Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jednym jest, co oczywiste w wierszach tej autorki, nieszczęśliwa historia miłosna: opalizująca dwuznacznościami językowymi, emocjonalnymi, autobiograficznymi i literackimi. Wprowadza ona narracyjne ramy i fabularne przejścia do wierszy, przywołując raz po raz czy to gwiazdora rocka, czy królową poezji. W związku z tym zbiór jest kompozycyjnie bardzo dopracowany. Powracają te same sekwencje słów, tyle że wypowiadane przez kogoś innego, w innym czasie i w innym kontekście. Ciekawie zmienia to perspektywy, z których przyglądamy się historiom Podgórnik. Ich sensy są już nieomal klasyczne: rozczarowana i rozżalona kobieta, fiasko miłosne, imprezy, hotelowe noce i samotność. Drugi wątek wiąże się z mitem poetki/artystki. Patronuje mu Isadora Duncan, pojawiająca się w motcie umieszczonym na początku zbioru. Te dwie linie myślowe wpływają na siebie i współtworzą charakterystyczny dla Podgórnik szlif poetycki: autobiografizmu i zabawy w literackość, realności egzystencji i fikcji, piosenkowych melodii granych w tonie retro-melodramatu.
Dlaczego mówię o micie poetki/pisarki/ /artystki? Kilka wierszy z „Rezydencji surykatek” Podgórnik ułożyła na kształt alternatywnych biografii. Książkę rozpoczyna opowieść o królowej poezji, która dożywa ostatnich lat w klinice w Buchenwaldzie i w rozmowie z dziennikarzem wspomina „złote lata ponowoczesności” oraz – oczywiście – gwiazdora rocka. Opowieść jest przewrotna, manipulacje czasem ewidentne, przyszłość wymija na naszych oczach teraźniejszość. Podobnie w innych tekstach tego typu: miłosne afery idą tu zawsze w parze z pisaniem, spotkaniami literackimi i alkoholowo-narkotykowymi dekoracjami. We wszystkich tekstach Podgórnik patrzy na swoje bohaterki z perspektywy końca, schyłku różnych epok; jedna z postaci, którą poetka umieszcza w latach 50., z żalem mówi o końcu ery jazzu. Wiersz „Gorzkie żale” wybrzmiewa w tym kontekście jak pożegnanie, wykreowana tu postać mogłaby być bohaterką szlagiera polskiego zespołu Perfect, mówiącego o tym, że „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”. Podgórnik w jakimś sensie tworzy więc w tej książce mit samej siebie: dopisuje rozdziały, które na razie są wyłącznie zapowiedzią przyszłości, ale w jej narracji już czasem przeszłym dokonanym.
I gdyby ktoś myślał, że klucz interpretacyjny, jaki proponuje nam poetka w tytule zbioru, bierze się wyłącznie z jej pasji oglądania kanałów przyrodniczych, to chyba nie będzie daleki od prawdy – w „Rezydencji surykatek” nie ma surykatek, ale są „stada smutnych ludzkich antylop”.
Marta Podgórnik, „Rezydencja surykatek”, Biuro Literackie, Wrocław 2011