Krokodyle łzy arcybiskupa

Abp Józef Michalik oświadczył, że Kościół jest gotów do politycznego kompromisu w sprawie in vitro. To tak, jakby latami bezczynnie przyglądać się agonii, a potem wciskać umarłemu antybiotyk.

03.06.2013

Czyta się kilka minut

To przełom – odtrąbiły media, gdy przed tygodniem w rozmowie z „Rzeczpospolitą” przewodniczący Episkopatu stwierdził, że w kwestii prawa regulującego zabiegi in vitro trzeba szukać porozumienia. Oczywiście, biorąc pod uwagę sytuację polityczną: „Dzisiaj mamy przecież najgorszy stan prawny, bo nie mamy żadnego – tłumaczył abp Michalik. – Wszystko w tej dziedzinie wolno. Mamy bezprawie, które jest zalegalizowane. I wydaje mi się, że musimy zrobić wszystko, żeby to uchwalone prawo dało jakieś ramy – ograniczało pewne eksperymenty, nie potęgowało tego, co będzie problemem nie do rozwiązania – np. pomnażanie zarodków”. Naturalnie nie ma mowy o zmianie nauczania Kościoła, zaś z czasem dążyć trzeba do rozwiązań temu nauczaniu coraz bliższych.

Słusznie, mądrze i rozsądnie. Ale diagnoza przyszła za późno. Zdecydowanie za późno.

MULTIPLEKS WAŻNIEJSZY

Metropolita przemyski płacze krokodylimi łzami. Po wywodzie o potrzebie kompromisu stwierdza, że oddać trzeba słuszność Jarosławowi Gowinowi. Szkoda, że ówczesny minister sprawiedliwości nie zdołał przeforsować żadnych regulacji bioetycznych – żałuje arcybiskup.

Tyle że nie dostrzega albo nie chce dostrzec, że to sam Episkopat przyczynił się do Gowinowego fiaska. Kilka lat temu wystarczyłoby jedno słowo biskupów, ba – pół albo ćwierć słowa umiarkowanie przychylnego, aby konserwatyści z PO złapali wiatr w żagle. Jeszcze w poprzednim rozdaniu parlamentarnym była realna szansa na uchwalenie przepisów, za którymi dziś z takim przekonaniem opowiada się arcybiskup.

Już przed rokiem na łamach „Tygodnika” Gowin mówił nie bez goryczy: „Myślę, że wielu biskupów, którzy krytykowali moje propozycje jeszcze w poprzednim Sejmie, dziś żałuje, że mnie nie poparło”. Ale wtedy Episkopat wolał umyć ręce. Ten sam Episkopat, który raz po raz zajmuje zdecydowane stanowisko, gdy idzie o miejsce dla Telewizji Trwam na cyfrowym multipleksie. A przecież w przypadku ­in vitro w grę wchodzi sprawa o niebo ważniejsza. Stawką jest życie.

ŁÓDŹ BEZ STERNIKA

Rozmowa z abp. Michalikiem dramatycznie obnaża słabości naszego Kościoła. Płyniemy łodzią bez sternika. Albo dokładnie rzecz ujmując – okrętem, na którego pokładzie przekrzykuje się wielu kapitanów. Kłopot w tym, że wszyscy milkną, gdy trzeba zaryzykować i wyznaczyć nieco odważniejszy kurs. Poniewczasie, gdy okręt osiądzie na mieliźnie – nie jest sztuką wszem i wobec głosić, że żeglować trzeba było przez inne wody.

To o tyle smutniejsze, że nie umiemy się uczyć ani na błędach, ani na sukcesach. Pytany przez „Rzeczpospolitą” o ustawę aborcyjną z 1993 r., abp Michalik odpowiada: „Tamten kompromis jest słuszny i jeśli nawet był kontestowany przez ludzi wrażliwego sumienia w momencie zawarcia, to czas pokazał, że był słuszny”.

Metropolita nie wspomina o jednym. 20 lat temu, gdy ze strony tzw. prawdziwych katolików gromy spadały na posłów głosujących za prawem dopuszczającym aborcję w trzech zaledwie przypadkach – na czele Kościoła stał człowiek z pozoru mało charyzmatyczny, zwłaszcza w porównaniu z jego poprzednikiem. Jednak kard. Józef Glemp miał na tyle mądrości i charakteru, aby powiedzieć, że nowa ustawa to „krok w dobrym kierunku”. Tym samym niejako przypieczętował polityczny i społeczny kompromis autorytetem Kościoła. Przy okazji niedawnego pogrzebu emerytowanego Prymasa i byłego przewodniczącego Episkopatu nawet jego dawni krytycy wyrażali szacunek i uznanie. Niektórzy dodawali, że za kard. Glempem jeszcze zatęsknimy. Oto spełnia się ich proroctwo.

