Łowcy skalpów

Historia, którą zajął się Roman Graczyk, jest naszą historią. Poczuwamy się do tego dziedzictwa i jesteśmy z niego dumni. Tej dumy nie podważają ani przywołane przez autora fakty, ani - tym bardziej - sformułowane przez niego "słabe hipotezy".

05.04.2011

Czyta się kilka minut

Roman Graczyk swoją polemiką stworzył okazję do powiedzenia rzeczy, których w publikowanych dotąd przez "Tygodnik" tekstach na temat "Ceny przetrwania?" zabrakło. A dodatkowy kontekst to jego wypowiedzi na wielu innych łamach (tylko w ostatni weekend gościł zarówno w "Gazecie Wyborczej", jak i "Rzeczpospolitej"). Do tej pory sądziłem, że dobry obyczaj nakazuje przyjąć założenie, iż autor publikacji broni się za jej pośrednictwem, a nie reaguje na każdą krytyczną uwagę...

Zastanawiam się również, czemu przedmiotem polemiki Graczyka nie stały się te wszystkie prasowe enuncjacje o "agentach w »Tygodniku«" i kolaboracji środowiska z PRL-em, których pełno w zachwyconych jego pracą pismach i portalach. Przecież - jak twierdzi - niczego podobnego w książce nie napisał. Czy takie interpretacje "Ceny..." mniej go bolą niż te pomieszczone na łamach "TP"?

Większość publicznych wypowiedzi Romana Graczyka utrudniła poważną dyskusję o książce, która - jak napisał ks. Adam Boniecki - rzeczywiście "może wywołać dyskusję, nie widzę jednak powodu, by miała budzić oburzenie". Trudno było nie czuć się nieswojo, czytając wypowiedzi autora, który protekcjonalnym tonem (jest go trochę i w książce) osądzał swoich bohaterów. Weźmy cytat z wywiadu w TVP Info, o jednym z byłych redaktorów "TP": "Osobiście nigdy nie ceniłem jego działalności w strukturach laikatu. Odnosiłem wrażenie, że jego podróże w tym charakterze są w sumie dość jałowe, niewiele przynoszą Kościołowi czy »Tygodnikowi«. Nie przypominam sobie, żeby interesująco relacjonował owoce tych podróży - w przeciwieństwie do Wilkanowicza. Ale na jego usprawiedliwienie trzeba dodać, że on cierpiał na syndrom poobozowy, po Mauthausen, z którego nie wyzwolił się do końca do dziś. To go w jakimś stopniu usprawiedliwia". Każde słowo komentarza na temat tych kilku zdań jest zbędne.

To, że książka Romana Graczyka mnie nie oburzyła, nie znaczy, że mi się spodobała. Autor, owszem, przystąpił do pracy w porozumieniu z redakcją, jednak to wyłącznie on odpowiadał za kształt i zawartość książki. Nie wypierając się naszego udziału w jej powstawaniu, rezerwowaliśmy sobie prawo do tego, żeby ją ocenić w sposób suwerenny. I prawo do tego, by powierzyć jej zrecenzowanie najwybitniejszym historykom zajmującym się dziejami PRL: Andrzejowi Friszkemu i Andrzejowi Paczkowskiemu (warto przypomnieć, że jeszcze pół roku temu właśnie z tą dwójką Roman Graczyk przeprowadzał rozmowę dla "Tygodnika" o zaangażowaniu intelektualistów w komunizm). To, że podczas rozmowy obaj książkę skrytykowali, nie wynikało (co sugerował w "Rzeczpospolitej" Piotr Zaremba) z chęci sprawienia przyjemności redakcji. Gdyby Friszke i Paczkowski Graczyka chwalili, wydrukowalibyśmy rozmowę z nimi tak samo - po prostu mamy zaufanie do ich kompetencji.

O powstaniu tej książki myślano w "Tygodniku" od dawna i nie było w tej kwestii sporu między "starymi" i "młodymi" redaktorami.

