Tchórzostwo powszechne

Jarosław Gowin: Moim celem nie jest stworzenie ustawy, która będzie w pełni zgodna z nauczaniem Kościoła, tylko przyjęcie prawa, które ocali życie tysięcy ludzkich istnień rocznie. Rozmawiali: ks. Adam Boniecki i Dariusz Jaworski

30.06.2009

Czyta się kilka minut

/rys. Mirosław Owczarek /
/rys. Mirosław Owczarek /

Tygodnik Powszechny: Czy spór o kształt ustawy bioetycznej ma charakter sporu metafizycznego, czy już tylko politycznego?

Jarosław Gowin: Rdzeń tego sporu ma charakter metafizyczny. Chodzi o rozstrzygnięcie, kim czy też - jak chcą niektórzy - czym jest istota, która powstaje w ramach procedury zapłodnienia in vitro i od jakiego momentu możemy mówić o człowieku. Mam fundamentalne przeświadczenie metafizyczne (podkreślam: nie religijne, tylko metafizyczne), że ludzkie życie zaczyna się w momencie zapłodnienia. Ale jednocześnie przyjmuję do wiadomości, że przeświadczenie metafizyczne innych osób jest zgoła odmienne. Przy występowaniu tak dużych różnic, wszystkie strony sporu muszą szukać kompromisu, a jest on możliwy tylko w obszarze prawa stanowionego. I wtedy wchodzimy w rejestr sporu politycznego.

Z faktu, że są różne przekonania na temat początku życia, wyciągam wniosek następujący: in dubio pro vita humane - tam, gdzie sprawa dotyczy życia ludzkiego, wątpliwości muszą być rozstrzygane na korzyść życia. Innymi słowy: skoro nie mamy pewności, czy embrion jest człowiekiem, powinniśmy postępować tak, jak gdyby - podkreślam: tak, jak gdyby - był człowiekiem. Projekt ustawy, który przygotowałem wraz z grupą wybitnych ekspertów, wychodzi z tego założenia.

To, o czym Pan mówi, dotyczy ochrony zarodków. Wcześniej jednak trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy metodę in vitro należy zalegalizować, czy też nie; czy jest ona moralna. Stanowisko Kościoła katolickiego, które wyłania się z Instrukcji o szacunku do rodzącego się życia ludzkiego z roku 1987, przygotowanej przez kardynała Ratzingera i zatwierdzonej przez Jana Pawła II, jest jednoznaczne: zapłodnienie poza organizmem "narusza poszanowanie wartości właściwych dla płciowości ludzkiej".

Zastrzeżenia Kościoła mają dwojaki charakter. O pierwszym Panowie wspomnieli - streszcza się w słowach zawartych w liście biskupów polskich na święto Świętej Rodziny: Bóg jest dawcą życia. To jest argument teologiczny. Ja jako człowiek poruszający się po granicach wiary i niewiary, starający się lepiej lub gorzej wierzyć, mogę się z tym zgadzać bądź nie. Ale jako prawodawcy nie wolno mi kierować się argumentami teologicznymi.

Jest jednak i drugi aspekt zastrzeżeń Kościoła, które polscy biskupi wyrazili słowami: zapłodnienie in vitro jest wyrafinowaną formą aborcji, czyli że w sposób nieuchronny i zamierzony prowadzi do zabijania nienarodzonych dzieci. To argument, który odwołuje się do prawa naturalnego, czyli uniwersalnych zasad moralnych. I z pewnością ten argument każdy ma obowiązek wziąć pod uwagę, niezależnie od tego, czy jest człowiekiem wierzącym, czy nie.

Po dogłębnej analizie od strony medycznej, etycznej i prawnej doszedłem jednak do wniosku, że są takie metody, takie formy procedury zapłodnienia in vitro, które nie muszą z założenia pociągać za sobą śmierci - śmierć może nastąpić, ale jako proces naturalny i niezamierzony. W tym sensie uważam więc, że z moralnego punktu widzenia in vitro powinno być prawnie zalegalizowane, ale z wykluczeniem tych działań, których konsekwencją jest albo zamierzona, albo niedająca się uniknąć śmierć dziecka. Czyli: zapłodnienie in vitro tak, ale bez możliwości tworzenia zarodków nadliczbowych.

