Gilotyna nad „Skałą”

To miejsce łączą z Hiszpanią niezliczone zależności. Gdy Wielka Brytania opuści Unię Europejską, rozdzieli je granica. Jak poradzi sobie z tym gospodarka? A jak ludzie?
z Gibraltaru i La Línea de la Concepción

02.12.2019

Czyta się kilka minut

Widok ze „Skały” na miasto i marinę,  październik 2019 r. / KATARZYNA MOŁONIEWICZ
Widok ze „Skały” na miasto i marinę, październik 2019 r. / KATARZYNA MOŁONIEWICZ

Skalista enklawa Zjednoczonego Królestwa na południu Półwyspu Iberyjskiego afiszuje swoją brytyjskość czerwonymi budkami telefonicznymi, dwupiętrowymi autobusami i charakterystycznymi hełmami policjantów, miejscowych bobbies.

Zwrócona ku morzu „Skała” – jak nazywają to miejsce – plecami przyklejona jest do swojej syjamskiej siostry: hiszpańskiego miasta La Línea de la Concepción.

Ruch jest (jeszcze) płynny

Gibraltar budzi się wcześnie. Budzi się, można by powiedzieć, nie we własnym łóżku.

O szóstej rano przed barem „Jezus”, po hiszpańskiej stronie granicy, stoją już grupki ludzi. Jest ciemno. Za chwilę podniesie się żaluzja i rozpocznie rytuał andaluzyjskiego śniadania. Grzechot mielonej kawy. Szum maszyny wyciskającej pomarańcze na sok. Zamówienia wykrzykiwane na całe gardło nad głowami klientów. Swąd oliwy z metalowej kadzi, w której gruby barman opasany czarnym fartuchem smaży chrupiące ciastka churros.

– Ta kanapka to wam dzisiaj wyszła cieńsza niż bibułka do papierosa.

– Dla mnie to, co zwykle: chleb z czerwonym smalcem i kawa z mlekiem. Ale nie za gorącym, bo się śpieszę.

Chwila relaksu w domowym cieple baru Jezus, rachunek uiszczony w brzęczącej monecie i można biec do pracy. Każdego ranka dziesięć tysięcy ludzi z La Línea i okolic przekracza granicę między Hiszpanią a zamorskim terytorium Zjednoczonego Królestwa. W Gibraltarze kładą rury, kopią tunele, obsługują dźwigi, sprzątają domy i biura, smażą słynne angielskie fish and chips.

„Ceremonia kluczy” upamiętnia czasy, gdy bramy Gibraltaru zamykano przed wrogami, 5 października 2019 r. / fot. KATARZYNA MOŁONIEWICZ

Ruch na granicy jest płynny. Rowery, motocykle, elektryczne hulajnogi ledwie zwalniają przy punktach kontrolnych. Piesi machają dowodem lub przykładają go do automatycznych czytników. Brytyjski policjant mechanicznie powtarza: „Documents por aqui, please”.

Miasto odgrodzone jest od granicy lotniskiem, wygospodarowanym na wąskiej przestrzeni przesmyku. Gdy samolot do Londynu lub Casablanki rozpędza się na pasie startowym, strumień ludzi i pojazdów czeka przed szlabanem. Podmuch wzbudzony przez airbusy mierzwi włosy i zrywa czapki.

Kamień w hiszpańskim bucie

Premier Felipe González powiedział kiedyś, że Gibraltar jest dla Hiszpanii wiecznie uwierającym kamieniem w bucie. Uwiera tak od 1704 r., gdy flota brytyjsko-holenderska zajęła uwieńczony potężną skałą skrawek ziemi. Ta skała to jedna z kolumn Herkulesa antycznego świata, terytorium graniczne na styku Morza Śródziemnego i Oceanu Atlantyckiego, Europy i Afryki. Bastion, przedmurze, a jednocześnie, według hiszpańskiego intelektualisty Joaquina Costy, „drzwi łączące dwa pokoje w tym samym domu”.

