Lekarz kontra lekarz

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego ma otworzyć usta lekarzom,którzy woleli nie zwracać uwagi na nieetyczne zachowania kolegów. Czy czeka nas debata, która podziała ozdrowieńczo na całe środowisko, czy może uruchomi się lawina lekarskich pomówień?

29.04.2008

Czyta się kilka minut

Sąd Konstytucyjny zaznaczył, że "wolność słowa i prawo do krytyki nie są prawem absolutnym, nie podlegającym ograniczeniom". Zaskarżony i uznany za niekonstytucyjny art. 52 Kodeksu Etyki Lekarskiej - "lekarz powinien zachować szczególną ostrożność w formułowaniu opinii o działalności zawodowej innego lekarza, w szczególności nie powinien publicznie dyskredytować go w jakikolwiek sposób" - nie został uchylony, a jedynie zinterpretowany nie literalnie, jak dotychczas robiły to sądy lekarskie, ale w duchu bardziej zgodnym z konstytucją. W komunikacie wydanym przez Trybunał czytamy, że przepis "może być interpretowany w taki sposób, że zakazuje wyłącznie krytyki wygłoszonej publicznie i nieprawdziwej, bądź też prawdziwej, ale nieadekwatnej co do formy lub treści w stosunku do postępowania innego lekarza oraz nie powiązanej z ochroną interesu publicznego". Po opublikowaniu orzeczenia w "Dzienniku Ustaw" lekarze, których przed wydaniem wyroku Trybunału sąd lekarski ukarał upomnieniem lub naganą za krytykowanie kolegów po fachu, nie wnikając w meritum zarzutów, zyskają prawo do złożenia swojej sprawy w sądzie raz jeszcze.

Zdaniem Trybunału obywatelskie prawo do wolności wypowiedzi (także do krytyki) jest istotniejsze niż podnoszone przez sądy lekarskie dobre imię i autorytet lekarza. Jeśli krytyka jest prawdziwa, adekwatna i podejmowana w interesie publicznym - tak pacjentów, jak środowiska lekarskiego - powinna doczekać się merytorycznego rozpatrzenia. Problem w tym, że do tej pory art. 52 KEL w orzeczeniach sądów lekarskich z reguły interpretowany był odmiennie: sądy nie wnikały w meritum, ustalając jedynie, czy krytyka była publiczna, np. wygłoszona w mediach.

Granica między krytyką a pomówieniem jest jednak cienka: wyrok otworzył drogę nie tylko do uczciwej wymiany poglądów, ale i do faktycznej dyskredytacji. Czy można założyć, że lekarze są rozważniejsi niż przedstawiciele innych zawodów, a skoro sądy lekarskie będą zajmować się meritum zarzutów, będą miały możliwość odsiania ziarna od plew? Szukanie sprawiedliwości przed sądem lekarskim nie wyklucza też wejścia na drogę powództwa cywilnego, jednak procesy potrafią trwać latami, a pomówienia rozprzestrzeniają się błyskawicznie.

Ale czy była wyjściem dotychczasowa interpretacja kontrowersyjnego przepisu? No właśnie - nie. Obawiając się niewłaściwego korzystania ze swobody prowadzenia dyskusji, nie możemy rezygnować z możliwości spierania się w ogóle.

