Lekkoatletom wbrew

Prestiżową nagrodę pianistyczną Gilmore Artists Award otrzymał Rafał Blechacz. Co cztery lata, po tajemnych nasłuchach, analizach, przyglądaniu się – elitarne grono jurorów wskazuje: ten jest waszą obietnicą.

13.01.2014

Czyta się kilka minut

Nikt się nie spodziewał, ale w przypadku tej nagrody to akurat standard. W minionym tygodniu Rafał Blechacz został siódmym w historii laureatem prestiżowej Gilmore Artists Award. Jej niezwykłość nie sprowadza się wcale do zawrotnej sumy 300 tysięcy dolarów, za pomocą której fundacja chce wywrzeć wpływ na dalszą karierę uhonorowanego pianisty. Bardziej unikatowe jest niespieszne tempo i tajemnicza aura, która spowija finalizowany raz na cztery lata konkurs.

– Na świecie mamy dziś setki takich muzycznych rywalizacji – mówi „Tygodnikowi” Daniel Gustin, dyrektor Irving S. Gilmore Keyboard Festival. – Niestety, większość z nich posiłkuje się tylko migawkami, które pozwalają uchwycić artystę w zaledwie kilku ulotnych chwilach, grającego przy tym bardzo konkretny repertuar. Moim zdaniem takie podejście nie zawsze przynosi najlepsze owoce. Dlatego stworzyliśmy alternatywę.

Jury przyznające Nagrodę Gilmore’a śledzi więc swoich kandydatów latami. Słucha dziesiątek nagrań i niepostrzeżenie zakrada się na kolejne koncerty. Sprawdza, jak pianista radzi sobie z różnym repertuarem, akustyką i publicznością. Przygląda się, jakie wnioski wyciąga artysta i jakie decyzje podejmuje na swojej artystycznej ścieżce.

– Daje nam to kompletny obraz – tłumaczy Gustin. – Dzięki niemu możemy ocenić nie tylko umiejętności, ale także potencjał, jaki drzemie w każdym z kandydatów. To już nie jest migawka. To już nie są zawody lekkoatletyczne, gdzie jedna chwila decyduje o tym, czy wygrywasz, czy przegrywasz.

Być może ten sportowy charakter sprawia, że nasz Konkurs Chopinowski potrafi budzić tyle emocji (także tych negatywnych, jak w przypadku zwycięstwa Julianny Awdiejewej), a Nagroda Gilmore’a odbierana jest zawsze jako miła niespodzianka.

– Tutaj jest tylko zwycięzca, ponieważ nikt nie wie, kto w ogóle był brany pod uwagę – wyjaśnia Gustin. – W naszym konkursie nie ma więc przegranych.

SZOK I NIEDOWIERZANIE

– Pamiętam, że byłem wtedy w hotelu w Nowym Jorku – opowiada nam David Owen Norris, brytyjski pianista i pierwszy laureat nagrody. – Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Za drzwiami stało dwóch mężczyzn w garniturach i ekipa telewizyjna. Kompletna niespodzianka. „Gratulacje – powiedział jeden z nich – wygrał pan”. „Świetnie – odpowiedziałem – A teraz proszę mi wyjaśnić, kim panowie tak właściwie są?”.

Wygrana Nagrody Gilmore’a to zawsze szok i niedowierzanie. Organizatorzy przyznają z dumą, że jeszcze żadnemu pianiście nie udało się przewidzieć swojego zwycięstwa. Nie inaczej było w przypadku Rafała Blechacza, który o swoim sukcesie dowiedział się w Berlinie.

– Był przekonany, że nasze spotkanie będzie dotyczyło jego repertuaru na festiwalu, na który go zaprosiliśmy – mówi Gustin. – Nie miał bladego pojęcia, że w ogóle rozpatrywaliśmy jego kandydaturę. Był mocno zaskoczony.

Zanim Polak zdążył dojść do siebie, najważniejsze media na całym świecie już publikowały jego zdjęcia, zachwalając wielki talent. Prawdopodobnie szybko się to nie zmieni, a opasły kalendarz pianisty jeszcze gęściej zapełnią daty występów w salach koncertowych całego świata. Cały pianistyczny świat solidarnie komplementuje talent naszego rodaka.

– Rafał zachwycił nas od samego początku – przyznaje Gustin. – Jest nie tylko zaawansowanym technicznie artystą, na świecie żyje przecież ich wielu – lecz także człowiekiem, który wydobywa duchowe i emocjonalne sedno wykonywanych kompozycji. Potrafi w nadzwyczajny sposób transmitować muzykę przez rozświetloną rampę sali koncertowej wprost do serca publiczności.

O wielkich umiejętnościach Blechacza mówi również Ralf Gothóni, który Nagrodę Gilmore’a odebrał w 1994 r. Fiński wirtuoz przestrzega jednak młodszego kolegę przed potencjalnie zgubnymi skutkami tak olbrzymiego triumfu.