Brytyjska budka telefoniczna na ulicach Gibraltaru, jesień 2019 r. / fot. MARCELO DEL POZO / BLOOMBERG / GETTY IMAGES

Zajęcie Gibraltaru było epizodem hiszpańskiej wojny sukcesyjnej, do której wtrąciły się europejskie mocarstwa. Brytyjczycy i Holendrzy popierali Habsburgów, a Francuzi, jak można było się spodziewać, Burbonów. Choć w efekcie to burbońskie nosy będzie malował nadworny artysta Francisco de Goya, Brytyjczycy nie wycofają się już z Gibraltaru, a pokój podpisany w 1713 r. w Utrechcie przypieczętuje ten stan rzeczy.

Hiszpania nie pogodziła się nigdy z postanowieniami tego traktatu. Wielokrotnie próbowała odzyskać Gibraltar z lądu i z morza. Wielkie Oblężenie trwało od 1779 do 1783 r. Obrońcy kryli się w tunelach wykutych w skale, które do dziś można zwiedzać za 13 funtów. Brytyjska flota znalazła lukę w hiszpańskiej blokadzie i ośmieszyła armię wielkonosego króla Karola III, a Mozart skomponował pieśń na cześć dzielnych obrońców.

Okazję do odzyskania „Skały” dała Hiszpanii II wojna światowa. Gibraltar był kluczem do panowania na Morzu Śródziemnym. Klucz ten znajdował się, co prawda, w rękach Wielkiej Brytanii, ale ta nie dałaby rady go utrzymać, gdyby Hiszpania przystąpiła do wojny u boku Hitlera. Plan führera zakładał zajęcie „Skały” przy współpracy Hiszpanii. Ale choć dyktator Francisco Franco nie chciał Brytyjczyków w Gibraltarze, to nie przekonywała go wizja przemarszu niemieckich dywizji przez Półwysep Iberyjski. Lawirował i zapewniał Hitlera, że oba narody „zmierzają, na zawsze zjednoczone, ku historycznej misji”, stawiał warunki. Po rozmowie z wykrętnym ­Galisyjczykiem na dworcu w Hendaye Hitler powiedział, że gdyby miał znowu przejść przez to samo, wolałby, żeby mu wyrwali trzy lub cztery zęby.

Gibraltar szykował się do obrony. Kilometry, a raczej mile nowych tuneli dziurawiły wapienną skałę. Powstało podziemne miasto z zapasami żywności na 16 miesięcy, szpitalem, stacją uzdatniania wody, generatorami prądu. Ale do ataku nie doszło. Hiszpania wykręciła się wysłaniem na front wschodni złożonej z ochotników Błękitnej Dywizji i do wojny nie przystąpiła, a Churchill oświadczył niespodziewanie w Izbie Gmin, że Franco „wyświadczył przysługę Zjednoczonemu Królestwu i Imperium Brytyjskiemu”.

„Skała” pozostała brytyjska, a kamień w bucie dalej uwierał.

Gdy Gibraltar był wyspą

Szefa hiszpańskiego MSZ Fernanda Castiellę nazywano ministrem sprawy zagranicznej. Bo jedyną sprawą, która go naprawdę zajmowała, było odzyskanie Gibraltaru. Zapewniał Franco, że „Skała” spadnie mu w ręce jak dojrzały owoc.

Rezolucje ONZ z lat 60. potwierdziły status kolonialny Gibraltaru. W odpowiedzi Brytyjczycy nadali „Skale” konstytucję i zorganizowali referendum, w którym wzięli udział niemal wszyscyv uprawnieni. Za przyłączeniem do Hiszpanii zagłosowały 44 osoby. Zgodnie z hiszpańskim przysłowiem, że lepiej być ogonem lwa niż głową myszy, Gibraltarczycy wybrali imperialnego brytyjskiego lwa, a nie hiszpańską mysz, w dodatku biedną i kościelną. Wielokulturowe i wieloreligijne społeczeństwo Gibraltaru, którego elitą byli sefardyjscy Żydzi, wykrzyczało jednogłośne „nie” frankistowskiej dyktaturze, promującej model państwa o jednym języku i jednej religii. W odpowiedzi, w 1969 r., Franco zamknął granicę. Decyzją tą rozerwał gęsto utkany splot więzów rodzinnych, gospodarczych, emocjonalnych. Areszt domowy Gibraltarczyków miał trwać 13 lat.

