Król wymyka się tylnymi drzwiami

Hiszpańska monarchia znalazła się na zakręcie. Urzędujący władca dwoi się i troi, aby przekonać rodaków o swej użyteczności.

24.08.2020

Czyta się kilka minut

Juan Carlos – już jako były król Hiszpanii – przed katedrą w Palma de Mallorca, kwiecień 2018 r. / BACKGRID / BACKGRID USA / FORUM
Juan Carlos – już jako były król Hiszpanii – przed katedrą w Palma de Mallorca, kwiecień 2018 r. / BACKGRID / BACKGRID USA / FORUM

List był lapidarny, zajmował nie więcej niż pół strony. „Wasza Wysokość, kochany Filipie (...) Wobec publicznych reperkusji wywołanych przez pewne wydarzenia z przeszłości dotyczące mojego życia prywatnego (...) pragnę ci zakomunikować moją przemyślaną decyzję opuszczenia Hiszpanii. (...) Zawsze cię kochający twój ojciec”.

W ten sposób emerytowany król Juan Carlos zamknął długi rozdział swego życia – oraz jakże ważny rozdział w historii Hiszpanii – pozostawiając swoim rodakom, przynajmniej na pewien czas, liczne znaki zapytania. Czy ma zamiar wyjechać, czy też już wyjechał? Chwilowo czy na zawsze? Sam czy też z bliską osobą? Czy zrobił to z własnej woli, czy na prośbę syna Filipa, obecnie panującego monarchy? Czy może uległ presji rządu w Madrycie? A jeśli wyjechał, to dokąd? Do Portugalii, Dominikany, Abu Dabi, Nowej Zelandii?

Żeglujące miliony

Odpowiedzi na te pytania mogłaby udzielić całkiem spora grupa osób, ale wszyscy milczeli przez długie dwa tygodnie. Milczał król Filip, milczała była królowa Zofia, żona Juana Carlosa, która pozostała w Hiszpanii. Milczał premier-socjalista i politycy opozycji. Wyjazd 82-letniego eksmonarchy, nad którego bezpieczeństwem czuwa czterech uzbrojonych policjantów opłacanych z budżetu państwa, musiał wymagać rozwiniętej logistyki. Ale żaden z wtajemniczonych długo nie puszczał pary z ust. Dopiero w połowie sierpnia dwór królewski poinformował, że Juan Carlos przebywa w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Enigmatyczne „wydarzenia z przeszłości”, o których mowa jest w pożegnalnym liście, mają związek z informacjami o prowizji (nazwijmy to prowizją; można też inaczej), którą król miał zainkasować za uzyskanie dla hiszpańskich firm kontraktu na budowę szybkiego pociągu w Arabii Saudyjskiej, z Medyny do Mekki. Dotyczą też możliwych przestępstw podatkowych i prania brudnych pieniędzy za pośrednictwem figurantów.

Potok informacji o nieprzejrzystych finansach byłego dziś króla zapoczątkowały wyznania Corinny Larsen, dawnej przyjaciółki Juana Carlosa, nagrane przez emerytowanego komisarza policji Joségo Manuela Villarejo, specjalizującego się w zbieraniu haków na ważne osobistości. Media, łącznie z publiczną telewizją, mówią o milionach euro, które miały żeglować między Arabią Saudyjską, Liechtensteinem i Panamą, aby dobić do bezpiecznej przystani szwajcarskich banków.

Sam Juan Carlos skarżył się z goryczą przyjacielowi: „Młodzi przed czterdziestką zapamiętają mnie tylko jako tego od Corinny, od słonia i od walizki pieniędzy”.

Rzeczywiście: powodów do tego, aby pamiętać o Juanie Carlosie, jest znacznie więcej.

Od pionka do króla

Juan Carlos, rocznik 1938, po raz pierwszy ogląda Hiszpanię z okien pociągu wiozącego go z Lizbony do Madrytu. Jego ojciec Juan Burbon, przebywający na wygnaniu w Portugalii, postanowił oddać 10-letniego syna na wychowanie dyktatorowi Francisco Franco, który dekadę wcześniej wygrał wojnę domową i teraz niepodzielnie włada krajem.

Mały zakładnik jest pionkiem w grze o przywrócenie monarchii w Hiszpanii. Poważny blondynek z kręconymi włosami wysiada na dworcu w Madrycie w otoczeniu smutnych panów w kapeluszach. Nie ma wśród nich żadnej kobiety. Juanito, urodzony w Rzymie i wychowany w katolickim internacie w Szwajcarii, mówi po hiszpańsku słabo i z francuskim akcentem. „Byłem wtedy nieźle wystraszony” – skomentuje po latach Juan Carlos, już jako król.