Sztuka i standard

W 1997 r. w piśmie "Pediatria Polska" dr hab. Zofia Szychowska, pracownik naukowy Kliniki Chorób Zakaźnych Wieku Dziecięcego Akademii Medycznej we Wrocławiu, opublikowała wraz z innym pracownikiem kliniki, Ernestem Kucharem, tekst: "Czy nakłucie lędźwiowe przy podejrzeniu świnkowego zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych jest zawsze konieczne?". Dowodziła w nim, podpierając się wynikami własnych badań, że wykonywanie u dzieci nakłuć lędźwiowych, czyli punkcji służących pobieraniu płynu mózgowo-rdzeniowego, jest często niepotrzebne, a bywa szkodliwe. Z kolei w niedawnym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" tłumaczyła: "W 1998 r., gdy po roku pracy we francuskim szpitalu wróciłam do Wrocławia, stwierdziłam, że moi koledzy przeprowadzają u dzieci punkcje, które nie mają żadnego uzasadnienia w leczeniu, ale są im potrzebne do badań naukowych. Kiedyś sama takie punkcje robiłam, ale zobaczyłam, że na Zachodzie tego typu zabiegów w ogóle się nie robi. I słusznie, bo to bardzo przykry zabieg. Poinformowałam o swoich zastrzeżeniach szefów mojej kliniki i uczelni. Zostałam za to ukarana naganą przez uczelnianą komisję dyscyplinarną".

Dr Anna Maria Niżankowska, adwokat, występująca przed Trybunałem Konstytucyjnym wraz z prof. Zbigniewem Hołdą, pełnomocnikiem dr Szychowskiej z ramienia Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka: - Z uzasadnień wynika, że dr Szychowska wyczerpała procedurę przewidzianą w takich sytuacjach przez Kodeks Etyki Lekarskiej: zgłaszała problem w klinice, w komisji etyki lekarskiej, nawet w komisji etyki Komitetu Badań Naukowych. Bez rezultatu - próby wywołania dyskusji na ten temat spełzły na niczym.

W pewnym momencie pojawił się jeszcze spór personalny między dr Szychowską a jedną z lekarek, która miała punkcje przeprowadzać. Prawnicy Helsińskiej Fundacji zapewniają jednak, że pojawił się on później niż zarzuty medyczne i nie miał wpływu na naukowe ustalenia dr Szychowskiej.

Prof. Jacek Bomba, psychiatra z Collegium Medicum UJ: - W nauce empirycznej i stosowanej, jaką jest medycyna, potrzeba czasu na wprowadzenie standardów, a i tak w niewielu dyscyplinach medycznych to, co uznano za standard, ma solidne podstawy naukowe.

Jeszcze w latach 70. punkcje mózgowo-rdzeniowe były zabiegiem powszechnym, ponieważ tylko tą drogą lekarze mogli zdiagnozować zagrażające życiu choroby, np. gruźlicze zapalenie opon mózgowych (obecnie - sporadyczne) czy powikłania poinfekcyjne w postaci wirusowych zapaleń opon mózgowych i mózgu. Opublikowanie tekstu, że jakieś badanie bardziej szkodzi, niż pomaga - o ile nie zawiera dramatycznych ustaleń, wymagających natychmiastowej reakcji - musi być potwierdzone badaniami prowadzonymi w innych niezależnych ośrodkach.

Prof. Bomba: - Hipoteza nie może być podstawą jakichkolwiek rozstrzygnięć, a już na pewno nie sąd lekarski powinien decydować o jej prawdziwości w sensie naukowym. Wciąż zresztą medycyna opiera się nie tyle na naukowo popartym standardzie postępowania, ile na działaniach nazywanych sztuką, np. sztuką diagnozy czy sztuką leczenia. W takiej sytuacji trudno na podstawie jednego tekstu zgodzić się, że jakieś praktyki są niedopuszczalne.

Sądy kapturowe?

Niewykluczone więc, że dr Szychowska starła się z establishmentem przywiązanym do swojej koncepcji, który zamiast podjąć dyskusję, wymierzył karę za krytykowanie kolegów po fachu. Ale wydaje się też, że nie wyczerpała możliwości naukowego prowadzenia sporu na istotny dla ochrony zdrowia temat.

