Odpowiadaj w języku, w jakim cię pytają

Bukowina i Maramuresz – regiony na pograniczu rumuńsko-ukraińskim – stały się celem rosyjskich działań wywrotowych. Obiektem są tamtejsze mniejszości i wierni Cerkwi prawosławnej.
z Syhotu Marmaroskiego, Jassów i Czerniowców

25.11.2019

Czyta się kilka minut

Pomnik ukraińskiego poety Tarasa Szewczenki w Syhocie Marmaroskim, jesień 2019 r. / TADEUSZ IWAŃSKI
Pomnik ukraińskiego poety Tarasa Szewczenki w Syhocie Marmaroskim, jesień 2019 r. / TADEUSZ IWAŃSKI

Prestiżowy deptak ukraińskich Czerniowców, ulica Olhy Kobylańskiej, tętni życiem biznesowym i artystycznym. Niemalże na przemian swoje podwoje otwierają restauracje etniczne i centra kultury: rumuńskiej, polskiej, niemieckiej. Tutaj, w historycznej stolicy północnej Bukowiny, multi-kulti z czasów austro-węgierskiej monarchii – obleczone w mit i wymienialne na walutę – ma się najwyraźniej lepiej niż w Wiedniu czy Budapeszcie.

Jednak komercyjna fasada skrywa animozje, realne i współczesne: mniejszość rumuńska na Ukrainie dąży do utrzymania swoich praw kulturowych, zaś po drugiej stronie granicy rumuńscy Ukraińcy odcinają się od działań Kijowa, aby nie paść ofiarą retorsji.

Gente ruthenus, nacione Romanus

Remeți to jedna z kilku wiosek położonych na północy okręgu Maramuresz, przy granicy z Ukrainą. W okręgu tym mieszka lwia część z 50-tysięcznej ukraińskiej mniejszości w Rumunii.

Krajobraz zwyczajny: domy, cmentarz i cerkiew, szkoła i sklep, pod który od czasu do czasu zajeżdżają często tu używane wozy drabiniaste. Pod sklepem, przy stolikach, chłopcy rozmawiają o piłce nożnej – zadziwiającą mieszanką ukraińskiego i rumuńskiego, zrozumiałą chyba tylko dla tutejszych.

Wasyl Pasynczuk (Vasile Pansenciuc) jest pierwszym zastępcą przewodniczącego Związku Ukraińców Rumunii. Gdy późnym popołudniem ­rozmawiamy w sklepowym barze, ucina pytanie o problemy: – Nie mamy żadnych kłopotów. Państwo rumuńskie zapewnia nam środki na działalność w wystarczającym zakresie. Pomagamy szkołom ukraińskim, wspólnie organizujemy festiwale. Nie dążymy do rozszerzenia naszych praw, bo nasze prawa, czy to językowe, czy to w oświacie, są wystarczająco zabezpieczone.

Pasynczuk odcina się od przyjętych na Ukrainie nowych ustaw oświatowej i językowej, które ograniczyły prawa tamtejszych mniejszości. – Dzięki temu nasz ZUR nie padł tu ofiarą polityki Kijowa – podkreśla.

To, że rumuńscy Ukraińcy nie krytykują władz w Bukareszcie, nie wpływa jednak pozytywnie na wizerunek ZUR na północy kraju. – Związek to klika, jak większość organizacji mniejszości narodowych w Rumunii. Jej wierchuszka zajmuje się głównie walkami wewnętrznymi i dzieleniem środków z budżetu państwa – uważa politolog Lucian D. Dirdala z Uniwersytetu w Jassach.

Zintegrowani w niszy

Myrosław Petrecki (Miroslav Petrețchi) jest szefem ZUR w Maramuresz, a jego syn Mykoła (Nicolae-Miroslav Petrețchi) szefem całego ZUR oraz posłem do parlamentu w Bukareszcie. W Rumunii przedstawiciele każdej z oficjalnie uznanych mniejszości (w sumie osiemnastu) mają swojego przedstawiciela w parlamencie, ci zaś na ogół głosują ramię w ramię z większością parlamentarną.

