Książka na ekranie

Co skłania ludzi, czasami bardzo inteligentnych, do traktowania z pogardą mediów i uwznioślania literatury? Otóż to, że w ten sposób oni sami zostaną uwzniośleni i choćby na chwilę dostąpią rozkoszy wyrafinowania.

04.12.2006

Czyta się kilka minut

fot. KNA-Bild /
fot. KNA-Bild /

Wszyscy ludzie dobrej woli pytają, czy - i w jakim stopniu - literatura jest "obecna w mediach". Pytanie oparte jest, jak się zdaje, na podwójnym, milcząco przyjętym, a - według mnie - fałszywym założeniu. Założenie to głosi, że literatura jest czymś zdecydowanie odmiennym od mediów i nie sposób tych dwóch zjawisk współczesnej kultury ze sobą pomieszać.

Jak ktoś mówi o "obecności literatury w mediach", to chce nam powiedzieć, że literatura różni się od nich tak bardzo, że jej obecność domaga się specjalnego wyróżnienia. Co więcej - rzadko zdarza się, żeby obecność literatury w mediach była czymś zwykłym i miała miejsce na porządku dziennym. Zakłada się bowiem dodatkowo, że literatura nie tylko różni się od mediów swoją naturą, ale także tej natury charakterem. Kiedy więc literatura pojawia się w mediach, oznaczać to ma inkrustację niskiej (by nie rzec nikczemnej) natury mediów szlachetną naturą literatury. Obecność literatury w mediach jest obecnością odświętną, w związku z czym - to założenie kolejne - wszyscy ci, którzy do niej przykładają rękę, sami ze szlachetnej natury literatury czerpią i się jej ciepłym blaskiem otaczają.

Jedno niewinne zdanko o obecności literatury w mediach okazuje się być efektem wielu, niecałkiem neutralnych myślowo założeń. Założeń bardzo poważnych, dotyczących rozmaitego statusu literatury: od ontologicznego po aksjologiczny. Z tego względu powiem otwarcie, że gdy ktoś mówi o "obecności literatury w mediach", to chce nam powiedzieć coś znacznie więcej - coś, co dotyczyłoby i samej literatury, i samych mediów. Chce nam mianowicie powiedzieć, że literatura nie jest medialna ze swej natury i że ta jej niemedialność jest czymś szalenie dla nas korzystnym. Czy jest to założenie trafne?

Literatura kłamie

Zacznijmy więc od przyjmowanego po cichu stwierdzenia, że literatura się od mediów różni z natury rzeczy. Jaka to jednak natura rzeczy każe nam umieszczać literaturę i media w niekomunikujących się ze sobą porządkach? Media kłamią? Literatura, co wiadomo już od Platona, kłamie wcale nie mniej i gdyby stosować miary Platona, dziś należałoby wyrzucać z państwa ludzi mediów z takim samym impetem, z jakim Platon chciał wyrzucać poetów. A przecież jest inaczej: dziś nie tylko nie wyrzuca się ludzi mediów, ale ich chroni, zwłaszcza wtedy, gdy są do czegoś potrzebni, co dotyczy zresztą także pisarzy. Wiem, że argument personalny rzadko kiedy jest przekonujący, ale fakt, że szefem polskiej telewizji jest pisarz, doprawdy nie dowodzi odmienności literatury i mediów, wręcz przeciwnie.

Literatura - by pozostać przy Platonie - kłamie, gdyż nie mówi o tym, jak naprawdę jest, ale tylko o tym, co i jak się komu wydaje. Media nie zajmują się niczym innym, jak tylko przekonywaniem innych, że ich punkt widzenia jest jedynie słuszny, co widać na przykładzie jatki, jaką urządzają sobie "Dziennik" i "Wyborcza", albo - by rzecz postawić otwarcie - napaści "Dziennika" na kłamstwa "Wyborczej". Żaden dziennikarz "Dziennika" nie powie, że jego kolega z "Wyborczej" ma rację, bo wiadomo, że "Wyborcza" kłamie i to kłamie w sposób ohydny. Biedny czytelnik nie wie komu wierzyć i słusznie, bo "Dziennik" powiada mu, że niezależność sądów oznacza niezgadzanie się z tym, co pisze "Wyborcza".