"Niepłodność nie jest chorobą" - czytaj wywiad z Bolesławem Piechą o jego projekcie ustawy in vitro

Jakie są argumenty przeciw tworzeniu zarodków nadliczbowych?

Po pierwsze, wiele z tych zarodków nie przeżywa procesu zamrażania i rozmrażania. Po drugie, nawet jeśli przeżyją, znacznie rzadziej powstaje z nich ciąża. Po trzecie, jeśli nawet powstaje, to jest nieporównanie większe niż normalnie prawdopodobieństwo poronienia. Przyznają to również główni propagatorzy in vitro w Polsce, profesorowie Waldemar Kuczyński i Marian Szamatowicz (skądinąd właściciele dobrze prosperujących klinik in vitro), którzy przywołują belgijskie dane, że 60 proc. ciąż powstałych z zarodków nadliczbowych kończy się poronieniem.

Po czwarte, trzeba pamiętać, że w Polsce zamrożonych jest dziesiątki tysięcy zarodków - dokładnie ile, nie wiadomo, bo brak przepisów sprawia, że kliniki nie muszą podawać informacji. Jeżeli przyzwolimy na tworzenie zarodków nadliczbowych, to ta liczba będzie rosnąć. A przecież przytłaczająca większość tych embrionów będzie skazana na śmierć - najwyżej nie będzie się ich niszczyć, tylko "po prostu" obumrą. Powiem ostro: legalizując tworzenie embrionów zapasowych, wydajemy wyrok śmierci na tysiące dzieci! Czy na tym ma polegać humanitaryzm, na który powołują się moi oponenci?

I wreszcie argument najważniejszy: tworząc zarodek nadliczbowy, przyznajemy ludzkiej istocie jedynie warunkowe prawo do istnienia. Innymi słowy: taki zarodek będzie miał prawo do istnienia tylko pod warunkiem, że ktoś - biologiczni rodzice lub osoby gotowe go adoptować - sięgnie po ten zarodek i wykorzysta go do sztucznego zapłodnienia. Przyznanie warunkowego prawa do istnienia oznacza instrumentalne traktowanie życia ludzkiego. A to jest niezgodne i z kanonem naszej cywilizacji, i z polską konstytucją, która zawiera zapis o niezbywalnej godności człowieka. Ergo: tworzenie nadliczbowych zarodków jest niezgodne z Konstytucją RP, a prawo do szczęścia nie może naruszać godności innych osób.

Często powtarza Pan, że do metody in vitro większe od moralnych ma Pan zastrzeżenia medyczne. Dlaczego?

Nie ma drugiej takiej zalegalizowanej procedury, której skuteczność wynosiłaby jedynie 5 procent. I chodzi tu w dodatku o ludzkie życie! Jest to więc procedura skrajnie niewydolna i niebezpieczna.

"Niepłodność nie jest chorobą" - czytaj wywiad z Bolesławem Piechą o jego projekcie ustawy in vitro

Ale najlepsze na świecie kliniki in vitro chwalą się, że osiągają skuteczność rzędu 30 procent...

Tylko proszę się przyjrzeć, jak tę skuteczność liczą. Tworzy się kilka embrionów, a z nich lekarz wybiera najsilniejszy i go implantuje. W statystykach bierze się pod uwagę tylko embriony implantowane. A i z nich maksymalnie co trzeci się zagnieżdża i rodzi się dziecko, reszta ginie.

Brytyjczycy, którzy mają skrajnie liberalne prawo, ale z drugiej strony prowadzą bardzo rzetelne statystyki, podali, że w ich kraju stworzono ok. 2 mln 100 tys. embrionów, z których urodziło się 100 tys. dzieci. Skuteczność wynosi więc poniżej 5 proc.

Gdy w ubiegłym roku Pański zespół przedstawił pierwsze wnioski ze swoich prac, Kościół traktował je z dystansem, choć dało się też usłyszeć pozytywne głosy. Wyglądało to tak, jakby Kościół w sposób oczywisty traktował fakt, że ustawodawstwo w państwie pluralistycznym nie będzie w stu procentach odzwierciedlało jego stanowisko.