ZUR ma okazałą strukturę: przewodniczący, czterech pierwszych wiceprzewodniczących i pięciu wiceprzewodniczących, oraz niemałe finansowanie ze strony państwa. W 2018 r. rząd rumuński przeznaczył 8,5 mln lei (prawie 8 mln zł) na działalność ZUR. Ale na stronie internetowej Związku próżno by szukać informacji o ich wykorzystaniu, a wywieszony plan działań kulturalnych jest nad wyraz skromny.

Opinię politologa Dirdala potwierdza dziennikarz Radia Romania z Syhotu, który prosi o anonimowość: – ZUR to family business, a Petrecki-ojciec jest jak godfather. Oni odcinają się od mediów: nie ujawniają, ile pieniędzy co roku dostają i co z nimi robią.

Postawa Ukraińców wynika z kilku przyczyn, a opinia o „klice” może być wyjaśnieniem nie tyle krzywdzącym, co niepełnym. Ukraińcy w Rumunii są społecznością nieliczną (0,25 proc. ludności) i dobrze zintegrowaną z rumuńską większością. Mówią po rumuńsku, wyznają prawosławie (jak większość Rumunów) i ze świecą szukać wśród nich radykałów, którzy postulowaliby przyłączenie południowej Bukowiny czy części Maramureszu do Ukrainy. Ich mała asertywność w walce o poszerzenie praw wynika zarówno z braku takiej oddolnej potrzeby i komfortowej sytuacji działaczy ZUR, jak i też ze słabości państwa ukraińskiego. Ukraina nie tylko nie wspiera ukraińskich wspólnot za granicą, ale także – przez swą słabość gospodarczą i polityczną – jest mniej atrakcyjna od Rumunii.

Graniczna ekonomika

Zacieśnianiu kontaktów z Ukrainą nie sprzyjają też okoliczności czysto techniczne. Na Bukowinie oba kraje łączy tylko jedno drogowe przejście graniczne, a przywrócenie przejścia kolejowego na linii Suczawa-Czerniowce odkładane jest ad kalendas graecas z powodu a to braku środków, a to niechęci lub braku wiedzy, jak je wykorzystać. A przydałoby się, bo drogi są tak samo złe po obu stronach granicy.

Współpraca nadgraniczna kuleje, ograniczając się do urzędniczych nasiadówek i kurtuazyjnych wizyt. Choć Bukowina i Maramuresz mają dostęp do różnych programów – Euroregion Górny Prut, Wspólny Program Europejski Rumunia-Ukraina – brakuje twardych projektów infrastrukturalnych, jak budowa przejść granicznych czy mostów na Cisie.


Czytaj także: Tadeusz Iwański: Zakarpacie niezgody


W efekcie najpraktyczniejszym rozwiązaniem okazują się zdobycze globalizacji i ekonomii dzielenia się. Formuła ta została zresztą na pograniczu twórczo rozwinięta i przykrojona do potrzeb mieszkańców. Wobec tylko jednego połączenia autobusowego Jassy-Czerniowce i jedynie dwóch rejsów dziennie z lotniska w stolicy Bukowiny coraz więcej podróżnych szuka tanich lotów z Jassów.

Na popyt odpowiedzieli też kierowcy, którzy w drodze powrotnej na Ukrainę mogą dorobić. Jednym z nich jest Ołeh. Spotykamy się na parkingu pośrodku centrum handlowego. Jego transportowy mercedes zapakowany jest pod sufit żywnością i chemią domową.

– Przebicie po stronie ukraińskiej może być nawet dwukrotne, zależy od produktu. Z Polski najlepiej wozić ubrania i spożywkę. Rumunia jest droższa, no ale na pusto wracać się nie opłaca. A tak towar kupię, was wezmę i wyjdę na swoje – chwali się Ołeh.