Francisco Oda, socjolog pochodzący z La Línea, wspomina: – Chodziliśmy pod granicę co niedzielę. Poszliśmy również w dniu mojej komunii. Miałem na sobie biały garniturek. Tata podniósł mnie na tyle wysoko, żeby zobaczyli mnie ciocie i wujkowie, którzy stali po drugiej stronie, w Gibraltarze, o jakieś 150 metrów od nas.

Takie sceny miały miejsce codziennie. Llanitos, jak nazywani są mieszkańcy Gibraltaru, mieli po hiszpańskiej stronie bliskich. Ludzie zdzierali gardła, krzycząc w dłonie zwinięte w trąbki, pożyczali sobie lornetki. Świadkami tych spotkań byli policjanci obu nacji. Rozmowy w rodzinnym gronie przypominały więzienne widzenia pod okiem strażników.

– Conchicie urodził się syn!

– Cooo?

– Syyyn!

– Babci wykryto guz w piersi!

– Pepe idzie w tym roku do szkoły!

Z centrum Gibraltaru do centrum La Línea idzie się spacerem ok. 20 minut. W latach 1969-82 ta droga zajmowała cały dzień, o ile nie więcej. Promem z Gibraltaru płynęło się do Tangeru w Afryce. Z Tangeru znów promem do Algeciras w Hiszpanii. Z Algeciras taksówką do La Línea. Trzy kontrole graniczne i celne. I wroga biurokracja policjantów. Były przypadki, że pogrzeb dawno się skończył, a syn czy wnuczka jeszcze nie dojechali.

Yoko Ono i John Lennon – po ślubie na Gibraltarze, marzec 1969 r. / fot. Getty Images

Asunción Barranco, szefowa Biura ds. Gibraltaru w ratuszu w La Línea: – Mój dziadek miał salon krawiecki, szył suknie dla bogatych Gibraltarek. Gdy zamknięto granicę, nagle został bez środków do życia, bo tu ludzie byli zbyt biedni, by zamawiać u niego ubrania. Wyjechał do Walencji i tam zatrudnił się jako pomocnik krawiecki. Inni powyjeżdżali za granicę, do Anglii, Niemiec. Dyktator tupnął nogą i zamknął granicę, ale nie zatroszczył się o ten rejon. Chciał wziąć Gibraltar głodem, ale to nas skazał na głód. Zaczęła się masowa emigracja. A krajem, który przyjął najwięcej emigrantów z La Línea, była Wielka Brytania. Czyli wyszło tak, jakby granicę przesunięto o parę tysięcy kilometrów. To był kompletny absurd. W efekcie ani Gibraltarczycy nie zapragnęli stać się Hiszpanami, ani Hiszpania nie odzyskała swojej Skały, ani nie nastąpił rozwój regionu. Trudno sobie wyobrazić większą porażkę.

La Línea opustoszała, ludzie rozjechali się za chlebem. Za to w Gibraltarze zabrakło rąk do pracy: z dnia na dzień zniknęli piekarze, rzeźnicy, dostawcy ryb. Zabrakło też podstawowych produktów. Wszystko, łącznie z wodą pitną, musiało przypływać na statkach z Wielkiej Brytanii. W przeciwieństwie do władz frankistowskich, rząd brytyjski zadbał o swoich obywateli z zamorskiego terytorium. Gibraltarskie dzieci przyzwyczaiły się do konserw. Narodziło się też silne poczucie tożsamości i wspólnoty w społeczeństwie o wielkiej różnorodności etnicznej i kulturowej, którego obywatele pochodzili z Malty, Genui, Maroka, Pakistanu, Indii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii...

Granicę otwarto w 1982 r., gdy Hiszpania pukała do drzwi Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej.

Od majtek do kryptowalut

Alfredo zginął 1 października 2019 r. Motorówka, którą przemycał papierosy, zderzyła się z łodzią gibraltarskiej straży przybrzeżnej. Usłyszę potem: – To był dobry ojciec, musiał zarobić na rodzinę.

