Liczenie, które boli

Prof. Jacek Leociak, historyk holokaustu: Badając powiat po powiecie, będziemy mogli się zbliżyć do odpowiedzi na pytanie, ilu Żydów zabili Polacy podczas niemieckiej okupacji. Wciąż jesteśmy na początku tej drogi.

06.03.2016

Czyta się kilka minut

Żydowska mieszkanka Bielska Podlaskiego i żołnierze niemieccy, koniec czerwca 1941 r. / Fotokopia zdjęcia ze zbiorów Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach
Żydowska mieszkanka Bielska Podlaskiego i żołnierze niemieccy, koniec czerwca 1941 r. / Fotokopia zdjęcia ze zbiorów Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach

ANNA GOC: Jan Tomasz Gross twierdzi, że podczas II wojny światowej „Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców”. Jak w ogóle oszacować, ilu Żydów zabili wtedy Polacy?

JACEK LEOCIAK: Musimy zacząć od tego, ilu Żydów mieszkało w Rzeczypospolitej w chwili wybuchu II wojny światowej. Szacuje się tę liczbę na 3,3 mln, czyli ok. 10 proc. obywateli Polski. Tuż po wojnie nie przeprowadzono generalnego spisu ludności, więc liczbę Żydów, którzy ją przeżyli, określamy na podstawie szacunków demograficznych, bazując na cząstkowych źródłach statystycznych. W Centralnym Komitecie Żydów w Polsce, który aż do likwidacji w 1950 r. był naczelną reprezentacją Żydów polskich po wojnie, funkcjonował Wydział Ewidencji i Statystyki. Gromadzono tam dane z lokalnych komitetów żydowskich, gdzie rejestrowali się ocaleni, a także spisy członków ziomkostw, czyli osób mieszkających przed wojną w jednej miejscowości, a po wojnie rozproszonych w różnych miejscach. Tam spływały informacje o Żydach repatriowanych z ZSRR i przebywających w obozach. Musimy pamiętać, że nie wszyscy Żydzi się rejestrowali, a niektórzy mogli rejestrować się kilkakrotnie w różnych komitetach, zmieniając miejsce zamieszkania. Ze świadomością niekompletności tych źródeł i trudności interpretacyjnych możemy przyjąć, że wojnę przeżyło od 360 tys. do 500 tys. polskich Żydów, czyli ok. 11 proc. przedwojennej populacji. Spośród nich od 216 tys. do 350 tys. przeżyło wojnę na terenie Związku Sowieckiego.

A na terytorium okupowanej Polski? 

Tu ocalało od 80 tys. do 120 tys. Żydów. W tej liczbie są osoby, które po wojnie nie ujawniły swej tożsamości i nie zarejestrowały się w komitetach żydowskich. Mówiąc o terytorium Polski, bierzemy pod uwagę tzw. Generalne Gubernatorstwo i okręg Białystok. Pomijamy tzw. dystrykt Galicja, obejmujący także Lwów.

Ilu z tej grupy ocalałych przeżyło w ukryciu, po tzw. stronie aryjskiej?

Można przyjąć, że od 30 tys. do 60 tys. Reszta, czyli od 20 tys. do 40 tys., przetrwała niemieckie obozy, a od 10 tys. do 15 tys. przeżyło w lesie, w partyzantce czy w tzw. obozach rodzinnych, w których Żydzi się chronili. Mając te dane, możemy dopiero szacować, ilu Żydów zginęło spośród tych, którzy ocaleli z pierwszej i drugiej fazy Zagłady – tj. przeżyli getta i uniknęli deportacji do obozów zagłady – i którzy byli właśnie po tzw. stronie aryjskiej, gdy zaczynała się trzecia faza.

Z jakich źródeł można tu korzystać?