Mówiąc najkrócej: w związku z pojawiającymi się tu i ówdzie lustracyjnymi "sensacjami" dotyczącymi środowiska, chciano jego historię opisać także przy wykorzystaniu akt SB - nie żeby kogokolwiek lustrować, ale żeby poszerzyć dotychczasową perspektywę. To, że można i trzeba w pisaniu o dziejach najnowszych korzystać z akt SB, pokazywał sam Graczyk w swojej poprzedniej książce "Tropem SB", gdzie obraz wyłaniający się z teczek uzupełniały dokumenty z innych źródeł, a także oczywiście rozmowy z ludźmi, których esbeckie notatki dotyczyły.

Nie mieliśmy przy tym poczucia, że chodzi o "gorące kartofle", jak to ujął w jednej ze swoich wypowiedzi autor; przeciwnie - i przed rozpoczęciem przez niego pracy, i teraz żyliśmy i żyjemy w przekonaniu, że historia pisma broni się sama. Jej bohaterowie - również. To nie jest "cukierkowa legenda", jak napisał w "Rzeczpospolitej" Robert Krasowski i jak zdaje się sądzić także Roman Graczyk.

Ojcowie Założyciele "TP" byli klasycznymi polskimi realistami, takimi jak Czartoryski, Wielopolski czy Bobrzyński - pisał o tym Krasowski. Z poczucia obowiązku wobec wspólnoty - wspólnoty języka, kultury, religii wreszcie - podjęli grę, z której wyszli zwycięsko. A że w swoich zmaganiach, osobistych i grupowych, z systemem PRL-u mogli popełniać błędy? Na tym polega pasjonująca historia wyznaczanych wciąż na nowo granic kompromisu, zawsze niepewnych, ryzykownych. Na tym polega powaga politycznego myślenia wbrew tym, którzy kompromisami się brzydzą. Świetnie rozumieli to ówcześni czytelnicy "Tygodnika" - nikt z nich nie traktował pisma jako części sytemu.

Niestety, niezależne ośrodki nie prowadziły wówczas badań czytelnictwa. Jak więc odpowiedzieć na zarzuty autora, że teksty na łamach "TP" namawiały czytelników do wiary w komunizm? Niby wszyscy wiedzą, że tak nie było, ale on nie daje wiary. Podrzućmy mu więc (i podobnie myślącym) materiał dowodowy. Cóż bowiem znaczą owe - przytaczane przez Romana Graczyka - cytaty z "Tygodnikowych" wstępniaków z lat 60.?

Oto odpowiedź zawarta w "Ocenie Tygodnika Powszechnego za rok 1963", dokumencie Biura Administracyjnego KC PZPR, opublikowanym przez Andrzeja Friszkego w najnowszym numerze miesięcznika "Więź". Raport poufny, wydany w siedmiu egzemplarzach, pewnie dla Gomułki i paru ważniejszych aparatczyków. Cytat:

"Minęły czasy, w których »Tygodnik Powszechny« krytykował w sposób otwarty stosunki w naszym kraju, zamieszczał wypowiedzi jednoznacznie wrogie pod adresem marksizmu, ateizmu. Obecnie krytyka tego rodzaju przybrała formy bardziej zamaskowane, wycinkowe, okrężne. Jedną z metod krytycznych stosowanych obecnie przez »Tygodnik« jest np. ogólnikowość twierdzeń i dwuznaczność sformułowań. Publikując materiały dwuznaczne i ogólnikowe, redakcja nie bez słuszności liczy na określoną postawę ideową czytelników, dzięki której ogólne rozważania nabierają w czytaniu konkretnych podtekstów, a myśli dwuznaczne stają się przeważnie jednoznacznie skierowane przeciwko socjalizmowi.

Podobna w swych założeniach jest szeroko stosowana w »Tygodniku« metoda działania »na konkret«. Polega ona na publikowaniu artykułów niezwykle konkretnych, wręcz przeładowanych wszelkiego rodzaju informacją. Komentarz w tych artykułach jest ograniczony do minimum. Właściwie pozostawiony czytelnikom. Redakcja znowu milcząco odwołuje się do określonej postawy ideowej odbiorców, która to postawa ma zagwarantować odpowiedni wybór i interpretacje faktów. Ten swoisty obiektywizm jest równie wyrafinowany, jak skuteczny propagandowo".

