Lankijscy piekarze uciekają z Siedmiogrodu

Z coraz większą nieufnością Rumunia patrzy na poczynania rządu Viktora Orbána, których adresatem jest węgierska mniejszość w Siedmiogrodzie.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

Rumuńscy Węgrzy na corocznej paradzie z okazji Dnia Wolności Seklerskiej w Târgu Mureș (węg. Marosvásárhely); widoczna żółto-niebieska flaga seklerska. 10 marca 2018 r. /  / DANIEL MIHAILESCU / AFP / EAST NEWS
Rumuńscy Węgrzy na corocznej paradzie z okazji Dnia Wolności Seklerskiej w Târgu Mureș (węg. Marosvásárhely); widoczna żółto-niebieska flaga seklerska. 10 marca 2018 r. / / DANIEL MIHAILESCU / AFP / EAST NEWS

Minęło sto lat, ale ta historia nie chce przeminąć, nadal dzieląc Rumunów i Węgrów. I wciąż powraca: w listopadzie parlament w Bukareszcie przegłosował ustanowienie nowego ogólnonarodowego święta. Nazywa się Dzień Trianon i ma upamiętniać traktat, który 4 czerwca 1920 r. zwycięzcy I wojny światowej podpisali w wersalskim pałacu Grand Trianon z pokonanymi Węgrami (traktowanymi jako osobne państwo). Układ ten formalnie potwierdzał fakt przejęcia przez Rumunię ogromnych terenów, w tym przede wszystkim Siedmiogrodu, stanowiących wcześniej węgierską część Austro-Węgier.

Co dla Rumunów jest dziś powodem do świętowania, przez Budapeszt postrzegane jest jako nieuzasadniony rozbiór ich kraju, którego konsekwencją było skazanie na życie poza jego granicami milionów Węgrów. Nic dziwnego, że decyzja rumuńskich władz spotkała się z krytyką w Budapeszcie i wśród rumuńskich Węgrów. Reprezentanci mniejszości węgierskiej w Rumunii nazwali ustanowienie nowego święta niepotrzebną demonstracją siły, twierdząc, że jest ono dla nich upokarzające i obraźliwe.

Dlaczego rumuńscy politycy zdecydowali się na ten krok? Z jednej strony chodziło o zademonstrowanie elektoratowi przywiązania do patriotycznych wartości i odwrócenie jego uwagi od bieżących problemów (epidemia mocno uderzyła w Rumunię). Z drugiej zaś o symboliczną reakcję na politykę rządu Viktora Orbána, która w Bukareszcie budzi obawy przed węgierskim resentymentem, przejawiającym się coraz większym zaangażowaniem Budapesztu w życie węgierskiej mniejszości w Rumunii.

Ulubiona mniejszość Orbána

W 19-milionowej Rumunii żyje dziś ok. 1,2 mln Węgrów, powszechnie zwanych Seklerami; stanowią więc całkiem sporą mniejszość.

Seklerzy to oczko w głowie Fideszu, rządzącego Węgrami od 2010 r. Od chwili objęcia władzy stara się otaczać ich szczególną opieką – pod względem politycznym (stawiając się w roli obrońcy ich interesów przed Bukaresztem) i finansowym. Już w 2010 r. rząd Orbána przyznał etnicznym Węgrom mieszkającym poza ojczyzną prawo do uzyskania obywatelstwa węgierskiego, z czego skorzystała co najmniej połowa rumuńskich Węgrów. Nie brakowało też działań symbolicznych: w 2014 r. charakterystyczny seklerski sztandar (ozdobiony gwiazdą i półksiężycem) zastąpił flagę Unii Europejskiej, wiszącą wcześniej na gmachu parlamentu w Budapeszcie.

