Księgi, optony i lektany

Pierwszego bestsellera autorstwa algorytmu można się spodziewać w okolicach roku 2050. Najpewniej będzie sprawnie napisanym kryminałem.

28.01.2019

Czyta się kilka minut

Biblioteka w Tiencinie, Chiny, 2017 r. Nie wszystkie książki są prawdziwe. / FRED DUFOUR / AFP / EAST NEWS
Biblioteka w Tiencinie, Chiny, 2017 r. Nie wszystkie książki są prawdziwe. / FRED DUFOUR / AFP / EAST NEWS

Czytelnicza rzeczywistość dogoniła wyobraźnię twórców science fiction gdzieś pod koniec lat 90., kiedy na mieszczącym się w dłoni elektronicznym ekranie można było przeczytać fragment powieści Stanisława Lema z 1961 r. „Powrót z gwiazd”: „Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu”.

Polski pisarz nie był pierwszy. Bob Brown, amerykański pisarz i satyryk, już w latach 30. w manifeście „The Readies” snuł marzenia o optycznym urządzeniu pozwalającym łatwo przyswajać setki książek. Z innymi futurystycznymi wizjami bywa różnie: latające samochody ani turystyczne loty w kosmos wciąż nie są powszechne. E-booki stały się jednak codziennością, a kilka lat temu mogło się nawet wydawać, że papierowa książka stanie się przeżytkiem.

Problemu tego dotyka powieść rosyjskiego pisarza Władimira Sorokina „Manaraga” (przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska, Agora 2018). Kontekst nie jest tu specjalnie oryginalny: przez Europę przetoczyła się wielka wędrówka ludów, konflikty polityczne i etniczne oraz co najmniej dwie rewolucje islamskie, na gruzach dotychczasowych państw władzę objęły lokalne gangi. Sytuacja jest jednak w miarę stabilna, samoloty latają wszędzie, postęp technologiczny się nie zatrzymał, a w telewizji wciąż można oglądać żenujące reality show.

Sorokin skupia się na jednym: „Dziewięćdziesiąt procent wydrukowanych przez ludzkość książek oddano na przemiał lub po prostu wyrzucono na wysypiska, żeby nie zagracały przestrzeni w mieszkaniach. Te pozostałe dziesięć, chronione w muzeach i bibliotekach, natchnęły zaś najlepszą część ludzkości niesamowitą pasją”. Tą pasją jest book’n’grill – niezbyt legalna, za to niezwykle popularna wśród bogaczy moda na grilowanie na podpałce z klasyki literatury. Książki nie palą się łatwo i bywają nieprzewidywalne, więc sztuka ich równomiernego spalania jest sowicie opłacana.

Sam autor nie ustaje w serwowaniu żarcików opierających się na analogiach między „lekturą” rozumianą na sposób dzisiejszy a „lekturą” jako sztuką kulinarną („z pewnością, aby dobrze przeczytać książkę, kucharz wcale nie musi jej przeczytać”). „Maranaga” jest właściwie zbiorem mniej lub bardziej barwnych epizodów powiązanych osobą narratora. Zamiast jednak narzekać na literackie walory powieści Sorokina, lepiej przyjrzeć się wyobrażeniom i lękom związanym z tym, co może czekać książki w niedalekiej i nieco bardziej odległej przyszłości.

Cyfrowa tabliczka i słowa do słuchu

Jeszcze w latach 2011-12 miłośnicy zapachu papieru mogli się obawiać, że niedługo ich pasja stanie się anachronicznym dziwactwem lub w najlepszym wypadku ekskluzywną rozrywką. W tym czasie anglosaski rynek e-booków rósł w tempie blisko 50 proc. rocznie, a czasopisma masowo przenosiły się do internetu. Jednak w okolicach roku 2013 ten rozpęd uległ gwałtownemu zahamowaniu, rok później rynek odnotował pierwsze spadki.