Franco dba o wychowanie chłopca w duchu bogoojczyźnianym. Traktuje go serdecznie, jak syna, którego nie miał, ale niczego nie obiecuje ani księciu, ani jego ambitnemu ojcu, prawowitemu następcy ostatniego króla Hiszpanii.

„Czułem się jak piłeczka pingpongowa, odbijana raz przez Franco, a raz przez ojca” – wspominał Juan Carlos.

Hiszpania jest wciąż monarchią bez króla. Młody człowiek posłusznie towarzyszy dyktatorowi w oficjalnych ceremoniach i firmuje swoją obecnością jego decyzje. Milczy, nie skarży się, czeka. „W naszej rodzinie narzekanie było źle widziane. Nikogo nie interesowały twoje problemy. Bolała cię głowa, to siedziałeś cicho i kropka” – wspominała w telewizyjnym wywiadzie siostra Juana Carlosa, infantka Pilar.

W 1969 r., po 21 latach od przyjazdu na madrycki dworzec, Juan Carlos zostaje mianowany przez dyktatora na jego następcę – jako głowa państwa. Książę nałoży koronę w 1975 r., już po śmierci generalissimusa. W krążących wówczas dowcipach mówi się o nim Juan Carlos Krótki. Nikt nie wróży mu długich rządów ani nie wierzy w jego inteligencję.

Pilot zmiany

Po 36 latach krwawej dyktatury droga do demokracji jest w Hiszpanii trudna jak lawirowanie wśród podwodnych raf. Tymczasem kapitanem statku, mającym w ręku rzeczywistą władzę otrzymaną z rąk generalissimusa, zostaje właśnie on – niedoświadczony i pozbawiony politycznego wykształcenia Juan Carlos.

Na początek wygłasza znamienne zdanie, że chce być królem wszystkich Hiszpanów. W ówczesnej rzeczywistości, w kraju wciąż podzielonym na zwycięzców i zwyciężonych, na ludzi lepszego i gorszego sortu, ugoda jest postrzegana jako synonim zdrady.

Pierwszym mistrzowskim manewrem Juana Carlosa jest mianowanie premierem młodego Adolfa Suáreza, którego falangistowska przeszłość nie budzi obaw zwolenników reżimu. Hiszpański pisarz Javier Cercas stwierdzi potem w książce „Anatomia chwili”, że we współpracy z Juanem Carlosem „Suárez zbudował fundamenty demokracji z materiałów dyktatury, przeprowadzając z powodzeniem niezwykłe operacje, z których ta najbardziej niezwykła (...) zakładała likwidację frankizmu rękami samych frankistów. (...) To była wprost czarodziejska sztuczka. (...) Kortezy [parlament – red.] mianowane przez dyktatora pogrzebały frankizm” (przeł. Ewa Zaleska).

Dzięki zaangażowaniu Juana Carlosa do Hiszpanii powraca przywódca partii komunistycznej Santiago Carrillo, „czerwony diabeł”. Komuniści, których nikt nie posądziłby o sympatie monarchistyczne – a także socjaliści, tradycyjnie republikańscy – akceptują monarchię parlamentarną. W 1978 r. Hiszpanie zatwierdzają masowo w referendum demokratyczną konstytucję. Juan Carlos zostaje ochrzczony mianem pilota zmiany.

„Kraj był mu za to wdzięczny. Hiszpania nie stała się nagle monarchistyczna, ale stała się juancarlistyczna. Zaczęła ufać człowiekowi, który wśród politycznego zacietrzewienia łagodził konfrontacje, którego przemówienia były pełne pozytywnych odniesień. Był przykładem rozwagi, dojrzałości. Wykazał użyteczność monarchii na statku, który wydawał się pozbawiony kompasu” – napisał historyk José Álvarez Junco.

Alfonso Guerra, były socjalistyczny wicepremier, entuzjastycznie ocenia rolę króla w sukcesie hiszpańskiej transformacji: „Gdybym był wierzący, powiedziałbym, że to cud”.

Długa lutowa noc

23 lutego 1981 r. hiszpańska demokracja i wraz z nią monarchia przechodzą najcięższą próbę: do Kongresu (izby niższej parlamentu) wdziera się grupa uzbrojonych członków paramilitarnej Guardii Civil; na ich czele stoi podpułkownik Antonio Tejero.

Wąsaty oficer w charakterystycznej trójgraniastej czapce krzyczy do osłupiałych posłów: „Wszyscy na ziemię, kurwa!”. Rozlegają się serie z pistoletów maszynowych. Posłowie oraz rząd w pełnym składzie stają się zakładnikami puczystów, którzy ogłaszają, że działają za wiedzą i zgodą króla. Zajęta przez spiskowców telewizja nadaje muzykę wojskową.

