Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
znów mam poczucie Pańskiej obecności,
tak intensywnej niedawno w Krakowie.
Nawet bowiem, gdy Pański telefon już milczał
i nie dudnił pod stropem śmiech nieujarzmiony
- byłem pewien, że gdybym skręcił, jadąc Dietla,
wpierw w Sebastiana, i w Bogusławskiego,
i nacisnął na dzwonek, usłyszałbym stuk laski,
a głos tubalny od progu zadałby pytanie:
- Panie Jerzy, to czego się dziś napijemy?
Tu, w Krasnogrudzie, gdzie jezioro Hołny
przepływał Pan na przestrzał do dworu Mejera
i szalał z pożądania i onieśmielenia
wobec rudej boginki, z której parapetu
o świcie zeskakiwał, och, szczęśliwy rywal,
gdzie podjęta w raptownym przypływie rozpaczy
na zakurzonym strychu rosyjska ruletka
mogła przekreślić, czego Pan dokonał
potem w swym długim, pracowitym życiu,
odebrać Panu wszystkie późniejsze kobiety,
księgi, podróże, cierpienia, honory...
- tu, w Krasnogrudzie, w zarośniętym parku,
nad Gaładusią, w pobliskich Żegarach,
gdzie student ze sztucera strzelał do perkozów
(i wyrzucał to sobie zawsze, jak zabicie
wodnego węża, świętego na Litwie),
unosi się Pan nad nami,
czuję na sobie uważne spojrzenie
- i wiem, że jest Pan szczęśliwy i dumny,
że tak nam się podoba w Pańskiej okolicy.
Miejscowi, zapytani o drogę do dworu:
"- Panie, jaki to dwór, to szopa.
To teraz pono wykupiły Żydki.
Żydki, wiadomo, chytre.
Odremontują. Będą trzepać kasę".
To Polska, co do której nie żywił Pan złudzeń
- dlatego miała Pana za zdrajcę, Litwina,
masona i Bóg wie kogo jeszcze.
Czy zasługują na to prawdziwi Polacy,
by mieć u siebie nazwy tak cudowne,
jak Szejpiszki, Wiłkupie, Budwieć, Użmauda,
Poszeszupie, Poćkuny, Wierśnie, Żubronajcie?
(A do tego po drodze rzeczułka Marycha?)
Przy drogach krzyże, na leśnych rozstajach,
metalowe, drewniane, na kamiennych ławach.
Dużo ich. Jeden postawiony
dokładnie w roku mego urodzenia,
z prośbą: "Jezui, zmiłuise nad nami. J.C. 1950 R"
Na innym napis w magicznym języku,
zgłoski dla nas tajemne, które Pan rozumiał:
"VIEŠPATIES GARBEI,
LAIMEI GIMTINES,
PROTEVIU GODAI,
DŽIAUGSMUI GYVUJU.
KAPČIAMIESTIS -
- DUSNYČIA"
- czy były wysłuchane?
Kamienie uronione przez ciężkie moreny
leżą w rowach, wśród żyta, na leśnej polanie.
- Gdybyśmy opróżnili butelkę bourbona,
jak się zdarzało na Niedźwiedzim Szczycie,
wznieślibyśmy z tych głazów
napowietrzną wieżę i wypatrywali
watah dzielnych Jaćwingów.
Jak Pan mówił, najwięcej tutaj drzew liściastych:
dęby, buki, olszyna, graby, lipy, brzozy
- choć o zachodzie najogniściej płoną
lichtarze rudych sosen.
Pachną ziół kadzidła.
Ale nade wszystko obłoki!
"Obłoki, straszne moje obłoki".
Miał Pan rację - nigdzie nie zobaczysz
tak skłębionych obłoków.
Suną jak bataliony dawno rozproszone,
jak maruderzy podniebnych potyczek,
wlokąc za sobą tabory błękitu.
Pod nimi krążą bezgłośne bociany,
nad łąką pośród lasu echo niesie klangor
niewidocznych żurawi.
Kaczki się podrywają z klaskaniem do lotu.
Woda odbija niebo - to samo, co wtedy.
Znowu Pan widzi ostro i wyraźnie:
szuwary, dzikiego łabędzia, wysokie sosny, obłoki.
Żegary - Krasnogruda, 2-8 sierpnia 2007