Kontrabanda ma w okolicy długą tradycję. Przez lata z Gibraltaru do Hiszpanii szmuglowano kawę, cukier, penicylinę, nylonowe majtki, pigułki antykoncepcyjne. Hiszpańscy pracownicy, marnie opłacani w brytyjskiej kolonii, dorabiali drobnym przemytem. Dzieląc się sprawiedliwie z policjantami.

Potem zaczął się biznes na wielką skalę: papierosy. Do dziś Gibraltar sprowadza ich tyle, że gdyby chodziło o własne potrzeby, to każdy z 35 tys. mieszkańców, z niemowlętami włącznie, musiałby wypalać dziennie 11 paczek. Papierosy wypływają z gibraltarskiego podatkowego raju i zalewają okolicę na szkodę hiszpańskiego skarbu państwa.

Ale nie tylko papierosom Gibraltar zawdzięcza swój dwucyfrowy wzrost gospodarczy.

Magnesem dla firm stał się wyjątkowy status prawny brytyjskiej kolonii, która łączy korzyści raju podatkowego z przywilejami wspólnego europejskiego rynku. Gibraltar potrafi też szybko reagować na biznesy wschodzące, które w wielu krajach Unii nie doczekały się jeszcze ram prawnych.

W szklanych wieżowcach nad zatoką zainstalowały się więc tysiące firm ­specjalizujących się w zakładach bukmacherskich online, w handlu kryptowalutami, w inwestycjach finansowych, usługach bankowych i ubezpieczeniowych. Nad transakcjami czuwa rzesza adwokatów i kreatywnych księgowych.

Zamorskie terytorium Zjednoczonego Królestwa dostrzegło też biznesową okazję w ekspresowych ślubach. Minimum formalności, maksimum udogodnień. Odkryli to już John Lennon i Yoko Ono. O ich ślubnych perypetiach opowiada „Ballad of John and Yoko”, zakazana przez frankistowską cenzurę za słowa „w Gibraltarze, obok Hiszpanii ”. Sean Connery wypowiedział tu „Yes” nawet dwukrotnie. Pary, jedno- lub dwu­płciowe, mogą wybrać na miejsce ceremonii najbardziej bajkowe z gibraltarskich scenerii. Jedyny wymóg stawiany przez gibraltarskie władze to faktura za jedną noc w hotelu. Noc poślubną.

Gibraltarczycy czerpią pełnymi garściami z korzyści, jakie oferuje społeczeństwo dobrobytu. Mieszkają w dotowanych przez rząd apartamentach, posyłają dzieci do bezpłatnych szkół, jeżdżą za darmo komunikacją miejską, cumują żaglówki w dotowanej miejskiej marinie. Korzystają również bez ograniczeń z dobrodziejstw hiszpańskiego sąsiedztwa: rozległych plaż, wyjątkowej kuchni, nowoczesnych autostrad, dobrze wyposażonych szpitali.

Rozpędzona gospodarka Gibraltaru może jednak w jednej chwili runąć. Widmo brexitu wisi nad regionem jak burzowa chmura. Te dwie sylaby, które llanitos wypowiadają cicho i niechętnie, niosą niepewność i strach.

Scenariusz zły lub gorszy

24 czerwca 2016 r., dzień po referendum w sprawie brexitu, jednym z najczęściej poszukiwanych haseł w angielskim internecie było „Gibraltar”. Mniej zorientowani obywatele Zjednoczonego Królestwa szukali na mapie regionu wyborczego o mało angielskiej nazwie, w którym 96 proc. głosujących opowiedziało się za pozostaniem w Unii.

James Netto, były wielokrotny minister w lokalnym rządzie Gibraltaru, wyznacza mi spotkanie w Café Modelo, w La Línea. – Nie trzeba wcale zamykać granicy, żeby nastąpiła katastrofa – tłumaczy. – Wystarczy, że wydłuży się procedura, zacznie się sprawdzanie aut i trzeba będzie stać w długich kolejkach, by wyjechać z Gibraltaru lub do niego wjechać. Czy gibraltarski przedsiębiorca, który oczywiście woli mieszkać w willi na Costa del Sol, będzie skłonny tracić codziennie kilka godzin na dojazd? Jest bardziej prawdopodobne, że przeniesie firmę na Maltę albo do Ceuty czy Melilli, które już szykują ułatwienia prawne. A co się stanie z zatrudnionymi tu cudzoziemcami, nie tylko Hiszpanami? Większość z nich wcale w Gibraltarze nie mieszka i co rano przekracza granicę.

