Ławka

Walka z bezdomnością coraz częściej przypomina walkę z bezdomnymi. Miasta stają się dla nich nieprzyjazne.

23.08.2014

Czyta się kilka minut

Kadry z francuskiego filmu „Odpoczynek fakira” (więcej w tekście) / Fot. Marcin Bielecki / PAP
Kadry z francuskiego filmu „Odpoczynek fakira” (więcej w tekście) / Fot. Marcin Bielecki / PAP

Część mieszkańców Szczecina twierdzi, że były potrzebne. Bo poprzednio nie można było wykurzyć tych, którzy je całymi dniami okupowali.

Miejscy urzędnicy przyznają: rozwiązanie „problemu” podpatrzyli na Zachodzie.

A bezdomni mówią, że „pozbywanie się” ich w taki sposób nie robi wrażenia. Bardziej boli choćby widok żyjącego wciąż przyjaciela, pakowanego przez służby miejskie do czarnego worka.

Podpórki

Pierwsze ustawione pod skosem ławki – albo, jak wolą je nazywać pracownicy Zarządu Dróg i Transportu Miejskiego w Szczecinie, „podpórki” – pojawiły się ponad tydzień temu na dwóch przystankach tramwajowych, tuż obok dworca PKP. Całkiem zgrabne i estetyczne.

Podpórki, na których nie można się ani położyć (są wąskie i pochyłe), ani na dłużej usiąść, zamontowano po interwencjach mieszkańców. Wcześniejsze tradycyjne ławki zajmowali nieustannie bezdomni. – Znikali tylko na kilka godzin, zwykle po interwencji straży miejskiej. A ławki i wiatę za każdym razem trzeba było po nich sprzątać. Niekiedy nawet umyć, bo załatwiali tam swoje potrzeby fizjologiczne – mówi Mariusz Kowalczyk, specjalista działu utrzymania obiektów, urządzeń komunikacji miejskiej i zaopatrzenia ze szczecińskiego ZDiTM. Pomysł zamontowania podpórek, podpatrzony w Niemczech, zgłosił jeden z pracowników.

Rozwiązanie ocenili internauci. Na forum Gazeta.pl piszą: „Kretyński pomysł. Lepsze rozwiązanie to podzielić ławkę oparciami tak, by mogła siedzieć jedna lub dwie osoby. Na takiej ławce nie można leżeć. Czy to naprawdę za trudne do wymyślenia dla polskich projektantów? Dla nich proponuję kubek do kawy z uchem w środku”; „A nie można po prostu zrobić osobnych krzesełek z poręczami? Wtedy i usiąść się da, i leżeć nie da...”; „Trzeba było przykręcić ławkę normalnie i przykleić na niej kolce, takie na gołębie”.

Gołębie

Podobne pomysły wykorzystują już inne państwa. Metalowe kolce, podobne do tych, które przykleja się do parapetów, by nie siadały na nich ptaki, pojawiły się pod koniec maja w Londynie. Zamontował je właściciel apartamentowca, bo w bramie budynku, otoczonej z trzech stron murem, nocowali bezdomni.

Kolce pojawiły się także przy paryskich witrynach sklepowych. Na dostępnym w internecie filmie mężczyzna próbuje ułożyć się do snu w różnych miejscach, gdzie zamontowane zostały zabezpieczenia przed bezdomnymi: m.in. na betonowej posadzce, z której wystają niewysokie, metalowe słupy; na dwuszczeblowych, stromo nachylonych do podłoża ławkach (podobnych do tych szczecińskich); albo na takich, które są przegrodzone podpórkami. Choć te ostatnie wykorzystywane są na wielu dworcach kolejowych i autobusowych od lat, m.in. po to, by bezdomni nie mogli na nich nocować, pojawienie się kolców wywołało oburzenie. „Bezdomni to nie zwierzęta”, „kolce nie dla ludzi” – tweetowali i wpisywali na swoich profilach na Facebooku internauci. I dołączali zdjęcia podobnych „zabezpieczeń” z różnych miast.