Różnica między literaturą i mediami nie jest substancjalna, lecz pragmatyczna i jest efektem maskowania tego, czym literatura i media są. Literatura ma gdzieś bezstronność i głośno to mówi, telewizja natomiast i prasa także ma gdzieś bezstronność, tyle że o tym głośno milczy. Pisarz obrusza się, gdy go ktoś o bezstronność posądzi, bo zależy mu na własnym zdaniu, natomiast szef telewizji z tego samego powodu (z powodu rzekomej niezależności) wpada w szał, gdy się go o stronniczość oskarży. Z ontologicznego punktu widzenia nie ma różnicy między pisarzem a szefem telewizji, bo i literatura, i telewizja są stronnicze ze swej natury, albowiem stronniczy jest każdy punkt widzenia.

Powtórzę raz jeszcze: paradoksalnym dowodem na stronniczą tożsamość mediów i literatury jest sam Bronisław Wildstein, pisarz i szef telewizji w jednej osobie. Dopóki Wildstein jest szefem telewizji, a jednocześnie uważa się za pisarza, ontologiczna różnica między literaturą a mediami nie może odgrywać żadnej roli. Skoro można być pisarzem i człowiekiem mediów jednocześnie, to jasne jest, że nie można mówić o rozłączności literatury i mediów. Ma to poważne konsekwencje dla nas wszystkich.

Pisarz w telewizji

Powiada się najczęściej tak: literatura to sprawa ducha, kwestia subtelnego intelektu lub wyrafinowanego ucha, natomiast media to dziedzina prymitywnego spłaszczenia wartości. Wszystko, powiada się w dalszym ciągu, musi być przez media przykrojone, sformatowane, gdyż inaczej nie trafi do przeciętnego odbiorcy, który jest głównym obiektem pożądania mediów. W ten sposób zakłada się, że literatura (dodajmy: prawdziwa literatura) jest wolna od formatowania, że jej batalie rozgrywają się w duchowym królestwie nieograniczonej swobody i że nie zależy jej na czytelniku, a w każdym razie na czytelniku przeciętnym, jakim jest - na przykład - czytelniczka kolorowej prasy kobiecej.

Co skłania ludzi, czasami bardzo inteligentnych, do traktowania z pogardą mediów i uwznioślania literatury? Co ich skłania do opluwania tego, co medialne, dla samej zasady? Otóż to, że w ten sposób oni sami zostaną uwzniośleni i choćby na chwilę dostąpią rozkoszy wyrafinowania, niezapośredniczonego przez nikogo innego. Ciągle jeszcze w światłych skądinąd umysłach pokutuje przekonanie, że literatura jest jedynie kwestią intymnego spotkania z książką, sprawą duchowej niezależności, niepodatnej na żadne wpływy. W ostatecznym rozrachunku chodzi tu o to, żeby gdzieś w kątku czytać we własnej duszy i żeby nikt się do tego nie wtrącał. Media dla takiego kogoś to piekło obcych, natrętnych głosów, które przeszkadzają w skupieniu.