Mamy dostęp do żydowskich opracowań statystycznych, mówiących o liczbie osób wywiezionych z gett do obozów zagłady (dane pochodzące z Judenratów). Zachowały się także akta niemieckich starostów powiatowych (niem. Landräte) i dokumenty żandarmerii niemieckiej. Mamy materiały policji granatowej, źródła AK-owskie (wywiad, prasa konspiracyjna), bogate źródła oral history (przede wszystkim wywiady z USC Shoah Foundation, czyli tzw. archiwum Spielberga, zawierające z górą 52 tys. relacji), wreszcie – relacje ocalonych Żydów z zespołu 301 archiwum ŻIH. Istotnym źródłem są tzw. sierpniówki [tak określa się procesy osób oskarżonych generalnie o kolaborację z Niemcami – w tym o udział w zabijaniu Żydów – które po 1944-45 r. prowadzono na podstawie dekretu PKWN z sierpnia 1944 r. – red.]. Z dostępnych źródeł wynika, że na terenie GG i okręgu Białystok liczba Żydów przed zakończeniem drugiej fazy Zagłady mogła wynosić łącznie ok. 1,6 mln osób.

Co nam daje ta liczba?

Szymon Datner – uczestnik powstania w getcie w Białymstoku, który przeżył wojnę, historyk Żydowskiego Instytutu Historycznego – założył, że co dziesiątemu Żydowi spośród tych 1,6 mln, którzy żyli po drugiej fazie Zagłady, udało się uciec przed trzecią fazą na tzw. stronę aryjską.

Dlaczego akurat 10 procent?

To teoretyczne założenie. Podkreślam to bardzo mocno – tylko estymacja, czyli wnioskowanie statystyczne, a nie „spis z natury”. Wiemy, że proporcje między deportowanymi a uciekinierami były różne, w zależności od specyfiki lokalnej. Wiadomo, że Żydzi bronili się przed deportacjami do obozów zagłady, próbowali uciekać z pociągów. Historyk taki jak Datner, który przejrzał setki dokumentów i badał całe serie indywidualnych relacji, widział, że pewne mechanizmy się w nich powtarzały: jeśli w trzech-czterech badanych gettach uciekła grupa licząca ok. 10 proc., to można przyjąć, że z całego tego terytorium – GG plus okręg Białystok – uciekło też 10 proc. A to oznacza, że deportacji uniknęło ok. 160 tys. Żydów. Wiemy też, że wojnę po tzw. aryjskiej stronie przeżyło nie więcej niż 30 tys. do 60 tys. Żydów. A to oznacza, że „brakuje” nam od 100 tys. do 130 tys. osób.

Jakie scenariusze są możliwe w przypadku tych osób? 

Niewątpliwie część zmarła na skutek potwornych warunków, w jakich się ukrywali od 1942 r. przez kolejne dwa lata. Część zrezygnowała z ukrywania się i wróciła tam, gdzie mogła – czyli do tzw. gett zbiorczych, które Niemcy stworzyli po likwidacji wcześniejszych gett. Mamy też wiele świadectw, m.in. z Warszawy, że Żydzi, którzy przeszli na stronę aryjską, wracali do gett jeszcze przed rozpoczęciem akcji deportacyjnej, więc część mogła zostać wywieziona do obozów i tam zginąć. I jest jeszcze ostatnia możliwość: mogli zostać zabici po stronie aryjskiej.

W jakich okolicznościach? 

Tuż po akcjach deportacyjnych Niemcy organizowali obławy na tych, którzy zdołali uciec. Wyłapywali Żydów, głównie w lasach, i rozstrzeliwali. Uczestniczyła w tym niemiecka żandarmeria, wspierana przez polską policję granatową i przez lokalne służby, takie jak wiejska straż pożarna czy junacy z Baudienstu (Polacy wcieleni przymusowo do tzw. Polskiej Służby Budowlanej). Część Żydów, która w trzeciej fazie Zagłady znalazła się po tzw. stronie aryjskiej, zginęła na skutek denuncjacji – miejscowa ludność donosiła Niemcom, gdzie ukrywają się Żydzi, a Niemcy ich łapali i zabijali. Wreszcie, ostatnią formą były mordy bezpośrednie. Na te wszystkie formy działań przeciw Żydom mamy poświadczenia źródłowe.