Analitycy spekulują, że to wynik nasycenia rynku i opadnięcia pierwszej fali ekscytacji technologiczną nowinką. Zresztą technologia e-papieru nie rozwija się w nadzwyczajnym tempie: kolejne modele e-czytników są coraz ładniejsze i wygodniejsze w obsłudze, ale ich zasadniczy sposób działania nie uległ zmianie. I wciąż przegrywają z papierem pod względem wygody szybkiego kartkowania czy przeskakiwania między rozdziałami. Elektroniczny papier, który pozwalałby nie tylko na czytanie, ale również robienie odręcznych notatek czy rysunków, przy zachowaniu dużej responsywności, pozostaje wciąż w fazie prototypów.

Wydawcy – w odróżnieniu od dystrybutorów muzyki – nie wymyślili też nowego modelu sprzedaży. E-booki wciąż sprzedaje się jak tradycyjne książki (tyle że przez internet), i nierzadko w podobnych cenach (w Unii Europejskiej przyczynia się do tego wyższy VAT; w tym roku ma się to zmienić). Nie dotyczy to Amazona, który korzysta z dominującej pozycji (w 2017 r. należało do niego 80 proc. amerykańskiego rynku e-booków) oraz popularności swojego flagowego urządzenia, czytnika Kindle. Choć Amazon nie upublicznia danych sprzedażowych, to co jakiś czas sygnalizuje, że narzędzia skierowane m.in. do rosnącego grona self-publisherów przynoszą oczekiwane zyski.

W Polsce sytuacja wygląda nieco inaczej, bo na e-bookową falę załapaliśmy się z opóźnieniem. Ale choć rośnie ona w tempie około 20 proc. rocznie, to ­e-booki wciąż stanowią, według różnych szacunków, od 2 do 5 proc. całości rynku książki. Polacy są jednak w awangardzie pomysłów handlowych. Poznańska firma Legimi oferuje (na wzór Spotify) abonamenty pozwalające na dostęp do sporej bazy tytułów, a ArtRage (do niedawna BookRage), sprzedający e-booki w pakietach tematycznych w modelu „płacisz, ile chcesz”, przed dwoma laty wszedł na rynek fiński.

E-czytelnictwo dominuje wśród osób młodych, które czytają też więcej niż czytelnicy tradycyjnych książek (według badań platformy Virtualo kupują nawet 30 książek rocznie). Można więc się spodziewać, że jeśli nie za 10, to już za 50 lat e-booki wyprzedzą papierowe książki. Kiedy obserwuję studentów polonistyki, którzy nie chodzą już obładowani kserówkami i książkami wypożyczanymi z Jagiellonki, lecz wpatrują się w pliki PDF na niewielkich ekranach smartfonów, nie mam wątpliwości, że wygoda dostępu do literatury w połączeniu z tanią i wygodną technologią w końcu okaże się decydująca.

Jednak zmiany technologiczne nie ograniczają się wyłącznie do tego, na czym czytamy. Aplikacje takie jak Spreeder czy Outread usiłują zmienić również to, jak czytamy. Dzielą elektroniczny tekst na drobne fragmenty – od jednego do trzech słów – które wyświetlają na ekranie z żądaną częstotliwością. Wymuszając skupienie oczu na jednym punkcie, obiecują nawet trzykrotne zwiększenie tempa czytania. To zmiana przede wszystkim fizjologii lektury – wędrujące po przestrzeni tekstu oko zostaje unieruchomione, a szybko uciekające słowa nie pozwalają na zatrzymanie się i zastanowienie nad jego znaczeniami.

Zresztą do czytania wcale nie musimy używać oczu. Cytując „Powrót z gwiazd” Lema w kontekście e-booków, zwykle pomija się fragment następujący tuż po opisie czytnika przyszłości: „Ale optonów mało używano, jak mi powiedział robot-sprzedawca. Publiczność wolała lektany – czytały głośno, można je było nastawiać na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację”. Lem miał na myśli raczej syntezatory mowy, ale książki słuchane – czyli audiobooki – same w sobie nie są niczym rewolucyjnym. Pierwsze, nagrywane na płytach winylowych, były produkowane już w latach 30. przez amerykańską Fundację dla Niewidomych. Stopniowo jednak zyskiwały popularność również wśród czytelników mogących wybierać między czytaniem drukowanych liter a głosem lektora. Rozwój technologii mobilnych, który poskutkował rozwojem podcastów, ułatwia również dystrybucję audiobooków. Ich udział w rynku książki znacząco rośnie, w 2017 r. w krajach anglojęzycznych wzrost sięgnął ponad 30 proc. Analitycy twierdzą, że ten trend tylko pozornie przypomina historię e-booków: książki do słuchania nie tyle przejmują udziały tradycyjnej książki, ile przyciągają nowych konsumentów.