Bezdomni, z którymi rozmawiam o szczecińskich ławkach, wzruszają ramionami. – Widziałem kiedyś, jak dwóch mężczyzn przyjechało na dworzec po kolegę. Przynieśli ze sobą czarny worek. Wyglądał tak samo jak te, co nieraz po wypadku leżą na ulicy. Tylko że mój kolega jeszcze żył. Chory był, to prawda. Ale przytomny – mówi Wojtek, który bezdomnym był przez miesiąc. – Akcja trwała kilka minut. Jeden chwycił go za ręce. Drugi złapał za nogi. Zanieśli go w tym worku do samochodu. Od tamtej pory niewiele może zaboleć.

Typy

– Niech mi się pani przyjrzy – mówi Tomek. Niewysoki, szczupły dwudziestoparolatek. – Co pani widzi?

Opisuję po kolei: ortalionową kurtkę, spodenki w kratkę, japonki.

Nie, nie o to pytam – przerywa. – Czy widać po mnie, że jeszcze w marcu spałem na ulicy? Że tak żyłem przez kilka lat? I dodaje: – Ale pewnie widać, że jestem zakochany.

Zanim jednak opowie o kobiecie, która – co do tego nie ma żadnych wątpliwości – będzie jego żoną, kilku innych będzie mówiło o swojej bezdomności.

Świat w ich opowieściach jest podzielony. O sobie zawsze mówią „my”. Tej drugiej części świata nie nazywają, choć ona zarezerwowała dla nich kilka określeń: „typy”, „alkoholicy”, „lumpy”, „nieroby”, „żule”.

Sebastian: wychował się w domu dziecka. Jako trzynastolatek trafił do rodziny zastępczej. Z niej do schroniska dla bezdomnych we Wrocławiu. Stamtąd na ulicę. Później do więzienia. I znowu na ulicę.

Olek: najpierw mieszkał z synem i jego żoną. Potem syn kazał mu przenieść się na działkę. Bezdomnym został wtedy, gdy rozsypała się altana, w której nocował.

Gosia i Gienek: poznali się w kanale ciepłowniczym. Z jednej strony trzymali tam własne jedzenie, z drugiej to, którym dokarmiali szczury. Kiedy wieczorami chodzili ulicami Krakowa, najbardziej lubili patrzeć na okna mieszkań na poddaszach, w których paliło się światło.

Bezdomność wybrali? – Trudno mówić o wyborze, kiedy nie ma się alternatywy. W wielu przypadkach wystarczyła jedna, dwie źle podjęte w życiu decyzje, by wylądowali na ulicy – mówi Jerzy Konieczny, emerytowany policjant, który wraz z żoną Iloną, lekarką, opiekuje się bezdomnymi od ponad 15 lat. – Po kilku latach, które spędzają samotnie, najbardziej brakuje im nie ciepłych posiłków czy dachu nad głową, ale drugiego człowieka. I rozmowy z nim.

Starszego bezdomnego, poruszającego się na wózku, spotkałam na krakowskich Plantach. Ulewa nie odpuszczała od dobrej godziny. Zobaczyłam go już z daleka, bo jako jedyny, nic sobie z deszczu nie robiąc, siedział pod drzewem. Ani ja, ani on nie mieliśmy parasola. Miał zamknięte oczy.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, lekko potrząsając jego ramię.

Nie zareagował.

– Proszę pana! – szarpnęłam mocniej.

– Co mnie pani budzi. Nic mi nie jest.

– Zmoknie pan, ulewa jest.

Nic nie odpowiedział. Zamknął z powrotem oczy.

– Mogę pana zawieźć pod jakiś dach.

Dalej nic.

– Nie chce pan ze mną rozmawiać?

– Chyba nie potrafię.

Nie dokarmiać

Z opublikowanego w ubiegłym miesiącu raportu Najwyższej Izby Kontroli, podsumowującego działania państwa dla osób bezdomnych, wynika, że mają one charakter interwencyjny i doraźny. Czytamy: „[Opieka państwa nad bezdomnymi] nasila się w okresie jesienno-zimowym i jest wówczas poprawnie zorganizowana. Brakuje jednak całorocznych, systemowych działań wspomagających wychodzenie z bezdomności”.

