Kwiatek równy kożuchowi

"Efemeryda na dobrym poziomie - tak londyńskie "Wiadomości określiły pismo, którego pierwszy numer ukazał się w 1947 r. w Rzymie. Efemeryda przetrwała ponad pół wieku, stając się jedną z najważniejszych trybun polskiej myśli, z konsekwentnie realizowanym do końca programem.

25.06.2007

Czyta się kilka minut

fot. STANISŁAW MANCEWICZ /
fot. STANISŁAW MANCEWICZ /

Rok 1947: dwa bloki, Wschód i Zachód, okopały się na swoich pozycjach i szykowały do rywalizacji. Kraje Europy Zachodniej przystąpiły do odbudowy powojennych zniszczeń i zajęte sobą straciły zainteresowanie dla niedawnych sojuszników. Prysła nadzieja na demokratyczne rządy w Warszawie, malała szansa na konflikt zbrojny między mocarstwami. Z dzisiejszej perspektywy widać to wyraźnie - wtedy niekoniecznie. Łatwo dziś potępiać tych, których nad Wisłą ukąsił Hegel, albo krytykować tych, którzy patrząc z Londynu nie potrafili pogodzić się z rzeczywistością, a w konsekwencji oddalali się od niej. Na tym tle jednak jeszcze jaśniej błyszczy gwiazda grupki wypróbowanych przyjaciół, którzy kierując się intuicją - bo przecież pewności co do przyszłości nikt mieć nie mógł - stworzyli w czerwcu 1947 r. pismo "Kultura" z określonym od początku i konsekwentnie realizowanym do końca programem.

---ramka 520763|lewo|1---Koniec złudzeń

"Pamiętny to był rok i straszny to był rok, ten od narodzenia Chrystusa Pana tysiąc dziewięćset czterdziesty siódmy, od końca wojny zaś wtóry" - mógłby napisać Michaił Bułhakow, gdyby żył wtedy np. w Warszawie. Oczywiście, lata niedawnej wojny były znacznie gorsze, ale to rok 1947 przyniósł śmierć nadziejom, które pozwalały przetrwać okupację.

Zaczęło się od styczniowych wyborów. Polskie Stronnictwo Ludowe nie zgodziło się na start we wspólnym z komunistami bloku i musiało za to zapłacić cenę. Regionalnych działaczy PSL prześladowano, aresztowano część kandydatów na posłów, unieważniano listy wyborcze, zwolenników ludowców pozbawiano praw wyborczych i eliminowano z komisji wyborczych. Towarzyszyła temu agresywna propaganda i akcja werbunkowa UB. Na początku 1947 r. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania próbowały wysłać obserwatorów na wybory, ale Warszawa i Moskwa uznały to za próbę ingerencji w sprawy Polski. Wybory sfałszowano: według oficjalnych wyników blok stronnictw demokratycznych otrzymał 80 proc. głosów, PSL zaś 10 proc.

W lutym prezydentem kraju został Bolesław Bierut. I choć urząd premiera objął polityk PPS, Józef Cyrankiewicz, wszystkie decyzje podejmowali i tak komuniści. Niespełna trzydziestoosobowa gromadka posłów PSL wysłuchiwała, jak z trybuny sejmowej Władysław Gomułka domagał się, by "dobić reakcję PSL". Szykowano procesy (ruszą latem i jesienią, wtedy też przywódca PSL Stanisław Mikołajczyk zdecyduje się uciec z kraju), w których przywódców partii oskarży się o współpracę z podziemiem, przygotowywano też rozłam w PSL - w partii nie brakowało ludzi gotowych na układy z komunistami. Na początku kwietnia aresztowany został działacz przedwojennej PPS - Kazimierz Pużak. Miecz Damoklesa wisiał także nad lojalnymi wobec komunistów socjalistami. W kwietniu 1947 r. PPR ogłosiła potrzebę zjednoczenia obu partii.

Gasły już ogniska oporu zbrojnego. Przed wyborami rozbito kilka organizacji z III Komendą WiN na czele. Po wyborach ogłoszono amnestię - wypuszczono z więzień blisko sześć tysięcy osób, innym złagodzono kary. Ujawniło się blisko 60 tysięcy ludzi, którzy po klęsce PSL lub z innych przyczyn nie widzieli już sensu dalszej walki. W kwietniu ruszyła akcja "Wisła" - przesiedlenie blisko stu pięćdziesięciu tysięcy Ukraińców; potrwa do końca września. Wiosną 1947 r. władza przystąpiła też do "bitwy o handel", której celem było wyeliminowanie kolejnego - po opozycji politycznej i zbrojnej - wroga: prywatnego przedsiębiorcy.