Prócz paszportów na tereny zamieszkałe przez rumuńskich Węgrów trafia też z Budapesztu ogromna pomoc finansowa. Dziennikarze śledczy z portalu Balkan Insight ustalili, że tylko w latach 2017-18 do Siedmiogrodu napłynęło w ten sposób prawie 300 mln euro. Środki te kierowane są głównie do węgierskich mediów i fundacji, a także przeznaczane na budowę i remonty obiektów sportowych, szkół, przedszkoli czy kościołów. Kolejne fundusze trafiają tam w ramach programów kulturalnych, m.in. na renowację zabytków ważnych dla kultury węgierskiej. Pomoc ta jest nie tylko efektywna, ale i efektowna na niedoinwestowanych terenach rumuńskiej Seklerszczyzny, której PKB sięga ledwie 44 proc. unijnej średniej.

Działania te – mające realizować głoszony przez węgierską prawicę postulat solidarności i jedności narodu węgierskiego ponad granicami – dla partii Orbána mają również wymiar praktyczny. Nowi obywatele mogą głosować w węgierskich wyborach i chętnie to czynią – w zdecydowanej większości wspierając Fidesz, postrzegany przez nich jako dobroczyńca. I tak, w węgierskich wyborach parlamentarnych w 2014 r. aż 95 proc. żyjących poza krajem obywateli Węgier wsparło partię Orbána. Cztery lata później wynik ten był jeszcze bardziej korzystny dla ugrupowania premiera.

Rumuńska filia Fideszu

Nic dziwnego, że politycy obozu rządzącego na Węgrzech chętnie agitują wśród mniejszości. „Liczę na was!” – pisał Orbán w liście do swych wyborców za granicą przed głosowaniem w 2018 r. Zarówno on, jak też politycy jego partii regularnie wizytują żyjących w Rumunii rodaków. Tradycją stał się już udział działaczy Fideszu w corocznym Wolnym Uniwersytecie Letnim, organizowanym w rumuńskiej miejscowości Băile Tușnad. Na ironię losu zakrawa fakt, że impreza, która miała być platformą dialogu i porozumienia między Węgrami i Rumunami, za sprawą działań Orbána stała się forum wyborczej agitacji.

Swego rodzaju politycznym lobbystą Fideszu w Siedmiogrodzie stał się w ostatnich latach Demokratyczny Związek Węgrów w Rumunii (UDMR) – jedyne ugrupowanie reprezentujące dziś tę mniejszość w bukareszteńskim parlamencie. Powstała w 1989 r., partia ta jest stale obecna w rumuńskiej polityce i tradycyjnie notuje poparcie na poziomie ok. 6 proc. Związek pomaga Fideszowi mobilizować elektorat, przekonując swoich zwolenników do głosowania na partię Orbána. Współorganizuje też wiece wyborcze, na których pojawiają się jej politycy. W zamian uzyskuje wszelkie możliwe wsparcie ze strony Budapesztu.

Ta narastająca symbioza, która niektórych skłania do nazywania UDMR filią Fideszu, niepokoi Rumunów. Zanim w Budapeszcie władzę objął Fidesz, Związek był partią silnie osadzoną w rumuńskich realiach politycznych i – podobnie jak inne ugrupowania – był uzależniony od finansowania z rumuńskiego budżetu. Dziś – jak pisze Cristian Pantazi, dziennikarz portalu G4Media – „pod wpływem ogromnych sum kierowanych przez Budapeszt do Rumunii UDMR niemal zupełnie utracił swoją pierwotną tożsamość”.

Z coraz większą nieufnością Rumuni patrzą również na działania rządu w Budapeszcie, które są adresowane do węgierskiej diaspory. Nie brakuje głosów, że polityka Fideszu wpływa negatywnie na jej integrację z państwem rumuńskim oraz podważa jej lojalność wobec niego. Jednym z problemów ma być – zdaniem rumuńskich dziennikarzy śledczych – postępujące przejmowanie kontroli nad lokalnymi mediami węgierskojęzycznymi na Seklerszczyźnie, czym mają się zajmować organizacje powiązane z Fideszem (jak Stowarzyszenie dla Przestrzeni Medialnej w Siedmiogrodzie). A podporządkowanie tych mediów Fideszowi jeszcze bardziej wiąże UDMR z Budapesztem: jeśli partia ta chce promować się wśród własnego elektoratu, musi przecież korzystać z mediów lokalnych.

