Krótka historia Wolności

Blok stoi dziesięć kilometrów od ukraińskiej granicy, za lasem, w którym dzieciom ze wsi Pidłub objawiła się Matka Boska.

27.02.2007

Czyta się kilka minut

Resztki zabudowań po PGR /fot. P. Kędzierski /
Resztki zabudowań po PGR /fot. P. Kędzierski /

Dawniej był tu pegeer. Tysiąc hektarów zboża, trzy tysiące świń, sto krów, 750 byków. I jeden blok: za świętą figurką, koło czworaków. Samotny, trzypiętrowy. Podczas ostatniego remontu pomalowano go w szerokie, poprzeczne pasy: białe i brudnoróżowe. Na dachu jeżą się anteny, w oknach na klatce schodowej ktoś powiesił krótkie firanki.

Zaraz za blokiem ciągną się wielkie, odrapane ruiny chlewni. Przed nim, przy zjeździe z szosy, stoi figurka Matki Boskiej. Jak wieje wiatr, szarpie kolorowymi wstążkami.

Na żwirze przed wejściem do bloku parkują trzy stare zachodnie samochody.

- Jak ktoś nie miał mieszkania, przyjeżdżał tu i z miejsca wchodził do lokalu: trzy pokoje, kuchnia, łazienka, 82 metry - Józefa Nizierska, z głową w krótkich, ciemnych loczkach, chowa się w przedsionku blokowej klatki. Zaraz zacznie padać grad.

Pani Nizierska całe życie przepracowała w pegeerze, przy świniach, a teraz mieszka na pierwszym piętrze i gości wnuczkę, która ma u niej - bez szkoły i rodziców - prawdziwą wolność.

- Dawniej nic człowieka nie obchodziło - mówi Nizierska, z troską patrząc, jak grad wali w karoserie samochodów. - Remonty robili, węgiel przywozili. Prawie wszystko nam się należało.

Kiedy zmieniły się czasy, pegeer upadł, świnie zdechły, zboże zarosło krzakami, a do bloku przyszła wolność.

- Kto mógł, uciekł na rentę - wspomina pani Nizierska.

- Były jakieś zebrania - to właściwie wszystko, co z lat 90. pamięta Elżbieta Furgała, której mąż pracował w pegeerze jako magazynier. - Gospodarstwo upadło, wprowadzili nową numerację domów i zwołali mieszkańców, żeby sobie wybrali nową nazwę osiedla.

Zebranie zwołał w 1998 r. sołtys Jan Potym. Dobrze się przygotował. Chodził nawet po cmentarzu, szukał grobów przedwojennych właścicieli gospodarstwa. Wreszcie zebrał mieszkańców i powiedział: - Najpierw mieliśmy tu obszarników, ludzie pracowali dla nich za kawałek chleba. Potem mieliśmy PRL i pegeer. Teraz mamy prawdziwą wolność i demokrację. Niech będzie Wolność.

Nikt jakoś nie miał innych propozycji.

Julian orze ugory i zostaje kierownikiem

- Przed wojną to było gospodarstwo piękne jak pudełko zapałek - zachwyca się Julian Mikitów. Ma 84 lata, zwyrodnienie stawów biodrowych, miłość do pracy i głowę pełną opowieści. Zostawia wóz pełen chrustu, mocniej wspiera się na kulach i prowadząc do domu zaczyna historię: - Gospodarstwo należało do pana Fedorowicza. Sam stary kawaler, zeźlił się na siostrę, która znalazła sobie męża. Cały majątek: 1500 hektarów, lasy, gorzelnię i tartak, zapisał akademii krakowskiej.

Po wojnie wszystko przejęło państwo. Większość budynków spłonęła podczas walk, chodziła tylko gorzelnia. Jesienią 1947 r. Julian zaczął orać pegeerowskie pola. Pięć lat jeździł ciągnikami.

- Orrrałem tę ziemię, taki zawzięty! Oj, Boże!...