Cała Hiszpania czeka, co zrobi Juan Carlos.


Czytaj także: Paulina Maślona: Hiszpańska zupa z cytryn


We wspomnianej „Anatomii chwili” Javier Cercas odtwarza wydarzenia tamtej długiej nocy: „Stanowisko dowodzenia kontrzamachem znajdowało się w pałacu Zarzuela, w królewskim gabinecie, gdzie król pozostawał całą noc w towarzystwie swego sekretarza, królowej, swego syna Filipa, wówczas trzynastoletniego chłopca. (...) Jakkolwiek zgodnie z konstytucją król był jedynie symbolicznym zwierzchnikiem sił zbrojnych, a rzeczywista kontrola nad wojskiem należała do premiera i ministra obrony, w tej wyjątkowej sytuacji król podjął działania jako dowódca sił zbrojnych i od pierwszej chwili zaczął wydawać wojsku rozkazy podporządkowania się prawu”.

I dalej: „Po przemówieniu telewizyjnym, w którym król potępił atak na Kongres i zażądał przestrzegania konstytucji, wiele ludzi w całym kraju, aż do tej pory czekających przy radiu i przed telewizorem na rozwój wydarzeń, poszło spać i niemal wszyscy poczuli, że wystąpienie monarchy sygnalizuje koniec zamachu”.

Tak się faktycznie stało: rankiem Tejero skapitulował.

Murem za władcą

W 1984 r. para królewska odwiedza po raz pierwszy Związek Sowiecki. Wydają przyjęcie dla kolonii hiszpańskiej w Moskwie, wśród której największą grupę stanowią uchodźcy republikańscy.

– Byłem na tym przyjęciu jako młody stypendysta – opowiada mi uczestnik tamtego wydarzenia. – Ci twardzi komuniści byli oczarowani królem. Juan Carlos podchodził do wszystkich po kolei, rozmawiał, żartował. Ujmował bezpośredniością i serdecznością. Zjednał ich sobie co do jednego, choć, jak mówili, nie zachwiał ich republikańskich przekonań.

W istocie, Juan Carlos przez lata jednoczył Hiszpanów. Do tej pory wielu ma łzy w oczach na wspomnienie inauguracji letniej olimpiady w Barcelonie w 1992 r. i uśmiechniętego chorążego reprezentacji, księcia Filipa, machającego hiszpańską flagą. Królewska para pozostała w Barcelonie przez całe igrzyska. Jako szczęśliwy talizman reprezentacji, która zdobyła wówczas rekordową liczbę 22 medali.

Trudno to sobie wyobrazić dzisiaj. Pojawienie się członka rodziny królewskiej w stolicy Katalonii teraz powitano by zapewne symfonią gwizdów, a hiszpańska flaga utonęłaby w morzu symboli katalońskiego separatyzmu.

Gorzkie trofeum

Gdy Hiszpania pokonała z sukcesem ostry zakręt historii, nastały czasy przewidywalnej demokracji. Król, tak ostrożny i rozważny w trudnych chwilach, stracił czujność. Dyskretne romanse stawały się coraz bardziej publiczne. Królewskie rozrywki raziły anachronicznym luksusem. Pojawiały się wiadomości o nieprzejrzystych interesach – prowadzonych nie tylko przez królewskiego zięcia Iñakiego Urdangarína, koniec końców skazanego za przestępstwa finansowe na osiem lat więzienia, ale także przez samego monarchę. Zrodziły się podejrzenia, że Urdangarín wykorzystywał swoją pozycję dla osobistych korzyści zachęcony przykładem teścia.

– O tym, że król ma romanse, wiedziano od zawsze. Nie wymawiali mu tego ani politycy, ani zwykli obywatele, ani dziennikarze – mówi mi Andrés Armas, były szef Unii Telewizji Prywatnych. – Już w latach 80. XX w. szefowie największych mediów zawarli niepisaną umowę, nazwaną „paktem rozporkowym”, na mocy którego prasa nie mieszała się do życia intymnego króla. Juan Carlos miał szczęście, bo kobiety, z którymi się spotykał, były dyskretne.

– Przez dekady media milczały też o innych sprawach, które mogłyby króla zdyskredytować – dodaje Armas. – Uważano, że złamanie „paktu rozporkowego” może zagrozić paktowi konstytucyjnemu, czyli podstawie hiszpańskiej demokracji.