POLITYCZNY SZANTAŻ

Fakt pozostaje faktem: różne rozwiązania w kwestiach moralnych i prawnych, gdzie początkowo iskrzy na styku polityki i Kościoła – okazują się w Polsce zaskakująco trwałe. Liczne burze, począwszy od kilku prób nowelizacji po orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, przetrwała wspomniana ustawa o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Dobrze ma się konkordat, wytrzymując kolejne uderzenia lewicowych harcowników. Jest i przykład najświeższy. Kard. Kazimierz Nycz doprowadził do wstępnego porozumienia co do likwidacji Funduszu Kościelnego i wprowadzenia odpisu podatkowego na Kościół. Kiedy ów kompromis ostatecznie okrzepnie, stawiam dolary przeciw orzechom, że nawet w razie przejęcia rządów przez lewicę nikt już przy nim majstrować nie będzie.

Na marginesie: gdy metropolita warszawski wziął osobistą odpowiedzialność za przebieg rozmów z rządem, byli w Kościele i tacy, co w głębi duszy woleliby, żeby kardynałowi powinęła się noga... Na szczęście się przeliczyli.

Z in vitro – powtórzmy – mogło być podobnie. Górę wziął jednak moralny szantaż, cynicznie rozgrywany przez niektórych polityków. Zamiast wróbla w garści, gardłowano za łapaniem kanarka na dachu. Naprawdę w innych kategoriach, niż strachu przed napiętnowaniem jako zdrajców wiary i Kościoła, trudno wyjaśnić, dlaczego właściwie jedyne wsparcie otrzymał projekt „Contra in vitro” – zakazujący zapłodnienia pozaustrojowego, w stu procentach zgodny z katolickim nauczaniem, ale zupełnie księżycowy, biorąc pod uwagę realia społeczne i polityczne.

SŁABY KOŚCIÓŁ

Tymczasem sprzyjający czas bezpowrotnie minął. Przez ostatnie dwa lata politycy przekonali się, że na twardym sprzeciwie wobec Kościoła można sporo ugrać. W obecnym parlamencie Donald Tusk nie musi się oglądać na konserwatystów we własnych szeregach. W razie głosowania nad in vitro wystarczy poparcie SLD i Ruchu Palikota, albo premier uzna, że projekty przetrzyma jeszcze w sejmowej zamrażarce. Zresztą nie jest ślepy i widzi, że w tym przypadku publiczną debatę Kościół przegrywa. Wciąż większość Polaków dopuszcza zapłodnienie pozaustrojowe, a radykalizacja języka Kościoła zdaje się przynosić efekt odwrotny do zamierzonego. Na pewno nie pomogły żenujące wpadki, jak opowieści, że dzieci poczęte metodą in vitro można rzekomo rozpoznać po charakterystycznej bruździe. Kazania podczas tegorocznego Bożego Ciała przyniosły kolejną antologię cytatów, które trafić mogą jedynie do przekonanych.

Brutalna polityka opiera się na zasadzie, że liczyć trzeba się tylko z silnymi. Ze słabymi nikt nie szuka kompromisu, bo i po co? Nic dziwnego, że premier dość lekceważąco odpowiedział na słowa abp. Michalika: „Trudno mi sobie wyobrazić, żeby kwestia in vitro była przedmiotem negocjacji pomiędzy instytucjami, tak żeby każda z nich miała jakiś swój kawałek satysfakcji”. W lipcu ma ruszyć program finansowania in vitro z budżetu państwa. W efekcie liczba zabiegów wzrośnie, a bioetyczne bezprawie trwać może w najlepsze.

Pierwsze dziecko poczęte pozaustrojowo urodziło się w Polsce w 1987 r. Jako Kościół o zamrażanych zarodkach, które teraz nazywamy braćmi i siostrami, przypomnieliśmy sobie dopiero sześć lat temu – dopiero gdy pojawił się pierwszy pomysł finansowania in vitro z pieniędzy publicznych. To grzech zaniedbania, który obciąża nas wszystkich, świeckich i duchownych.

Następne lata zmarnowaliśmy koncertowo. Jak mówił klasyk Realpolitik, to coś gorszego niż zbrodnia. To błąd.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2013