„Mułła Radio” zamilkł. Tym razem na zawsze

Śmierć Fazlullaha – ściganego listami gończymi emira pakistańskich talibów – ogłaszano już wiele razy. Gdy w końcu zginął – trafiony rakietą z amerykańskiego samolotu – nie było wiadomo, czy można w to wierzyć.

26.06.2018

Czyta się kilka minut

Mułła Fazlullah (w środku, z podniesioną reką) ze swoimi partyzantami, zdjęcie niedatowane / EPA / PAP
Mułła Fazlullah (w środku, z podniesioną reką) ze swoimi partyzantami, zdjęcie niedatowane / EPA / PAP

Burzliwe życie tego pobożnego mułły komendanta mogłoby posłużyć za przypowieść o losach pasztuńskich plemion z afgańsko-pakistańskiego pogranicza. O tej, zdawałoby się, przeklętej krainie oraz o ludziach skazanych na wojny, fanatyzm, zdradę, nędzę i poniewierkę.

Zginął w środku nocy, tuż po kolacji spożytej z partyzantami w górskim obozowisku, po afgańskiej stronie granicy. Tak jak muzułmanie na całym świecie, talibowie obchodzili ramadan, miesiąc postu, podczas którego od świtu do zmierzchu nie wolno jeść ani pić i dopiero po zmroku można zasiąść do wieczerzy. Po posiłku i naradzie Fazlullah pożegnał się i zbierał do drogi. W tym momencie auto, w którym siedział, trafiły amerykańskie rakiety. Razem z emirem zginęła jego gwardia przyboczna, najwierniejsi towarzysze broni, bez których nie ruszał się na krok. Jeszcze przed świtem, zgodnie z islamskim obrządkiem, wszystkich pogrzebano na pobliskim cmentarzu.

„Mułła Radio”

Emir musiał się spodziewać, że śmierć przyjdzie po niego w taki sposób. W lutym wystrzelone amerykańskie rakiety roztrzaskały auto, którym jechał jego zastępca Sadżna Mehsud. W marcu Amerykanie zabili – sądząc, że strzelają do emira – jego syna Abdullaha wraz z dwoma tuzinami partyzantów. Wytropili go w afgańskim Kunarze, górzystym i lesistym, gdzie po ucieczce z leżącego za miedzą Pakistanu Fazlullah rozbił partyzancki obóz.

Od amerykańskich rakiet zginęli też obaj jego poprzednicy: pierwszy emir pakistańskich talibów Bajtullah Mehsud (w 2009 r.) i jego następca Hakimullah (w 2013 r.). A także komendant Nek Mohammed (w 2004 r.), który był dla nich obu wzorem. Żaden nie dożył czterdziestki. Tymczasem Fazlullah liczył już 44 lata. W marcu za jego głowę Amerykanie wyznaczyli 5 mln dolarów nagrody. Taka fortuna nawet świętego mogła zwieść na pokuszenie.

– Zanim nie zaczął wojny i nie ogłoszono go emirem, mało kto u nas o nim słyszał. Akurat ja go znałem, bo jego stryj pracował u mnie jako stróż nocny – opowiadał mi przed laty o mulle Fazlullahu Nissar Chan, potomek chanów z pasztuńskiego plemienia Jusufzajów, zamieszkującego dolinę Swatu i Malakand. – W mieście miano go za dziwaka, ale po wsiach ludzie go słuchali i mu wierzyli. Zwłaszcza kobiety. Oddawały mu klejnoty, a on kupował za nie karabiny. Przezwali go „Mułłą Radiem”, bo założył rozgłośnię i nadawał przez nią swoje kazania, w których wzywał do świętej wojny.

Pasztuńskie rezerwaty

Nissara Chana poznałem w Mingorze, dokąd przyjechałem w orszaku weselnym jako gość znajomego pasztuńskiego dziennikarza. W dolinie Swatu, zielonej i spokojnej, będącej do niedawna ulubionym miejscem odpoczynku dla pakistańskich wojskowych, urzędników i kupców, trwała wojna. Żołnierze nie wpuszczali tam cudzoziemców, a partyzanci wszystkich obcych mieli za szpiegów i wrogów.

Nissar Chan, kuzyn pana młodego, dla Fazlullaha i jego mudżahedinów miał tylko pogardę i niechęć. Uważał ich za parweniuszy i uzurpatorów. Tak samo myśleli malikowie i serdarowie [rozmaitej rangi wodzowie, starszyzna plemienna – red.] Jusufzajów i innych pasztuńskich plemion z obu stron afgańsko-pakistańskiej granicy.