W 2012 r. Hiszpania walczyła z najgorszym od lat kryzysem gospodarczym, którego skutkiem było 26-procentowe bezrobocie. Nie najlepszy moment, aby głowa państwa wybrała się na safari do Afryki.

Wyprawa pozostałaby tajemnicą, gdyby 74-letni monarcha nie złamał biodra. Wyszło też na jaw, że Juan Carlos pojechał do Afryki w towarzystwie znacznie młodszej od siebie kobiety, przyszywanej arystokratki Corinny Larsen.

Zdjęcie hiszpańskiego króla w triumfalnej pozie na tle upolowanego słonia obiegło cały świat. Pod społecznym i politycznym naciskiem monarcha – nieskłonny do wyjaśnień – musiał się publicznie pokajać. Pogromca afrykańskich słoni, rumuńskich niedźwiedzi i białowieskich żubrów tłumaczył się przed kamerami jak przyłapany na psocie chłopiec: „Bardzo przepraszam. Popełniłem błąd. To się więcej nie powtórzy”.

Król emeryt

Starzejący się Juan Carlos przechodzi też kolejne operacje. W sumie będzie ich siedemnaście. Chodzi o lasce. Myli się, czytając przemówienia. Nie daje już rady utrzymać wizerunku dziarskiego i wysportowanego mężczyzny o dumnej postawie. Nie może też powstrzymać kolejnych przecieków na temat swych finansów.

W 2014 r. wypowiada słowa: „Kierując się pragnieniem najlepszego służenia Hiszpanom (...) postanowiłem zakończyć swe panowanie i abdykować jako król Hiszpanii”.

Po ceremonii abdykacyjnej Juan Carlos, żegnany gromką owacją, przywołuje swe śliczne jak z obrazka wnuczki, Leonor i Zofię. Pochyla się, aby je uściskać, po czym traci na chwilę równowagę i upada na krzesło.

Sześć lat później, w środku szalejącej pandemii, jego syn król Filip VI pozbawi go w publicznym komunikacie asygnaty z budżetu korony, wynoszącej 200 tys. euro rocznie, a także zrezygnuje ze spadku po ojcu. Jednak te drastyczne posunięcia nie wystarczą, aby wybielić wizerunek monarchii. Nie wobec dokumentów ze szwajcarskich banków, podpisanych przez ich klienta Juana Carlosa de Borbón y Borbón, który jako swój adres zamieszkania podaje królewski Pałac Zarzuela w Madrycie.

Republika na horyzoncie?

– Oczywiście, że jestem zwolennikiem republiki – mówi mi Andrés, prawnik z Madrytu. – Ale nie teraz, nie w obecnej Hiszpanii. Korona daje stabilność, której naszemu krajowi bardzo dziś potrzeba. Gdybyśmy mieli prezydenta, należałby on pewnie do jakiejś partii i mógłby być bardzo skrajny, gdyby takie były partyjne priorytety. Zresztą tobie, Polce, nie muszę tego tłumaczyć – kontynuuje mój rozmówca. – U nas król jako głowa państwa nie włącza się obcesowo w walkę polityczną.

Tradycyjne formacje polityczne, będące gwarantami obecnego systemu konstytucyjnego – czyli zarówno konserwatywna Partia Ludowa, jak też Partia Socjalistyczna – jak ognia boją się zmieniać porządek, który ustaliła konstytucja z 1978 r. Uważają, że zmiany mogłyby stać się zapalnikiem ekstremizmów i separatyzmów, zagrażających jedności Hiszpanii. Ale lewicowa partia Unidas Podemos – o antysystemowym rodowodzie, współtworząca dziś wraz z socjalistami koalicję rządową – zaczyna mówić o „republice na horyzoncie”.

Reakcje na opuszczenie Hiszpanii przez Juana Carlosa są tak różne, jak zróżnicowane jest hiszpańskie społeczeństwo. Jedni nazywają jego wyjazd ucieczką i skandalem. Inni mówią o niegodnej nagonce na człowieka, któremu Hiszpania tak wiele zawdzięcza. Ale zdanie, które chyba najlepiej ilustruje nastroje w tym udręczonym przez koronawirus kraju, brzmi: „Tylko tego nam jeszcze brakowało”.

Filip VI dwoi się i troi, aby przekonać rodaków o użyteczności monarchii. Nawet podczas sierpniowych wakacji, spędzanych tradycyjnie na Majorce, królewski terminarz pełen jest spotkań i wizyt.

W trakcie jednej z nich do księżniczki Leonor, następczyni tronu, podchodzi dziewczynka. „A ty, kim chcesz być, jak dorośniesz?” – pyta niefrasobliwie.

Oto jest pytanie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2020