Zrobił kurs i został brygadzistą traktorowym. Miał 16 ciągników, 600 złotych pensji i procent od każdego traktorzysty. W 1953 r. przyjął współzawodnictwo, pobił rekord i został przodownikiem pracy. Zakładowy komitet zaczął nalegać, żeby zapisał się do partii.

- Mówiłem: "Ja bym się zapisał, owszem, gdybym widział, że ci, co są zapisani, pracują lepiej niż inni".

Jeden agitator do północy siedział u niego w domu, czekał na gospodarza.

Julian nie wrócił, dopóki tamten sobie nie poszedł.

- A pegeerem rządzili coraz to nowi kierownicy. Co który przyszedł, zaraz obrastał w piórka i zaczynał pić.

Gospodarka padała, świnie zdychały. Julian pokłócił się o to z kierownikiem, wysłali go na urlop. Ledwie wrócił, przybiegł do niego pracownik: "Chodźcie! - krzyczy. - Jest cały zespół, dyrektor przyjechał, milicja, sekretarze i główne księgowe. Wołają was do biura".

Poszedł. - Musicie przejąć gospodarstwo - usłyszał.

- Mam swoją robotę, jestem zadowolony - bronił się. Ale w końcu popatrzył na kierownika, który wysłał go na urlop. "Taki jesteś cwaniak? - pomyślał. - To ja ci pokażę".

I tak sam został kierownikiem pegeeru.

Ekonomia pani Furgały

- Mój mąż pracował jako magazynier w pegeerze. Żyliśmy z jednych poborów i starczało.

Teraz ludzie mają ciężko. Większość młodych - prawie sami renciści. Tu mieszka 46 rodzin; wziąć tylko pierwszą klatkę: na sześć mieszkań, w czterech siedzą renciści. Wiem, bo pracuję na poczcie, ludzie u mnie płacą za światło, za prąd. "Niby są te renty - mówią - a połowa wsi po ciemku siedzi".

I to jest racja. Skąd pieniążki wziąć? Wszystkie zakłady dookoła polikwidowane, pracy nie ma… Jedyne, co zostaje, to zagranica. Sąsiadka jeździ do Niemiec, sąsiad zaczepił się po znajomości, u rodziny. Szwagier znalazł robotę na cztery miesiące: upał czy deszcz, siedzi w lesie na wieży i pilnuje pożarów. Znajomy szukał, zobaczył wywieszkę na szybie "Zatrudnimy pracownika". Wszedł, zapytał. Kierownik popatrzył na niego dziwnie: "Czy pan jest moją rodziną?". "Nie". "A my się znamy?". "Nie". "No to czego pan tu szuka?".

Teraz mąż pojechał z synem do Norwegii na truskawki. Syn skończył technikum mechaniczne, przynajmniej coś na tych truskawkach zarobi. Córka jeździ do Rzeszowa na studia. Ale czy będzie miała po tym pracę? Zresztą na razie trzeba jej dokładać, bo studiuje zaocznie.

Henryk mija pola i ma wizję

Jako młody chłopak Henryk Nizierski, jeden z czterech synów pani Nizierskiej, miał wizję.

- To nie był jakiś tam sen, tylko właśnie wizja: tam, na tych polach, stanie kiedyś duża fabryka - opowiada i w jego głosie pojawia się pasja.

Chodził wtedy jeszcze do szkoły, codziennie mijał te pola i takie miał właśnie o nich myślenie.

Do pracy poszedł zaraz po szkole. - Trzymiesięczny okres próbny - powiedział dyrektor fabryki w Lubaczowie. Po trzech dniach wezwał Henryka. - No, to my już możemy podpisywać umowę na czas nieokreślony.

Nizierski: - Jak ktoś chce pracować, zajęcia jest mnóstwo. Ale ludzie pracować nie chcą. Kończą szkołę i widzą: rodzice są, jakiś grosz w domu jest. Więc siedzą.

Do Henryka zawsze przychodzili klienci. - Zrobiłbyś mi ławę - mówili. - Byś mi zrobił stół...