Audiobookami najczęściej stają się książki przeznaczone pierwotnie do druku, ale i tu pojawiają się zapowiedzi zmian. Szwedzka firma Storytel, obecna również w Polsce, od niedawna zajmuje się tworzeniem własnych produkcji. Zachęcając autorów do nadsyłania propozycji, firma podkreśla, że powieści do słuchania mają przypominać seriale, z podziałem na odcinki odpowiadające krótkim okresom czasu, w których słucha się audio­booków (np. w drodze do pracy). Liczba wątków i bohaterów powinna być niezbyt duża, zdania – stosunkowo niedługie, nie ma tu miejsca na dygresje i formalne komplikacje. Do tej listy można by dodać, bez złośliwości, stałe epitety i regularny rytm – to w końcu nie przypadek, że ten format przypomina literaturę oralną, znaną z eposów Homera.

Proste historie

Nie jest żadnym zaskoczeniem, że zmiany w tym, jak czytamy, wpływają na to, co czytamy. I nie chodzi nawet o to, co w pełnych technologicznego optymizmu latach 90. wydawało się nieuchronną przyszłością pisania: hiperteksty czy utwory interaktywne, które dziś albo przekształciły się w gry, albo nabrały uroku vintage (niestrudzonym badaczem tej tradycji i jej współczesnych kontynuacji jest w Polsce Piotr Marecki).

Wśród młodzieży ogromną popularnością cieszy się serwis Wattpad, pozwalający na publikowanie własnej twórczości bez pośrednictwa wydawców. Liczba użytkowników serwisu rośnie błyskawicznie – na początku roku odwiedzało go 65 mln osób miesięcznie, a udział tych, którzy coś w serwisie opublikowali, wynosi ponad 50 proc. Twórczość publikowana na Wattpadzie to w dużej mierze najróżniejsze odmiany fan fiction – twórczości fanowskiej, która wcześniej znajdowała dla siebie miejsce na forach internetowych. W ubiegłym roku Netflix wyprodukował serial dla nastolatków „The Kissing Booth” na podstawie opublikowanej na Wattpadzie powieści Beth Reekles.

Po komercyjnym sukcesie „Pięćdziesięciu twarzy Greya” E.L. James stało się jasne, że self-publishing może się opłacać. Choć za publikowaniem własnego pisarstwa stoi często po prostu potrzeba ekspresji, to wielu autorów traktuje pisanie jak każdą inną działalność gospodarczą: identyfikują grupę docelową i dostosowują produkt do jej potrzeb. Sprawdza się to szczególnie na prężnym rynku self-publishingowym stworzonym przez Amazona, a w jego analizie pomagają takie narzędzia jak KDSPY, który pozwala na wynajdywanie tego, czego poszukuje każdy przedsiębiorca: opłacalnych nisz, w tym wypadku gatunkowych i tematycznych. Komedia romantyczna o właścicielach buldogów? Proszę bardzo.

Jeśli jednak chce się na poważnie myśleć o innowacyjnych trendach na rynku książki (i na każdym rynku), warto rzucić okiem na Chiny. Analityczka rynku reklamowego Connie Chan wskazuje na kilka obecnych tam trendów w sprzedaży e-literatury: w przypadku niektórych tytułów bezpłatnie dostępne są dwie trzecie tekstu, zapłacić trzeba dopiero za chęć doczytania do końca; inne książki ukazują się w niewielkich fragmentach – jedna z popularniejszych liczy już sobie 10 tys. takich mikrorozdziałów. Czytelnictwo jest napędzane przez połączenie elementów społecznościowych i rywalizacji (np. czytania na wyścigi). Kluczowe jest błyskawiczne reagowanie na to, co się odbiorcom podoba, a co nie.