Dwóch groźnych Azjatów

Wszystko to znajduje odbicie „na dole”. Niektórzy komentatorzy uważają, że rosnące uzależnienie od Fideszu węgierskich mediów w Rumunii – oraz idące w parze z tym ich upolitycznienie – sprawia, iż narracja partii Orbána (np. ta przedstawiająca migrantów jako zagrożenie dla Europy) podsyca wśród mieszkańców Seklerszczyzny nastroje ksenofobiczne.

Dyskusja na ten temat wybuchła na poważnie po wydarzeniach, do których doszło na początku tego roku w miejscowość Ditrău. Położona na pograniczu środkowej i północno-wschodniej Rumunii, Ditrău zamieszkana jest właściwie wyłącznie przez Seklerów. Nie mogąc znaleźć wśród miejscowych chętnych do pracy, właściciel lokalnej piekarni zatrudnił dwóch piekarzy ze Sri Lanki. Ta niewinna, jak mogłoby się wydawać, decyzja wywołała lawinę zdarzeń, które wstrząsnęły węgierskim miasteczkiem.

Zaczęło się od utworzenia przez mieszkańców na jednym z portali społecznościowych grupy „Chcemy Ditrău wolnego od migrantów”, gdzie na ciemnoskórych przybyszów z Azji wylewało się morze hejtu. Potem za słowami poszły czyny: ok. 200 mieszkańców Ditrău pod przewodnictwem miejscowego księdza ruszyło do ratusza, by protestować przeciw masowej imigracji i wzywać władze do organizacji referendum w tej sprawie.

Niestety na proteście się nie skończyło. Obaj obywatele Sri Lanki musieli wyprowadzić się z zajmowanego mieszkania, w związku z groźbami pod adresem jego właściciela. Ale gdy przenieśli się do innego domu, także jego gospodarz usłyszał pogróżki od miejscowych. Ostatecznie Lankijczycy zostali zmuszeni do wyjazdu z miasteczka (dodajmy, że nie tylko nie byli muzułmanami, wbrew obawom Węgrów, lecz przeciwnie: jeden był prześladowanym w swej ojczyźnie katolikiem, a drugi buddystą).

Rumunom, którzy całe to zamieszanie obserwowali za pośrednictwem mediów, trudno było uwierzyć, że pojawienie się dwóch Azjatów w gminie liczącej 5,5 tys. mieszkańców mogło wzbudzić takie emocje. Po raz pierwszy zaczęto się wówczas na serio zastanawiać, jaki wpływ na rumuńskich Węgrów może mieć promowana przez Fidesz ideologia.

Węgiersko-rumuńskie strachy

Ich nieufność wobec aktywności rządu Orbána w Siedmiogrodzie związana jest wprost z faktem, że Rumuni obawiają się węgierskiego rewizjonizmu. Eksploatowanie przez Fidesz tematu Trianon (w jego narracji: narzuconego Węgrom „dyktatu z Trianon”) i kultywowanie pamięci o utraconych ziemiach, w połączeniu z zaangażowaniem w sprawy węgierskiej mniejszości sprawiają, że niemal dwie trzecie Rumunów uważa, iż Budapeszt „w ten czy inny sposób” chciałby odzyskać kontrolę nad Siedmiogrodem.

Władze rumuńskie są bardzo wyczulone na wszelkie takie sygnały, choćby symboliczne. Gdy w 2019 r. parlament węgierski ogłosił rok 2020 „rokiem wspólnoty narodowej” (w związku z setną rocznicą traktatu), rumuńskie MSZ oświadczyło, że jakiekolwiek próby pisania historii na nowo są niedopuszczalne, i że „traktat z Trianon, który ustanawia (...) granicę między Rumunią i Węgrami, nie jest problemem wymagającym rozwiązania”.