Geopolityczna strategia Bukaresztu

Sytuacja rumuńskiej mniejszości na Ukrainie jest bardziej skomplikowana niż ukraińskiej w Rumunii.

Spór między Kijowem i Bukaresztem zaczyna się już od ustalenia, ilu Rumunów zamieszkuje Ukrainę. Kijów twierdzi, że 150 tys., a Bukareszt, że 400 tys., bo wrzuca ukraińskich Mołdawian z obwodu odeskiego do jednego worka z Rumunami. Ci na Ukrainie mieszkają głównie na Bukowinie i Zakarpaciu, ale nie są skupieni w jednej silnej organizacji. W samych Czerniowach jest ich kilka, w tym Centrum Kultury Rumuńskiej na ul. Kobylańskiej, prowadzące kawiarnię Bukareszt.

W odróżnieniu od węgierskiej mniejszości – mającej silne poparcie polityczne i finansowe od rządzącego Fideszu – Bukareszt nie dąży do uczynienia z rumuńskiej mniejszości narzędzia wpływu na Kijów. Traktując instrumentalnie prawa mniejszości w sąsiednich krajach, Rumunia podważyłaby bowiem wiarygodność własnej krytyki Węgier, które to samo robią w rumuńskim Siedmiogrodzie.

Nie oznacza to, że Bukareszt milczy, gdy prawa Rumunów na Ukrainie są ograniczane. Jednak nie chce występować w jednym chórze z Orbanem. Tak było po przyjęciu w Kijowie w 2016 r. ustawy oświatowej, która zredukowała liczbę przedmiotów wykładanych w szkołach podstawowych w językach mniejszości. Ustawa wywołała kryzys między Kijowem a Budapesztem. Natomiast Bukareszt, choć skrytykował ustawę i odwołał wizytę prezydenta Iohannisa, skoncentrował się na pracy dwustronnej komisji, która wyjaśnia punkty sporne.

Taką postawą Rumunii rozczarowani są liczni przedstawiciele mniejszości. Marin Gherman, redaktor naczelny rumuńskiej agencji prasowej BucPress w Czerniowcach, mówi mi wprost, że ustawa oświatowa została skrajnie negatywnie przyjęta przez ludność rumuńskojęzyczną. – Większość uznała, że zniszczone zostaną nasze historyczne szkoły, które mają po 200 i więcej lat, oraz latami wypracowany system nauczania przedmiotów w języku rumuńskim. Ta ustawa łamie prawo do nauczania w języku ojczystym – uważa Gherman.

Rumuni czują się porzuceni, choć starają się tłumaczyć taką politykę Rumunii istnieniem szerszej geopolitycznej strategii. Gherman: – W odróżnieniu od Budapesztu Bukareszt raczej dostosowuje się do mainstreamu unijnej polityki i nie chce robić gwałtownych ruchów. Poza tym rumuńscy politycy uważają, że lepiej wspierać taką Ukrainę, jaka ona jest, z całą tą jej korupcją itd., niż stać się sąsiadem Federacji Rosyjskiej. Problem mniejszości i innych kwestii spornych odkładają więc na później, a dziś wspierają Kijów w kwestiach bezpieczeństwa, aby mieć forpocztę przed Rosją.

Jednak łagodna reakcja Rumunii na ustawę oświatową wynika także z innego powodu: prawa Rumunów za granicą nie są tematem, który napędzałby rumuńską politykę wewnętrzną i mobilizował wyborców. Mimo geograficznej bliskości i długiej wspólnej granicy, Ukraina nie istnieje na mentalnej mapie rumuńskich polityków. Na wschodzie liczą się dla nich dwa kraje: Rosja (jako wróg, który nadchodzi, zwłaszcza po aneksji Krymu) i Mołdawia (jako fantomowy ból dawnej wielkości).