Współczesnemu interpretatorowi "Tygodnikowych" tekstów wypadałoby życzyć choćby bladego pojęcia o "postawie ideowej" pisma i jego czytelników w tamtych czasach.

Czym innym jednak pytanie o grę z systemem, a czym innym oskarżenie kogoś o współpracę z SB. Dokumenty przedstawione przez Graczyka nie pozwalają na postawienie Halinie Bortnowskiej, Mieczysławowi Pszonowi, Markowi Skwarnickiemu i Stefanowi Wilkanowiczowi zarzutów, jakie są dziś formułowane w mediach, także przez autora "Ceny przetrwania?". Jak powiedział Andrzej Friszke (powtórzmy: w swoich publikacjach korzystający z archiwów byłej SB jako jednego z podstawowych źródeł), "w takich kwestiach nie wolno się zdawać na domysły. Wydajemy wyrok na te osoby wobec współczesnych i potomnych, więc nie możemy sobie pozwolić na własne wyobrażenia". Moim zdaniem kontakt z SB nie oznaczał automatycznie współpracy z nią. W tej kwestii, wbrew swoim zastrzeżeniom, autor wyciąga wnioski na podstawie "kwitów z knajpy".

Trudno się oprzeć wrażeniu, że Roman Graczyk, który - sam tak twierdzi w książce - nie znalazł żadnych dowodów wpływu SB na linię "Tygodnika", stara się uzasadnić swoją żmudną pracę w sposób przekraczający historyczne standardy: rzuca mediom na pożarcie skalpy "współpracowników". I wikła się w semantycznych rozważaniach na temat tego, co znaczy "współpraca". A w polszczyźnie to słowo znaczy zupełnie coś innego, niż wynika z pedantycznej metodologii autora. Niebezpiecznie blisko mu w tej kwestii do Andrzeja Romanowskiego, który na łamach "Gazety Wyborczej" dowodzi, że współcześnie kolaboracją jest skażony każdy kontakt z IPN.

Jest także coś, co nazwałbym pułapką polityczności. Graczyk traktuje "Tygodnik" w PRL jako instytucję czysto polityczną, funkcjonującą bez mała jako substytut partii opozycyjnej. Nie mówię, że "Tygodnik" nie spełniał także tej roli, ale redukując jego znaczenie wyłącznie do niej (robią to zresztą właściwie wszyscy uczestnicy debaty wokół "Ceny przetrwania?"), przestaje się rozumieć najgłębsze motywacje jego redaktorów. Działalność na polu kultury i religii była dla nich czymś absolutnie podstawowym. W tym właśnie sensie Czesław Miłosz nazwał to pismo "wybrykiem natury".

Redaktorzy "TP" byli katolikami głęboko zaangażowanymi w wielką sprawę odnowy Kościoła, bycie we wspólnocie Kościoła stanowiło dla nich doświadczenie nie mniej istotne niż bycie we wspólnocie narodowej. W rozważaniach, czy Sobór był, czy nie był na rękę komunistom, kompletnie się ten wątek pomija. Dzięki soborowym przemianom, dekretowi o wolności religijnej czy ekumenizmie Jerzy Turowicz, jego współpracownicy i przyjaciele mogli wreszcie oddychać w Kościele pełną piersią. A po 1989 r. - wolnością, na którą w czasach "dyktatury ciemniaków" bez złudzeń, ale i nie bez nadziei ciężko zapracowali. Jak to realiści.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, publicysta, autor wywiadów, kierownik działu Kultura. W „Tygodniku” od 1988 r., Współtwórca telewizyjnych cykli wywiadów „Rozmowy na koniec wieku”, „Rozmowy na nowy wiek” i „Rozmowy na czasie” (TVP).… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2011