Kto piecze nasz chleb

W historii młodego Malijczyka odbija się Francja – ta, która boi się masowej imigracji, i ta, która broni imigrantów. Także na idyllicznej, choć niekoniecznie spokojnej prowincji.
z Le Puy-en-Velay (Owernia, Francja)

17.05.2021

Czyta się kilka minut

Zbiórka podpisów poparcia dla Madamy, Le Puy-en-Velay, luty 2021 r. / LUCIEN SOYÈRE / WWW.RUE43120.FR
Zbiórka podpisów poparcia dla Madamy, Le Puy-en-Velay, luty 2021 r. / LUCIEN SOYÈRE / WWW.RUE43120.FR

Nad miastem góruje wielka figura Czarnej Madonny z Dzieciątkiem. Le Puy-en-Velay od wieków słynie jako ośrodek kultu maryjnego i początek najbardziej znanej z kilku francuskich tras pielgrzymkowych do Santiago de Compostela. Teraz pątników nie ma – wystraszyła ich pandemia. Schodząc ulicami spod opustoszałej dziś katedry, docieramy do nieco bardziej ożywionego centrum.

Dwa i pół roku temu o 20-tysięcznym Le Puy-en-Velay, położonym malowniczo wśród powulkanicznych skalistych wzgórz Owernii, mówiła cała Francja. 1 grudnia 2018 r. na placu przed prefekturą doszło do starć między ruchem Żółtych Kamizelek a policją. Manifestanci wzięli szturmem ogrodzenie i wdarli się na dziedziniec prefektury. Policja odpowiedziała gazem łzawiącym. W stronę symbolu znienawidzonej przez protestujących władzy centralnej (prefekt to przedstawiciel rządu w terenie) leciały butelki z benzyną. Wnętrza przybudówki prefektury niemal doszczętnie spłonęły.

Starcia trwały do późnego wieczora. Bilans tamtego dnia to ok. 30 rannych policjantów, zniszczenia i liczni aresztowani. Czterech z nich skazano za podpalenie na kary od pół roku do trzech lat więzienia. Do miasta wrócił dawny spokój. Ale tylko na chwilę.

Jak Madama stał się twarzą

Plac przed prefekturą w Le Puy-en-Velay, kwiecień 2021 r. Trwa demonstracja w obronie młodych imigrantów. Znowu przeciwko władzy zbierają się tu manifestanci, choć nie są to Żółte Kamizelki (nawet jeśli, jak wynika z rozmów, w tłumie są niedawni sympatycy tego ruchu). Od tygodni ulicami miasteczka ciągną marsze – najzupełniej pokojowe – z udziałem setek ludzi. I to wszystko mimo zakazu tłumnych zgromadzeń z powodu pandemii.

Na ustach ludzi jedno imię. „Tej Francji, która wrzuciła ciebie za kraty, znać nie chcę, Madama...” – płynie z głośników piosenka. Transparenty: „Tutaj jest dom Madamy, wyrzucić go nie damy!”. Słychać okrzyki: „Madama, nie zostawimy cię!”.

Pośrodku placu, przy fontannie, z mikrofonem stoi dwoje nauczycieli – Eric Durupt i Véronique de Marconnay. Prywatnie są parą. To rodzice zastępczy imigranta z Mali, 19-letniego (jak sam twierdzi) Madamy Diawara. Miejscowa prefektura nakazała mu niedawno opuścić Francję, sąd administracyjny właśnie potwierdził tę decyzję.

Eric, z rozwichrzonymi posiwiałymi włosami i kolczykiem w uchu, jest wyraźnie zmęczony; podtrzymuje go jego drobna towarzyszka z kręconymi ciemnymi włosami. Véronique oznajmia zebranym: – Madama zniknął. Nie wiemy, gdzie jest i nie wiemy, czy go kiedykolwiek ujrzymy.

I dodaje, że zgłosiła „zaginięcie” młodego imigranta na prefekturze, gdzie ma on obowiązek regularnie się stawiać.

Nikt nie mówi tego wprost, ale wszyscy są pewni – Malijczyk uciekł z domu przed groźbą deportacji z Francji. Nie chciał czekać, aż przyjdzie po niego znowu policja.

Eric Durupt hamuje łzy, gdy mówi do mikrofonu: – Bardzo się o niego martwimy.

Po chwili bardziej stanowczo: – Nie ugniemy karku. Nadal będziemy walczyć. Bo we Francji nie ma jednego Madamy, są ich tysiące.