Dyskutując kiedyś na ten temat publicznie z pewnym krytykiem literatury stwierdziłem, że literatura jest medialna ze swej natury i że nie można budować opozycji między wysoką literaturą a niskimi mediami, bo do nikąd to nie prowadzi, a tylko utrwala zgubne stereotypy. Oburzył się i on, i jeden z redaktorów telewizji, który także, w chwilach wolnych, zajmuje się literaturą. Obaj mi zarzucili, że specjalnie udaję idiotę, bo doskonale wiem (jako ktoś, kto w telewizji od paru lat rozmawia o książkach), że media są opanowane przez niereformowalną armię Pań Redaktorek, które wszystko mielą w swoich prymitywnych młynkach. Przyznaję, ze zdziwiło mnie to wyznanie w ustach obecnego szefa TVP Kultury (kiedy to mówił, szefem jeszcze nie był), albowiem świadczyło ono o tym, że zdeklarowani metafizycy nader łatwo poddają się pozorom, z czego wynika, że wcale a wcale nie wierzą w ontologię. Powtórzę więc raz jeszcze: z tego, że ktoś nie rozumie się na ontologii nie wynika bynajmniej, że twierdzenia ontologiczne tracą swoją ważność. Z tego, że ktoś nie rozumie, że istota literatury polega na jej medialności, nie wynika wcale, że tak nie jest. Teza moja jest więc taka: literatura jest medialna z zasady i kto tego nie pojmuje, nie powinien pracować w mediach.

Pomiędzy

Ale co to znaczy, że literatura jest z natury swej medialna? Co znaczy łacińskie sformułowanie in medio? To powiedzenie nie znaczy wcale "w mediach", tylko "po środku", "w środku" a także "pomiędzy". Literatura jest medialna ze swej natury, albowiem jej życie toczy się między ludźmi, jako część ich życia i to dzięki niej, za jej pośrednictwem (medium to przecież także coś pośredniego lub pośredniczącego) ludzie mogą rozmawiać o swoim losie. Ale literatura pośredniczy także między życiem a ludźmi w tym sensie, że pozwala narzucić życiu jakiś sens, który życie czasami gubi lub produkuje w nadmiarze. Literatura jest więc sferą mediacji między ludźmi i między życiem i stara się łagodzić okrutny bezsens życia, dając w ten sposób nadzieję na jakikolwiek ład. Moglibyśmy nawet powiedzieć, że życie daje się znosić jedynie w postaci literackiej, to znaczy skonwencjonalizowanej i uporządkowanej. To nie literatura, jak wiadomo, naśladuje życie, lecz życie literaturę. Oznacza to, że ludzie aby żyć muszą wynajdywać formy łagodzenia bezsensu życia. Literatura to repertuar takich form, z których musimy robić użytek, by nie popaść w szaleństwo. Wiemy doskonale, że w szaleństwo popada ktoś, kto nie potrafi już korzystać z ochraniającej mediatyzacji literatury. Literatura to re-medium na schorzenia duszy.

Literatura więc to medium wielokształtne: pośredniczy między ludźmi i pozwala im porównywać swoje życie, które inaczej pozostawałoby na zawsze osobne: gdyby rodzice nie czytali dzieciom książek lub gdyby dzieci nie czytały książek z biblioteki dorosłych, rodzice i dzieci pozostawaliby w osobnych, nieporównywalnych światach. Literatura pozwala przyjaciołom dobierać się wedle przeczytanych książek, literatura pośredniczy między kochankami. W tym sensie literatura jest medialna na wskroś, albowiem umożliwia porozumienie między ludźmi.

Ale jest ona medialna także w dwóch innych znaczeniach. Po pierwsze w takim, że znajduje się ona in medio foro, czyli w samym środku rynku, a może szerzej: w samym środku przestrzeni publicznej, co ma znaczyć tyle, że jest ona - w każdej społeczności - organizatorką zbiorowej wyobraźni i choć znajduje się w samym środku, to jednak żyje swoimi marginesami. Tym samym także trafia ona in medias res, jak to się mówi, czyli w sam środek rzeczy, co oznacza, że jej medialność nie rozkłada się na powierzchni, lecz sięga do głębi, pod powierzchnię pozorów, tam, gdzie dusza czująca kształtuje swój świat. Kiedy więc ktoś powiada, że literatura jest niemedialna, to chce zakwestionować wszystkie te funkcje literatury, które sprawiają, że ma ona jakąkolwiek istotną rolę do spełnienia w naszym życiu. Powiem wprost: kto powiada, że literatura jest niemedialna, wbija jej ostatni gwóźdź do trumny.