Prof. Bomba: - To właśnie, jako byłego członka okręgowego i naczelnego sądu lekarskiego, interesuje mnie od lat: dlaczego lekarze nie zgłaszają takich spraw w instancjach merytorycznych, wręcz powołanych do profesjonalnych dyskusji na trudne tematy? Przecież bez tego łatwo o podejrzenie, że podnoszącemu zarzuty chodzi tylko o to, by inni poszli za jego stwierdzeniem - by go naśladowali, a nie dyskutowali.

W 2001 r. dr Szychowska wypowiedziała się na temat punkcji w czasopiśmie "Angora". Nie był to tekst ani wywiad, a jedynie parę zdań zamieszczonych w artykule "Droga przez mękę" (z 13 maja 2001 r.) o osobach poszkodowanych przez służbę zdrowia. Doktor miała opowiadać, jak stanęła przed uczelnianą komisją dyscyplinarną, protestując przeciw przeprowadzaniu niepotrzebnych punkcji mózgowo-rdzeniowych u dzieci: "Czuję się sekowana przez Senat Akademii Medycznej i niektórych »działaczy« Okręgowej Izby Lekarskiej, ale mimo to jestem z siebie dumna, bo spełniłam się nie jako docent lub przyszły profesor, lecz jako lekarz. Wydaje mi się, że coraz więcej lekarzy traktuje przysięgę Hipokratesa jak nakaz zawodowej solidarności, zamiast solidarności z pacjentem".

Zarzuty powtórzyła w "Angorze" z 13 stycznia 2002 r. (w tekście "Biała mafia", trzecim odcinku raportu "Polski pacjent"): "Moja pani profesor bez świadomej zgody rodziców i wyłącznie dla celów badawczych dokonała punkcji lędźwiowych na 40 dziecięcych pacjentach, którzy przeszli poświnkowe zapalenie opon. Punkcja jest zabiegiem o ponadprzeciętnym ryzyku. Takie działanie jest niezgodne z ustawą o zawodzie lekarza i z kodeksem etyki. Zgłosiłam sprawę władzom uczelni, Dolnośląskiej Izbie Lekarskiej i komisji etyki przy KBN. Efekt był taki, że pani profesor została uniewinniona, a mnie ukarano za krytykę profesora. Nikt nie pofatygował się nawet, żeby przesłuchać chociaż jednego świadka. Mnie też nie przesłuchano, były więc to zwykłe sądy kapturowe. Mało tego, Dolnośląska Izba Lekarska chce ukarać mnie za ubieg­łoroczną wypowiedź w »Angorze«! Sąd powszechny uchylił zastosowane wobec mnie orzeczenie dyscyplinarne. Mimo to, działając wbrew obowiązującemu w Polsce prawu, izba lekarska uważa mnie za winną. Izby lekarskie to struktury, które nie służą uczciwym lekarzom".

Dr Szychowska pojawia się jeszcze w "Angorze" z 17 lutego 2002 r., w tekś­cie "Upijanie zwłok", opowiadając o szefowej, "którą krytykowałam za niezgodne z prawem przeprowadzenie punkcji u kilkudziesięciu dzieci, w rewanżu oskarżyła mnie o rękoczyny - co jest oczywiście nieprawdą". Zdaniem dr Szychowskiej przeprowadzona wówczas obdukcja szefowej była nieuczciwa.

Przedmiotem sporu, który doprowadził dr Szychowską przed Trybunał Konstytucyjny, stała się publikacja z 13 maja 2001 r. Jak ustaliła Fundacja Helsińska, postępowanie wyjaśniające w tej sprawie trwało cztery lata - do 2005 r., i  było prowadzone przez trzech Rzeczników Odpowiedzialności Zawodowej (wielkopolskiego, naczelnego i kujawsko-pomorskiego); Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej to urząd o charakterze prokuratorskim, zobowiązany do zebrania dowodów. Następnie sprawą zajął się okręgowy sąd lekarski i uznał dr Szychowską za "winną przewinienia dyscyplinarnego polegającego na krytyce innych lekarzy", skazując ją na karę nagany. Naczelny sąd lekarski, do którego pozwana się odwołała, "podtrzymał co do zasady wyrok (...), zmienił jednak karę z nagany na upomnienie".