Pod petycją w obronie Malijczyka podpisało się prawie 40 tys. ludzi. W ten sposób został twarzą walki o prawa młodych imigrantów we Francji. Mimo społecznej mobilizacji prefekt departamentu Górna Loara, Éric Étienne, twardo obstaje przy swoim. Powtarza, że nie może zalegalizować pobytu Diawary, gdyż jego akt urodzenia w Mali uznano za sfałszowany.

Co wiadomo, a czego nie

Dzień później rozmawiam z parą nauczycieli w biurze związku zawodowego, do którego należą. Towarzyszy im Sheyenne, młody owczarek niemiecki. Na powitanie skacze mi na kolana, liże po rękach.

Véronique wspomina: – Gdy Madama przybył do nas pod koniec 2018 r., bał się psów. Bardzo powoli oswajał się z naszą suką. Prześladowały go wspomnienia: żandarmi z psami ścigali jego i innych imigrantów, gdy przechodził granicę włosko-francuską.

O losach Malijczyka przed przybyciem do Francji wiadomo niewiele. Właściwie tyle, ile powiedział zastępczym rodzicom. Gdy zjawił się w domu Erica i Véronique, nie miał dokumentów. Nie mówił po francusku. Nie potrafił liczyć, bo nigdy nie chodził do szkoły.

Véronique: – Urodził się w małej wsi na pustkowiu, nie znał ojca, a jego matka była bardzo chora. Nie ma z nią od dawna kontaktu, nie wiadomo, czy żyje. Wyjechał do Europy ze starszym bratem. Razem dotarli do Libii, tam jego brat zaginął, nie ma o nim wieści.

Według jego opiekunów Madama przeprawił się przez Morze Śródziemne pontonem wraz z grupą imigrantów. Nie wiadomo, skąd miał pieniądze na opłacenie przemytników. Imigrantów podjęto z morza blisko wybrzeża włoskiego. Następne Malijczyk spędził kilka miesięcy w obozie na Sycylii. Potem, po dostaniu się na kontynent, dotarł w Alpy i przeszedł pieszo granicę francuską w okolicach Briançon. Nieznajomy przy granicy miał mu wręczyć bilet kolejowy do Le Puy-en-Velay, mówiąc: „Tam ci pomogą”.

Skąd pomysł skierowania Malijczyka na tę głęboką francuską prowincję? Może dlatego, że miasto ma opinię przyjaznego imigrantom. Działa tu prężnie organizacja broniąca dostępu imigrantów do edukacji szkolnej: Sieć Edukacja Bez Granic (RESF). Przygarnęła Madamę i innego młodego Malijczyka w podobnej sytuacji, Yelly’ego.

W rodzinie zastępczej

RESF poprosiła parę nauczycieli o przenocowanie Madamy „na kilka dni”. To, co miało być jednorazową pomocą, przerodziło się w więź.

Véronique: – Mieliśmy dwa wolne pokoje, bo dzieci moje i Erica z poprzednich związków są dorosłe. Ugościliśmy więc chętnie chłopaków. Madama to jak nasz rodzony syn. Ma w sobie wielką radość życia, spokój ducha, lubi żartować, śmiać się. To wszystko wniósł do naszego domu.

Sąd rodzinny przyznał parze prawną opiekę nad obu chłopcami do czasu osiągnięcia przez nich pełnoletności (z tego tytułu rodzina zastępcza dostała też zasiłek na wychowanie). Prawo obliguje tu państwo do zajmowania się wszystkimi opuszczonymi nieletnimi na terytorium swojego kraju, tak Francuzami, jak i obcokrajowcami. Obaj Malijczycy poszli do miejscowej szkoły zawodowej, jednocześnie ucząc się francuskiego.

Eric wtrąca: – Uderzyło mnie, że Madama i Yelly, choć z innej kultury, bez wykształcenia i z małej wsi, są bardzo otwarci. My jesteśmy ateistami, oni muzułmanami. Na początku zrobili wielkie oczy: jak można nie wierzyć w Boga? Ale potem oswoili się z tym i nigdy nie chcieli nas nawracać. Sami modlili się w swoich pokojach i praktykowali post w ramadanie.

Dodaje z uśmiechem: – Trochę ich dziwiło, że nie ma u nas szefa w domu. Oboje z Véronique dzielimy się po równi obowiązkami. Pytali: jak to, mężczyzna w domu nie rządzi? W końcu jakoś pogodzili się i z tym.

Anarchiści kontra prefekt

Nieletni imigranci, którzy do Francji przybyli nielegalnie, mogą dostać pozwolenie na dalszy pobyt z chwilą osiągnięcia dojrzałości, jednak pod warunkiem, że znajdą pracę lub płatną praktykę. Obaj Malijczycy znaleźli pracodawców, lecz tu wkroczył urząd: w styczniu tego roku prefektura odmówiła Madamie pozwolenia na pobyt, uznając jego akt urodzenia za sfałszowany. Natomiast Yelly dostał prawo pobytu (zaczął praktykę jako stolarz).