A kto te gwoździe wbija z największą ochotą i z największym hałasem? Ludzie mediów, którzy wychodząc z takiego właśnie założenia, uważając literaturę za coś odrębnego od mediów samych, na wszelkie możliwe sposoby starają się ją przykroić do innych, obcych jej, a bliskich im samym, standardów. Media starające się przykrawać literaturę do własnego formatu niszczą nie literaturę, lecz same siebie i jedynym na to lekarstwem jest nie to, by literatura dostosowywała się do mediów (bo tego robić nie musi, skoro medialność należy do jej istoty), ale by media odnalazły zasadnicze powinowactwo z literaturą.

Media sympatyczne

O tym, że nie ma faktów, które nie byłyby już od samego początku obrobione przez media, wie każdy początkujący dziennikarz. Pamiętajmy, że kto tak mówi, nie chce powiedzieć, że nie ma w ogóle faktów, chce natomiast powiedzieć, że nikt nie jest w stanie pokazać lub wypowiedzieć "nagiego faktu", neutralizując jednocześnie sposób pokazywania lub mówienia.

Jeśli tak samo jest z literaturą, to dlaczego dalej mamy utrzymywać, że media się od niej czymkolwiek różnią? Dawniej wiedzę o świecie czerpało się z literatury. Dziś czerpie się z mediów elektronicznych. Nie ma żadnego znaczenia materialny środek mediatyzacji naszego doświadczenia i to, czy to jest telewizor, gazeta, czy książka, nie odgrywa żadnej roli w nadawaniu kształtu temu, co bezforemne. Kto chce nas przekonać, że jest inaczej, udaje, że zachowuje swoją bezstronność w tym, co nam pokazuje lub co nam mówi, a tymczasem jedynie stara się ustawić swój obiektyw w lepszym miejscu, niż robi to konkurencja. Pamiętajmy, że słowo "fakt" pochodzi od łacińskiego "factum", oznaczającego "coś zrobionego". Zarówno literatura, jak i media "robią" rzeczywistość i nie trzeba wielkiej przenikliwości, by to wiedzieć.

Jak więc nakłonić media do akceptacji literatury? Jak je nakłonić do zgody z literaturą? Rozwiązanie nie dotyczy tak drobnych zdarzeń jak wymiana kadr czy roszady na kierowniczych stanowiskach. Nie chodzi o to, żeby snuć sobie nadzieję, że jak przyjdzie ktoś "nasz", to zrobi z tym porządek. Nie chodzi bowiem o to, żeby był ktoś "nasz", ktoś z lewa lub prawa, tylko o to, żeby był to ktoś "z naszego świata". Media staną się przychylniejsze ludziom, gdy odrzucą postawę "z zewnątrz" i przejdą na stronę sym-patii, czyli wspólnego odczuwania świata. Robią to do tej pory ukradkiem, wstydliwie, bo wierzą, że gdy odsłonią swoją stronniczość, to utracą wiarygodność. Na tym właśnie polega lekcja literatury, której media nie chcą za nic uznać. Wiarygodny nie jest ten, kto udaje, że jest obiektywny, lecz ten, kto potrafi przekonać nas do swojej wizji świata. Taki ktoś jest przynajmniej uczciwy wobec innych i nie udaje, że jest kim innym, niż jest naprawdę. A powiedzmy wyraźnie: ten nas przekona do swojej wizji świata, kto odsłoni świat, w którym chcielibyśmy żyć. Nie ma to nic wspólnego z manipulacją, lecz dotyka najważniejszych kwestii, a mianowicie tego, z kim chcielibyśmy się przyjaźnić.

