Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wtorkowe przedmundialowe 0:6 z Hiszpanią (w futbolu do apokalipsy wystarczy jedna szóstka) przygotowało nas do oglądania mundialu równie dobrze co redukcja fenomenologiczna do oglądania stołu. Żadnych myśli o tym, co było wcześniej, o straconych szansach biało-czerwonych, żadnej tęsknoty za ich obecnością na afrykańskich boiskach, żadnego gdybania, co by było gdyby (gdyby Beenhakker itd.), nic, tylko czyste tu i teraz, słodki kosmopolityzm bez najmniejszego "polskiego akcentu". Plus miła świadomość, że nie obejrzymy kandydatów na najwyższy urząd w kibicowskich szalikach, muszą się dusić w innych symbolach.
Pierwsze bonmoty za płoty, tymczasem trzeba się uczyć nowych słówek. Bafana Bafana, czyli mniej więcej "nasi południowoafrykańscy chłopcy, w których wierzymy ponad wszystko, gdyż reprezentują naszą dumę, jestestwo i trudną tożsamość, a jeśli nawet przegrają, to nic się nie stało". Jabulani, czyli nowa piłka Adidasa, która ma odbicie jak profesor Kleks i siatkarz Wlazły razem wzięci: mało kto nad nią panuje, leci i skacze jak opętana, koziołkuje ponad głowy, zachowuje się raczej jak przedmiot z "Harry’ego Pottera" niż z Intersportu. No i przede wszystkim trąby wuwuzela, które potrafią ponoć zagłuszyć wszystko, oczywiście z wyjątkiem głosu redaktora Szpakowskiego.
Całość felietonu jedynie w papierowym wydaniu "Tygodnika Powszechnego"!