Na trójstyku

Na rumuńskojęzycznej wsi są jednak miejsca, gdzie na kwestie etniczne patrzy się w sposób nie tyle nowoczesny, co ponowoczesny.

Nowosełycia to wioska leżąca na pograniczu Ukrainy, Rumunii i Mołdawii, na północnym czubku historycznej Besarabii. Mieszka tu niespełna 8 tys. ludzi. Nowosełycia jest centrum tzw. zjednoczonej hromady: nowej jednostki administracyjnej na Ukrainie, powstałej w wyniku dobrowolnego łączenia się małych i niewydolnych wsi w ramach reformy decentralizacyjnej. Spiritus movens takich działań są energiczni działacze samorządowi, którzy chcą wziąć sprawy w swoje ręce i czerpać korzyści, jakie takim nowym hromadom daje reforma.

Marija Nikorycz, sołtyska Nowosełyci – w dwóch trzecich zamieszkanej przez rumuńskojęzycznych Mołdawian – twierdzi, że ukraińska ustawa językowa w ogóle im nie przeszkadza i nikt się nie przejmuje tym, kto jakim mówi językiem.

– Uruchomiliśmy dwujęzyczne klasy, ukraińsko-rumuńskie – mówi mi Marija Nikorycz. – To był pomysł rodziców, żeby dzieci wiedziały więcej. Poza tym przyjęliśmy niepisaną zasadę, aby odpowiadać w tym języku, w jakim zostało zadane pytanie.

Jakby utopijnie to nie brzmiało, rzeczywistość potwierdziła te słowa, jeszcze zanim zostały wypowiedziane. Godzinę wcześniej w kawiarni, którą odwiedziłem przed rozmową, cztery nastolatki przekrzykiwały się nad kawą i tortem – trzy po rumuńsku, jedna po ukraińsku. A że komunikacja trwała w najlepsze, o wykluczeniu kogokolwiek nie mogło być mowy.

Rosyjskie podchody

Jednak na ukraińsko-rumuńskim pograniczu nie wszyscy są zwolennikami takiej (po)nowoczesności. Tradycyjne kategorie etniczne są także instrumentem w dziele poróżniania wspólnot i siania zamętu. W takich działaniach celuje Rosja – i robi to po obu stronach granicy.

Siedziba Związku Rusinów Podkarpackich Rumunii w Syhocie Marmaroskim – 45-tysięcznym mieście, tuż nad granicą z Ukrainą – położona jest na głównej ulicy, 300 metrów od jedynego w kraju ukraińskiego liceum. Przeszklona witryna przy wejściu zachęca zdjęciem Władimira Putina w ramce, tłumaczeniem kazań patriarchy Cyryla (zwierzchnika Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej) i rewizjonistycznymi książkami.

Przewodniczącym Związku jest Michai Lauruc, propagator tzw. idei rusińskiej. A także częsty gość rosyjskiej ambasady, apologeta „Putina – zbawcy planety” (to określenie z jego profilu na Facebooku) oraz „russkiego miru”. Za komunizmu Lauruc był bokserem w bukaresztańskim klubie Dynamo (klubowi patronował resort spraw wewnętrznych) i – jak sam się chwali – ochroniarzem Nicolae Ceaușescu.

Na zaproszenie Lauruca w lutym 2017 r. ukraińskie miejscowości w Maramureszu – w tym wspomniane Remeți, a także Syhot – odwiedził rosyjski ambasador w Rumunii. Podczas spotkań i wystąpień obaj apelowali o zacieśnienie relacji rosyjsko-rumuńskich i podkreślali odrębność Rusinów od Ukraińców.

– Chcą nas podzielić. Lauruc uważa, że nie ma Ukraińców, lecz tylko Rusini, będący częścią wielkiego rosyjskiego etnosu – mówią anonimowo przedstawiciele ukraińskiej mniejszości w Syhocie.