Brał drugą zmianę, nockę, a po godzinach zostawał robić ławy i stoły. Pojechał raz i drugi do Niemiec, zarobił. Kupił mieszkanie na Osiedlu Wolności i pierwszą własną maszynę stolarską. Drugą wypożyczył. Sąsiad wykańczał dom, umówili się: Henryk zrobi mu panele i podłogi, a w zamian będzie mógł wstawić sobie maszyny do budynku, w którym sąsiad hodował kiedyś zwierzęta.

W pewnym momencie, trzy lata temu, poczuł, że trzeba się zdecydować: fabryka albo własny warsztat. Powiedział matce, że się zwalnia.

Pani Nizierska się wystraszyła: - Daj spokój, jaki klient tu do ciebie przyjedzie?

Henryk: - Takie stare myślenie.

Brakowało mu tylko maszyny do czyszczenia drewna. Na koncie miał 10 tysięcy. Całe oszczędności.

Wyjął pieniądze z banku, pojechał do Kalwarii Zebrzydowskiej, stolicy polskich meblarzy.

- Boże, co ja zrobiłem - myślał całą drogę.

Julian walczy z wilkiem

Jako kierownik Julian dostał konia pod siodło.

Co sobotę rano jechał tym koniem na naradę.

- Gościńca nie było, trzeba było lasem, a jak tam zaczęli gadać: sekretarz partii, technicy z zootechniki, to się zawsze zrobił ruski wiec. I wracaj potem lasami po nocy, wilków pełno.

Na żniwa wojsko dawało mu 40 żołnierzy, 60 pomocników przyjeżdżało z Rzeszowa. 75 stert zboża do wymłócenia się zbierało.

Przyjeżdżała milicja: "Mówią, że tu kradną". "Nikt nie kradnie" - odpowiadał, a jak milicjanci wyjeżdżali, okazywało się, że w magazynie brakuje dziesięciu worków zboża. Znikały razem z milicjantami.

Nastał nowy kierownik, Julian został brygadzistą polowym. W 1989 r. poszedł na emeryturę.

Pegeer upadł.

Gorzkie życie pani Żyłowej

- Ja przez trzydzieści lat pracowałam w pegeerze przy świniach. To były takie czasy, że ciężko było umrzeć i ciężko było żyć.

Od czwartej rano do dziesiątej wieczór dźwigało się worki z paszą, karmiło świnie, myło okna i korytarze, pieliło krawężniki. Dostawałam 150 złotych pensji, to kupowałam trochę chleba i marmolady. I takie to było życie. Bardzo gorzkie.

Niestety, wolność też jest gorzka. I droga.

W sklepach kupić drogo, sprzedać - tanio. W Lubaczowie bank na banku, apteka na aptece, a pracy nie ma. Zresztą teraz młodzi nie patrzą za pracą, tylko za zarobkiem. Nigdy nie mieli źle, to nie są nauczeni. Do takiego pegeeru już by nie poszli.

Ludzie tutaj się pozmieniali. Dawniej się pracowało cały dzień, wodę do domu nosiło się we wiadrach, ale człowiek miał czas się spotkać. Teraz łazienka jest, ubikacja jest, woda jest, ale czasu ciągle brakuje.

Ciągle człowiek jest uzależniony. Głównie od pieniędzy, ale trochę też od czasu: zanim zakrzątnie się w domu, posprząta, jedzenie przygotuje - już dzień nie jego. Nazajutrz to samo. I ciągłe zmartwienie: starczy mu tych pieniędzy, czy nie starczy? Znajdą dzieci pracę, czy nie znajdą?

Tak że żadnej wolności tu nie ma.

Henryk stawia firmę

Henryk Nizierski specjalizuje się w kuchniach.

Zamówienia ma na rok do przodu, a dzwonią kolejni chętni: Śląsk, Warszawa. Ciężko się odgonić.

Woli nie mówić, o której wstaje i o której przychodzi do domu. Przełknie obiad i zaraz wraca do warsztatu, wieczorem jedzie mierzyć klientom mieszkania. Wróci - odbiera telefony. Do niedawna na pomiary jeździł nawet w niedzielę, ale już odpuścił.

