na drodze rzecz podstawowa. Zajechałem na pusty parking. Przy dystrybutorach też nie było aut. Miało się ku zimie. W środku przywitała mnie kobieta w średnim wieku i sieciowym uniformie. Poprosiłem dwa razy espresso, bo jedno to jest przecież mało na zimowy zmierzch i 150 kilometrów jazdy. Zapytała mnie, czy tankowałem. Odpowiedziałem, że nie, ale na zwierzenia mnie wzięło po godzinach samotnej jazdy i wyjechałem: „Na Circle K tankuję, jak jest, bo tam dobre hot dogi mają”.

Spojrzała na mnie znad pozłacanych okularów i powiedziała spokojnym i stanowczym tonem: „Proszę pana, Orlen jest firmą polską, płaci podatki w Polsce, pieniądze tu zostają i przyczyniają się do rozwoju. Myślę, że wszystkim nam powinno zależeć, żeby nasze pieniądze zostawały u nas, prawda?”. Trochę nieswojo mi się zrobiło, bo zima się zaczyna, zmrok, wokół lasy, miejscowość (według Wikipedii) 1050 dusz liczy, klientów na lekarstwo, a tutaj takie wzmożenie. I w dodatku ja o tych hot dogach niczym jakaś ofiara konsumpcjonizmu, podczas gdy sprawa idzie o obowiązki polskie. „Bo proszę pana, co by było, gdybyśmy wszyscy na tym Circle K, który nie wiadomo skąd jest, tankowali”...

Zrobiłem sobie te dwa espresso do jednego kubeczka, popatrzyłem w jej stronę i powiedziałem nieśmiało: „Proszę pani, ale ja tylko kawy chciałem się napić...”. Spojrzała uważnie, jakby mnie dopiero teraz dostrzegła, i powiedziała: „W takim razie przepraszam i życzę szerokiej drogi”. Wyszedłem w gęstniejący zmierzch i pojechałem na południe.

Stoi przy wyjściu na parking w naszym największym powiatowym supermarkecie. W brudnawej buraczkowej kurtce z kapturem, workowatych dżinsach i w białych, rozdeptanych sportowych butach. Daje mi kilkanaście sekund, ale gdy wyładowuję wózek do auta, zjawia się i mówi: „Nie będę ściemniał, że potrzebuję na chleb”. Kiwam głową, że ok. Podaje mi rzeczy z wózka. Na widok puszki z psim jedzeniem mówi: „W sam raz dla mnie” i próbuje się uśmiechnąć. Od czoła przez nos do brody ma świeżo zastrupioną ranę. „Co, spadochron się nie otworzył” – pytam. „Z ławki spadłem” – odpowiada. „Jak?” „Zwyczajnie. Poleciałem na ryj. Znaczy się najpierw zasnąłem”. Bierze pusty wózek z dwuzłotówką. Dorzucam mu jeszcze trochę. Kiwa głową i znów próbuje się uśmiechnąć. Rusza w głąb parkingu oświetlonego szarym, metalicznym światłem.

Parę dni później znów się spotykamy. Wygląda trochę lepiej. Strupy powoli schodzą. Mówię mu, że widać poprawę. „Tak – mówi. – Ale wczoraj znów się wywaliłem”. „No i co?” – pytam. „Nic. Do szpitala mnie wzięli. Z ulicy. Coś mi dali, kroplówkę. i wypuścili”. „Na ulicy się wywaliłeś?” „No tak. Szedłem i się wywaliłem. A potem od razu szpital. Szybko przyjechali”. Nie ma więcej niż trzydzieści parę lat i cały czas próbuje się uśmiechać. Znowu podaje mi zakupy. Zatrzymuje na chwilę butelkę wina i przygląda się nalepce. „Nie smakowałoby ci. Wytrawne” – mówię. Podaje mi resztę sprawunków i jest mi trochę głupio, że tyle tego jest, a on stoi w tych swoich spękanych podróbkach ­reeboków i kurtce z powypalanymi dziurami. Ale jestem twardy i znowu staje na dwójce z wózka i dodatkowej piątce. Obłudnie pocieszam się, że wiem, co to znaczy umierać z kaca po parodniówce. We własnym łóżku i cieple. Kiwa głową i ściąga twarz w grymas śmiechu spod tych obłażących strupów. „Miał dzwonić znajomy, że jest robota we Francji, ale nie dzwoni” – mówi tonem usprawiedliwienia. „Takiego nie wpuszczą cię do Francji” – mówię, jakbym chciał go pocieszyć. „Wiem” – odpowiada. Potem znów idzie w głąb parkingu. Jest jasny dzień i dachy samochodów wyglądają jak kolorowa kra. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2019