Są jakieś szacunki liczbowe, które pokazałyby, jaki udział w sąsiedzkich mordach mogli mieć Polacy? 

Mamy tylko tę liczbę od 100 tys. do 130 tys. „brakujących” Żydów. Ale nie wiemy, jaki procent z nich zginął z rąk polskich. Ta liczba, powtórzę, powstała na drodze kolejnych przybliżeń i mówi, ilu Żydów mogło zginąć po tzw. stronie aryjskiej. I choć jest w pewnym stopniu wciąż wirtualna, to z całą pewnością, na podstawie przyjętej metodologii, możemy dziś powiedzieć, że liczba zamordowanych tak Żydów może wynieść raczej nie mniej niż 100 tys., ale też nie więcej niż 130 tys., na pewno nie ćwierć czy pół miliona. Ale także nie może ona wynosić np. 20 tys. osób – na pewno sporo więcej.

Czyli możemy dziś powiedzieć, że ofiarami denuncjacji i zabójstw, za które odpowiedzialność ponoszą nie tylko, lecz także Polacy, padły dziesiątki tysięcy Żydów, ale już nie setki tysięcy. Jeśli jednak mam ocenić, ilu z tych dziesiątków tysięcy Żydów zabili Polacy, to muszę otwarcie powiedzieć, że nie wiem.

To co zatem wiemy?

Nasze Centrum Badań nad Zagładą Żydów prowadzi od kilku lat badania w wybranych powiatach, które należały wtedy do GG. Chcemy się dowiedzieć, jak wyglądały tam relacje polsko-żydowskie: jakie przyjęto strategie pomocy, ratunku i przetrwania, ale też jak działały mechanizmy Zagłady. Materiał czerpiemy z różnych źródeł: żydowskich, niemieckich i polskich. To np. dokumentacja administracji niemieckiej, należąca do Landrätów, księgi rozkazów policji granatowej, niemieckie źródła sądowe czy dokumenty z procesów sierpniowych. Korzystamy też z relacji ocalonych Żydów, wśród których są dzienniki, zapiski, autobiografie, czasem powstałe w czasie Holokaustu, a od 1944 r. zbierane przez powstałą w Lublinie Centralną Żydowską Komisję Historyczną. Wśród tych relacji od początku były i takie, które zawierały informacje o tym, że Polacy mordowali Żydów. Badając w ten sposób powiat po powiecie, będziemy mogli, jak sądzę, zbliżyć się do odpowiedzi także i na to pytanie: ilu Żydów zabili Polacy? Tak czy inaczej, będą to zawsze tylko szacunki. Wciąż jednak jesteśmy na początku tej drogi.

Są jakieś cząstkowe wyniki tych badań? 

Prof. Barbara Engelking zajmuje się powiatem bielsko-podlaskim, który nie należał do Generalnego Gubernatorstwa, lecz do Bezirk Bialystok. Na podstawie różnorodnych źródeł, które wyliczyłem wcześniej, udało się jej na razie udokumentować los 1004 Żydów, spośród których wojny nie przeżyło 615 osób, czyli ok. 61 proc. Warto jednak pamiętać, że większość żydowskich mieszkańców powiatu zginęła w niemieckich obozach zagłady bezimiennie. Zatem: na podstawie materiałów źródłowych wiemy, że 158 spośród tych 1004 zostało wydanych przez sąsiadów, 189 złapanych przez sąsiadów i doprowadzonych do Niemców na pewną śmierć. W tym powiecie trudno jednoznacznie powiedzieć, że na śmierć wydali ich Polacy, gdyż żyła tam spora mniejszość białoruska. I dalej: wiemy też, że 37 Żydów zostało bezpośrednio zamordowanych przez sąsiadów. Nie mamy potwierdzenia, jak zginęło 231 Żydów, ale wiemy, że na pewno nie przeżyli wojny. Ocalało 265 osób: 71 ukrytych w jednym miejscu, 118 wędrujących, 23 w partyzantce, 8 na aryjskich papierach, o 45 nie mamy danych.