Véronique i Eric dwukrotnie sprowadzali z Mali akt urodzenia Madamy, ale eksperci z prefektury za każdym razem odrzucali dokumenty. Prefekt Étienne tłumaczył w prasie, że zdaniem urzędu w momencie przybycia do Francji był on pełnoletni, i że na podstawie fałszywych dokumentów nie można wydać karty pobytu.

Rodzice zastępczy odpierają zarzut prefekta. Eric: – W Mali mówi się o wielu dzieciach-widmach, bo ich przyjścia na świat nie zgłoszono w żadnym urzędzie. Tak mogło być z Madamą.

Véronique: – Madama urodził się na pustkowiu, gdzie często nie istnieje rejestr stanu cywilnego. W wielu regionach nie ma przejezdnych dróg ani prądu. Jak w takiej sytuacji uzyskać dokumenty, które zadowolą francuską administrację?

W odpowiedzi na decyzję prefekta pod koniec stycznia Eric Durupt zaczął strajk głodowy. Przerwał go po kilku tygodniach w nadziei, że uda się przekonać urząd. Tak się nie stało. Na początku marca Madamę zatrzymano i przewieziono do Lyonu, do strzeżonego ośrodka dla imigrantów, którzy w kraju są nielegalnie. Stąd miał być deportowany.

Po manifestacjach w obronie Malijczyka został on zwolniony, ale prefekt nie ustąpił. Dlatego Madama „rozpłynął się”.

Véronique i Eric należą do radykalnie lewicowej organizacji anarchistycznej. Uważają, że z tego powodu prefekt – jak mówią – zawziął się na nich. Czy tak było, nie wiadomo. Oskarżony przez Erica w prasie o stosowanie „rasizmu państwowego”, prefekt zażądał publicznych przeprosin; bez skutku. Z kolei podczas swojego strajku głodowego Durupt obraził inwektywami policjanta pilnującego prefektury, za co ma stanąć przed sądem pod zarzutem obrażenia funkcjonariusza. Można przypuszczać, że te zachowania Erica, w połączeniu z jego krewkim usposobieniem, skomplikowały sprawę Madamy.

Kogoś takiego chcieliśmy

Malijczyka wspiera para hodowców z okolic miasta, Martine i Jean-Louis Vigouroux. To oni chcieli przyjąć go na płatne praktyki zawodowe.

– Szukaliśmy praktykanta do pracy w naszym gospodarstwie, w którym mamy trzysta owiec – mówi mi Jean- -Louis. – Madamę poleciła nam miejscowa szkoła rolnicza. Szybko się okazało, że właśnie kogoś takiego potrzebujemy. On wychował się na wsi i nie boi się ciężkiej pracy. Silny, sam uniósł siedemdziesięciokilowe cielę. Owce go słuchały, potrafił na nie wołać po swojemu, pies słuchał go bardziej ode mnie.

Jego żona Martine dodaje: – Nie braliśmy dotąd stażystów. Młodzi Francuzi z okolicy lubią jeździć traktorem, ale odstrasza ich kurz i fizyczna praca.

Oczekując na kartę pobytu, chłopak przychodził pomagać hodowcom jako wolontariusz przez kolejne dwa miesiące. Ale papierów się nie doczekał, więc plany przepadły.

Madama i Yelly chodzili do klasy dla nieletnich imigrantów w liceum zawodowym. Jak mówi Aurore Zilberman, która uczy tu historii i geografii (jak sama się przedstawia: „córka dziecka uratowanego z Zagłady przez Sprawiedliwych z owernijskiej wioski”), w klasie jest ponad 20 nastolatków z Afryki Zachodniej, w większości analfabetów.

Dziś nauczycielki, które manifestują przed prefekturą w sprawie Madamy, są rozgoryczone. – Przez dwa lata starają się nauczyć francuskiego, zintegrować, znaleźć pracę. I nagle, bach: dostają wilczy bilet, znikają z dnia na dzień. To wielka strata, ludzka i finansowa, młodzi uczą się dwa lata na koszt państwa, szkolą się w branżach, gdzie brakuje rąk do pracy, np. w budownictwie czy rolnictwie – mówią. I dodają: – Przywiązałyśmy się do nich, szanowali nas, byli uprzejmi, to była przyjemność ich uczyć.