Bezdomnym życie uprzykrzają nie tylko polskie miasta.

Skrajnego przykładu dostarczają Węgry, gdzie w październiku weszły w życie kontrowersyjne przepisy nakazujące policji przymusowe przewożenie do noclegowni osób żyjących na ulicy. Jeśli bezdomny będzie się od tego uchylał, może trafić do więzienia. Problem dotyczy głównie Budapesztu – na jego ulicach oraz w prowizorycznych schronieniach na przedmieściach co noc śpi ok. 10 tys. osób. Władze stolicy ogłosiły niedawno powstanie w mieście „stref chronionych”, w których nie wolno im nawet przebywać. Zaliczono do nich m.in. 34 przejścia podziemne, tereny w pobliżu przystanków, placów zabaw, mostów i uniwersytetów. Za demontaż „nielegalnych” noclegowni i schronów zabrała się policja. W wielu przypadkach robiła to jednak bezprawnie. W lutym sąd nakazał jednej z dzielnic przeprosiny i wypłatę po 500 tys. forintów (ok. 6,6 tys. zł) każdemu z sześciu bezdomnych, którym wcześniej zniszczono prowizoryczne schronienia. Rzecznik praw obywatelskich zaskarżył też budapeszteńskie przepisy do Sądu Najwyższego.

Nowe przepisy spowodowały na Węgrzech poruszenie – w celu obrony bezdomnych powstał m.in. popularny dziś w Budapeszcie ruch społeczny City Belongs to Every one (Miasto należy do wszystkich). Ale to nie poprawiło sytuacji samych zainteresowanych – w każdą niedzielę na placu Blaha Luiza do kuchni polowej prowadzonej przez organizacje dobroczynne ustawia się kolejka bezdomnych – bywa, że długa na kilkaset metrów. Są dziś, wbrew temu, co życzyliby sobie urzędnicy miejscy, bardziej widoczni niż kiedyś.

Coraz gorzej mają też bezdomni w USA. W czerwcu organizacja National Coalition for the Homeless ogłosiła, że już co najmniej 33 amerykańskie miasta zakazują mieszkańcom dokarmiania bezdomnych. W Daytona Beach na Florydzie ukarano mandatem w wysokości 2 tys. dolarów małżeństwo, które regularnie przynosiło posiłki do miejscowego parku. Władze argumentują: prywatna pomoc powstrzymuje bezdomnych od korzystania z miejskich programów. Pojawiają się też argumenty zdrowotne: jedno z miast w Kalifornii wymaga od pomagających certyfikatów bezpieczeństwa żywności. W Houston mandat grozi każdemu, kto bez pisemnej zgody władz miasta nakarmi na ulicy więcej niż pięć osób. Policja w Orlando w ciągu miesiąca aresztowała ponad dwadzieścia osób z organizacji Food Not Bombs (Jedzenie zamiast bomb), która regularnie dokarmiała bezdomnych. Nikt nie ukrywa, że jest jeszcze jeden powód wprowadzenia ograniczeń w pomaganiu: gromadzenie się bezdomnych w reprezentacyjnych częściach miasta odstrasza mieszkańców i turystów.

Służyć

W Polsce inicjatywę przejmują od lat zakony, zgromadzenia, stowarzyszenia czy osoby takie jak pan Jerzy Konieczny, dla którego impulsem do „służenia” – jak określa swoją działalność – było spotkanie o czwartej nad ranem dwustu bezdomnych na krakowskim dworcu. – To był początek lat 90. Wtedy bezdomni nocowali jeszcze na dworcach. Jednego zapamiętałem bardzo dobrze: przytulał policzek do żółtego, brudnego kaloryfera i cały się trząsł – mówi pan Jerzy.

Kolejnego dnia poszedł na dworzec o tej samej porze z workiem bułek. Od tamtej pory tak już było co rano. Prowadził wtedy w centrum księgarnię. Kiedy on nie zdążył do nich zajrzeć, oni przychodzili do niego.