Na podstawie badań kilku powiatów nie możemy jednak wnioskować o sytuacji na terenach całego GG. 

Ale te przykłady upoważniają nas, by dokonywać ekstrapolacji. Mówiąc o Zagładzie, o tym, ile osób zginęło, a także o tym, że prócz Niemców, którzy wymyślili Holokaust i go przeprowadzili – czego nikt nie kwestionuje – musimy powiedzieć, że do Zagłady dorzucili się też Polacy. Ale w jakiej mierze, w jakiej części? Nie sposób precyzyjnie odpowiedzieć. To zasadnicza trudność. Jednym biegunem szaleństwa jest mówienie, że wszyscy Polacy mieli w głowach tylko to, aby zabijać Żydów i na nich się wzbogacać. Drugim – że wszyscy Polacy szlachetnie i heroicznie pomagali Żydom. To dwa bieguny toczącej się debaty publicznej.

Zbierając materiał do reportażu w jednej z podkrakowskich wiosek, usłyszałam, że w każdym domu ukrywano Żydów. 

Jeśli wszyscy pomagali, to można zapytać: gdzie podziali się ci uratowani Żydzi? Albo ich potomkowie? Owszem, duża grupa od razu po wojnie wyjechała z Polski. Dlaczego? To już inna historia.

Prof. Jan Żaryn powiedział w styczniu tego roku, podczas panelu zorganizowanego przez Annę Fotygę w Brukseli, że Polaków aktywnie ratujących Żydów, a więc świadomie narażających siebie, swoją rodzinę i sąsiedzką wspólnotę na śmierć, było „nawet milion, a może i więcej niż milion”. Yad Vashem do stycznia tego roku przyznał Polakom 6620 Medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, co daje nam pierwsze miejsce w świecie. Tylko tyle? Aż tyle! A może prof. Żaryn za ratujących uznał tych, którzy po prostu nie wydawali? Jeśli tak – to uważam, że liczba „milion” jest zdecydowanie zaniżona.

Według Żaryna pomaganie Żydom stało się „de facto jednym z celów Polskiego Państwa Podziemnego”. Wyłania się z tego obraz setek tysięcy Polaków („nawet więcej niż milion”), którzy w szalejącym terrorze niemieckim zajmują się pomaganiem Żydom, jakby to był okupacyjny zwyczaj, coś zupełnie normalnego, powszedniego. I tu napotykamy zasadniczą sprzeczność, powiedziałbym – logiczną. Ratowanie Żydów było aktem najwyższego heroizmu, a nie powszechną normą zachowania.

To się wyklucza?

Trudno mówić o powszechnym heroizmie. Owszem, byli Polacy, którzy heroicznie ratowali Żydów. Ale wyolbrzymianie pomocy uderza przede wszystkim w tych, którzy rzeczywiście pomagali, gdyż odbiera im znamiona heroizmu, banalizuje ich czyny.

Timothy Snyder w „Czarnej ziemii” pisze o garstce Sprawiedliwych. 

Bo tu – podobnie jak w przypadku Polaków, którzy zabijali Żydów – również nie jesteśmy w stanie podać pewnych, wiążących liczb. To jest trudne w podwójnym sensie. Po pierwsze dlatego, że materia historyczna jest niejasna – nie zawsze można do niej dotrzeć, źródła są niekompletne, dane zatarte, musimy więc stawiać hipotezy. Ale trudność polega również na tym, że to materiał bardzo bolesny, traumatyczny.

Dlatego kolejne książki Grossa wywołują burzę? 

To fenomen Grossa i jego – moim zdaniem – „błogosławiona” robota nie tylko dla naszej historiografii Holokaustu, ale w ogóle dla polskiej refleksji humanistycznej. Gross prowokuje. Ale ma też świetny słuch. Słyszy pewne rzeczy, które inni, zajmujący się tą tematyką, słyszą później. I wystawia je na światło dzienne. Przykładem historia pogromu w Jedwabnem. Historycy wiedzieli o nim od kilkudziesięciu lat, Szymon Datner opisywał tę historię w latach 60. XX wieku i pisał wprost, że za pogrom odpowiadali Polacy. Tyle że ta wiedza została w gabinetach.