Pasztunowie – podobnie jak Afganistan – nigdy tej granicy nie uznali. Wykreślił ją arbitralnie na mapie brytyjski dyplomata sir Mortimer Durand. Oni uważają ją za koronny dowód krzywd, jakich doznali od obcych. Brytyjczykom, władcom Indii, nigdy nie udało się podbić wojowniczych Pasztunów, postanowili więc się z nimi dogadać. Rozdzielili ich ziemie, by z południowej ich części stworzyć strefę buforową, strzegącą Indie przed zakusami Rosji. Ale obiecali Pasztunom, że jeśli wyrzekną się napaści na kupieckie karawany i kolumny wojsk na przełęczach Hindukuszu, to zostawią ich w spokoju i nie będą się wtrącać w ich sprawy.

W rezultacie na pasztuńskich ziemiach nie pojawili się poborcy podatków, sędziowie, policjanci ani partie polityczne (nie urządzano tam wyborów, posłów do parlamentu wyznaczali wodzowie). Ale nie zawitała też nowoczesność wraz z jej wynalazkami. Dolina Swatu, Malakand, Kohat czy Dir zostały włączone do pakistańskiego państwa, ale i tak zachowały szeroką autonomię. Resztę Terytoriów Wolnych Plemion Pasztuńskich rozwiązano dopiero niedawno, w maju 2018 r., i wcielono do prowincji Pasztuńsko-Chajberskiej, jednej z czterech, jakie składają się na Pakistan (pozostałe to Pendżab, Sindh i Beludżystan).

Pozostawione same sobie Terytoria Wolnych Plemion Pasztuńskich przepoczwarzyły się w rezerwaty, w których obowiązywało wyłącznie plemienne prawo pasztunwali i Koran, a władzę sprawowała rodowa starszyzna, nadzorowana tylko przez urzędników przysyłanych z Islamabadu. Jedynym konkurentem chanów do rządu dusz nad Pasztunami byli mułłowie, wspierani dyskretnie przez kolejne pakistańskie rządy, lękające się groźby pasztuńskiej irredenty i zabiegające, aby braterstwo wiary przeważyło u plemieńców nad więzami krwi.

Marny dowódca, świetny kaznodzieja

Najlepszą pożywką dla religijnego fanatyzmu okazały się afgańskie wojny, które toczą się nieprzerwanie już czwarte dziesięciolecie.

Pakistańscy wojskowi zawsze się w nie wtrącali – i zawsze wspierali w nich te afgańskie stronnictwa, które gorliwiej odwoływały się do religii. W latach 80. XX w., pomagając mudżahedinom i rozdzielając między nich amerykańskie dolary i wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych, Pakistańczycy skrupulatnie pomijali monarchistów, ale nie zdarzało im się zostawiać z pustymi rękami zwolenników świętej wojny.

Afgańska wojna okazała się brzemienna także dla losów mułły Fazlullaha z doliny Swatu. W tej z lat 80., z armią sowiecką, jeszcze nie walczył – był za młody. Bił się w niej za to jego nauczyciel i przyszły teść – mułła Sufi Mohammed, który na czele własnego oddziału wyprawił się na afgańską stronę. Gdy jesienią 2001 r. na rządzących Afganistanem talibów uderzyli Amerykanie, mułła Sufi wybrał się znów na wojnę. Pasztuni z pakistańskiej strony granicy zawsze szli na pomoc rodakom z Afganistanu i przyjmowali ich w swoich wioskach, dawali schronienie i kryjówkę.

Po powrocie z wyprawy wojennej przeciw Sowietom, upojony dżihadem Sufi zaczął zaprowadzać – na czele własnego wojska – boże porządki w dolinie Swatu. W swych medresach wychowywał uczniów na mudżahedinów, gościł afgańskich talibów, a także partyzantów z indyjskiej części Kaszmiru, Arabów z terrorystycznej międzynarodówki Al-Kaidy.

Rządzący z Islamabadu pozwalali mu na wszystko, póki zadowalał się własnym podwórkiem, tj. doliną Swatu. Gdy jednak po inwazji Amerykanów na afgańskich talibów wyruszył wraz Fazlullahem (już zięciem) za miedzę, by wspierać talibów, po powrocie do domu został przez Pakistańczyków aresztowany i skazany na siedem lat więzienia. Fazlullah także wylądował za kratami. Ale po półtora roku wyszedł na wolność – i przejął po teściu meczety, medresy oraz wojsko. Założył też własną rozgłośnię – tę, dzięki której zyskał przydomek. Podobnie jak teść, „Mułła Radio” okazał się marnym żołnierzem i jeszcze gorszym dowódcą, ale świetnym mówcą i fanatycznym kaznodzieją.