W styczniu 2007 r. dr Szychowska, korzystając z pomocy prawników Fundacji Helsińskiej, złożyła skargę konstytucyjną. Spór szedł o to, czy art. 52 KEL, z którego została skazana, ogranicza "konstytucyjną zasadę wolności słowa i prawa do krytyki między lekarzami".

Co wyjdzie z zamrażarki

Kiedy dr Szychowska zdecyduje się skorzystać z ponownego prawa wniesienia sprawy do sądu lekarskiego, nie dowiemy się co prawda, jak jest ze szkodliwością punkcji u dzieci - to jednak przedmiot debaty naukowej, a nie sądowej. Ale można będzie ustalić chociażby, czy rodzice badanych dzieci godzili się na przeprowadzenie punkcji. Nikt nie przedstawił ani pisemnych dokumentów zgody, ani zeznań rodziców - przyjmuje się, jak chce dr Szychowska, że zgody nie było.

Zdaniem mecenas Niżankowskiej do Trybunału dochodzą z reguły ludzie zdeterminowani i bez możliwości wyboru. Można dodać: z różnych powodów przekonani o tym, że mają rację. Czasami jednak jest to tylko przekonanie. W przypadku takich spraw, jak mówi Maciej Bernatt z Fundacji Helsińskiej, zaskarżony przepis działał jak chilling effect (określenie z orzeczeń Trybunału w Strasburgu) - zamrażał dyskusję publiczną na pewne tematy.

Czy teraz ona odtaje? Prof. Bomba w ciągu 40 lat członkostwa w Polskim Towarzystwie Psychiatrycznym zetknął się z dwiema sprawami w sądach koleżeńskich, dotyczącymi krytyki lekarza przez lekarza. Żadna sprawa tego rodzaju nie trafiła natomiast do sądów lekarskich w czasie, kiedy znajdował się w ich składach orzekających.

Prof. Bomba: - Mało? Trudno spodziewać się więcej w tak zhierarchizowanym środowisku. Wciąż też patrzy się na lekarza jak na człowieka z podwójną władzą: z kluczem do zdrowia i decydującą, w sytuacji ustawicznego niedoboru, kto dostanie łóżko w szpitalu czy zostanie skierowany na zabieg.

Brak skarg to też dowód braku solidarności zawodowej, bo ta, choć tak często się o niej mówi, jest w środowisku medycznym mitem.

Prof. Bomba: - W zdecydowanej większości przypadków - abstrahując od tego, czy rzecz dzieje się w złej czy w dobrej wierze - jeśli ktoś protestuje, to samotnie, tymczasem przeciwko niemu staje grupa. A przecież sytuacja kiedy ktoś uważa, że brudy należy prać we własnym domu, nie jest przejawem solidarności, ale obłudy i mentalności sitwy.

Sprawa dr Szychowskiej nie musiała znaleźć takiego finału - pytanie, dlaczego sąd lekarski potrzebował aż wyroku Trybunału, od którego nie można się odwołać, by orzekać zgodnie z konstytucją i nie ograniczać swobody dyskusji. A czy faktycznie orzeczenie "rozsznuruje" usta lekarzy? Przez lata uczono ich, że nie należy rozmawiać z pacjentami na temat ryzyka zabiegów, uważając to za straszenie ludzi. Teraz nieetyczne jest nieinformowanie pacjenta o wszystkim, czemu jest poddawany, co nie znaczy, że lekarze z dnia na dzień przestawili się na "mówienie otwarte". To przecież całkiem nowa umiejętność - mówić w sposób niewywołujący traumy o sprawach dramatycznych. Publiczna dyskusja o sztuce medycznej lekarza, którego nieetyczne postępowanie psuje opinię całego środowiska, będzie podobnie wymagająca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2008