Prawda nie mogła się przebić? 

Być może. Gross pisze, że cztery lata zajęło mu uświadomienie sobie, co stało się w Jedwabnem. Że owszem, czytał świadectwa, ale fakty do niego nie docierały. Ten sam problem mieli być może Datner i garstka historyków, którzy zajmowali się tym tematem przed Grossem. On wydobywa rzeczy – nieznane albo znane, lecz „przysypane niepamięcią”, których wolimy nie ruszać – i mówi o nich głośno. Ma strategię dentysty, który wyrywa zęby bez znieczulenia.

Polscy historycyprzychylają się do tej metody?

Ja tak, ale jestem w mniejszości.

Jaka jest inna?

Mówienie o tym, co się działo, ostrożnie, spokojnie i stopniowo.

Jak Pan uzasadni metodę radykalną?

Norwid w traktacie „Milczenie” pytał: „Czy śpiącego można przebudzić grzecznie?”. To ważne pytanie w kontekście problematyki, o której rozmawiamy. Czy można grzecznie obudzić polskie społeczeństwo, odsłaniając stosunki polsko-żydowskie takimi, jak one były w czasie II wojny światowej?

W książkach na temat Zagłady jest sporo uogólnień, zwłaszcza w zakresie liczb, typu: „dużo Polaków pomagało” albo „niewielu pomagało”. 

Znaczną część spośród tych twierdzeń nie sposób opatrywać szczegółową dokumentacją statystyczną, dlatego często stosuje się kwantyfikatory ogólne. I musimy rozstrzygać, co to znaczy, że dużo Polaków pomagało albo że niewielu pomagało. To przecież twierdzenia względne. Dużo – w stosunku do czego? W stosunku do liczby obywateli Polski? W stosunku do liczby Żydów, którzy oczekiwali tej pomocy? A może w stosunku do tych, którzy dzięki tej pomocy ocaleli? Albo którzy mimo tej pomocy zginęli?

Dlatego wielu z nas boi się liczb?

Liczby pokazują skalę zła, pokazują zaangażowanie się w zło ze strony zwykłych ludzi. Z drugiej strony, liczba 6 milionów ofiar stanowi dziś figurę Zagłady, bez której o Holokauście nie da się rozmawiać. Dla strony żydowskiej liczby też odgrywają ważną rolę.

Spektakularnym przykładem zawyżania liczby ofiar jest Auschwitz-Birkenau, gdzie na początku podawano liczbę aż 4,5 mln zamordowanych. Dopiero później, bardzo powoli, ona się zmniejszała, aż wreszcie Franciszek Piper – znakomity badacz i archiwista Muzeum KL Auschwitz, który przekopał się przez wszystkie możliwe archiwa – zredukował liczbę ofiar tego obozu do 1,1 mln. W tym nie mniej niż 960 tys. Żydów, ale też nie więcej niż milion. Wówczas odezwały się głosy, że on bezcześci pamięć ofiar, obniżając dane. Tylko jak to rozumieć: skoro obóz Auschwitz-Birkenau pochłonął 4,5 mln ofiar, to jest to Apokalipsa, ale jeśli zginęło „tylko” milion ludzi, ma to być mniejsze cierpienie? Mniejsze zło? Mniejsza Apokalipsa? ©℗

Prof. Jacek Leociak / Fot. M. Starzyński

PROF. JACEK LEOCIAK (ur. 1957) jest historykiem literatury, kierownikiem Zespołu Badań nad Literaturą Zagłady w Instytucie Badań Literackich PAN, członkiem zespołu Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Wyróżniony m.in. Nagrodą im. Giedroycia (2003 r.) i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2008 r.). Za książkę „Doświadczenia graniczne. Studia o dwudziestowiecznych formach reprezentacji” nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2016