Reakcje środowisk kościelnych były zróżnicowane. Nie brakowało głosów krytyki, ale o projekcie pozytywnie wypowiedziało się kilku hierarchów: abp Henryk Hoser, abp Kazimierz Nycz, abp Józef Życiński. Dostałem też listy wsparcia od innych biskupów. Ale jednocześnie wszyscy biskupi zgadzają się z przesłaniem zawartym w encyklice "Evangelium vitae", że polityk chrześcijański najpierw ma dążyć do pełnej ochrony życia, a gdy jest to niemożliwe - popierać projekt chroniący je maksymalnie w danych realiach społeczno-politycznych.

Oponenci twierdzą, że Pański projekt nie jest zgodny z "Evangelium vitae", chociażby dlatego, że nie zaczął Pan - tak jak Bolesław Piecha z PiS - od całkowitego zakazu stosowania metody in vitro. I dopiero po empirycznym przekonaniu się, że nie ma na jego uchwalenie szans, powinien Pan na gruncie legislacyjnym poszukać kompromisu.

Otóż, po pierwsze, moim celem nie jest stworzenie ustawy, która będzie w pełni zgodna z nauczaniem Kościoła, tylko przyjęcie takiego prawa, które ocali życie tysięcy ludzkich istnień rocznie. Nawet gdyby te zapisy były sprzeczne z nauczaniem Kościoła, a sam projekt został przezeń potępiony, to i tak będę go bronił.

"Niepłodność nie jest chorobą" - czytaj wywiad z Bolesławem Piechą o jego projekcie ustawy in vitro Po drugie, oponenci powinni wziąć pod uwagę kontekst polityczny powstawania tego projektu: zostałem o jego przygotowanie poproszony przez premiera na przełomie 2007/2008 r., po jego wypowiedzi o potrzebie refinansowania zabiegów in vitro, co wzbudziło kontrowersje. W rozmowie określiliśmy warunki: Donald Tusk powiedział, że chce, aby in vitro było zalegalizowane.

Na takie postawienie sprawy mogłem zareagować na dwa sposoby: albo powiedzieć, że nie przyjmuję tego apriorycznego założenia, a wtedy premier powierzyłby to zadanie osobie bardziej "liberalnej", albo się zgodzić. Wybrałem drugie rozwiązanie. Nie tylko dlatego, że podobnie jak Donald Tusk uważam, że in vitro powinno być zalegalizowane.

Gdybym był przeciwnikiem in vitro, też podjąłbym się przygotowania ustawy. Bo w moich oczach to nie byłby wybór mniejszego zła, tylko realne i radykalne ograniczenie skali zła, skali patologii towarzyszących tym formom zapłodnienia in vitro, jakie powszechnie stosuje się dzisiaj w Polsce.

Nie ma więc Pan kompleksu Wallenroda?

Nie. Postawiłem jedynie swój warunek brzegowy: aby legalizacji sztucznego zapłodnienia towarzyszyła maksymalna możliwa ochrona embrionów.

Premier ten warunek zaakceptował?

Tak. Obaj dotrzymujemy zobowiązań. W ten sposób próbujemy uporządkować rzeczywistość, która już istnieje, której już nie da się odwrócić...

Moim krytykom polecam pewien eksperyment myślowy: wyobraźmy sobie, że w roku 1989 w Polsce nie ma żadnych przepisów dotyczących przerywania ciąży i że zabiegi przeprowadza się nawet w dziewiątym miesiącu. Czy wtedy mówiliby: albo całkowity zakaz, albo utrzymajmy status quo? Otóż taka sytuacja istnieje w dziedzinie bioetyki! Embriony są zabijane, handluje się nimi, poddaje niczym niekontrolowanym eksperymentom naukowym! W tej sytuacji mówienie: albo zakaz, albo niech zostanie, jak jest, uważam za hipokryzję i tchórzostwo. Właśnie tchórzostwo, nas wszystkich: polityków, biskupów, intelektualistów, mediów katolickich, sprawiało, że przez 20 lat kwestie bio­etyczne spychano na margines...

"Niepłodność nie jest chorobą" - czytaj wywiad z Bolesławem Piechą o jego projekcie ustawy in vitro Dlaczego?