Nieuchronnie idzie za tym standaryzacja pisarstwa, które nie próbuje stawiać czytelnikom wyzwań, lecz zaspokajać ich oczekiwania. Ten proces nie omija również ambitniejszej literatury. W 2014 r. na łamach „Guardiana” brytyjski autor Will Self narzekał, że rozwijająca się branża kursów kreatywnego pisania neutralizuje to, czemu ma służyć: kreatywność. Wśród absolwentów tego rodzaju programów – które zaczynają się pojawiać również na polskich uniwersytetach – są dziś nawet laureaci Nagrody Nobla, Orhan Pamuk czy Kazuo Ishiguro, jednak krytycy szkół pisania – m.in. Jonathan Franzen czy Hanif Kureishi – twierdzą, że w przeważającej mierze prowadzą one do powstawania co prawda dobrze zrobionych, ale przewidywalnych i mało zajmujących powieści. Można z tym oczywiście polemizować, nie ulega jednak wątpliwości, że postępująca profesjonalizacja pisarstwa z konieczności wiąże się z utrwalaniem reguł, których przekraczanie bywało dotąd uznawane za synonim literackości.

Trudno też dyskutować z faktem, że korzystanie z internetu i mediów społecznościowych wpływa na nawyki lekturowe, które w konsekwencji odbijają się na samej literaturze. Przed kilku laty Jacek Dukaj przekonywał, że za sukcesem trylogii Stiega Larssona stoi m.in. rozpoznanie przez autora skracających się okresów natężenia uwagi – krótkie i pisane ze zmieniających się perspektyw rozdziały po prostu lepiej się czyta ludziom przyzwyczajonym do przyswajania treści w sieci.

Dzień, w którym komputer napisał powieść

Jeśli jednak literatura w coraz większym stopniu ulega standaryzacji, to może do jej pisania wcale nie są potrzebni ludzie? W końcu inteligentne pchły, z których korzysta bohater Sorokina, potrafią nie tylko na bieżąco analizować otoczenie i rozpoznawać zapachy; umieją też zabawiać się w literackie pastisze: „Młoda krew zew poczuła, wciąż wrze i burzy się w żyłach? O, gorąca transylwańska krew, bogato zrosiła swą ziemię...”.

Historia eksperymentów z wykorzystaniem algorytmów komputerowych do generowania tekstów literackich sięga lat 50. Jednak dopiero ostatnie postępy w rozwoju sztucznej inteligencji (SI) pozwalają poważnie myśleć o możliwości zastąpienia pisarzy przez komputery. W końcu skutecznie rozpracowały już grę w szachy i w go. Ale znacznie mniej sformalizowany język naturalny jest nieco większym wyzwaniem.

Do niedawna nawet jego rozumienie było dla algorytmów trudne. Na początku ubiegłego roku zespół badaczy pracujących dla chińskiego koncernu Alibaba (do którego należy popularny, również w Polsce, sklep internetowy AliExpress) ogłosił jednak, że opracowany przez niego program w teście Stanford ­Question ­Answering Dataset osiągnął wynik wyższy (o 0,11 proc. punkta procentowego) od tego, jaki średnio uzyskują ludzie. ­Algorytm koncernu Alibaba nie radzi sobie (jeszcze) z pytaniami, które są niejasne lub niegramatyczne, ale to, co udało się osiągnąć, i tak powinno wystarczyć do zwiększenia wydajności zautomatyzowanej obsługi klienta.

W 2016 r. świat obiegła wiadomość, że napisana przez SI powieść „Dzień, w którym komputer napisał powieść” przeszła pierwszy etap kwalifikacji do japońskiej nagrody Nikkei Hoshi Shinichi Literary Award. Po bliższym przyjrzeniu okazało się jednak, że udział algorytmu w tworzeniu tekstu wyniósł około 20 proc. – to programiści w dużej mierze określili strukturę tekstu i stworzyli zasób fraz, które komputer następnie dopasowywał jak puzzle. Ponadto pierwszy etap eliminacji prawdopodobnie (organizatorzy nie zdradzają szczegółów) dotyczy spełnienia warunków formalnych. Jak pisał Jacob Brogan na łamach „Slate”, prawidłowe wypełnienie formularzy zgłoszeniowych to rzeczywiście zadanie, z którym komputery radzą sobie lepiej.