- Nie, nie. Wolności to ja tu nie mam. Ciągły młyn, kołowrót, głowa zajęta pracą, no, naprawdę, ani chwili wolnego. Ale nie zwracam uwagi. Idę na swoje.

Zatrudnił kilku chłopaków z osiedla. Płaci im po 1200 złotych. Większość robi sam, oni wykańczają.

- Roboty jest mnóstwo, tylko brakuje ludzi. Jak idę do warsztatu, to widzę: siedzą. Żaden nie przyjdzie zapytać o pracę. Ja nieraz dwie doby jestem na nogach, a oni się w domu wyśpią, mama ma rentę, da im zjeść, dostaną trzysta złotych zasiłku, na papierosy im starczy. No to siedzą. Czy to demokracja tak z ludźmi zrobiła, czy ta wolność?

Julian mówi: ziemniaki

Popegeerowskie ziemie pierwszy wziął w dzierżawę niejaki Wróbel.

- Zaraz go oskubali - mówi Julian Mikitów.

Wróbel wziął sobie za doradcę byłego dyrektora któregoś z sąsiednich pegeerów. Doradca wziął Juliana na obchód pól.

- Super pan - uśmiecha się Mikitów. - Mówi do tego Wróbla: "Tu, na tym polu będzie 120 kwintali pszenicy". A ja na to: "Chyba ziemniaków…". Bo 120 kwintali pszenicy to może na Żuławach zbierają, ale przecież nie u nas.

Ale Wróbel pana Juliana nie słuchał. Kupił ogromne ciągniki, strasznie drogie, nawóz tirami zwoził, opryskiwał. Zadłużył się niesamowicie.

- Komornik przyleciał, sprzedał ziemię jakiemuś z Lublina, teraz się prawują. Pomarnowali budynki, poniszczyli, na polu chwasty rosną i ziemia zamiast chleb rodzić... - macha ręką Mikitów.

Przyszłość

- I teraz tylko sklepów jest w cholerę - mówi pani Furgała.

Grzegorz, młodszy z czterech synów pani Nizierskiej, brat Henryka, opiera się ramieniem o futrynę i wzrusza ramionami. Z wykształcenia jest stolarzem i naprawdę ciężko mu powiedzieć, gdzie może leżeć przyszłość młodych z osiedla. Może w internecie?

- Na Majdanie mają internet - mówi powoli. - Jak by się u nas zebrało z 20 osób, można by dociągnąć...

Ale 20 osób na razie się nie zebrało i Grzegorz siedzi w domu. Czeka. Jeszcze nie wie, co mu się będzie opłacało robić. Trudno powiedzieć.

Dziewczyny bardzo by chciały zostać na osiedlu. Szkoda by im było koleżanek, spacerów nad staw i do lasu. Więc, gdyby wszystko miało być tak, jak sobie wymarzą, to Aneta otwarłaby tu prywatny gabinet, Ewa zakład fryzjerski, a Magda zostałaby nauczycielką w szkole, do której chodzą.

- Czy widzimy tu dla siebie wolność? - zastanawia się Ewa. - Dużo zależy od rodziców. No bo chciałybyśmy czasem pochodzić sobie do późna, pojechać na dyskotekę albo na zakupy i oni muszą się zgodzić... Na taką prawdziwą wolność, to my chyba jesteśmy jeszcze za młode.

Henryk spełnia wizję

Kiedy okazało się, że przybywa mu i maszyn i roboty, Nizierski zaczął pytać o obory.

- Ale to jest polska mentalność - wzdycha. - Wziął to gość w prywatne ręce. Mówię od niego, że kupię. A on sobie zażyczył za starą oborę dwa miliardy! Państwo też wyprzedawało ziemię, chcieli dużo jak na tutejsze warunki...

Ale się odważył i kupił działkę.

Zapłacił 35 tysięcy, postawił tartak i suszarnię. Robi już plany na drugi budynek. Żeby się zmieściła jakaś przemontownia, jakiś salonik, gdzie można wystawić gotowe mebelki...