W sobotni wieczór Café Modelo pełna jest llanitos popijających białym winem andaluzyjskie tapas. – W Gibraltarze trauma izolacji jest bardzo silna – opowiada James Netto. – Zamknięcie granicy w 1969 r. pogrążyło Hiszpanię w oczach Gibraltarczyków. Wielu moich rodaków wciąż uważa Hiszpanów za podstępnych i nieobliczalnych. Gdy zamieszczę na Face­booku komentarz krytyczny wobec rządu w Londynie, to nie ma specjalnej reakcji, a jak skrytykuję jakąś decyzję hiszpańską, natychmiast mam setki lajków i udostępnień. Paradoksalnie, choć brexit był inicjatywą brytyjską, Gibraltarczycy przenoszą winę za jego nie do końca wiadome skutki na Hiszpanię. A scenariusz brexitu, miękki czy twardy, dla nas będzie albo zły, albo bardzo zły.

Darek, zatrudniony w Gibraltarze architekt z Polski: – W firmie budowlanej, w której pracuję, połowę ekipy stanowią Hiszpanie, a drugą połowę Rumuni. Wszyscy mieszkają w La Línea. W Gibraltarze nie chodzą nawet na kawę, a obiad przynoszą w termosie. Moi rumuńscy koledzy śmieją się, że w razie czego mają już zlokalizowane dziury w płocie. Gdy jechałem tu do pracy, nie przypuszczałem, że moim głównym językiem komunikacji będzie hiszpański.

Francisco Oda: – Wzniesienie muru granicznego w 1969 r. między Gibraltarem a La Línea było jedną z najbardziej nikczemnych decyzji politycznych. Terytorium, które funkcjonowało jak jeden organizm, zostało sztucznie podzielone, rozdarte. Brexit jest czymś podobnym. Mieszkańcy obu miast, znów wbrew swojej woli, znaleźli się w sytuacji skrajnej niepewności.

Lewanter wieje ze wschodu

Skała górująca nad cieśniną jest także rezerwatem przyrody. Gdy wspinam się mozolnie stromą ścieżką, nad moją głową kołują dwa sępy. Na zawieszonej nad urwiskiem półce skalnej siedzi makak berberyjski. To jedyne w Europie małpy żyjące na wolności.

Pachnie dziko i żywicznie. Na szlaku pusto. A jednocześnie całą drogę towarzyszy mi stłumiony odgłos młotów pneumatycznych. Prace budowlane w dole nie ustają. Ich efekty widzę z góry. Na wydartych morzu terenach powstały luksusowe osiedla z portem jachtowym za progiem. W morzu lądują z łoskotem betonowe bloki, baza pod nowy ląd. Na uzyskanym gruncie władze Gibraltaru, wbrew protestom ekologów, zamierzają wybudować 33-piętrowe bloki mieszkań komunalnych.

Makak zdaje się obserwować cieśninę. W dole kilkanaście tankowców czeka w kolejce do portu. Gdzieś w głębinach zatoki „parkują” brytyjskie atomowe łodzie podwodne. Afryki nie widać zza chmur – choć jest blisko, zaledwie 24 kilometry.

Dziś wieje wiatr ze wschodu, lewanter. Po jednej i po drugiej stronie granicy wszyscy wiedzą, że gdy wieje lewanter, nie należy chodzić do fryzjera, bo wiatr w okamgnieniu zrujnuje każdą fryzurę. Nie warto też wywieszać prania. Nie wyschnie, choćby powiewało godzinami na sznurku, nieważne – brytyjskim czy hiszpańskim. Lewanter nic sobie nie robi z granicy. Granicy, która dziś jest symboliczna, ale wkrótce może przerwać, niczym gilotyna, setki nitek łączących Gibraltar z La Línea, Wielką Brytanię z Europą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2019