Dręczy mnie to pytanie. Dlaczego sam się tym nie zajmowałem? Dlaczego Kościół hierarchiczny poświęcał im tak mało uwagi, w przeciwieństwie - nie chcę być złośliwy - do problemu odzyskiwania majątków kościelnych? Dlaczego milczały - i zresztą dalej milczą - miliony katolików? Przez te 20 lat niewielu było sprawiedliwych...

Ale i my bądźmy sprawiedliwi: 20 lat temu nawet termin in vitro był traktowany jak science fiction. Poza tym Kościół w tych kwestiach miał zawsze jasne stanowisko: odrzucające in vitro. Wyrazem tego jest dzisiaj poparcie dla projektów: obywatelskiego Contra In Vitro oraz PiS-owskiego Bolesława Piechy. Kościół nie zgadza się na poddawanie pod głosowanie zasad moralnych.

Ale przecież akceptuje oczywistą prawdę, że zasady moralne muszą się przełożyć na zapisy prawne i że nie da się ich (a nawet nie należy) przekładać w stu procentach... Rozwój biotechnologii umykał uwadze środowisk katolickich. Również ja, jako redaktor "Znaku", nie doceniałem wagi tej problematyki. Chyba zbiorowo winni jesteśmy grzechu zaniechania.

Wielu z nas usprawiedliwia się słabą świadomością rangi problemu oraz brakiem elementarnej wiedzy.

Tej wiedzy faktycznie ciągle nam brakuje. Z drugiej jednak strony w Kościele są wybitni znawcy tematu, jak abp Hoser czy bp Józef Wróbel, nie wspominając już o szerokim gronie bioetyków, z siostrą Barbarą Chyrowicz na czele. Ale czy przez te 20 lat tematyka bioetyczna była obecna w codziennym nauczaniu polskiego Kościoła? Czy biskupi nawoływali do uchwalenia odpowiedniego prawa? Dla mnie na gorzki paradoks zakrawa fakt, że Kościół zabrał głos dopiero w momencie, kiedy pojawiła się szansa uporządkowania tego dramatycznego problemu, i to na ogół krytycznie wobec projektu, który - gdyby wszedł w życie - ustanawiałby w Europie najwyższy standard ochrony życia w przypadku zapłodnienia in vitro.

"Niepłodność nie jest chorobą" - czytaj wywiad z Bolesławem Piechą o jego projekcie ustawy in vitro Pański zespół zakończył pracę w listopadzie 2008 r. W grudniu lub w styczniu 2009 mogliście przedstawić swój projekt ustawy - jak Pan mówi: kompromisowy. Nie było też wtedy żadnych innych projektów. PO miała niepowtarzalną szansę na prawne uporządkowanie kwestii bioetycznych. Nie został popełniony kolejny grzech zaniechania?

Zgadzam się z tym zarzutem, ale tylko po części. Rzeczywiście, na początku 2009 r. istniała szansa na to, żeby błyskawicznie przeprowadzić projekt przez Sejm i przyjąć ustawę. Ale wtedy my - kierownictwo PO - zawahaliśmy się. Zabrakło decyzji. Źródłem były kontrowersje, które projekt wywołał w samym klubie. Od początku było wiadomo, że w Platformie istnieją znaczne różnice światopoglądowe. Okazało się jednak, że te kontrowersje są poważniejsze, niż zakładaliśmy.

Równocześnie na tę sytuację nałożył się kryzys gospodarczy, który odwrócił uwagę premiera oraz kierownictwa partii od tej sprawy. W konsekwencji zmarnowaliśmy ostatnie pół roku.

Z tego letargu obudziły Was dwa projekty całkowitego zakazu stosowania in vitro, a szczególnie ten Bolesława Piechy. Jedna z osób pracujących przy tym projekcie powiedziała nam, że pewne rozwiązania zostały od Pana skopiowane, a sam projekt Piechy, wobec minimalnych szans na jego uchwalenie, miał przede wszystkim pomóc Pańskiej propozycji.

Jeżeli takie były ich intencje, to przyniosły skutek. Bardzo szanuję to, co zrobił minister Piecha.