– W tym momencie najmocniej życzę Rafałowi inteligentnego agenta – mówi Gothóni. – Człowieka, który nie będzie myślał tylko o tym, jak zdobyć jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie. Muzycy, którzy wygrywają wielkie konkursy, znają zagrożenia płynące z takich zwycięstw i ten nagły, nierzadko nieracjonalny, poziom uwagi i oczekiwań, którymi zaczynają ich obdarzać zarówno krytycy, jak i publiczność. Na szczęście Rafał ma już doświadczenie po wygranej w Konkursie Chopinowskim, więc jego przyszłość rysuje się w jasnych barwach. Bardzo mu tego życzę.

300 TYSIĘCY POMYSŁÓW

Ideą fundacji wypełniającej testament umuzykalnionego filantropa Irvinga S. Gilmore’a nie jest wcale nagradzanie tych uznanych i najbardziej wybitnych. Jak twierdzi Daniel Gustin, przy takiej liczbie fantastycznych instrumentalistów musiałoby się to sprowadzać do tradycyjnych, „lekkoatletycznych” zawodów. Celem jury, któremu przewodzi, jest więc wybranie artysty, któremu taka nagroda może najbardziej pomóc. Istotny jest więc zarówno potencjał i osobowość, jak i niewspółmierna do talentu rozpoznawalność.

Gdy pytam, czy przewodzenie Polaków w tym zaszczytnym gronie laureatów powinno być dla nas tylko pretekstem do narodowej dumy, czy także do zrewidowania strategii promowania polskich artystów za granicą, Gustin unika odpowiedzi. Zamiast tego zwraca uwagę, że ów „polski pierwiastek” to nie tylko nazwiska laureatów: Anderszewskiego (2002 r.) i Blechacza, lecz również sukces jury Konkursu Chopinowskiego, które w 2000 r. przyznało drugą nagrodę argentyńskiej pianistce Ingrid Fliter – późniejszej laureatce Nagrody Gilmore’a. Dzięki nagrodzie nazwisko każdego z artystów zyskało na popularności. Nawet jeśli odrobinę sceptyczny Ralf Gothóni zwraca uwagę, że otwiera ona drzwi w Stanach Zjednoczonych, a już niekoniecznie w Europie. Bardziej uniwersalna jest natomiast kwota, która wpływa na konto laureatów. Zwycięski pianista wzbogaca się o 300 tysięcy dolarów, z których 250 tysięcy musi przeznaczyć na rozwój kariery, a 50 tysięcy – na co tylko zechce. Poprzednicy Blechacza wykorzystywali te pieniądze w bardzo różny sposób. David Owen Norris sprawił sobie Bösendorfera – piękny fortepian produkowany przez słynne austriackie przedsiębiorstwo.

Zupełnie inaczej swoją wygraną ulokował Kirill Gerstein – urodzony w Woroneżu laureat nagrody Gilmore’a z 2010 r. – Część z tych pieniędzy wykorzystałem na zamówienia utworów u inspirujących mnie współczesnych kompozytorów – mówi pianista. – Do takiej współpracy zaprosiłem Olivera Knussena i Tima Andresa, a także prominentnych jazzmanów: Chicka Coreę i Brada Mehldaua. Słowem: bardzo różne muzyczne osobowości. To był wspaniały pomysł, bo dzięki niemu wprowadziłem do swojego repertuaru coś wyjątkowego. Co więcej, pieniądze pozostały w artystycznym środowisku, a nam udało się stworzyć coś, co jeszcze długo będzie nam służyło – pianistom do grania, a publiczności do słuchania. Oczywiście sugerowanie Blechaczowi, co ma począć ze słusznie zdobytym rozgłosem i uczciwie zarobioną fortuną, byłoby czystą głupotą. Tym bardziej że polski wirtuoz niezmiennie udowadnia, że od czasu spektakularnego triumfu w Konkursie Chopinowskim idzie do swoich celów równym, pewnym krokiem. Wielu nie podejrzewałoby pewnie, że zajdzie aż tak daleko, a przecież wciąż mówimy o ledwie 28-latku. Dziś chyba już nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się spekulować, dokąd dotrze za kolejne dziewięć lat. I jest w tej niepewności coś doprawdy rozkosznego.

***

W gwarze braw, w cieniu krzykliwych nagłówków i przy akompaniamencie kolejnych laudacji świat nie wspomni nawet o zapracowanych jurorach tego wyjątkowego konkursu. Tym bardziej że tutaj nie ma przegranych, którzy doszukiwaliby się układów i spisków. Nie ma frakcji i grup interesu. Jest tylko wspaniały, uroczo zaskoczony wirtuoz. Reszta jest milczeniem. I całe szczęście, bo jurorzy potrzebują ciszy, by w spokoju otworzyć pierwszy rozdział w notatniku opatrzonym hasłem „Gilmore 2018”. Choć zapewne ta świetnie zorganizowana, szpiegowska siatka krytyczna nigdy nie zdecydowałaby się na tak oczywisty tytuł.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2014