Król Lew

Liberyjczyk George Weah, najlepszy piłkarz, jakiego wydała Afryka, został pierwszym w historii futbolistą wybranym na stanowisko prezydenta kraju.

29.12.2017

Czyta się kilka minut

Młody wyborca z ulotką George'a Weah, Monrowia, 28 grudnia 2017 r. / Fot. SEYLLOU / AFP PHOTO / EAST NEWS
Młody wyborca z ulotką George'a Weah, Monrowia, 28 grudnia 2017 r. / Fot. SEYLLOU / AFP PHOTO / EAST NEWS

Tym razem już nic nie powinno odebrać mu wygranej. Pokonany w wyborach rywal do prezydentury może jeszcze zwrócić się ze skargą do sądu, ale to jedynie odroczy koronację 51-letniego George’a Weah na prezydenta Liberii. Ten najważniejszy w swojej karierze tytuł wywalczył w zarządzonej na drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia wyborczej dogrywce, w której pokonał dotychczasowego wiceprezydenta Josepha „Śpiocha” Boakai’a 61,5:38,5.

Było to trzecie podejście piłkarza do prezydentury. W pierwszej próbie, w 2005 r., wygrał w pierwszej turze wyborów, ale nie zdobył wymaganej większości ponad połowy głosów i trzeba było przeprowadzić dogrywkę. Przegrał w niej z Ellen Johnson Sirleaf, skądinąd pierwszą w Afryce kobietą, wybraną na przywódczynię państwa. Sześć lat później Weah ubiegał się już tylko o wiceprezydenturę – również bez powodzenia, bo jego partner w wyborczym tandemie, William Tubman, został pokonany przez walczącą o reelekcję panią Johnson Sirleaf. Próbą generalną przed trzecim podejściem do prezydentury były wybory do Senatu w 2014 roku, w których Weah zwyciężył w podstołecznym hrabstwie Montserrado.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: "Król Lew i ciotka Helenka", czyli polityka po liberyjsku


W październikowych wyborach prezydenckich Weah uważany był za jednego z faworytów. Znów zwyciężył w pierwszej turze, pokonując dwudziestu rywali, w tym swoją dawną dziewczynę, eks-modelkę MacDellę Cooper, kolejny raz jednak zabrakło mu głosów (zdobył 38,5 proc.), żeby od razu rozstrzygnąć rywalizację. Planowaną na listopad dogrywkę trzeba było przełożyć, bo rywale Weah zaskarżyli pierwszą turę do sądu. Zmęczenie kampanią wyborczą i świąteczny termin dogrywki spowodowały, że tym razem frekwencja była niższa niż zwykle – do urn pofatygowała się ledwie połowa wyborców. Dwie trzecie zagłosowało na piłkarza, który zwyciężył w czternastu z piętnastu hrabstw kraju.

Z biedaka książę

Na przywódcę wybierali go zwłaszcza młodzi (poniżej trzydziestki) Liberyjczycy, stanowiący dwie trzecie czteromilionowej ludności kraju. Dla nich Weah jest urzeczywistnieniem baśniowego przeobrażenia biedaka w księcia, żywym dowodem, że cuda się zdarzają i mogą się przytrafić każdemu.

Zanim stał się bogaczem i jednym z najlepszych piłkarzy świata, Weah dorastał w slumsach Monrovii i dobrze poznał, co to nędza, głód i przemoc. Szybko poczuł, że dzięki smykałce do gry w piłkę może wyrwać się z beznadziei. W niedawnym wywiadzie dla „Guardiana” przyznał, że niemal wszystko zawdzięcza Arsene’owi Wengerowi, który jako pierwszy dostrzegł w nim talent i sprowadził w 1988 roku (za około 15 tys. dolarów) do księstwa Monaco i tamtejszej drużyny, którą wtedy trenował. „Był dla mnie jak ojciec – mówi Weah. – Okazywał mi tyle serca i zachęcał do ciężkiej pracy, przekonując, że tylko tak mogę do czegoś dojść i że mam talent, by zostać jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. Gdyby nie Arsene, nie sądzę, żebym sobie poradził w Europie”.

A poradził sobie znakomicie. Po czterech latach gry w Monaco przeszedł do lepszej i bogatszej drużyny Paris Saint Germain, w której zdobył swój największy sportowy sukces. W 1995 roku jako pierwszy gracz z Afryki został ogłoszony najlepszym piłkarzem świata. Rok później ustąpił tylko Brazylijczykowi Ronaldo. Piłkarskie mistrzostwo, jakie osiągnął, zaowocowało kontraktem z drużyną AC Milan, uznawaną w tamtym czasie za jedną z najlepszych na świecie. Po pięciu latach spędzonych w Mediolanie, grał jeszcze w londyńskiej Chelsea, Manchesterze City i marsylskim Olimpique, a sportową karierę zakończył w Al-Dżazirze z Abu Zabi.