Jednocześnie kraj podnosił się z ruin. Odgruzowywano Warszawę, działały już porty w Gdańsku i w Gdyni - co było głównie zasługą przedwojennego wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego. Nowe władze głośno mówiły o awansie społecznym. Inteligencja, która w nierównościach społecznych upatrywała przyczyn klęski

II Rzeczypospolitej, uważała, że nowe czasy pozwolą odkupić dawne przewiny, że trzeba z pokorą znieść nieokrzesanie nowych elit i włączyć się w odbudowę. Tak rozumowała Maria Dąbrowska, tak być może myślał Władysław Broniewski, który już w 1945 r. wrócił do kraju.

Minęło też trochę czasu od słynnych słów Winstona Churchilla wygłoszonych w Fulton w marcu 1946 r.: o "żelaznej kurtynie" odgradzającej Wschód od Zachodu. Zachód wciąż jednak szukał odpowiedzi na ekspansję komunistów. Słowa Churchilla zawierały pewien osąd moralny - miły dla polskich uszu, ale oznaczały też uznanie stanu posiadania Sowietów. Granicą świata zachodniego stały się Niemcy - należało je odbudować i przeciągnąć na swoją stronę. Pół roku po wystąpieniu Churchilla amerykański sekretarz stanu

James Byrnes oświadczył w Stuttgarcie, że granica na Odrze i Nysie nie jest ostateczna. Z Byrnesem publicznie polemizował Stalin, broniąc nowych polskich granic: ot, jeszcze jeden argument na rzecz komunistów w propagandowej walce. Dodajmy, że podczas defilady zwycięstwa w 1946 r. rząd brytyjski na prośbę Stalina wykluczył z niej polskich żołnierzy.

W marcu 1947 r. prezydent USA Harry Truman ogłosił plan wsparcia "wolnych narodów" - dobry znak dla krajów, w których komuniści mają partie polityczne i silne poparcie, ale które po traktatach w Jałcie i Poczdamie znalazły się po szczęśliwszej stronie Europy. Dopiero ogłoszony z początkiem czerwca plan Marshalla, zakładający odbudowę kontynentu dzięki amerykańskim pieniądzom, był ofertą także dla takich krajów jak Polska. Ale posłuszna Moskwie Warszawa ofertę odrzuciła.

Podstawą polityki zapowiedzianej w wystąpieniach Trumana i Marshalla był wysłany rok wcześniej z Moskwy raport pracownika amerykańskiej ambasady George'a

F. Kennana. Kennan twierdził, że by pokonać Moskwę, nie trzeba wojny - wystarczy długo i cierpliwie powstrzymywać ekspansję komunistów. Raport zaowocował karierą jej autora, ale dla Polaków oznaczał koniec złudzeń, bo ustawiał ich na straconej pozycji. Także Marshall ogłaszając swój plan, mógł się spodziewać, że Stalin go odrzuci i przez to weźmie na siebie odpowiedzialność za faktyczny podział Europy. Ale samego podziału Amerykanie już nie kwestionowali. Póki mieli monopol na broń atomową, ich taktyka wydawała się słuszna. Nie musieli więc szukać sprzymierzeńców wśród narodów, które do "wolnych" się nie zaliczały (nie ma więc jeszcze Komitetu Wolnej Europy ani radia o identycznej nazwie).

Wszystkie drogi

Właśnie mniej więcej w tym samym czasie, gdy Marshall ogłaszał swój plan dla Europy, Jerzy Giedroyc i Gustaw Herling-Grudziński składali w Rzymie pierwszy numer pisma pt. "Kultura", w którym zawarli własny program dla kontynentu.

Do końca swoich dni nie dojdą do zgody, który z nich był motorem powstania pisma i pomysłodawcą tytułu. Wiadomo, że Giedroyc z początku większą wagę przywiązywał do wydawania książek. "Kultura" najpierw była pomyślana jako kwartalnik, i to, jak wspominał Giedroyc, czysto literacki. Miał to być taki kwiatek do kożucha, bilet wizytowy - tłumaczył po latach Redaktor. Inspiracją było pismo XIX-wiecznej emigracji rosyjskiej "Kołokoł", redagowane przez Aleksandra Hercena.

Giedroyc z Herlingiem-Grudzińskim poznali się w 1943 r. w Palestynie, jak wspominał Herling, albo (według Giedroycia) we Włoszech po bitwie pod Monte Cassino i choć Herling wybierał się do podchorążówki, obiecali sobie współpracę w przyszłości. Wcześniej, bo w 1942 r. w Palestynie, Giedroyc spotkał Józefa Czapskiego i za jego namową przeszedł do Biura Propagandy i Kultury II Korpusu dowodzonego przez gen. Władysława Andersa. Jeżdżąc łazikiem po pustyni, owinięci mokrymi prześcieradłami, Giedroyc z Czapskim prowadzili niekończące się rozmowy, które stały się początkiem długoletniej przyjaźni. Wreszcie, w marcu 1943 r. w Iraku Giedroyc poznaje Zofię Hertz i - mimo pierwszego nieprzyjemnego wrażenia - oboje znajdują wspólny język. W Biurze Propagandy i Kultury Giedroyc odpowiadał za wydawnictwa wojskowe i prasę. Z tego okresu wyniesie wiele znajomości, które zaowocują potem świetnymi tekstami w "Kulturze" (tak było z Juliuszem Mieroszewskim poznanym w 1945 r. w Rzymie). Ale zdobędzie też sporo przeciwników.

Wykorzystując sympatię Andersa do Czapskiego i kierując się właściwym sobie poczuciem niezależności, Giedroyc drażnił wojskowych przywiązujących wagę do dyscypliny i hierarchii. Gdy w 1944 r. umieścił w "Orle Białym" artykuł "Libia - Cassino", zrównujący obie bitwy, trafił na dwa tygodnie do aresztu (bo legenda Cassino miała być niezrównana). Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, sugerował Wodzowi Naczelnemu Kazimierzowi Sosnkowskiemu, by skoczył na spadochronie do Warszawy. W obliczu katastrofy narodowej należy tworzyć legendy - tłumaczył - a bohaterska śmierć głównodowodzącego do tego się przyczyni. Był gotów towarzyszyć generałowi, ale ten nie chciał go już więcej widzieć. Wkrótce Giedroyc, pozbawiony wsparcia Czapskiego, którego oddelegowano do Paryża, został odsunięty od wojskowych wydawnictw i przeniesiony do Londynu do ministerstwa informacji.

Są to już ostatnie miesiące, kiedy rząd emigracyjny jest uznawany przez aliantów. Giedroyc, osamotniony w przekonaniu, że do konfliktu zbrojnego między Zachodem a Wschodem nie dojdzie, bez sukcesów namawia zwierzchników, by tworzyli trwałe instytucje. Politycznie oddala się od środowiska londyńskiego. Jeszcze niedawno sam lansował ideę bohaterskich czynów i trwania przy imponderabiliach, teraz nastawia się na długie trwanie. Przy rzeczywistości i teraźniejszości, nie przy przedwojennej przeszłości.

Wraca do Włoch; w Rzymie jest już Herling-Grudziński. Wkrótce zjawią się tu Zofia i Zygmunt Hertzowie. Giedroyciowi udaje się uzyskać rozkaz o powołaniu Instytutu Literackiego oraz pieniądze - pochodzące z funduszu oszczędnościowego żołnierzy, więc możemy sobie wyobrazić ryzyko - na zakup drukarni liczącej czterdziestu pracowników.

Brak pieniędzy to teraz największy kłopot. By utrzymać się na powierzchni, twórcy Instytutu handlują na czarnym rynku benzyną pozyskaną w II Korpusie i sprzedają wszystko, co wracający do domów angielscy żołnierze wyrzucają na śmietnik - np. namioty, które kupują włoscy harcerze. Korpus daje konserwy i mundury (o cywilnym ubraniu nikt wtedy nie marzył), więc Giedroyciowi na razie nie spieszy się do cywila. Nie brak wojskowych zleceń - drukowane są pamiątkowe albumy, żołnierze jeszcze mają pieniądze i kupują książki.

Wszystko to jednak się kończy: żołnierzy polskich we Włoszech jest coraz mniej, a ci, którzy zostają, zaczynają mieć kłopoty finansowe. Spływa coraz mniej zamówień, zwłaszcza że pojawia się włoska konkurencja, a sama drukarnia jest tak źle zarządzana, że adwokaci wybijają z głowy jej polskiemu kierownictwu uczciwe rozliczanie się z urzędem skarbowym.

Giedroyc udaje się do Watykanu. Liczy na zamówienia na książki religijne dla Polski. Kardynał Montini (przyszły Paweł VI) uśmiecha się i mówi "Niech będzie pochwalony", ale dodaje, że Watykan nie ma na to pieniędzy. Giedroyc w dodatku rozdrażnia kardynała Adama Sapiehę, przekonując go, że Kościół w Polsce sam powinien rozparcelować swoje majątki ziemskie, bo i tak zrobią to komuniści, a gest przynajmniej by się liczył.

Mimo ustawicznych kłopotów w latach 1946-47 Instytut Literacki wydaje blisko trzydzieści książek (nie licząc zamówień wojskowych i włoskich). Ukazują się między innymi Mickiewiczowskie "Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego" oraz powieść Stanisława Szpotańskiego "Prometeusze" - przestroga przed losem emigranta.

Egzystencja we Włoszech sprawia coraz więcej kłopotów, więc Giedroyc stara się o przeniesienie do Paryża. Londyn - choć wydawałby się celem bardziej oczywistym - nie wchodzi w rachubę. Ekipa Instytutu nie chce należeć do Korpusu Przysposobienia zajmującego się dostosowaniem demobilizowanych żołnierzy do normalnego życia. Giedroyc zna atmosferę londyńskiej emigracji i podobnie jak Hertzowie jest przekonany, że jeżeli chce się robić coś pożytecznego, to tylko poza Londynem, z dala od skupisk Polaków i ich politycznych sporów. Właśnie w czerwcu 1947 r. na emigracji dojdzie do poważnego rozłamu - część polityków, w tym także generałowie Anders i Tadeusz Bór-Komorowski, wypowie posłuszeństwo nowemu prezydentowi Augustowi Zaleskiemu, który objął urząd po śmierci Władysława Raczkiewicza.

Efemeryda

Uproszony przez Giedroycia gen. Anders zgadza się na przeprowadzkę do Francji i podpisuje stosowny rozkaz - Instytut i jego ludzie wciąż są żołnierzami. Zofia i Zygmunt Hertz zajmują się upłynnieniem wszystkiego, co przedstawia jakąś wartość, a czego nie da się zabrać do Francji. Nim jednak feralna drukarnia zostanie sprzedana firmie Fiat i pracownicy Instytutu (poza Herlingiem-Grudzińskim) przeniosą się do Paryża, gdzie czekać na nich będzie Czapski, z jej taśm zejdzie pierwszy numer "Kultury". Nakład około tysiąca egzemplarzy.

Londyńskie "Wiadomości" nazwały nowe pismo "efemerydą na dobrym poziomie". Giedroyc nie jest jeszcze Księciem z Maisons-Laffitte (bo jeszcze żadnego Maisons-Laffitte nie ma), nie ma jeszcze Mieroszewskiego, Miłosza ani Gombrowicza, ale program "Kultury" jest już jasny: "»Kultura« chce szukać w świecie cywilizacji zachodniej tej »woli życia, bez której Europejczyk umrze, tak jak umarły niegdyś kierownicze warstwy dawnych imperiów«".Tej linii, tj. obronie europejskiej kultury, pismo pozostanie wierne. Tak jak strategii utrzymywania więzi z krajem, reagowania na procesy zachodzące nad Wisłą, a wręcz oddziaływania na nie - co spotykało się z krytyką ze strony londyńskiej emigracji. Najlepszym dowodem, że "Kultura" od początku docierała do czytelników w kraju, jest omówienie jej pierwszego numeru już w lipcu w "Tygodniku Powszechnym" ("TP" nr 29/1947).

I tak będzie mimo żelaznej kurtyny oraz policji "tajnych, jawnych i dwupłciowych" przez następne dziesięciolecia.

Korzystałem m.in. z: Jerzy Giedroyc, "Autobiografia na cztery ręce", Warszawa 1999; Andrzej S. Kowalczyk, "Giedroyc i »Kultura«", Wrocław 1999.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2007