Niewykluczone, że jest to jeden z celów. Innym może być uzyskanie przedstawicielstwa politycznego na szczeblu centralnym, przeznaczonego dla lidera rusińskiej mniejszości narodowej. Ta jest od dawna w Rumunii oficjalnie uznana, a lider Związku Kulturalnego Rusinów Rumunii, Gheorghe Firczak, zasiada w ławach parlamentu w Bukareszcie.

Jednak planowany na 2021 r. spis powszechny może na nowo rozdać mandaty wśród „rusińskiej mniejszości” w Rumunii.

Idea w służbie Kremla

Idea rusińska jest wykorzystywana przez Kreml do tworzenia „jaczejek” w wielu regionach mieszanych etnicznie.

Na Ukrainie najbardziej znanym jej przedstawicielem był ojciec Dmytro Sydor, prawosławny duchowny z Użhorodu i rzekomy duchowy przewodnik zakarpackich Rusinów; głosił on konieczność stworzenia państwowości rusińskiej. Jeszcze w 2011 r., za czasów prorosyjskiego prezydenta Janukowycza, został skazany na trzy lata w zawieszeniu za próby naruszania integralności terytorialnej Ukrainy. Po 2014 r. Sydor sprzyjał rosyjskiej agresji zbrojnej na Ukrainę.

Podobnie jak na Zakarpaciu, także na Bukowinie Kreml wykorzystuje zaufanych duchownych Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego. Awangardą „russkiego miru” w tym regionie jest Klasztor Banczewski we wsi Molnica, którego archimandrytą jest arcybiskup Longin. We wrześniu 2014 r., gdy regularne rosyjskie wojska umacniały się w Donbasie, kładąc kres ukraińskiej ofensywie przeciw separatystom, Longin nawoływał do uchylania się od służby wojskowej w ukraińskiej armii. Z kolei w 2018 r. występował przeciw stworzeniu kanonicznej Cerkwi Prawosławnej na Ukrainie, nazywając jej sobór zjednoczeniowy „satanistycznym zbiegowiskiem niegodziwców”.

– Klasztor w Molnicy jest ważnym miejscem dla Patriarchatu Moskiewskiego, a Longin utrzymuje bliskie kontakty ze stronnikami zbiegłego prezydenta Janukowycza, którzy dziś tworzą wierchuszkę Opozycyjnej Platformy za Życie – wyjaśnia Serhij Zarajski, redaktor naczelny portalu informacyjnego Buk­Info.

OpoPlatforma, która w lipcowych wyborach parlamentarnych zdobyła 14 proc. głosów, zajmując drugie miejsce – po partii Sługa Narodu prezydenta Zełenskiego – to ugrupowanie prorosyjskie, powstałe na gruzach Partii Regionów, którego jednym z liderów jest Wiktor Medwedczuk, prywatnie kum Putina.

Klasztor w Molnicy położony jest w rajonie (powiecie) hercaiwskim, tuż przy granicy, gdzie 90 proc. mieszkańców stanowią Rumuni. – Popularność Longina czyni ich głównymi konsumentami rosyjskiej propagandy i rozszerza wpływy Kremla wśród rumuńskiej mniejszości regionu, i tak już znaczne – podsumowuje dziennikarz Zarajski.

Lokalna rewolucja

Podczas lipcowych wyborów parlamentarnych, w jednomandatowym okręgu numer 203 – obejmującym także rajon hercaiwski – o fotel deputowanego z ramienia OpoPlatformy ubiegał się Mychajło Żar, syn archimandryty Longina. Ale przegrał – podobnie jak lokalny oligarcha Iwan Semeniuk. Do Rady Najwyższej w Kijowie dostał się szerzej nieznany działacz sportowy – kandydat prezydenckiej, skleconej naprędce tuż przed wyborami partii Sługa Narodu.

Ta niespodzianka – to jeden z konkretnych przejawów rewolucji personalnej, jaką na Ukrainie wprowadza Wołodymyr Zełenski. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2019