Wojny i epidemie

Kiedy Weah podbijał Europę, w jego rodzinnej Liberii trwała jedna z najkrwawszych i najbardziej bestialskich wojen współczesności. Wywołana przez watażkę Charlesa Taylora pod koniec lat 80, zakończyła się dopiero w 2003 r. Zginęło w niej ponad ćwierć miliona ludzi, jedna dziesiąta ludności kraju, a jedna trzecia stała się bezdomnymi tułaczami i uciekinierami. Trzy czwarte kobiet padło ofiarą gwałtu, a wszystko, co było w kraju do rozkradzenia, zostało rozkradzione.

Dla Liberyjczyków sukcesy piłkarskie ich rodaka były w tamtym czasie jedynym powodem do radości i dumy (podobnie działo się w sąsiednim Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie na przełomie wieków także wybuchła wojna, a sukcesy tamtejszej drużyny i Didiera Drogby, były dla ludzi jedyną pociechą). Ich uwielbienie dla piłkarza było tym większe, że samemu pławiąc się w bogactwie, nie zapominał o niedoli kraju i nie skąpił pieniędzy na pomoc dla najbiedniejszych i najbardziej poszkodowanych. Z własnej kieszeni opłacał też drużynę narodową Liberii, sam ją trenował i niewiele brakowało, by zakwalifikował się z nią na rozgrywany w Japonii i Korei Południowej turniej o piłkarskie mistrzostwo świata.

Działalność dobroczynna, prędzej czy później, musiała zaprowadzić piłkarza na polityczną arenę. Kiedy w 2005 r. stawał do walki o prezydenturę, rywale wytykali mu brak wykształcenia (rzucił szkołę po podstawówce), wyśmiewali brak manier i ogłady. Wziął sobie szyderstwa do serca i po przegranej zrobił nie tylko maturę, ale skończył studia na uniwersytecie De Vry na Florydzie, gdzie zamieszkał z rodziną. Przedstawiciele politycznej elity, prawników i przedsiębiorców, rządzących od lat Liberią, nadal uważają go za parweniusza i żółtodzioba w polityce.

Liberia, najstarsza republika w Afryce, założona jeszcze w XIX wieku jako ojczyzna dla uwolnionych czarnoskórych niewolników z Ameryki, należy do najbiedniejszych i najbardziej zacofanych krajów świata. Nie zdążyła się jeszcze podźwignąć na nogi z wojennych ran, gdy kilka lat temu powaliła ją znów na ziemię epidemia Eboli, która zabiła ponad 5 tysięcy ludzi, odstraszyła inwestorów, zdusiła rachityczną gospodarkę. Pokój, który po wojnie utrzymała pani Johnson Sirleaf, dla młodego pokolenia Liberyjczyków stał się codziennością. Od nowego przywódcy oczekiwać będą poprawy losu, zwłaszcza zatrudnienia i lepszych zarobków.

Dobra zmiana

Nawet niektórzy krewni piłkarza mają wątpliwości, czy Weah podoła zadaniu. „Ci młodzi widzą w nim niemal mesjasza, superbohatera” – martwi się Christopher Wreh, niegdyś napastnik z drużyny Arsenalu Londyn. „Nie wiem, czy George dostatecznie się zna na rządzeniu – dodaje inny kuzyn James Debbah, kiedyś zawodnik PSG i Nicei. – W sporcie osiągnął niemal wszystko i ludzie go za to kochają. Ale kiedy zasiądzie na fotelu prezydenta, zapomną jego dawne zasługi i będą oczekiwać, że poprawi, i to szybko, ich dolę. Jeśli George się z tym nie sprawi, ludzie zwrócą się przeciwko niemu”.

Weah jest jednak dobrej myśli. Obiecuje rodakom szybką i dobrą zmianę, zapowiada walkę z korupcją. Przekonuje też, że jego przeciwnicy i krytycy kierują się uprzedzeniami. „Dziwią się, że piłkarz sięga po prezydenturę. A dlaczego nie dziwią się, że ubiega się o nią prawnik czy przedsiębiorca? - pytał w wywiadach przed wyborami. – Mówią, że nie może mi się udać, ale to samo słyszałem, kiedy wyjeżdżałem do Europy grać w piłkę. Nie przejmowałem się krytykami, tylko ciężko pracowałem i stałem się jednym z najlepszych na świecie. Dziś będzie tak samo”.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: "Politycy z boiska", czyli jak AC Milan produkował... polityków


Choć wielu sportowców po zakończeniu kariery sportowej próbowało sił w polityce (piłkarz Kachabar Kaladze został jesienią wybrany na burmistrza Tbilisi, pięściarz Witalij Kliczko jest burmistrzem Kijowa, Manny Pacguiao zasiada w Senacie Filipin, a biegacz Sebastian Cole w Izbie Lordów, posłami i senatorami są byli piłkarze Romario i Bebeto w Brazylii, krykiecista Imran Chan w Pakistanie, a w Polsce Roman Kosecki), George Weah jest pierwszym piłkarzem, którego rodacy wybrali sobie na przywódcę państwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej