Kultura globalnego dżihadu

Porwanie polskiego inżyniera w Pakistanie to symptom talibanizacji tego kraju. Anarchia w państwie posiadającym broń nuklearną byłaby eksperymentem niespotykanym dotąd w historii. Jej skutki miałyby wymiar globalny.

07.10.2008

Czyta się kilka minut

Było to w niewielkiej miejscowości na obszarze Północno-Zachodniej Prowincji Granicznej, gdzie nie sięga władza Islamabadu. Wszędzie wisiały zdjęcia byłego prezydenta Zia ul-Haqa, otoczonego legendą pogromcy Sowietów i surowego muzułmanina. O ówczesnej premier Benazir Bhutto nikt nie chciał powiedzieć ciepłego słowa. W ogóle nie było w dobrym tonie, by o niej rozmawiać.

Siedzieliśmy w prostej jadłodajni. Zmierzchało. Żarówki dawały mętne światło, co nikomu nie przeszkadzało. Lepiej było się skupić na smacznym pilawie niż chwytać czyjś zbyt ciekawski wzrok. Rozmawialiśmy po polsku. Było sennie i leniwie, gdy nagle weszło czterech mężczyzn. Bardziej barczystych i o gęstszych brodach niż reszta gości. Broń oparli o ścianę, coś zamówili. Nagle jeden wstał i podszedł: "Rusi?". Wszyscy spojrzeli z ciekawością, co odpowiemy na to pytanie w roku 1989, gdy w sąsiednim kraju trwał dżihad przeciw ZSRR. "Nahim bhai, ham Poland ke admi haim" (Nie, bracie, jesteśmy z Polski), odparliśmy. "Znacie urdu?". "Jasne, uczymy się go w Islamabadzie" - dalsza rozmowa była przyjacielska. Zostaliśmy gośćmi Pusztunów.

Wtedy nie było to niezwykłe. Oczywiście wiedzieliśmy, że kidnaping jest na porządku dziennym, że w Islamabadzie wysadzono autobus. Rozumieliśmy, że pewna dawka przemocy to element egzystencji, i nie było to uciążliwe.

Intrygowała nas za to ożywiona dysputa ideologiczna. Objęcie władzy przez Bhutto wzbudzało namiętności i prowokowało do debat o roli islamu w państwie, pozycji kobiet, kształcie demokracji. Wśród kolegów Pakistańczyków pojawiały się spory o tożsamość: czy jestem najpierw Pakistańczykiem, czy muzułmaninem? Co muszę czynić w państwie, które jest oficjalnie Republiką Islamską? Dyskusje nie przeradzały się w rękoczyny. Nie było bariery, która później pojawi się wobec przybyszów z Zachodu. Ale coś wisiało w powietrzu. Na murach pojawiały się napisy "Down with America!", choć USA uznawano za sojusznika w walce z ZSRR. Zaczynała się dekada lat 90.

Państwo jako eksperyment

Pakistan powstał jako materializacja mitu o politycznym narodzie, którego tożsamość kształtuje głównie religia. Stał się eksperymentem, w którym ambicje o doskonałym państwie zderzały się z interesami grup etnicznych i językowych. Większość sunnicka nie mogła dogadać się z szyitami. Armia rościła sobie pretensję do kontroli kraju. Muhammad Ali Jinnah, pierwszy władca i symbol ideowy Pakistanu, jeszcze w czasach Imperium Brytyjskiego wyjaśnił tezę o konieczności stworzenia "państwa dla muzułmanów": "Hindusi i muzułmanie należą do dwóch różnych religijnych filozofii (...). Nie zawierają między sobą małżeństw, ani też nie dzielą stołu. Należą do dwóch odmiennych cywilizacji (...). Bardzo często bohater jednych jest wrogiem drugich, i podobnie zwycięstwa drugich są klęskami pierwszych".

Myśl, że fundamentem państwa i narodu może być religia - rozumiana także jako czynnik określający tożsamość człowieka - przekuła się w czyn. Pakistan powstał w wyniku wojny domowej, która udowodniła wątpiącym (w tym Gandhiemu), że "bohaterowie jednych są wrogami drugich". Teza ta do dziś nie straciła na aktualności.

Ale eksperyment z "państwem dla muzułmanów" nie okazał się sukcesem. Spierano się, czym ma być Republika Islamska, jakie prawa wprowadzić i jak regulować gospodarkę, by żyć zgodnie z religią. Opinie jednych ulemów podważane były przez innych, a pluralizm opinii brał górę nad kompromisem. Co ciekawe, przez kilkadziesiąt lat władzy nie sprawowali fundamentaliści. Rządy cywilne zmieniały się z wojskowymi, a rządzenie niezbyt odbiegało od tego w innych krajach zaliczanych do Trzeciego Świata.

Klęską koncepcji "państwa dla muzułmanów" było bez wątpienia oderwanie się wschodniej części kraju, nazwanego później Bangladeszem: okazało się, że różnice etniczne, językowe i kulturowe nie tracą na ważności mimo wspólnej religii. Idea Jinnaha zbladła. Mitologia młodego państwa potrzebowała nowej energii.

Ta nadeszła wraz z epoką antysowieckiego dżihadu. Niestety, nadeszła także z ogromną dawką przemocy, która już nie opuściła Pakistanu.

Strategia islamska

Gdyby nie interwencja ZSRR w Afganistanie, Pakistan byłby krajem ledwie zauważalnym przez Zachód. Tymczasem zyskał miano logistycznego i ideologicznego centrum operacji przeciw Sowietom. Inwestowali tu Amerykanie i Saudyjczycy, zjeżdżali ochotnicy. Generał-prezydent Zia ul-Haq zaczął kreować się na lidera społeczności islamskiej, wspierając tych, którzy później przeklinani będą jako fundamentaliści. Mnożyły się medresy kształcące "prawdziwych muzułmanów": potrafiących recytować Koran i obsługiwać broń. Pakistan zaczął eksportować to, co określano jako "strategię islamską", a co zewnętrzni obserwatorzy nazwali "kulturą nieustannego dżihadu". Prócz rozwijających się grup paramilitarnych (jak Dżama’at-i Islami czy Dżama’at-i Taliban) niemałą rolę w rozwoju tej strategii miał wywiad pakistański, stanowiący państwo w państwie.

Po klęsce ZSRR nie udało się już zatrzymać maszyny ideowo-militarnej. "Strategia islamska" stawała się sensem istnienia państwa, i to niezależnie od enuncjacji władz cywilnych, które objęły ster w latach 90. To zresztą te władze, w osobach Bhutto i Nawaza Szarifa, wspierały tworzenie się struktury polityczno-ideowej talibów, tu kształconych i przygotowanych do operacji w pełnym chaosu Afganistanie. Talibowie, z pomocą wywiadu pakistańskiego i z błogosławieństwem ulemów z tysięcy medres, odnieśli sukces - dając Islamabadowi gwarancję wpływów w sąsiednim państwie.

Ale Pakistan chciał więcej. Obawa przed wpływami Indii zmuszała do szukania broni, która dałaby też splendor w świecie islamu. Pod koniec ostatniej dekady XX w. Pakistan ogłosił, że ma broń nuklearną. Ludzie tańczyli na ulicach, a bohaterem został "ojciec bomby atomowej" dr Abdul Kadir Khan. On sam oświadczył, że to pierwsza "bomba islamska" - i zaczął globalny handel materiałami rozszczepialnymi.

Groźne pytania

Po 11 września 2001 r. nadzieją na stabilizację miał być gen. Muszarraf, który dwa lata wcześniej przejął władzę w wyniku zamachu stanu. Zachód widział w nim przedstawiciela umiarkowanego islamu, który zatrzyma radykalizację i pomoże NATO w Afganistanie. Początki były obiecujące. Ale "strategia islamska" zadomowiła się w Pakistanie, który przechodził proces talibanizacji. Muszarraf był atakowany ze wszystkich stron. Próba rządów autokratycznych niezupełnie się udała, bo paradoksalnie w coraz bardziej fundamentalistycznym Pakistanie wciąż istnieją demokratyczne tęsknoty, a sądy cieszą się sporą niezależnością. Sojusz z USA i NATO wzbudzał coraz większą wściekłość Pakistańczyków, zwłaszcza po przypadkowych ofiarach nalotów po obu stronach granicy.

Niedawny zamach na hotel "Marriot" - symbol zachodniego luksusu i miejsce, gdzie lokalna elita i dyplomaci spotykali się przy trudno dostępnym gdzie indziej alkoholu - znów ściągnął uwagę świata. Ale pytania są inne niż kilka lat temu. Czy nowy prezydent Zardari kontroluje resorty siłowe? Czy Pakistan, jak Irak, Afganistan i inne kraje, zostanie "państwem upadłym", "czarną dziurą", produkującą przemoc? Czy to początek prawdziwej talibanizacji kraju, czy tylko kolejny kryzys, który da się rozwiązać? Jakie mogą być skutki chaosu w Pakistanie dla operacji w Afganistanie, gdzie walczy ponoć 100 tys. talibów wywodzących się z pakistańskich medres? Czy przyszłość NATO decyduje się na pograniczu pakistańsko-afgańskim?

Groźne pytania niekoniecznie niosą groźne odpowiedzi. Na razie Pakistan jest w miarę stabilny, armia nie jest w rozsypce, funkcjonuje administracja i w miarę wolne media. Zwykli Pakistańczycy mają dość przemocy. Problem w tym, że endemiczna przemoc akceptowana i stosowana przez niewielką część społeczeństwa może doprowadzić do rozkładu państwa, zbudowanego na religijnym micie. Anarchia w 170-milionowym kraju, posiadającym broń nuklearną, byłaby eksperymentem nieznanym w historii.

***

Gdy po zakończeniu stypendium w Pakistanie żegnałem się z moim kolegą Aminem, ten życzył mi, abym przyjechał raz jeszcze, tym razem do kraju, który będzie wzorową Republiką Islamską, gdzie panuje sprawiedliwość i dobrobyt. Zarzekał się, że dla tego marzenia gotów jest poświęcić życie. Zastanawiałem się, co się z nim stało. Czy został bojownikiem, czy członkiem miejscowego establishmentu? Wyemigrował na Zachód? Jest frustratem, który widzi, że jego marzenie się nie materializuje?

Co czynić, gdy frustracja zabija marzenia? Mam cały czas nadzieję, że Amin sam mi to wyjaśni. Przy stoliku, popijając colę. Jak wtedy, gdy razem studiowaliśmy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2008