Piekarz z Besancon

W departamencie Górnej Loary w ciągu ostatnich pięciu lat zapewniono opiekę i edukację 150 nieletnim imigrantom. Według działaczek RESF nie wywołało to żadnych napięć. – Ot, na tych 150 był jeden, który miał problemy z prawem – mówi Aurore Zilberman, też związana z RESF. Dlatego zaskoczyły ich graffiti, które pojawiły się, gdy wybuchła sprawa Madamy: „Brawo panie prefekcie! Precz ze wszystkimi czarnymi!”.

W ostatnich tygodniach prasa rozpisuje się o dziesiątkach, może nawet setkach podobnych spraw w całej Francji. Władze wręczają z dnia na dzień „wilcze bilety” młodym imigrantom, głównie z Afryki, nie zważając, że są uczniami, praktykantami lub już pracownikami. Z kolei za nimi ujmują się coraz częściej pracodawcy, potrzebujący rąk do ciężkiej pracy.

Najgłośniejszy bodaj przypadek zdarzył się w Besançon, na wschodzie kraju. Zakończony happy endem: na początku tego roku tamtejszy piekarz Stéphane Ravaclay wygrał długą batalię – łącznie ze strajkiem głodowym – o uzyskanie pozwolenia na pobyt dla swojego 18-letniego praktykanta z Gwinei. Ostatecznie miejscowa prefektura odstąpiła od nakazu opuszczenia kraju po tym, jak Gwinejczyka poparły w liście liczne znane osobistości, jak aktor Omar Sy czy pisarka Leila Slimani.

Piekarz Ravaclay stał się znany w kraju. Założył na Facebooku stronę „Solidarni szefowie”, aby zachęcić do działania innych przedsiębiorców w podobnej sytuacji.

Państwo zaostrza kurs

Moi rozmówcy z Le Puy-en-Velay, którzy są po stronie Madamy Diawara, uważają, że jego kłopoty mają związek z zaostrzeniem kursu państwa wobec imigrantów. Prefektury podlegają ministerstwu spraw wewnętrznych. Jeszcze w lutym 2020 r. – jak mówi mi anonimowo jeden z rozmówców z Owernii – do prefektów w całej Francji miała trafić wewnętrzna instrukcja, aby bardzo rygorystycznie traktować imigrantów, którzy podają się za nieletnich.

Szacunki mówią, że w kraju jest łącznie 300 tys. imigrantów bez prawa pobytu, a ok. 40 tys. nieletnich, zwłaszcza z Maroka, Algierii, Mali i Afryki subsaharyjskiej (np. Gwinei czy Senegalu), przybyło nad Sekwanę nielegalnie. Inaczej niż w Owernii, w dużych miastach – jak Paryż czy Marsylia – wielu z nich trafia w końcu na ulice. Tam czekają na nich gangi przestępcze, w tym sutenerzy.

W tej sytuacji prezydent Emmanuel Macron „dokręca śrubę” w walce z nielegalną imigracją. Nawet jeśli, zgodnie z porzekadłem „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”, dostaje się także tym, którzy są najmniej winni.

Na czele MSW stoi Gérald Darmanin, który w obozie centrowego Macrona uchodzi za „jastrzębia”. W niedawnej debacie telewizyjnej z Marine Le Pen – przewodniczącą Zjednoczenia Narodowego i, jeśli wierzyć sondażom, główną rywalką Macrona w wyborach prezydenckich w 2022 r. – Darmanin zarzucił jej „miękkość” w kwestii obrony Francji przed wpływami muzułmańskich radykałów w kraju. Wywołało to konsternację wśród umiarkowanych „macronistów”, którzy nie chcą się licytować z prawicową populistką.

Komentatorzy są zgodni, że Darmanin – za wiedzą Macrona – próbuje pozyskać elektorat skrajnej prawicy. Sondaże sugerują, że Macron i Le Pen mają dziś prawie równe szanse na zwycięstwo. Choć do wyborów jeszcze rok, kampania już trwa.

Terroryści wśród imigrantów

Zaostrzenie polityki imigracyjnej to także konsekwencja zamachów terrorystycznych, których w ostatnich miesiącach dokonali we Francji islamscy ekstremiści. Sprawcami kilku z nich byli imigranci (według specjalistów, np. Oliviera Roy, wśród zamachowców we Francji przeważa drugie pokolenie imigrantów, ale jest też wielu konwertytów z francuskich rodzin). Takie przypadki, nawet jeśli są rzadkie, wstrząsają opinią publiczną.