W tym samym roku głośno było o sukcesie krótkometrażowego filmu science ­fiction zrealizowanego na podstawie scenariusza napisanego przez SI. „Sunspring” (film łatwo znaleźć na YouTubie) powstał w ramach konkursu na obraz wyprodukowany w 48 godzin podczas festiwalu filmowego Sci-Fi London. Twórcy algorytmu kazali mu przeanalizować dziesiątki scenariuszy filmów science fiction z lat 80. i 90., a następnie wygenerować własny, oryginalny tekst. Profesjonalni aktorzy, którzy występują w „Sunspring”, dodają całości dramatyzmu, jednak same dialogi szybko grzęzną w rozpaczliwych powtórzeniach („– Co masz na myśli? – Nie wiem. – Nie rozumiem, co masz na myśli. – Nie wiem”) i nieco bełkotliwych metaforach.

Według ankiety przeprowadzonej przez Future of Life Institute wśród specjalistów branży SI pierwszego bestsellera autorstwa algorytmu można się spodziewać najwcześniej w okolicach 2050 roku. A jeśli się ukaże, najpewniej będzie sprawnie napisanym kryminałem. Zanim to nastąpi, lepiej sięgnąć po ubiegłoroczną powieść Łukasza Zawady „Fragmenty dziennika SI” albo śledzić literackie popisy algorytmów na stronie literai.com, która dostarcza też przystępnych instrukcji uruchomienia ich na własnym komputerze.

Stare obawy i niespełnione proroctwa

Jeśli powstrzymanie inwazji e-booków, miliony młodych ludzi piszących w internecie i chwilowa nieporadność sztucznej inteligencji mogą napawać optymizmem, to nie należy zapominać, że literatura mierzy się dziś ze znacznie większym wyzwaniem: wypieraniem pisma przez obraz.

Zamiast czytać powieści oglądamy seriale, dowcipne historyjki zostały zastąpione przez memy, wspomnienia z wakacji sprowadzają się do tysięcy zdjęć. Sprawne pisanie i rozumienie tekstów, choć wciąż stanowi podstawę szkolnej edukacji, straciło niegdysiejszy czar. Dla komentatorów młodzież wpatrzona w smartfony, skrolująca bez ustanku feed obrazów i nieposiadająca żadnej wiedzy oprócz tej, którą może szybko zguglować – to naoczny dowód na upadek kultury.

Epoka postpiśmienna – jak nazywa ją Jacek Dukaj w wywiadzie zapowiadającym książkę eseistyczną „Po piśmie”, mającą się ukazać w tym roku – będzie miała głębsze konsekwencje. Myślenie przyczynowo-skutkowe zostanie zastąpione „wielowymiarową mapą skojarzeń zmysłowych”, od skupienia na przedmiocie ważniejsza będzie intensywność doznań, a chłodny dystans martwego pisma ustąpi miejsca natychmiastowości i bezpośredniości wrażeń. Miejsce powieści – by rzecz nieco uprościć – zajmie wirtualna rzeczywistość. I tak dalej...

Wobec takich prognoz warto jednak pomyśleć o współczesności jako spełnionej przyszłości. W końcu mający rychło nadejść koniec literatury – a wraz z nią: rozumu, kultury, cywilizacji, humanizmu, człowieka – był zapowiadany wielokrotnie. Miała zostać ukatrupiona przez: internet, wyczerpanie kultury, telewizję, radio, prasę, rynek, romantyzm, ruchome czcionki, języki narodowe, inwazję barbarzyńców. Z dzisiejszej perspektywy szczególnie zabawnie brzmią dyskusje toczone w połowie XIX wieku o roli, jaką w zagładzie literatury odegra powieść. Takich błędów lepiej już dziś nie powtarzać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista, redaktor wicenaczelny magazynu „Dwutygodnik”. Autor książek „Hanka. Opowieść o awansie” (Czarne, 2024), „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata” (Czarne, 2021) oraz „Nieuchronny plagiat” (Wydawnictwo IBL PAN, 2017). Jego teksty można też znaleźć w „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2019