Obawy przed wzrostem węgierskich wpływów w regionie sprawiają, że Bukareszt z wyraźną niechęcią realizuje inwestycje związane ze wzmacnianiem szlaków komunikacyjnych między Transylwanią a Węgrami, takich jak Via Carpatia. W nieoficjalnych rozmowach z przedstawicielami administracji rumuńskiej można usłyszeć, że władze wolałyby najpierw porządnie spiąć ten region z Bukaresztem, a dopiero potem poprawiać jego skomunikowanie z Węgrami.

Ale rumuńskich strachów związanych z Węgrami jest więcej. Ze szczególną niechęcią rząd w Bukareszcie reaguje na postulat utworzenia na terenie Seklerszczyzny autonomii węgierskiej, wysuwany konsekwentnie przez UDMR. Żądanie takie podnoszone jest np. podczas corocznych marszów organizowanych 10 marca, w Dniu Wolności Seklerskiej. Gdy 8 stycznia 2018 r. UDMR i pozostałe ugrupowania reprezentujące mniejszość podpisały wspólną deklarację, wzywając Bukareszt do utworzenia autonomii, ówczesny premier Mihai Tudose stwierdził, że ten, kto na gmachu instytucji publicznej (na terytorium zamieszkanym przez mniejszość) zawiesi flagę Seklerów, „będzie powiewał obok niej”.

Starcie na cmentarzu

Jednak hasła „obrony przed węgierskim rewanżyzmem” nie zawsze są wyłącznie odpowiedzią rumuńskich polityków na realne obawy drzemiące w społeczeństwie. Zamiast tego są one często wykorzystywane cynicznie do mobilizacji elektoratu czy odwracania uwagi od niekorzystnej sytuacji wewnętrznej.

Po części tak było również w przypadku decyzji o ustanowieniu Dnia Trianon. Projekt ustawy w tej sprawie został złożony jeszcze w czerwcu 2019 r., przez polityków rządzącej wówczas Partii Socjaldemokratycznej (PSD). Nie był to czas przypadkowy. Kilka dni wcześniej na cmentarzu wojskowym w wiosce Valea Uzului (węg. Úzvölgy), na którym pochowani są węgierscy i rumuńscy żołnierze polegli podczas I wojny światowej, doszło do starć między przedstawicielami obu grup narodowych.

Partia Socjaldemokratyczna, która znajdowała się wówczas w kryzysie (po skazaniu jej przewodniczącego Liviu Dragnei za korupcję), postanowiła wykorzystać tę sytuację, by zaprezentować się jako formacja dbająca o interes narodowy i przeciwstawiająca się próbom „przepisywania historii”.

RELACJE BUKARESZTU Z WĘGRAMI – zarówno z tymi zamieszkującymi Siedmiogród, jak też z rządem w Budapeszcie – są i pozostaną skomplikowane. Prócz zaangażowania Fideszu i skłonności do rozgrywania tej kwestii przez polityków rumuńskich, teraz pojawia się dodatkowy element: w nowym rumuńskim parlamencie, wybranym w pierwszą niedzielę grudnia, znalazł się Związek dla Jedności Rumunów (AUR). Ta marginalna do niedawna partia – niechętna Węgrom i konserwatywna, wręcz nacjonalistyczna – zdobyła niemal 9 proc. głosów. Niespodziewanie dla wszystkich, także dla węgierskiej mniejszości, która fakt ten przyjęła bardzo krytycznie (co zresztą zrozumiałe).

Kiepski to prognostyk na przyszłość. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kamil Całus jest z wykształcenia wschodoznawcą i dziennikarzem. Z pochodzenia wyspiarz ze świnoujskiego prawobrzeża. Od ponad dekady ekspert warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia ds. Rumunii oraz Mołdawii. O obu krajach regularnie opowiada… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020