Największym echem odbił się ten z 16 października 2020 r., gdy 18-letni Czeczen, który przybył przed laty do Francji wraz z rodziną, zamordował w okrutny sposób Samuela Paty’ego, nauczyciela z podparyskiej szkoły. Dwa tygodnie później 21-letni Tunezyjczyk, który dopiero co przybył do Francji z Włoch – nielegalnie, jako imigrant – zamordował troje wiernych w katolickiej bazylice Notre-Dame w Nicei. Z kolei 23 kwietnia tego roku 36-letni Tunezyjczyk – jak się potem okazało, zradykalizowany muzułmanin – zaatakował nożem policjantkę w Rambouillet pod Paryżem, raniąc ją śmiertelnie. Sprawca dostał się do kraju bez dokumentów 12 lat temu, ale w zeszłym roku otrzymał kartę pobytu.

Zapowiedź „zrobienia porządku” z nielegalną imigracją ma poparcie niemałej części opinii publicznej. Ale obietnice obietnicami, a życie życiem – według oficjalnych danych nie więcej niż 15 proc. przybyłych nielegalnie imigrantów, mających nakaz wyjazdu z Francji, rzeczywiście opuszcza kraj.

Wróćmy jeszcze do naszego małego miasta w Owernii.

Aurore Zilberman, nauczycielka z Le Puy-en-Velay, opowiada: – Mój mąż szkoli w naszym regionie przyszłych piekarzy. Na dwunastu jego uczniów ośmiu pochodzi z Afryki. Dziś jemy u nas chleb pieczony przez imigrantów. To mi przypomina znany we Francji skecz z lat 70. XX w., w którym Francuz ksenofob narzeka na cudzoziemców, którzy zjadają „nasz” chleb. W końcu dowiadujemy się, że nie może kupić bagietki, bo jedyny piekarz-obcokrajowiec z jego wsi wyjechał z Francji. To dowcip sprzed 40 lat, lecz aktualny.©

POGODA DLA PUCZYSTÓW

We Francji nie milkną echa ogłoszonego 21 kwietnia listu otwartego, który do władz wystosowali emerytowani generałowie i czynni oficerowie francuskiej armii.

Sygnatariusze listu, ogłoszonego na łamach skrajnie prawicowego magazynu „Valeurs Actuelles”, roztaczają wizję „rozpadania się” Francji (słowo to powtarza się kilkakrotnie) i ostrzegają przed zagrożeniem wojną domową. Apelują do władz, by za wszelką cenę broniły Francji przed „hordami z przedmieść” (to dokładny cytat) i przed działającymi w kraju islamistami.

Alarmująca diagnoza sytuacji na licznych francuskich przedmieściach, gdzie wpływy gangów narkotykowych krzyżują się z propagandą islamistów, nie jest nowa i podziela ją nie tylko prawica. Kłopot w tym, że generałowie sugerują swoim kolegom w czynnej służbie przejście do akcji zbrojnej, jeśli nic się nie zmieni. Emerytowani generałowie są, jak piszą, „skłonni do wsparcia polityki, zmierzającej do ocalenia narodu”. List podpisało ponad tysiąc żołnierzy, w tym także czynni wysocy oficerowie armii.

Sprawa wywołała lawinę reakcji. Sygnatariuszy wsparła Marine Le Pen, wzywając, aby „dołączyli do niej”. Choć zastrzegła skwapliwie, że chodzi jej o ratowanie kraju w drodze „rozwiązania politycznego”, a nie siłowego. Z kolei minister obrony narodowej Florence Parly oburzyła się „nieodpowiedzialną polityzacją armii” i zapowiedziała kary wobec sygnatariuszy. Szef sztabu wojsk lądowych gen. François Lecointre sprecyzował, że czynnym oficerom (pod listem podpisało się co najmniej 18, jak twierdzi dziennik „Le Figaro”) grożą sankcje dyscyplinarne, włącznie z zawieszeniem w służbie. Jakie jednak sankcje czekają emerytowanych oficerów? Według „Le Figaro” część z nich należy wciąż do wojskowej rezerwy – ci mogą być ukarani definitywnym przeniesieniem w stan spoczynku.

Czy alarmistyczny list generałów zwiastuje wojskowy pucz? List inicjowali emeryci, choć aktywni politycznie – kilku sygnatariuszy kandydowało w ostatnich latach z ramienia partii Marine Le Pen lub innych list prawicowych w lokalnych wyborach. Mimo to list budzi uzasadniony niepokój. Po pierwsze, podpisało go wielu żołnierzy w służbie czynnej. Po drugie, ze względu na społeczne reakcje. Według sondażu ośrodka Harris Interactive 49 proc. ankietowanych Francuzów pytanych o list generałów uznało, że wojsko powinno interweniować nawet bez rozkazu władz cywilnych dla „przywrócenia porządku” w kraju. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2021