Królestwo Maroka

Owego wieczoru, wypełnionego wielotysięczną demonstracją, wyszliśmy z panem N. na spacer. Wśród wyrażanych z kwaśną dezaprobatą uwag na temat tego protestu szliśmy, szurając buciorami po największym placu Europy.

30.01.2012

Czyta się kilka minut

Wokół leżały setki ulotek, nawołujących pierwszy raz od dziesięcioleci do wielkiego buntu przeciw utartemu porządkowi, do rozkułaczenia obszarników własności intelektualnej. Z podniesionej karteczki przeczytaliśmy sobie na głos porywające zdanie: „Tworzymy Wolny Internet i nie zgadzamy się na cenzurę! Inwigilację i ograniczanie Wolności Słowa w sieci!”. Po przeczytaniu – my, drobni kułacy praw autorskich – próbowaliśmy rozgryźć zupełnie nowe dla nas znaczenia wielu starodawnych terminów, ongiś tak jasnych i naszych, a dziś skrywających coś zgoła innego i niepokojącego.

Marne to były jednak mozoły. Utknęliśmy przy „wolności słowa”, które to hasło oznacza dziś kradzież. Nie unieśliśmy się świętym oburzeniem ani nie poddaliśmy egzaltacji. Szlifując buciorami bruk owego placu, wznieśliśmy się na wyżyny łagodnej analizy. Stanęło na tym, że starcy młodzieży nigdy nie pojmą. Owszem, było kilku takich, którzy swe zrozumienie wyrażali młodzieżowym językiem, zapuszczeniem długich włosów, paleniem na ulicach staników i wdziewaniem bluzeczek w kwiaty. Jednak starzec pragnący zachować odrobinę godności i szacunku nie ma żadnej szansy na rozumne spalenie stanika, a zatem my – drobni kułacy – nie spalimy. Próba naśladowania młodzieży, która nie uznaje dziś prawa własności, musi starca sprowadzić na zamulone dno bełkotu. Starzec winien się wycofać i z godnością zgrzybieć wśród archaicznych wartości jego pokolenia – taka jest prawda.

Szuraliśmy dalej, brnąc ku lokalowi, w którym wbrew postulatom „wolności słowa” za alkohol wciąż trzeba płacić żywą gotówką. Nasze, wydawałoby się, tradycyjne miasto kładło się spać w ubraniu, a gdzieniegdzie słychać było jeszcze bojowe okrzyki w obronie świętego prawa do nieskrępowanego oglądania filmików i grania w gry. Podnieśliśmy kolejny papierek, a był on zadrukowany równym słupkiem postulatów, dotyczących ochrony danych osobowych. Ulotka wskazywała nader jasno, że na podstawie umowy ACTA owe dane może dostać w swe łapy Królestwo Maroka – sygnatariusz tej drakońskiej zmowy. Groza, bowiem tamże, w rożku Afryki – jak przeczytaliśmy – „sytuacja polityczna jest niestabilna”. Hardo uznaliśmy z panem N., że niestabilności politycznej myśmy za swego życia zażyli mnóstwo, a była to niestabilność na granicy wojny nuklearnej. Oto takżeśmy w tej niestabilności nuklearnej okrzepli, że doprawdy król Maroka może sobie nasze PESEL-e drukować i pokazywać swym nałożnicom. Do woli.

Tak sobie żartując, podnieśliśmy następną kartkę. Jej leżenie na środku ogromnego placu wskazywało na uderzający brak spójności wobec antymarokańskiego postulatu czy raczej protestu w całości. Kartka ta – jedna z dziesiątek leżących – była zbiorem podpisów przeciw ACTA, podpisów obywateli polskich, przed chwilą się rozeszłych, uzupełnionych adresami i numerami PESEL, czyli, mówiąc między nami starcami, była to kompletna baza danych osobowych, dobrowolnie skompletowana i dobrowolnie rzucona na ulicę, na żer marokańskiej agentury. Uznaliśmy to za znak pocieszenia. W młodzieży owej jest jakiś rodzaj zrozumienia aktów dokonywanych tak chętnie przez starsze pokolenia, mianowicie do podpisywania petycji. Detal różniący jest taki, że dziś nie wiadomo, co się z petycją robi, a najprawdopodobniej się ją wyrzuca.

Uspokojeni, ale wciąż zdezorientowani, szuraliśmy dalej, aż doszuraliśmy się do knajpy, gdzie strawiliśmy wieczór na igraszkach słownych. Igraszkach kręcących się wokół tego, jak trudno zrozumieć młodzież, a jak łatwo zrozumieć dorosłych. Bardzo łatwo. Jarosław Kaczyński czy Janusz Palikot, będący dziś przeciwko ochronie własności intelektualnej, zdejmują własne, wydawałoby się, idealnie dopasowane staniki, o różnych zresztą fasonach, i palą je na oczach milionów. Takie to były tego wieczoru żarty, wśród łez ciurkających po naszych – drobnych kułaków – policzkach.

Autor chętnie zwróci listę znalezionych podpisów organizatorom zebrania na Rynku Głównym w Krakowie, protestującym w obronie szczelności systemów chroniących dane osobowe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2012