Fazlullah i jego dolina

Kontynuując dzieło teścia, „Mułła Radio” przerobił dolinę Swatu na wzór i podobieństwo Afganistanu pod rządami talibów – z policją obyczajową, kamieniowaniem cudzołożników, publiczną chłostą, obowiązkowym rozdziałem płci, zakazem muzyki i wszelkiej rozrywki. Buntował nawet chłopów przeciw kampanii szczepień przeciwko polio, prowadzonej przez pakistański rząd i zachodnich lekarzy. Wmówił mieszkańcom doliny, że szczepienia są spiskiem niewiernych, mającym uczynić muzułmanów bezpłodnymi. Wzorując się na afgańskich talibach, próbował nawet wysadzić w powietrze siedmiometrowy, wykuty w skale posąg Buddy.

Pod rządami Fazlullaha dolina Swatu stała się jednym z emiratów pakistańskich talibów, jakich wiele wyrosło w tamtych czasach na Terytorium Wolnych Plemion Pasztuńskich. Tworzyli je muzułmańscy duchowni, wspierający afgańskich braci i udzielający im u siebie schronienia.

Ówczesny prezydent Pakistanu, wojskowy dyktator generał Pervez Musharraf, patrzył na to przez palce. Postawiony pod murem przez Amerykanów zgodził się pomóc im w wojnie z afgańskimi talibami, których przez całe lata wspierał. Żal mu jednak było wytracić niedawnych protegowanych. Bał się też narazić rodzimym mułłom, którzy w 2002 r. – na fali powszechnej w Pakistanie niechęci do USA – wygrali wybory stanowe i przejęli władzę w Prowincji Granicznej (dziś Pasztuńsko-Chajberskiej) oraz weszli do koalicyjnego rządu w Beludżystanie.

W Pakistanie mówiono w tamtych latach, że ojcem chrzestnym wyborczych sukcesów miejscowych mułłów był Musharraf, który wspierał ich dyskretnie przeciwko starym świeckim partiom, aby przekonać Zachód, iż pospieszne wprowadzenie demokracji poskutkuje dojściem do władzy religijnych fanatyków.

Pakistańska wojna domowa

Pod koniec 2007 r., idąc za radą afgańskich braci, pakistańscy talibowie postanowili się zjednoczyć i utworzyć własny emirat. Na pierwszego przywódcę wybrali Bajtullaha z plemienia Mehsudów z Południowego Waziristanu. Dolina Swatu została przyłączona do tego talibskiego emiratu. A gdy władze z Islamabadu, naciskane przez Amerykanów, postanowiły w końcu ukrócić samowolę mułłów, talibowie i ­Fazlullah wydali im otwartą wojnę.

Pakistańscy żołnierze, posłani do pacyfikowania Terytoriów Wolnych Plemion Pasztuńskich, ginęli w zasadzkach i zamachach. Zamachowcy-samobójcy detonowali bomby w Karaczi, Islamabadzie, Peszawarze.

W grudniu 2007 r., w przeddzień wyborów i powrotu do władzy, w zamachu zginęła Benazir Bhutto, najbardziej znana z pakistańskich polityków.

Po latach oszacowano, że w prawie 10-letniej wojnie z talibami w Pakistanie zginęło ponad 50 tys. ludzi, a ponad dwa miliony straciły dach nad głową. W Islamabadzie uznano to za najgorszą katastrofę humanitarną od czasu rzezi religijnych z 1947 r., jakie towarzyszyły narodzinom tego kraju po podziale brytyjskich Indii.

Na początku wojny partyzanci „Mułły Radia” nie wpuścili pakistańskiego wojska do doliny Swatu, a nawet sami ruszyli do natarcia. Gdy podeszli pod miasto Buner, odległe już tylko o kilka godzin jazdy autem od Islamabadu, generałowie uznali, że żarty się skończyły. Do ofensywy na Swat ściągnięto najlepsze oddziały znad granicy z Indiami (w pewnej chwili w wojnie z talibami uczestniczyło ponad 100 tys. żołnierzy, jedna czwarta pakistańskiej armii). W 2009 r. „Mułła Radio” i jego partyzanci opuścili dolinę Swatu i uciekli do Nuristanu, tuż za afgańską miedzę. Jego rozgłośnia przestała nadawać.

Rozpad talibskiego emiratu

Z afgańskich kryjówek talibowie „Mułły Radia” przekradali się na pakistańską stronę, by zabijać lokalnych wodzów układających się z władzami, podkładać bomby i urządzać zasadzki. W jednej, w czerwcu 2012 r., wzięli do niewoli i następnie ścięli 17 pakistańskich żołnierzy. Jesienią 2012 r. emir osobiście wydał wyrok śmierci na 15-letnią Malalę Jusufzaj, która stała się symbolem walki o prawo dziewcząt do nauki. Ciężko ranna w głowę Malala przeżyła zamach, a w 2014 r. została nagrodzona Pokojowym Noblem. W 2013 r. partyzanci „Mułły Radia” zabili pakistańskiego generała, który dowodził pacyfikacją doliny Swatu.