Z tym wiąże się druga właściwość, której media mogłyby się od literatury nauczyć, gdyby nie uznały zawczasu, że dzieli je od niej nieprzekraczalna bariera. Literatura jest częścią naszego życia i takie też powinny być media: ani powyżej naszego codziennego doświadczenia, ani poniżej. Tymczasem, gdy tylko ktoś do mediów się dorwie i zaczyna nimi rządzić, błyskawicznie o tym zapomina i media zaczynają wiedzieć lepiej od nas czym jest życie. Ten wyższościowy stosunek do życia polega głównie na tym, że nagle pojawia się sztuczny konstrukt, zwany widzem czy czytelnikiem, któremu to idolowi zaczyna się służyć, służąc de facto tylko sobie. Media natychmiast zaczynają wytwarzać swoją własną fikcję, w którą wierzą, że pokrywa się z rzeczywistością, i w tym znaczeniu raz jeszcze przegrywają z literaturą, która również tworzy fikcję, tyle tylko, że w pełni świadoma swojej fikcjonalności.

Media, wbrew pozorom, nie zważają na zasadę rzeczywistości, lecz budują sobie autonomiczną niszę, w której odgradzają się od świata, a tym samym - to jest moja najważniejsza teza - odgradzają się od literatury. Każdy redaktor programu literackiego w telewizji i każdy redaktor działu literackiego w gazecie wie lepiej, co każdy z nas chce przeczytać i zobaczyć, więc dopóty będzie walczył, dopóki nie przekona wszystkich, że to on ma rację, a nie rzeczywistość. W ten sposób literatura przestaje być środkiem porozumiewania się między ludźmi, przestaje być wielogłosem na temat rzeczywistości, a staje się maszynką do produkowania fantazmatów medialnych redaktorów. By ta manipulacja była możliwa, muszą zostać spełnione dwa warunki. Trzeba założyć, że literatura jest niemedialna i że media nie mają nic wspólnego z życiem. Obydwa założenia są do cna fałszywe, choć to właśnie na nich opiera się mediokracja.

Bez złudzeń

Tak się składa, że moje życie zawodowe od jakiegoś czasu dzielę pomiędzy literaturą i mediami. Wiem doskonale, na czym polega zarówno życie literackie i życie medialne i ani wobec jednego, ani drugiego nie mam większych złudzeń. Wszyscy narzekają na to, że media niszczą literaturę, ale niemal wszyscy się do mediów pchają, bo jest to najlepsza reklama ich dzieł. Z drugiej jednak strony, gdy pominiemy zwykłą w takich wypadkach hipokryzję i cynizm, słyszymy narzekania innego rodzaju, a mianowicie, że literatura jest czymś tak wyjątkowym, media zaś czymś tak ohydnym, że nie można pozwolić, by między nimi istniały jakiekolwiek powinowactwa. Jest to pięknoduchowski argument, który powiela argument redaktorów medialnych: literatura nie może spotkać się z mediami na tym samym gruncie, a jeśli się spotyka, to tylko ze szkodą dla siebie samej.

Obydwie te postawy, oparte na wyższościowym stosunku do swojego oponenta, są w moim głębokim przekonaniu bezsensowne, gdyż pozbawiają literaturę tego, co stanowi o jej ważności. Tym czymś jest właśnie medialność, a więc pośredniczenie między konkretnymi ludźmi oraz między ludźmi a ich życiem. Wepchana w tryby medialności prymitywnej, która nie rozumie, czym literatura jest i przykrawa ją wedle własnego, nędznego zresztą wyobrażenia, literatura musi polec. Jedynym ratunkiem dla niej mogłaby być jedynie gwałtowna i gruntowna refleksja mediów nad własną medialnością: czym jest i czym powinna być, by ludzie nie traktowali jej jak obcego instrumentu lub przykrej narośli na własnej skórze.

To jednak, śmiem twierdzić, nie nastąpi dopóty, dopóki pisarze w telewizji nie będą naprawdę pisarzami i nie uwierzą w to, że literatura to bardzo poważna część naszego życia, bez której staje się ono monologiem szaleńca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2006