Dużo ludzi dziwi się Henrykowi Nizierskiemu. W trzy lata, od zera, postawił firmę. Przecież są zakłady, co mają gwarancje od państwa i nie płacą miesiącami. A on, co wszystko opiera na własnych rękach, nie zalega ani chłopakom, ani w podatkach.

Nie postawił sobie domu, nie kupił mercedesa, nie pojechał na wczasy. Ale spełniła mu się wizja fabryki na polach.

Julian ciągnie, co ma siłę

Julian Mikitów w pegeerze nie dorobił się nawet roweru.

Ma osiem hektarów ziemi. Chciał ją sprzedać, ale się wystraszył, że dzieci powiedzą: "Ojciec ziemię zmarnował". Większość emerytury wydaje na paliwo do ciągnika.

Mieszkania w bloku nie wziął. - To osiedle to się powinno nazywać Niezgody, dużo tam narzekania, zazdrości. A przecież dostali po pegeerze działki po pięć arów, na ogródek, ale niektórym nie chce się nawet obrobić, chwasty rosną - mówi.

Czasem przechodzi obok sklepu i ci, co przed nim siedzą, wołają: "Chodźcie, napijecie się wódki". "Nie piję" - odpowiada. "A, bo nie chcecie postawić" - obrażają się. "Jeszcze waszej nie próbował, już mam stawiać" - mówi. "O, bo wy macie wysoką emeryturę" - wypominają. To on: "A po co tu siedzisz, idź, popracuj, też będziesz miał".

Julian: - Tam w bloku źle nie mają. Przeszedłem komunę Stalina, sanację Piłsudskiego, rządy tych wszystkich panków. Zawsze było ciężko.

Miał osiem lat, kiedy zmarła mu matka. Za Sowietów budował bunkry wojskowe. W 1941 r. Niemcy zabrali go na roboty, miał wtedy 17 lat.

Julian: - Pięć latek byłem. Strasznie ciężko. Nie było zlituj się. W drewniaki obuli, w tygodniu dwa razy dali ziemniaczki w mundurkach... A teraz chlebek świeży co drugi dzień pod dom podwożą, emerytury dają. Żeby tam ktoś w tym bloku miał robotę, to nie, ale siedzą sobie, idą do opieki społecznej. Żyją, ale ziemia - leży.

I to Juliana boli, bo jakby miał 20-30 lat i parę koni, to sam by jeszcze 250 hektarów obrobił. Bo kocha pracę.

Modlitwy

W lesie za Osiedlem Wolności, na Płomieniu, z jednego pnia wyrasta pięć sosen. Na tej sośnie dzieciom ze wsi Pidłub objawiła się Matka Boska.

- Zbudujcie mi tu domek, chcę tu mieszkać - powiedziała.

I domek stanął: maleńki, ze świętym obrazem, który gospodarz z Mestrowej Góry wyorał z własnego pola. Ludzie przynoszą tu prośby i wota. Prośby wpisują do zawilgłych zeszytów. Wota kładą przed obrazem: różańce, dwuzłotówka, smerf zabawka, gumka myszka...

Proste wota i proste prośby. Całe tutejsze życie.

"Żebyśmy miały dobrych, kochających, godnych nas chłopaków, żeby nas dobrze traktowali, doceniali, szanowali, kochali i nie oszukiwali".

"Matko, proszę o łaskę przetrwania w tych trudnych chwilach i łaskę opamiętania się, strzeż go od złego i sprowadź na dobrą drogę".

"Błagam, żeby moja córka się dobrze uczyła i o błogosławieństwo dla męża, który wyjechał do Niemiec - żeby jak najszybciej wrócił. O zdrowie dla mamy na operację"...

O wolność nie prosi nikt. W końcu już jest.

Pani Maria Żyłowa tylko się denerwuje: - Wolność? Jaka wolność? Na grzybie siedzimy, woda podchodzi pod ściany i taka to jest wolność!

I w ogóle uważa, że brzydką nazwę ktoś wymyślił dla osiedla. Wolałaby, żeby zostało tak, jak było kiedyś. Bo kiedyś osiedle nazywało się ładnie i normalnie.

Krowica.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2007