W walkę z bezdomnością zaczęli angażować się także artyści. Paweł Aksamit, absolwent wrocławskiej Akademii Teatralnej, przez dwa tygodnie w grudniu ub.r. mieszkał z warszawskimi bezdomnymi. Zebrany materiał chce wykorzystać w interaktywnym dokumencie „Projekt bezdomny”.

Z kolei na placu Dąbrowskiego w Warszawie pojawiła się instalacja składająca się z 12 segmentów-szuflad, autorstwa Eugenii Wasylczenko, studentki Wydziału Sztuki Mediów ASP (swój projekt zatytułowała „Domni-bezdomni”). Do każdej z szuflad klucze dostali bezdomni, którzy na drzwiczkach przyklejają kartki z listą najbardziej potrzebnych im rzeczy. A warszawiacy mogą je tam wrzucać. „Dzień Dobry! Mam na imię Zenek 54 lata na ulicy jestem czyli »bezdomność« 14 lat. Cóż liczę na życzliwość bo tego w Polsce jest coraz mniej lub jest to rzadkością dziękuję za każdy miły gest. Opatrunki, plaster (zwykły), jodyna, riwanol, tabletki przeciwbólowe” – czytamy na jednej z kartek.

Gdzie znikają?

Od kilku lat liczba bezdomnych w Polsce utrzymuje się na poziomie 31 tys. Ale w centrach miast jest ich coraz mniej. Mieszkańcy przyklaskują co prawda inicjatywom na rzecz bezdomnych, co potwierdza choćby reakcja internautów na opublikowany przez Tomasza Motylińskiego wpis na Facebooku z 18 lipca i dołączone do niego zdjęcie rachunku na 46,18 zł, który „polubiło” ponad 185 tys. osób, a udostępniło dalej 52 tys. Pan Tomasz napisał: „Przed Tesco podszedł i zapytał, czy nie mam 10 gr, bo na chleb zbiera. Wyglądał schludnie, nie zalatywało od niego alkoholem, więc dostał 2 zł. Po chwili stał przed sklepem z bochenkiem chleba i jadł go tak, jakby to było najpyszniejsze jedzenie na świecie. Wziąłem go do sklepu i pozwoliłem zrobić zakupy. Oto co wybrał, przy czym jajka, kiełbasę i masło dołożyłem mu do koszyka ja, bo on wybierał chleb ten a nie tamten, bo ten 12 gr tańszy, przy każdym produkcie przy okazji pytając, czy na pewno może. Czy czuję się lepiej? Nie, przez kilkanaście minut nie mogłem się pozbierać i ryczałem siedząc w aucie (...)”.

Jednak w rzeczywistym świecie bezdomnych wolą omijać. – Kiedy zakładaliśmy jeden z naszych krakowskich domów dla bezdomnych, sąsiedzi chcieli postawić szlaban na biegnącej obok prywatnej drodze. Usłyszeliśmy, że ich „działki tracą na wartości” z powodu takiego sąsiedztwa. A kiedy zobaczyli, że nasi podopieczni piją kawę i jedzą mandarynki, pytali: „To robicie im kawę?”, „To oni jedzą takie rzeczy?” – mówi Konieczny.

Bezdomni są przepędzani z dworców, miejskich parków czy galerii handlowych. Są wypraszani z autobusów (niektóre miasta, m.in. Warszawa, próbowały wprowadzić w życie przepis umożliwiający wypraszanie z pojazdów komunikacji miejskiej osób „budzących odrazę”).

Gdzie zatem znikają? Gdzie przenieśli się szczecińscy bezdomni? Montujący ławkę nie dopytywali ich o to. A Maciej Homis, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Szczecinie, przyznaje: – Bezdomni po montażu nowych ławek mogli poczuć się w tym miejscu niechciani. Mamy dla nich jednak wiele programów aktywizujących. Wystarczy, że zechcą z nich skorzystać.


Współpraca MARCIN ŻYŁA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2014