Chce Pan powiedzieć, że istniało realne niebezpieczeństwo zamiecenia sprawy in vitro i bioetyki pod dywan? Sugerował to marszałek Bronisław Komorowski.

Rzeczywiście, wezwania marszałka Komorowskiego, by odłożyć sprawę, zbulwersowały mnie. On jest parlamentarzystą od 20 lat. Ilu jeszcze dekad potrzebuje, by uznać sprawę ochrony życia embrionów i praw pacjentek za pilną? Tym bardziej że Polska ma międzynarodowe zobowiązania, w tym dyrektywy unijne, by wprowadzić jakieś regulacje. Namawianie do odkładania prac nad ustawą jest więc również namawianiem do naruszania międzynarodowych zobowiązań Polski.

Na szczęście zapadła jasna decyzja premiera Tuska.

"Niepłodność nie jest chorobą" - czytaj wywiad z Bolesławem Piechą o jego projekcie ustawy in vitro Dwa warianty ustawy to jasna decyzja?!

Upieram się, że w zaistniałej sytuacji to najlepsze rozwiązanie. Platforma jest wewnętrznie zróżnicowana i powinniśmy ten pluralizm szanować. Wręcz cieszę się, że mój projekt nie będzie jedynym.

Dlaczego?

Czułbym się fatalnie, gdyby moja partia narzuciła mi rozwiązanie, które budzi mój sprzeciw moralny. Ale czułbym się równie fatalnie, gdyby nie uszanowano przekonań moich oponentów. Decyzja premiera umożliwia każdemu parlamentarzyście zagłosowanie w zgodzie z własnym sumieniem.

A jaki wpływ na to sumienie będzie miał fakt, że biskupi jednoznacznie poparli projekt Bolesława Piechy?

Uważam, że nie jest dobrze dla ewangelicznej misji Kościoła, jeśli jego pasterze popierają jakikolwiek projekt ustawy. Kościół najlepiej wpływa na ludzkie sumienia, gdy przypomina o zasadach, pozostawiając jednak konkretne decyzje sumieniu i roztropności wiernych.

Dlatego nie oczekuję też poparcia Episkopatu dla mojego projektu. Liczę jednak na to, że nie będzie on przez biskupów krytykowany. Chciałbym też, żeby hierarchowie przeanalizowali, jak mój projekt ma się do regulacji obowiązujących w innych krajach Unii. Bardzo ważny jest dla mnie fakt, że projekt został poparty przez Rocco Buttiglione - jest on głównym autorem ustawy włoskiej, którą Kościół uważa za najbliższą swojemu nauczaniu.

Załóżmy jednak, że większość klubu parlamentarnego PO wypowie się przeciw Pańskiemu projektowi i poprze projekt liberalny, dopuszczający tworzenie zarodków nadliczbowych i selekcję embrionów. Co Pan wtedy zrobi?

Mam nadzieję, że mój projekt będzie głosowany jako wniosek mniejszości.

"Niepłodność nie jest chorobą" - czytaj wywiad z Bolesławem Piechą o jego projekcie ustawy in vitro o

A jeśli pod głosowanie poddany zostanie tylko projekt liberalny oraz ministra Piechy?

Byłaby to zła alternatywa...

Projekt "liberalny" zostanie zawetowany przez prezydenta i wrócimy do punktu wyjścia, czyli do stanu pustyni prawnej, na której rządzą jadowite skorpiony... Z kolei całkowity zakaz, moim zdaniem, nie ma szans na zdobycie większości w Sejmie. Ale nawet gdyby został uchwalony, stałby się zarzewiem ogromnych sporów i w następnej kadencji wahadło wychyliłoby się ku drugiej skrajności. Potrzebujemy racjonalnego kompromisu, jak w przypadku uchwalonej w latach 90. ustawy antyaborcyjnej.

Mówię jednak jasno i wbrew politycznym kalkulacjom: chociaż zabiegi in vitro uważam za moralnie dopuszczalne, to jeśli stanąłbym przed wyborem: albo zarodki nadliczbowe, albo zakaz, to z ciężkim sercem położyłbym swój głos na tej drugiej szali.

"Niepłodność nie jest chorobą" - czytaj wywiad z Bolesławem Piechą o jego projekcie ustawy in vitro

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2009