Dwa miesiące później rakiety z amerykańskiego samolotu bezzałogowego zabiły Hakimullaha, naczelnego emira pakistańskich talibów. Jego następcą został wybrany niespodziewanie „Mułła Radio”. Szybko okazało się, że jego awans to początek upadku pakistańskich talibów: ich zjednoczony emirat się rozpadł.

Najpierw odłączyli się Mehsudowie – z nich wywodzili się dwaj pierwsi emirowie, więc ani myśleli słuchać rozkazów Jusufzajów, których mieli za zniewieściałych mędrków. Potem odeszli Wazirowie, rywalizujący z Mehsudami o miano najwaleczniejszych wśród Pasztunów. Potem służbę „Mulle Radiu” wypowiedzieli talibowie z Kurramu, Mohmandu, Chajberu, Orakzaju, Badżauru, Peszawaru. Gromieni przez pakistańskie wojsko, wybijani przez amerykańskie bezzałogowce, przemykali na afgańską stronę, przystając do tamtejszej filii tzw. Państwa Islamskiego (tego znad Tygrysu i Eufratu).

Upadek pakistańskich talibów przypieczętowała ich jedyna w zasadzie zbrojna operacja, przeprowadzona na rozkaz nowego emira. W grudniu 2014 r. na polecenie „Mułły Radia” zamachowcy zaatakowali szkołę w miasteczku garnizonowym w Peszawarze. Zginęło ponad 150 osób, głównie uczniów. Pakistańscy wojskowi poprzysięgli „Mulle Radio” i jego talibom zemstę.

Dokonał jej teraz amerykański samolot bezzałogowy.

Kto i w co wierzy

Emir pakistańskich talibów zginął ostatniego dnia ramadanu, w przeddzień pierwszego w tej wojnie trzydniowego zawieszenia broni, ogłoszonego wspólnie przez kabulski rząd i talibów na Święto Przerwania Postu, Id al-Fitr. Korzystając z zapadłej na frontach ciszy, liczni talibowie mogli – bez broni – po raz pierwszy od lat odwiedzić rodzinne miasta i wioski. Świat obiegły zdjęcia partyzantów i ich wrogów, afgańskich żołnierzy, wymieniających świąteczne uściski i pozdrowienia. Pojawiły się przepowiednie, że ten rozejm może przerodzić się w trwały pokój.

Z wieścią o śmierci „Mułły Radia” afgański prezydent Aszraf Ghani zadzwonił do pakistańskiego premiera Nasira ul-Malikiego. A także do dowódcy pakistańskiej armii gen. Kamara Javeda Bajwy, który kilka dni wcześniej gościł w Kabulu i rozmawiał z Afgańczykami i Amerykanami o szansach na pokój z talibami. W telefonicznych rozmowach z Pakistańczykami afgański prezydent wzywał, aby i oni wyświadczyli mu przysługę i doprowadzili afgańskich talibów do stołu rokowań.

Afgańczycy i Amerykanie od lat mają pretensje do Pakistanu, że choć jest ich sojusznikiem w wojnie z talibami, to zarazem im pomaga. Pakistańczycy odwzajemniają się żalami, że wskutek przymierza z USA afgańska wojna przelała się do ich kraju. Oskarżają też Afgańczyków, że dają schronienie pakistańskim talibom i wysługują się nimi, by szkodzić Islamabadowi. Twierdzą, że Amerykanie wycofali swe wojska z afgańskich przygranicznych prowincji Kunar i Nuristan już w 2009 r., by oddać je na górskie kryjówki pakistańskim talibom i „Mulle Radiu”. Pakistańczycy, dzielący rodzimych talibów na „dobrych” (wspierających afgańskich braci) i „złych” (zwalczających pakistańskie państwo) utrzymywali nawet, że Amerykanie specjalnie zabili Hakimullaha, by zastąpić go „Mułłą Radiem”, będącym – według nich – marionetką afgańskiego wywiadu.

W Pakistanie, gdzie ludzie nie dają wiary w zbiegi okoliczności, nie brak teraz głosów, że śmierć „Mułły Radia” – z rąk Amerykanów na prośbę Afgańczyków – mogła być z ich strony podarkiem dla Pakistańczyków na Święto Przerwania Postu. Aktem dobrej woli i chęci pojednania. A także zachętą, by licytację krzywd i pretensji zastąpić licytacją przysług – wzajemnych i dla wszystkich korzystnych. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2018